Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

luty, 1987

Pov. Diana

Ciekawe ile ludzi zastanawiało się nad sensem swojej własnej egzystencji. Napewno wiele.
Problemy dzisiejszego świata są dość przykre i dołujące. Jest coraz większa liczba samobójstw, samookaleczeń, głodzenia się, popadania w nałogi. Mogłabym tak wymieniać rzeczy, które doprowadzają ludzi do właśnie takiego postępowania. Jest to ucieczka od bólu, który siedzi w głowie a potem rozlewa się on na całe ciało. Samobójstwo jest już ostatecznością, kiedy życie dowala już całkowicie z każdej strony.

Budzę się. Jest godzina 5:30. Wyłączam budzik i siadam. Zastanawiam się. Myślę nad tym co by było gdybym się dziś jednak nie obudziła.
Siedzę tak przez chwilę gapiąc się na punkt przede mną. Trafiło na rozwalające się ubrania na moim krześle. Wstaje i wchodzę do łazienki. W lustrze widzę zmarnowaną twarz. Wory pod oczami, wychudzone policzki oraz okropnie rozczochrane włosy. Jedyne co robię to staram się dobudzić lodowatą wodą, łudząc się, że postawi mnie na nogi. Klasyk. Rozczesuje włosy i nakładam lekki makijaż pod oczy, żeby nikt nie dopytywał dlaczego akurat tak wyglądają. Wychodzę do pokoju i ubieram pierwsze lepsze ciuchy, które leżą mi pod nogami. Padło na bluzę, którą noszę już czwarty dzień i zwykłe czarne dresy. Pakuje plecak i wychodzę na dół. Jedyne co biorę z kuchni to tabletki przeciwbólowe. Gdyby nie one nie dawałbym już rady. Ból głowy z każdym dniem nasila się. Skutek nie wysypiania się.
Ubieram kurtkę i gdy chcę już wyjść słyszę głos mojej mamy.

- Zrobić ci coś do jedzenia? - pyta zatroskana. Stoi oparta o framugę w swoim czerwonym szlafroku. Widać, że dopiero co się obudziła.

- Nie mamo, nie trzeba. Kupię w piekarni. - wysilam się na jeden głupi uśmiech. - Będę po 17. Do zobaczenia. - obdarowuje ją smutnym jak na mnie spojrzeniem i wychodzę. Ubieram słuchawki i idę na przystanek. Na słuchawkach dudni Gunses Rose. Odpalam peta gdy już siedzę na ławce. Rozkoszuje się chwilą. Nagle podjeżdża autobus. Gaszę niedopałek i wchodzę. Jak zwykle pierwsze co widzę to spojrzenie tych wszystkich ludzi, którzy mnie nienawidzą. Siadam na pierwsze lepsze
miejsce. Przymykam oczy i zastanawiam się jak minie mi ten chujowy dzień.

Gdy jestem już obok mojej szkoły, wstaje i wychodzę. Przy wychodzeniu oczywiście zostaje popchnięta nawet nie wiem już przez kogo. Przestały mnie obchodzić te zaczepki już rok temu.

Idę do tego burdelu. Podchodzę do szafki i wyciągam książki. W oddali słyszę rechot. Patrzą oczywiście na mnie. Jestem jebanyn popychadłem odkąd pierwszy raz tu przyszłam.
Ignoruję to i idę pod klasę. Przestało mi na tym wszystkim zależeć. Nie widzę sensu.

Jak zwykle siadam w ostatniej ławce. Sama. Jak to zazwyczaj bywa. Mija lekcja, potem druga i trzecia. Potem długa przerwa, wychodzę przed szkołę zapalić drugiego już dziś papierosa. Wracam i mijają kolejne lekcje oraz kolejne obelgi lecące w moją stronę.
Po lekcjach w tym okropnym miejscu idę na most. Często tutaj przebywam. Dużo myślę.
Aż za dużo.

Wracam do domu. Oczywiście nikogo nie ma. Rodzice w pracy. Idę do pokoju i biorę kolejne tabletki przeciwbólowe. Idę do łazienki i siadam oparta o wannę. Zaczynam płakać. Ból jest nie do zniesienia. Wyciągam z kieszeni ostrzyk i przejeżdżam nim po skórze. Patrzę na spływającą krew po mojej ręce. Czuję ulgę.
Uspokajam się i schodzę na dół po schodach słysząc mamę. Uśmiecham się jakby był to mój dobry dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro