Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Fakt faktem, że zawsze pragnęłam spokojnej pracy, ale to nie był mój pierwszy wybór. Ba! Przez długi czas nawet o tym nie myślałam.

Ale może od początku.

Nie jestem i nigdy nie byłam bardzo towarzyską osobą; nigdy nie miałam zbyt wielu przyjaciół – zresztą nigdy też ich nie szukałam. Co, oczywiście, nie oznaczało, że nie miałam ich w ogóle. Nie, nie; miałam ich paru – dokładnie tylu, ilu potrzebowałam. Znajomych, ma się rozumieć, miałam więcej – trudno jednak zdobyć moje zaufanie, więc naprawdę niewielu się to udało. Zresztą czy jest powód, by posiadać bardzo licznych przyjaciół? Wówczas sekret, który ma zostać sekretem, nagle przestaje nim być, ponieważ zna go zbyt wiele osób.

Na szczęście ja nigdy nie miałam z tym problemu. Mogłabym nazwać siebie farciarą, bo moi przyjaciele byli mi wierni i nawet teraz, po zakończeniu szkoły, utrzymywaliśmy ze sobą kontakt. Nasze przyjaźnie nie rozpadły się jak wiele innych, gdy tylko po raz ostatni opuściliśmy peron dziewięć i trzy czwarte.

Chociaż, nie ukrywam, była to dla mnie trudna chwila: zdać sobie sprawę z tego, iż nigdy już nie wsiądę do tego przecudnego, czerwonego pociągu, który przez tyle lat wiózł mnie do miejsca oznaczającego dla mnie niebywałą radość.

Muszę przyznać, iż fortuna zawsze mi sprzyjała – cóż, w każdym razie do tego stopnia, że nie uznaję się za osobę nieszczęśliwą, a moje dzieciństwo z pewnością nie było bardzo trudne. Każdy z nas niekiedy musi tę gorzką pigułkę przełknąć – w przeciwnym razie nie można by tego nazwać życiem, czyż nie? Dla mnie taką gorzką pigułką była utrata matki w bardzo młodym wieku. Choć – zabrzmi to okropnie – może i to było błogosławieństwem? Nie znałam jej dobrze; mam bardzo niewiele wspomnień z nią związanych i przez to moje cierpienie, moja tęsknota nie były tak dotkliwe.

Mama była czarownicą. Tyle wiem na pewno – zresztą tata również to wiedział – od zawsze. On z kolei nigdy nie posiadał podobnych mocy i trudno się mu dziwić, że początkowo nie wierzył mamie. Na szczęście on nie należy do tych, którzy nienawidzą ludzi za to, że są od nich inni. Pokochał mamę taką, jaka była – pokochał czarownicę.

Zresztą ja, jego córka, również jestem czarownicą, on zaś, mimo iż utracił swoją żonę, nigdy nie utrudniał mi rozwoju moich umiejętności. Tak, początkowo chodziłam do normalnej, mugolskiej szkoły i od czasu do czasu zdarzały mi się „wpadki", których nikt, ze mną na czele, nie potrafił wyjaśnić, ale wówczas mój tata zawsze wstawiał się za mną. Doprawdy nie mam pojęcia, jak udawało mu się wyjaśnić wszystkie te dziwne zdarzenia, ale jestem mu za to niezmiernie wdzięczna.

Chociaż pewna jestem, że wszyscy w szkole odetchnęli z ulgą, kiedy dowiedzieli się, że nie będę kontynuowała edukacji w żadnej z okolicznych szkół średnich. Najbardziej chyba jednak odetchnęłam ja.

Wiedziałam o Hogwarcie. Niezbyt wiele, bo tata sam niewiele wiedział, ale przynajmniej zdawałam sobie sprawę z tego, że istniał i że pewnego dnia przyjdzie do mnie list. I rzeczywiście, przyszedł, dokładnie w moje jedenaste urodziny, osiemnastego czerwca, zaadresowany pięknym charakterem pisma, zapieczętowany w taki sposób, że chyba każda dziewczynka w moim wieku by mi go pozazdrościła.

Ja jednak najbardziej zazdrościłam sobie jego zawartości. Informacji o tym, że zostałam przyjęta do szkoły magii i czarodziejstwa!

Minęło już piętnaście lat od tamtej chwili – a ja nadal czuję, jak bije mi serce na samą myśl o tym. Bo kto by nie był przepełniony radością, wiedząc, że wszystkie jego marzenia właśnie się ziściły!

Tak czy inaczej siedem lat minęło szybko – nazbyt szybko. Musiałam ukończyć Hogwart, nawet jeśli parę ostatnich lat było co najmniej niespokojnych, i pożegnać się z nim na zawsze. Trudno było mi znieść myśl, że nigdy już nie zobaczę tych przepięknych, starych ścian, mych nozdrzy nigdy już nie wypełni znajomy zapach wszystkich tych ksiąg i pergaminów...

Tak, wracałam jako w pełni wykształcona czarownica, ale wracałam do świata, który znałam z dzieciństwa, przekonana o tym, że pozostaje mi jedynie podjęcie pracy w jakiejś typowo mugolskiej branży. Tata wspierał mnie w moim wyborze, twierdząc, że wcale się nie pogniewa, jeśli będę się trzymała „swojego" świata. Nie chciałam jednak, by czuł się przy mnie nieswojo, dlatego też unikałam używania magii, kiedy nie było to zupełnie konieczne. Podjęłam pracę w biurze, jako sekretarka pewnego biznesmena, i wiodło mi się całkiem dobrze.

Ale wtedy wszystko nieco się pokomplikowało.

Chyba za długo, za intensywnie żyłam w świecie magii, bo zapomniałam, jak wygląda codzienność w zwykłym, na pozór spokojnym świecie mugoli. Praca, która wcześniej... cóż, nie powiem, że sprawiała mi przyjemność, bo tak nie było, ale z pewnością nie sprawiała mi przykrości, stała się wręcz nie do zniesienia. Z początku nie rozumiałam, czemu tak było, ale w końcu musiałam przyjąć do wiadomości, że mój szef oczekuje – jak to się mówi – „czegoś więcej". Wychowany na podłych filmach i literaturze niskich lotów, wyobraził sobie, że sekretarka od tego jest sekretarką, by spełniać wszystkie zachcianki swojego szefa.

Dokładnie wszystkie.

Odchodziłam z firmy z dość ciężkim sercem, ale na szczęście dostałam, pomimo nieporozumienia, raczej dobre referencje. Nie byłam jednak pewna, czy chcę starać się o podobne stanowisko. A co jeśli kolejny szef ubzdura sobie to samo?

W oczach potencjalnych pracodawców byłam, tak naprawdę, nikim. Nie posiadałam żadnego dyplomu, nie mogłam się pochwalić żadnymi osiągnięciami. Nie mogłam przecież nikomu powiedzieć o Hogwarcie, nawet jeśli moje oceny z owutemów nie dawały mi powodu do wstydu! Dopiero wówczas dotarło do mnie, że naprawdę nie mogę kontynuować życia w świecie mugoli. Owszem, mogłam tu żyć, mogłam pomagać tacie, ale pracę musiałam znaleźć w świecie magicznym.

Początkowo i z tym miałam pewnego rodzaju problemy. Och, nie, nie było tak, że nikt nie chciał mnie przyjąć. Znalazłam pracę bardzo szybko, w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów w Ministerstwie Magii, ale nie dawało mi to satysfakcji. Z pewnością była to dobra praca, a mój tata był ze mnie bardzo dumny, wiedząc, jak trudno o posadę, ale wracałam do domu niezmiernie zmęczona. Wiedziałam, że muszę wymyślić co innego – miałam już ponad dwadzieścia pięć lat i logicznym wydawało się, że powinnam się ustatkować, a nie zmieniać pracę niczym rękawiczki. A z pewnością nie wyobrażałam sobie harowania w tym departamencie przez kolejne pięćdziesiąt lat!

Ten pomysł nie zrodził się znikąd. Bardzo chciałabym móc powiedzieć, że był to pewnego rodzaju przebłysk geniuszu, ale w istocie wyglądało to zupełnie inaczej. Po prostu dostałam list od przyjaciółki pracującej w Hogwarcie. List, w którym oznajmiała, iż długoletnia bibliotekarka, Irma Pince, zrezygnowała z posady.

To wydawało się wręcz zbyt idealne, by mogło być możliwe.

Gdyby ta praca nie zdawała się tak doskonale skrojona na mnie, mogłabym tę decyzję nazwać szaloną: tego samego dnia, gdy te wieści do mnie dotarły, napisałam list do pani dyrektor i wysłałam ją, nim ktokolwiek zdołał mnie powstrzymać.

Tak, tak – wiem, praca w Ministerstwie Magii była o wiele bardziej prestiżowa – ale czyż jest cudowniejsze miejsce we wszechświecie niż biblioteka w Hogwarcie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro