Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozlew Krwi


Wyrzuciłam niedopałek na ziemię i przydeptałam go butem.

Miałam z tym skończyć, ale nie potrafię. Tak samo jak nie potrafię dać sobie szansy na nowe życie. W końcu mogłam zacząć żyć ze świadomością, że Wilson już nigdy mnie nie skrzywdzi, ale nie kurwa. Musiałam go odratować i nie wiadomo ile jeszcze będę musiała się z nim męczyć.

Chyba właśnie pogrzebałam moją ostatnią szarą komórkę.

No to zajebiście.

Capo bez mózgu, miło mi.

Wypuszczam głośno powietrze i dopiero teraz czuję, że trzymałam je tam za długo. Zdecydowanie muszę nad tym popracować, bo zdarza mi się to bardzo często. Powiedziałabym, że nawet za często.

Delektuję się chwilą spokoju, która nie trwa długo, bo dobiega do mnie szelest. Odwracam się i patrzę z politowaniem na budowlańca, który skrada się do mnie z jakąś blachą. Skąd on się tu wziął?

-Nie ruszaj się, bo rzucę tym w ciebie!- krzyczy na mnie- Policja już jedzie!

Na potwierdzenie swoich słów macha telefonem, tak jakby miał on jakiekolwiek znaczenie.

Japierdole cyrk.

- Nie chcemy tu rozlewu krwi, więc niech pan odłoży to coś- wymachuje rękami i staram się brzmieć spokojnie, chociaż w środku aż się we mnie gotuje.

-Chyba pani kpi- prycha oburzony facet i zamachuje się we mnie metalem.

-Co jest kurwa?- krzyczę i robię unik, a przedmiot przelatuje kawałek nade mną.

Szybko się prostuje i wyciągam broń. Celuję dokładnie w udo mężczyzny.

-Mówiłam, że nie chcemy wojny, ale się pan nie posłuchał- wystrzelam pocisk, a mój przeciwnik upada na kafelki -Ze mną się nie zadziera.

Tym razem strzelam w głowę i chowam broń. Facet leży już w sporej kałuży krwi i nie oddycha.

Kręcę głową i wyciągam papierosy. Tak się zestresowałam, że aż muszę zapalić. Śmierć przyszła mi pod nogi. Japierdole.

Nie lubię zabijać niewinnych, ale on był dla mnie ewidentnym zagrożeniem i musiałam to zrobić. Tak samo jak muszę znowu wejść do domu Nicka i poprosić jego ochroniarza o wywiezienie ciała. Nie chcę tam wracać, ale przez tego narwańca jestem zmuszona.

Szybko wskakuje na schodki i wpadam do zgromadzonych w salonie ludzi. Wzrokiem odnajduje Willa, tak dowiedziałam się jak ma na imię mój pracownik, i podchodzę do niego.

-Will jest bałagan -mówię, a on tylko kiwa głową i wychodzi z budynku.

Mężczyzna doskonale wie co robić, bo przed służbą ochroniarską był jednym ze sprzątaczy. Przyjeżdżał czarnym busem, zabierał ciało i zmywał krew, żeby nie zostały żadne ślady.

Kiedy przyszłam do siedziby pierwszy raz, Louis nie miał takiej ekipy. Ciała zostawiał porzucone luźno, bo doskonale wiedział, że nikt mu nic nie zrobi. Niestety nie ma tak łatwo. Jako capo zarządziłam, aby wszystkie miejsca morderstw były dokładnie sprzątane. Zrobiłam to ze względu na dzieci. Bardzo je lubię i nie chciałabym, żeby jakiekolwiek z nich miało traumę.

No bo nie okłamujmy się.

Widok trupa nie jest miłym widokiem.

Opieram się o ścianę i czekam aż Will w miarę ogarnie ten syf. Napewno zadzwoni po naszych, żeby zebrali ciało, ale on może zmyć krew.

Patrzę na rodzinę w pomieszczeniu, która żegna się z Nicolasem. Jest mi ich szkoda, bo zabieram im jednak syna. Chociaż i tak ma szczęście, że akurat pojawiłam się w siedzibie.

Mama Nicka niespodziewanie podchodzi do mnie i kładzie dłoń na moim ramieniu.

-Dbaj o niego, proszę- patrzy na mnie błagalnie- Ja wiem, co on ci zrobił, ale bardzo cię proszę.

Skąd ona to wie? Powiedział jej i razem się ze mnie nabijali? Czy może dowiedziała się od kogoś innego?

-Ale...- już mam zadać dręczące mnie pytanie, ale kobieta mnie uprzedza.

-Twoi przyjaciele, chyba Scott i Lucas, wpadli do nas ostatnio na odwiedziny- uśmiecha się krzywo na to wspomnienie- Porozmawiali sobie z Nicolasem i mi też zdradzili, że jest gnojkiem. Tym bardziej się dziwię, że go uratowałaś. Chyba faktycznie jesteś dla niego dobra.

-Za dobra- prycham i czuję, że mi się wymyka- Przepraszam, nie...

-Ja na twoim miejscu, rozszarpałabym go żywcem- znów mi przerywa i posyła uśmiech, który odwzajemniam- Dziękuję.

-Zadbam o niego- mówię nim zdążę to przemyśleć- Niech mi pani da swój numer, co tydzień w niedzielę będę wysyłać zdjęcia Nicka. Takie, na których jest szczęśliwy. Obiecuję, że mimo okoliczności taki będzie.

Kobieta ma łzy w oczach i przytula mnie. To chyba taka forma podziękowań. Również ją obejmuje, ale napewno bardziej sztucznie niż ona mnie.

W końcu odsuwamy się od siebie, a kobieta dyktuje mi swój numer. Po chwili kiwam głową do chłopaka na znak, że czas już wyjść. Przytkuje głową i podchodzi do matki. Przytula ją i szepcze coś na ucho. Kobieta wybucha głośnym płaczem, a Nicolas pocieszająco gładzi jej plecy. Gdy już się od siebie odrywają i brunet ma podejść do mnie, razem ze swoją ogromną oraz czarną walizką słyszę dźwięk syren.

Policyjnych kurwa.

Tamten patałach jednak zadzwonił na psy.

A oni, żeby nas nie spotkać przyjechali po czasie.

Skubani są dobrzy.

Wzdycham i wyciągam pistolet. Odwracam się do Nicka i patrzę na niego porozumiewawczo.

-Idziemy ich opierdolić -mówię i posyłam mu rozbawiony uśmiech. Oj Wilson zabawisz się z szefową. Następnie odwracam się w stronę drzwi i krzyczę dowidzenia. Wychodzę na zewnątrz i wyciągam fajki- Jebałeś kiedyś pały?

Pytam mimo, że znam odpowiedź. Oczywiście, że ich kurwa nie ochrzaniał. Dostałby mandat jak stąd na księżyc.

-Nie -odpowiada- Palisz?

Na chuj pytasz jak widzisz?

Dobra dziewczyno opanuj się, bo obiecałaś jego matce, że będzie szczęśliwy.

-No- rzucam zdawkowo- Chcesz?

Kręci przecząco głową i staje obok mnie. Czuję jego cytrusowo-miętowy zapach, który swoją drogą jest ładny.

Tak czysto obiektywnie.

-Nigdy nie paliłaś- zaczyna, a ja mam ochotę go uderzyć. Wchodzi na bardzo niebezpieczny grunt- Byłaś temu przeciwna, więc dlaczego teraz to robisz?

-Bo mnie coś wkurwia, a to daje mi spokój?- rzucam krótko i ostro, ale dodaje- Zaczęłam palić po zakończeniu podstawówki.

Właściwie to nie wiem czemu mu to powiedziałam, ale czułam taką wewnętrzną potrzebę. Tak jakbym była przekonana, że jak to powiem będzie mi lżej.

No i faktycznie jest lżej.

Nie muszę się martwić co mu odpowiedzieć jeśli spyta się dlaczego palę.

No i zajebiście.

Słyszę jak przełyka ślinę i już chce coś odpowiedzieć, ale podjeżdżają gliny. Wyrzucam niedopałek i przydeptuje go butem. Patrzę jak policjanci wysiadają z auta i dopiero wtedy ruszam w ich stronę.

-Dzień dobry pani Martin- zaczynają się witać - Przepraszamy nie wiedzieliśmy, że to pani...

Chcą powiedzieć coś jeszcze, ale im przerywam.

-Doskonale kurwa wiedzieliście, że to ja, bo specjalnie przyjechaliście później- mówię udając zdenerwowanie.

-My przepraszamy, ale...- jąkają się, a ja mam ochotę się z nich śmiać.

-Przeprosiny to możecie sobie wsadzić w dupę- odpowiadam ostro i mierzę ich nieprzyjemnym wzrokiem- Ten dom ma być chroniony, zrozumiano?

Chcę, żeby funkcjonariusze chronili ten dom, ze względu, że Nicolas dołączył do mafii, w nieco inny sposób i nie należy mu się ochrona domu. Więc w prościutki sposób załatwiłam mu ją sama.

Klasunia.

-Tak pani Martin- odpowiadają zgodnie.

-A teraz jazda sprzątać ciało- pokazuje palcem w stronę ogrodu -Cieszcie się, że to nie wy.

Mężczyźni stoją nieruchomo i boją się ruszyć. Mam ochotę strzelić im w pysk, bo zrobili mi najazd, kłamią, nie słuchają się i teraz stoją bezczynnie.

-No ruchy- pospieszam ich i idę do samochodu w akompaniamencie pożegnań.

Gdy wsiadam za kierownicę Wilson zajmuje miejsce pasażera i spogląda na mnie. Odwzajemniam jego spojrzenie i oboje wybuchamy śmiechem.

-Nieźle ich załatwiłaś- komentuje.

-Bo to cioty- odpowiadam i włączam się do ruchu.

Wyjeżdżamy na główną drogę w ciszy i tak pozostaje do momentu, aż Nicolas się nie odzywa.

-Spakowałaś już walizkę?- pyta, a ja zamieram.

W tym momencie uświadamiam sobie, że zaczynam przygodę z Wilsonem.

A to miał być taki fajny wyjazd.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro