☾ 23.
- Robiłaś to specjalnie, prawda? Miałam się poczuć urażona i pocieszyć się Michaelem, huh? - Red spojrzała na mnie wymownie, gdy wchodziłyśmy do galerii handlowej, aby spędzić w niej trochę czasu razem.
- Przecież, to dla ciebie było jedną z lepszych opcji. - prychnęłam, wiedząc, że mam rację, a ona zarumieniła się lekko. Zaśmiałam się cicho, przyłapując ją na zawstydzaniu się, przez co uznałam, iż muszę to zapamiętać. Takie cuda nie zdarzały się zbyt często.
- Ugh, ale dobrze wiesz, o co mi chodzi. Więc nie odwracaj kota ogonem. - mruknęła w końcu, wchodząc na ruchome schody.
- Wiem, wiem. - zaśmiałam się, opierając się o poręcz, gdy sunęłyśmy w górę. - I wiem, że się za mną stęskniłaś. Ja za tobą też, paskudo. - dodałam, przytulając ją do siebie, przez co zaśmiała się cicho.
- No dzięki. - przewróciła oczami, słysząc przezwisko, jakim ją uraczyłam. Wyszczerzyłam się tylko do niej i skierowałyśmy się we właściwym kierunku, gdy nasze stopy stanęły już na właściwym piętrze galerii.
Nie miałyśmy jakiś szczególnych planów. W zasadzie, to Red nie miała. Ja chciałam pójść do kina, ale to i tak była ostateczność, bo jak na razie nie było w repertuarze niczego sensownego, a nie miałam zamiaru się nudzić przez jakieś dwie godziny. Zaczęłyśmy więc błądzić po sklepach, mierzyć wszystko, co się dało i robić głupie zdjęcia w przebieralniach. Raz na jakiś czas obydwie potrzebowałyśmy odetchnąć od wszystkiego. Ja od szkoły, rodziców i swojego nudnego życia, a Red od Michaela, czy jego kumpli, którzy także byli jej kumplami. Cieszyłam się, że urządzałyśmy sobie takie wyjścia, bo mogłyśmy w spokoju pogadać i tak też było tym razem. Wykorzystałam fakt, że nie ma z nami żadnego chłopaka, nawet Leo i opowiedziałam brunetce całą kolację.
- A później tylko powiedział, że musi coś załatwić i wyszedł. - zakończyłam, wspominając miło tamten wieczór. Zerknęłam na przyjaciółkę, która ściągnęła brwi, jakby wiedząc, co, lub kto był powodem tego, iż blondyn uciekł ode mnie wtedy tak szybko, ale postanowiłam pozostawić to bez komentarza. To był nasz dzień i zbyt dużo rozgadałam się o chłopcach.
- Może to serio było coś ważnego. - stwierdziła, poprawiając się w lustrze przebieralni. Właśnie przebierałyśmy się po tym, jak ubrałyśmy onesie krów
- Nie wiem, ale w sumie nie chce wiedzieć. To jego sprawy. - wzruszyłam ramionami, podnosząc z ziemi torebkę. - Bierzemy?
- Bierzemy, kochaniutka. - zaśmiała się i wyszłyśmy z tego małego pomieszczenia, kierując się ku kasom.
Chwilę później zakup spoczywał już w torbie, którą trzymałam w dłoniach i wywoływał ogromny uśmiech na mojej twarzy. Wiedziałam, że pewnie ojciec mnie za to wyśmieje, a następny w kolejce będzie Leo, ale nie przeszkadzało mi to. Nie pamiętam odkąd chciałam kupić sobie takie cudo i dzisiaj nareszcie to się spełniło.
- Już widzę to, jak Clarkson się ze mnie śmieje. - zaczęłam, mając na myśli swojego tatę. - To jest do przewidzenia.
- Wyglądam w tym, jak w worku na ziemniaki, ale jest prawie tak samo ciepłe, jak Michael, więc nie mam na co narzekać. - stwierdziła Red, a ja zaczęłam się śmiać. Później pokręciłam głową i doszłam do wniosku, że ma rację. Rzeczywiście onesie były ciepłe i to bardzo, więc nie miałyśmy na co narzekać. Nawet na za duży rozmiar.
- Uważaj, bo jeszcze zrobi się zazdrosny o kawałek materiału. - szturchnęłam ją w bok, przez co przewróciła oczami
- Niech sobie będzie, przynajmniej mu przyjaciel nie flaczeje z nudów. - wzruszyła ramionami, przez co prawie zakrztusiłam się śmiechem.
- Red!
- No co?
- Zabijesz mnie kiedyś, wredna małpo.
- Oj tam, przynajmniej będziesz miała godną śmierć, kochaniutka.
- Pf, dzięki. - pokręciłam głową, a ona posłała mi piękny, ale sztuczny uśmiech. - Jesteś czasami niemożliwa, wiesz?
- Dziękuje za ten komplement, Jo. - spojrzała na mnie wymownie, próbując się nie roześmiać. - Nawet Michael takich nie ma. Poczuj się zaszczycona.
- Jakby było się czym szczycić. - machnęłam lekceważąco ręką, a potem zdusiłam w sobie śmiech.
- I kto tu jest niemożliwy. - brunetka pokręciła głową, a potem spojrzała w górę. - Boże, widzisz i nie grzmisz.
- Na mnie już szkoda piorunów. - stwierdziłam, a ona chcąc nie chcąc musiała się ze mną zgodzić.
- Na ciebie, to specjalnie zużyłabym cały zapas, jaki miałabym pod ręką.
- To kochane. - złapałam się za miejsce, w którym miałam serce. - Ale pierdol się, Davenport.
- Gdyby Michael tutaj był, to z wielką chęcią, ale samej to tak nie wypada, wiesz?
- Red, do cholery! Czy ty wszystko sprowadzasz to jednej rzeczy?
- Skoro mnie prowokujesz, to czemu się dziwisz, że to robię, huh?
- Bo, ugh, mogłabyś spróbować się ogarnąć. - zaczęłam, a ona tylko machnęła ręką.
- Na to już za późno. - powiedziała w końcu, a potem pociągnęła mnie w strefę restauracyjną do KFC.
- Zauważyłam. - mruknęłam, wzdychając ciężko. Dlaczego musiałam się z nią męczyć tyle czasu? - Idę poszukać wolnego stolika, zamów nam coś.
- Się wie, kierowniku. - zasalutowała, a ja tylko pokręciłam zrezygnowana głową i zaczęłam lawirować pomiędzy stolikami, szukając takiego, który nie będzie przez nikogo zajęty.
Po jakimś czasie nareszcie mi się udało, a Davenport pojawiła się dosłownie po tym, jak usiadłam uradowana z tego, że znalazłam coś wolnego. Zaczęłam jeść, czując przy tym narastające szczęście. Byłam taka głodna i nareszcie mój żołądek zaczął się napełniać, przez co ludzie nie musieli wysłuchiwać już dłużej pieści godowych wieloryba, jakie wydobywały się z mojego brzucha. Nawet Red się z tego śmiała, a co szczerze mówiąc nie było miłe, ale przeważnie wtedy starałam się to jakoś uciszyć niż przejmować przyjaciółką.
- Mam dość. - dopiłam swoje picie i oparłam się wygodniej o krzesło. - Jestem szczęśliwym człowiekiem.
- Ja też. - brunetka westchnęła błogo, a później otarła usta chusteczką. - Nie ruszam się stąd przez najbliższy czas. Nie dam rady.
- Nie ty jedyna. - powiedziałam, kładąc dłonie na brzuchu. - To było takie dobre. Gdybym tylko mogła, to zjadłabym więcej. - dodałam, a Red pokręciła głową.
- Nie zjadłabyś. - stwierdziła w końcu, a ja prychnęłam cicho.
- Wątpisz we mnie?
- Przez cały czas. - mruknęła, jakby to było oczywiste. - Ktoś przecież musi, a że to jestem ja, to już nie moja wina. - dodała, a ja pokręciłam głową. Nawet nie wiedziałam, który to już dzisiaj raz.
- Idziemy gdzieś jeszcze, czy wracamy do domu? - zmieniłam temat, patrząc się pytająco na przyjaciółkę.
- A chcesz gdzieś jeszcze iść? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Pokręciłam na to przecząco głową.
- Chce do domu. - powiedziałam. - A ty chcesz gdzieś iść jeszcze?
- Miałam ochotę na kino, ale nie mam ochoty na popcorn, więc może innym razem. - stwierdziła, a ja tylko przytaknęłam. - To spadamy do domu. - zarządziła i zaczęła wstawać, zbierając przy tym swoje rzeczy.
- Też miałam to w planach, ale rzeczywiście może innym razem. - zgodziłam się, gdy szłyśmy w kierunku schodów, zjeżdżających na sam parter galerii.
Do domu dotarłam po dłuższym czasie. Jak zwykle nikogo nie było, a ja nawet nie miałam ochoty sprawdzać, czy muszę przygotowywać obiad czy nie. Weszłam na górę, odrzuciłam na bok torebkę i swoje zakupy, stwierdzając, że będzie czas, aby je rozpakować później i opadłam na łóżko. Westchnęłam z ulgą, wtulając twarz w poduszkę i uśmiechnęłam się sama do siebie. Moje szczęście nie trwało zbyt długo, bo telefon dał o sobie znać. Sięgnęłam do niego ręką, nawet nie sprawdzając, kto czegoś ode mnie chce.
- Halo?
~*~
kolejny rozdzialik przed wami, jak wypadł?
lots of love, red x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro