Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Zapomniałam dodać przed treningiem! Przepraszam!!!

Nick miał na rękach małą, brązowowłosą dziewczynkę o przepięknych błękitnych oczach. Uśmiechał się do niej lekko, podczas gdy matka dziecka po raz setny tłumaczyła mu, jak miał zajmować się jej córką, gdy ona i Pietro będą gdzie indziej.

-Nick, słuchasz ty mnie w ogóle? - spytała się Gen, spoglądając na czarnoskórego, który bawił się z Magdą.

-Gen, zajmowałem się nią wiele razy, wiem co robię. - odpowiedział, spoglądając na nią jednym okiem. Kobieta westchnęła i, uśmiechając się, podeszła do swojej córki.

-Bądź grzeczna kochanie, mama wróci zanim się obejrzysz i może przyjdzie ze mną ciocia Wanda. Co ty na to? - spytała się z uśmiechem, a dziewczynka krzyknęła radośnie, wznosząc swoje małe ramiona ku górze. - Tak też myślałam. - zaśmiała się lekko. - A teraz, przytul mamę i tatę. - powiedziała, po czym Magda przytuliła się do niej, w krótkim aczkolwiek silnym uścisku, a potem pobiegła do Pietra, który stał za swoją żoną, by i jego przytulić.

-Bądź grzeczna Aniołku. - powiedział Maximoff, uśmiechając się do swojej córki.

-Obiecuję. - odpowiedziała mu Magda i dała mężczyźnie całusa w policzek. Genevieve uśmiechnęła się na ten widok. Jej mała rodzina była szczęśliwa i tylko to się dla niej liczyło.

-Dobra, idźcie już dzieciaki, bo Stark będzie się niepokoił. - oznajmił Furry, spoglądając na swoich najlepszych agentów.

-Chodź Printsessa. - Pietro podszedł do Gen i chwycił ją w pasie, przyciągając do swojego boku.

-Opiekuj się nią. - szaro włosa wskazała palcem na Nicka. - Żebym tylko, nie zastała was grających w wojnę, bo na Ojca przysięgam, że wyrwę ci rękę i ubiję cię nią! - zagroziła, na co Szef Tarczy tylko się zaśmiał.

-Nic nie obiecuję. - odpowiedział. Genevieve już miała zacząć na niego krzyczeć, gdy jej mąż zaczął ją odciągać, uspokajając na tyle ile mógł.

Po krótkiej wymianie zdań, para w końcu zeszła na parter, gdzie czekał na nich Tony wraz z Wandą. Genevieve podbiegła do przyjaciół i przywitała się z nimi, podczas gdy Pietro spokojnie doszedł do nich i przywitał się, z siostrą uściskiem, a z Tonym przybijając żółwika.

-Gotowa na ujawnienie prawdy? - spytał się Stark, uśmiechając się pogodnie do swojej przyjaciółki.

-Bardziej zdenerwowana, jeśli o to pytasz. - odpowiedziała szczerze. Kotłowało się w niej zdenerwowanie, strach ale i też nadzieja, że zrozumieją dlaczego zrobiła, to co zrobiła.

-Nie będzie aż tak źle, ja dosyć szybko przyswoiłam wiadomość o tym, że żyjesz. - oznajmiła Wanda, kładąc rękę na ramieniu Gen, na co ta, odpowiedziała małym uśmiechem.

-Dobra zbierajmy się. Kiedy będziemy jechać w stronę bazy, poproszę Jarvisa, by powiadomił innych o specjalnym zebraniu. - powiedział Tony, podczas gdy wszyscy wsiadali do samochodu. - Wejdziemy tam i zamkniemy drzwi na zamek, aby nikt nie wyszedł. - spojrzał się krótko na parę siedzącą z tyłu. - Wtedy im powiemy. To nie powinno być trudne. - oznajmił wynalazca, sam nie wierząc w to co mówi. - Wcześniej dałem im małą podpowiedź, że możesz żyć i być niedaleko, jednak po trzech latach, prawie stracili nadzieję. A to się zdziwią! - zaśmiał się pod nosem.

-Dziękuję wam, że to dla mnie robicie. Nie wiem, co bym bez was zrobiła. - powiedziała szczerze Genevieve. Wanda i Tony uśmiechnęli się do niej, a Pietro przytulił ją lekko i ścisnął dłoń, którą cały czas trzymał.

-Dla ciebie skoczyłbym w ogień. - szepnął jej do ucha, a Gen poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po jej ciele. 

Po chwili dotarli do bazy. Gen była cała w nerwach, widząc przed sobą dom swoich przyjaciół. Wejście do środka nie było trudne, jednak sam widok drzwi, za którymi byli jej przyjaciele, przyprawiał Genevieve o zawroty głowy. Pietro stanął na chwilę wyczuwając zdenerwowanie żony i odwrócił ją do siebie przodem.

-Nie denerwuj się Engel, wszystko będzie dobrze. - uśmiechnął się do niej i pocałował ją w czoło. Kobieta spojrzała się na niego ze strachem.

 -Wchodźcie, wszyscy już czekają. - powiedziała Wanda, mając rękę na klamce. Para podeszła do niej i wszyscy razem weszli do pokoju, który został zamknięty przez młodą Maximoff.

-Co tu robi Shiva? Nie mam nic przeciwko niej, jednak nie rozumiem, dlaczego miałaby tu być. - skomentował Falkon. Gen rozejrzała po pokoju, dostrzegając kolejno znajome twarze swoich przyjaciół. Bruce był wychudzony, Clint niespokojny, Steve siedział wraz z Samem zaciekawiony sytuacją, a Bucky nie odzywał się słowem i tylko skanował uważnie pokój. Widoczne wory pod jego oczami, oraz dość blada skóra, nadawały mu wyglądu zjawy. Ann rozmawiała z nim kilka razy podczas misji, jednak nie wychodziło to poza tematy ich zadania, oraz jego wykonania.

-Gen zostaje. - powiedział Tony. - Usiądźcie. - poprosił. Gen i Pietro usiedli na przeciw siebie, jak to zazwyczaj robili, by nie wzbudzać podejrzeń. Natomiast Wanda usiadła obok Visiona, łącząc z nim rękę. - Więc, pewnie ciekawicie się dlaczego was tu zebrałem? I to jeszcze tylko tą starą ekipę. - zasugerował i spotkał się z pomrukiem potwierdzenia. - Tak też myślałem. Przejdźmy do rzeczy! - klasnął w dłonie, by zyskać uwagę. - Wiem gdzie jest Ann! - oznajmił Wynalazca. Wszystkie oczy były uważnie skupione na nim, było w nich widać smutek, żal ale i nadzieję.

-Więc mów Stark! Nie mamy całego dnia! Im szybciej będziemy wiedzieć, tym szybciej dostaniemy naszą Ann z powrotem. - powiedział niecierpliwie Clint, który chciał odzyskać przyjaciółkę za wszelką cenę.

-Gen możesz podejść. - poprosił Tony. Kobieta wstała ze swojego miejsca i podeszła do mężczyzny. - Czas skończyć tą maskaradę, nie uważasz Ann? - spytał się szarowłosej. Ta spojrzała się na niego widocznie zdenerwowana.

-Tony, nie chce być nie miły, ale co to ma znaczyć? Jeśli robisz sobie z nas żarty, uwierz mi pożałujesz. - powiedział Steve widocznie spinając się, tak samo jak wszyscy w pokoju. 

-Miejmy to już za sobą. - westchnęła Ann i powoli przemieniła się do swojej oryginalnej formy. Długie czarne włosy spływały jej po plecach, a niebieskie oczy patrzyły się w podłogę, unikając wzroku kogokolwiek w pokoju.

-Podejrzewam, że większość z was jest teraz skonfundowana. Dla rozwiania wątpliwości. To jest Annabeth Nova Banner Odinson. Może to potwierdzić pięć osób wtajemniczonych. Ja. - wskazał na siebie. - Wanda. - skierował dłoń w stronę Maximoff. - Pietro. - zwrócił się w stronę białowłosego. - Pepper oraz Fury. - wyliczył.

-To ma być żart? - odezwał się Clint. Na jego głos, Gen uniosła lekko głowę, by spojrzeć się na wszystkich. Byli zszokowani, nie wierzyli im.

-Nie żartuję na ten temat, przecież wiesz. - powiedział Tony, spoglądając na łucznika.

-Skąd mamy wiedzieć, że ona jest w ogóle prawdziwa? - spytał się Sam.

-Tony, jeśli to na prawdę jeden z twoich żartów... - powiedział cicho Bruce, lekko załamującym się głosem. - To tym razem posunąłeś się za daleko. - starszy Banner podniósł głowę, a w jego oczach było widać łzy i smutek, który był nie do opisania. Ann nie mogła stać i patrzeć jak jej rodzony brat płacze. Podeszła do niego i przytuliła go, sama wybuchając płaczem.

-Przepraszam Bruce, nie chciałam wam tego zrobić. Nie miałam innego wyboru. - odezwała się pierwszy raz od kiedy weszli do bazy. - T-Tak bardzo cię przepraszam. - wylewała rzeki łez, przytulając swojego starszego brata.

-Ann.... Czy to na prawdę ty? - spytał się Bruce, nadal nie dowierzając.

-To jest ona Doktorze, mogę potwierdzić. - odezwał się Pietro, patrząc z bólem, jak jego żona płacze, ale i ze szczęściem, miłość jego życia w końcu jest ze swoją rodziną. 

Bruce na początku nie mógł uwierzyć, jednak chwilę później, przytulał swoją siostrę z taką samą mocą jak ona. Z jego oczu wylewały się łzy szczęścia, a siła z jaką się przytulali, spowodowała, że musieli wstać, by nie spaść z krzesła.

-Ann, myślałem, że cię więcej nie zobaczę. - załkał.

-Przepraszam Bruce, tak bardzo cię przepraszam. - przytuliła go mocniej, tak bardzo, jak to tylko było możliwe. Po chwili kolejne pary rąk dołączały się do uścisku. Jedna osoba jednak nie chciała, wręcz nie mogła, pojąć, że jej miłość stała w tym samym pokoju. Bucky nie mógł uwierzyć, że ktoś, kogo szukał tyle czasu, był praktycznie pod jego nosem.

Smutno się zrobiło. Powiedzcie mi, czy zostać przy trzeciej osobie, czy przy pierwszej? Bo osobiście nie wiem.

Ktoś, coś więzień labiryntu? Dołączyłam do fandomu i przeżywam załamanie nerwowe, i emocjonalne za każdym razem, jak pomyślę o Newcie ;-;

Idę spać, bo jest wpół do drugiej w nocy!

Let's get it rolling!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro