Rozdział Dodatkowy
-Mamusiu! - dobiega mnie krzyk mojej córki.
Oho!
Coś się stało.
-Tak różyczko?!
Trochę obawiam się, że coś sobie zrobiła, bo przed chwilą coś na górze upadło, ale z trójką dzieci to normalne.
Przynajmniej tak myślałam, ale teraz mam wątpliwości.
-Przyjdziesz do mnie?
Teraz to już w ogóle zakładam najgorsze scenariusze.
-Jasne!- odpowiadam i zostawiam otwartą książkę na stoliku.
Nie ma nic ważniejszego od mojej rodziny i nawet dobry romans może poczekać.
Wbiegam po schodach i mijam się z bliźniakami. Jeden niesie piłkę do nogi, a drugi pompkę do roweru.
Nie chcę wiedzieć co tym razem zepsuli.
-Idziemy pograć w piłkę, pa mamo! - żegnają się że mną.
-Bądźcie ostrożni-mówię- Jak chcecie iść na lody, albo pizzę to weźcie pieniądze ode mnie z portfela.
-Dzięki!
Nie odpowiadam im i wybiegam do pokoju Rosie. Dostrzegam ją skuloną na łóżku i już wiem, że jej bracia odstawili jakąś manianę.
Ja im kurde pokaże.
Podchodzę do niej ostrożnie, uważając na porozrzucane dookoła zabawki. Miśki, książeczki, piłki, lalki i samochodziki leżą porozrzucane po całym pokoju.
Z Nicolasem staramy się nie ingerować w porządek u dzieciaków, ale wszystko do czasu.
Rosie przynajmniej raz w tygodniu sprząta swój pokój, a bliźniacy to już w ogóle inna bajka.
Oni nawet brudnych skarpetek nie wynoszą do prania i czekają aż dam im reprymendę życia.
Dzień jak co dzień.
-Co się stało, skarbie?- kucam obok dziewczynki.
Gdyby ktoś jej nie znał i popatrzał na nią z mógłby pomylić ją z księżniczką. Ubrana w piękną, białą sukieneczkę z dwoma warkoczykami na głowie siedzi na ogromnym łóżku z baldachimem.
Normalnie żyć nie umierać.
-Mam chłopka- wyznaje, a ja ledwo powstrzymuję się od parsknięcia śmiechem.
Czyli o to pokłóciła się z braćmi.
Już wszystko się wyjaśnia.
-To super!- uśmiecham się do niej- Zaproś go kiedyś do nas. Upieczemy razem ciasteczka i obejrzymy bajkę.
Jako dobra mama powinnam wspierać swoją córeczkę we wszystkich decyzjach i to mam zamiar robić.
-Mogę?- pyta podekscytowana.
W tym momencie wiem, że całe moje starania nie idą na marne, bo uśmiech moich dzieci jest warty wszystkiego.
-Pewnie, że tak.
-A Chase i Shane?- mina jej rzędnie.
Wiedziałam.
Jednak czegoś się nauczyłam przez te kilkanaście lat macierzyństwa.
-Co z nimi?- pytam i wzdycham.
Doskonale wiem o co poszło tym razem, ale przecież nie mogę się wydać.
Rosie mogłaby pomyśleć, że to ja nasłałam na nią bliźniaków.
-Powiedzieli, że nie mogę mieć chłopaka- oznajmia smutno.
Nie wiedziałam, że ta rozmowa nadejdzie tak szybko, ale cóż.
Najpierw porozmawiam z córką, a potem z synami.
Będę musiała wyjaśnić im, że oni też przeżywali pierwsze zauroczenia i muszą pozwolić siostrze na to samo.
Będzie ciężko, coś tak czuję.
-To twoi bracia, różyczko- zaczynam łagodnie- Nieważne jak duża będziesz, oni nigdy nie będą chcieli, żebyś miała chłopaka. Nie przejmuj się nimi.
-Obiecujesz, że nie nastarszą Briana?
Oh, czyli tak ma na imię twój wybranek.
-Obiecuję- odpowiadam i przytulam córkę.
KILKA DNI PÓŹNIEJ
-Dzień dobry pani Wilson!- wita się że mną szczerbaty chłopiec- To dla pani.
Dzisiaj Rosanna pierwszy raz zaprosiła swojego chłopaka do domu. Brzmi śmiesznie, ale postanowiłam, że nigdy nie wyśmieje swojej córki i będę ja wspierać.
We wszystkim, bez względu na wszystko.
-Dziękuję bardzo za kwiaty, ale mów do mnie Holly- uśmiecham się do niego.
Chłopiec wydaje się miły, ale najprawdopodobniej ma to po rodzicach, którzy kupili mu kwiaty, żeby zrobił dobre pierwsze wrażenie.
Czyli mają podobne podejście do sytuacji co ja.
Superancko.
-Jestem Brian-wyciąga w moją stronę rączkę-Miło mi cię poznać.
Nie powiem, słodziak z niego.
-Mi ciebie też- odwzajemniam uścisk- Macie może ochotę na ciasteczka?
-Tak-odpowiadają jednocześnie.
-Zaniosę wam je na dwór, możecie już iść się bawić.
-Dziękujemy!-słyszę pisk i po chwili dwójka rozrabiaków znika mi z pola widzenia.
Uśmiecham się rozczulona i zaczynam przygotowywać przekąski. Wyciągam owoce i kroje je w kosteczkę, cisteczka układam na talerz, a sok nalewam do szklanek z postaciami z Disneya.
-Idziemy pojeździć rowerami z Chasem! -słyszę głos syna.
-Okej, tylko weźcie picie i pieniądze!
-Pa mamo!
-Narazie!
Wracam do przygotowywania słodkości, bo wpadałam na genialny pomysł zrobienia dzieciakom shake'a.
Jednak zajebistość to moje drugie imię.
Wyciągam lody i jakieś polewy czy kij wie co to jest, ale przeszkadzają mi w tym moi przyjaciele, którzy wpadają do domu.
-Siema suko!- wita się Matt.
Przestałam się łudzić, że on kiedyś wydorośleje jakieś osiem lat temu.
-Do Rosie przyszedł kolega- oznajmiam twardo- Zachowujcie się.
Nie chcę, żeby wzięli mnie za patologię i żeby Rosie straciła przez to przyjaciela.
-No dobra, dobra- mamrocze pod nosem.
-Hejka Holls!- wita się Scott-Mogę jedno ciasteczko?
Ten łasuch też nigdy nie wydorośleje.
-Zostaw to dla dzieci!- uderzam go w rękę.
-Ała!
Nie przeżywaj.
-Hej słońce- przytula mnie Lucas.
-Hej- odpowiadam- Masz ze sobą Victora?
-Mam-odpowiada i uśmiecha się.
Zaraz po jego odpowiedzi z korytarza wybiega dziecko z ogromnym uśmiechem na twarzy.
-Dzień dobry ciociu!- słyszę krzyk, a po chwili drobny chłopczyk wpada w moje ramiona.
-Dzień dobry- kucam i obejmuje go.
Kocham Victora jak mojego syna, bo przez to, że z chłopakami nadal jestem blisko spędzamy razem dużo czasu i zdążyliśmy się zżyć.
Tak samo jest z Cami.
Córka Lucasa jest też w pewnym sensie moją córką, bo zostałam matką chrzestną u niej jak i u Victora.
Dzisiaj jednak nie ma jej w mieście, bo pojechały z matką do kina na babski wypad. Czasami jeździmy razem, ale dzisiaj ja z moją córką zostałyśmy w domu.
-Rosie jest?- pyta, a w jego oczach błyskają iskierki ekscytacji.
Wszyscy widzimy, że młody przepadł dla naszej gwiazdy, ale póki co są na etapie dogryzania sobie.
-Jest-odpowiadam-Bawi się z kolegą w ogródku. Możesz do nich dołączyć.
Nie muszę powtarzać dwa razy, bo chłopczyk odrywa się ode mnie i biegnie na dwór.
Zazdrośnik.
-Cześć kochanie- Nicolas obejmuje mnie od tyłu i całuje moją głowę.
Nie wiem kiedy się tu pojawił, ale najprawdopodobniej wtedy, gdy tuliłam Victora.
-Cześć- odpowiadam i od nowa zaczynam przygotowywać jedzenie dla dzieci.
-Stęskniłem się-wyznaje.
-Nie było cię maksymalnie godzinę.
-To i tak za dużo czasu bez ciebie- szepcze do mojego ucha.
Naszą uroczą chwilę przerywa krzyk mojej córki. Dziewczynka wymachuje rękami i tupie nogą, a naprzeciwko niej stoi powód jej złości.
Mały Evans, poważnie podniósł jej ciśnienie.
-Chyba szykuje się enemies to lovers- mówi Scott.
-Chyba tak-potwierdza Matt.
-Zawsze chciałem być rodziną z Holly-uśmiecha się Lucas.
-I chyba będziemy- komentuje dalej wpatrując się w rozzłoszczoną dziewczynkę i oczarowanego chłopca.
-Oby nie- burczy pod nosem Nick.
Chyba włączył mu się tryb zaborczego ojca.
NIESPODZIANKA!
Od czasu do czasu będą wpadały tu takie luźne rozdziały.
Co wy na to?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro