☾ 22.
- Nie było, aż tak źle. - stwierdziłam, zamykając za sobą i blondynem drzwi.
Kolacja u moich rodziców dopiero się skończyła i postanowiliśmy jeszcze przez chwilę pobyć razem sami. Choć i tak wiedziałam, że prędzej czy później, któryś z moich życiodawców tutaj zajrzy, aby upewnić się, jak się mamy.
- Powiedziałbym, że było bardzo dobrze. - zaczął Luke, opadając na moje łóżko. Podłożył ręce pod głowę i zaczął mnie obserwować. - Chyba im się spodobałem.
- Czy ja wiem. - wzruszyłam beznamiętnie ramionami, zajmując miejsce na parapecie. - Mogłeś się bardziej postarać podczas bajerowania mojej mamy. - dodałam, patrząc się na niego z politowaniem.
- Przepraszam, że bałem się, iż dostanę od twojego ojca w mordę. Widziałem, jak się na mnie patrzy, gdy to ja robiłem to zbyt długo w związku z twoją matką. - wzruszył ramionami, a ja prychnęłam cicho, ale w duchu przyznałam mu rację.
Luke zjawił się punktualnie o wyznaczonej godzinie. Byłam w lekkim szoku, bo myślałam, że od początku do końca się zgrywał i tak naprawdę nie miał zamiaru do nas przychodzić, ale się pomyliłam. Ubrał nawet koszulę i marynarkę. Nie będę mówić, jak bardzo przystojnie wyglądał, bo zeszłoby mi to dosyć długo, więc powiem, że było znośnie, jeśli chodzi o niego. Mama przywitała go w dosyć radosny sposób, a przynajmniej radośniejszy niż ojciec. Zmierzył go tylko wzrokiem w morderczy sposób, przez co biedny Hemmings się wystraszył. Później, gdy już usiedliśmy do stołu, Paige nie byłaby sobą, gdyby nie zrobiła mu małego przesłuchania. Pytała o mnie, o przyjaciół, o to, czym się zajmuje i wszystkie te inne pytania, które, jako matka powinna zadać i zadała. Nathan oczywiście siedział cicho, albo brał przykład ze mnie i się nie odzywał. Oboje tylko przysłuchiwaliśmy się rozmowie, która trwała pomiędzy moją rodzicielką, a blondynem. Nie miałam zbyt wielkiego apetytu, przez co nie zjadłam za wiele. Piłam tylko małymi łykami sok, czekając, aż wszystko się skończy i sama będę mogła pogadać z Luke'iem. Miałam nadzieje, że mama zostawi go wtedy w spokoju i zajmie się swoim mężem. Nie byłam jakoś szczególnie zazdrosna, a nawet nie byłam do końca pewna, czy w ogóle, tak się czułam. Po prostu nie podobało mi się, że ten idiota nie poświęca mi prawie w ogóle uwagi. Prawie, bo czasem posyłał mi krótkie spojrzenia, czy uśmiechy. Były raczej naturalne i nie wymuszone, przez co wywnioskowałam, że nie potrzebuje pomocy i dobrze radzi sobie beze mnie.
Teraz, gdy już wszystko się skończyło i mogliśmy pójść na górę, nadal patrzyłam się na niego z politowaniem.
- Nie dostałbyś. - stwierdziłam w końcu, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. - Prędzej powiedziałby, że zabierze cię na ryby. Pamiętaj, że to wielki przywilej pojechać z Nathanem Clarksonem na ryby. - dodałam, a on zaśmiał się cicho.
- Nie mówisz serio.
- Właśnie, że mówię, idioto. - spojrzałam na niego znowu, tym razem wymownie, przez co spoważniał.
- Czyli co? Mam się postarać, aby mnie zabrał na ryby? Jeszcze mnie utopi, albo udusi żyłkami i co będzie?
- No pogrzeb, a co ma być? - wzruszyłam ramionami, w ogóle nie przejmując się jego losem. - I tak, postaraj się pojechać na te ryby. Chce mieć spokój i nie wysłuchiwać pytań dotyczących ciebie.
- Przyznaj się, że je lubisz i tylko czekasz, aż ktoś z nich je zada. - zaczął, opierając głowę na łokciu, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Miał na myśli oczywiście moich rodziców.
- Jasne, jasne. - przewróciłam oczami i zeskoczyłam z powrotem na ziemię, po czym znalazłam się obok niego. - Posuń się, knypku. To moje łóżko. - powiedziałam, gdy nie chciał się ruszyć.
- Magiczne słowo, leszczu. - mruknął zadowolony z siebie. - I dla ciebie 'jaśnie knypku'. - dodał, uśmiechając się szeroko.
- Spierdalaj. - fuknęłam i uderzyłam go poduszką, demonstrując tym samym, to jego magiczne słowo.
- Ej, tak się nie bawimy! - chwycił drugą poduszkę i teraz to ja dostałam po głowie. Pisnęłam zirytowana i usiadłam na nim, okładając go mocniej i bardziej, a przede wszystkim szybciej niż on.
- Jo! Przestań! - zaczął, a po chwili ciche dyszenie zaczęło opuszczać jego usta. Śmiał się długo i głośno z naszych poczynań.
- Mogłeś się posunąć, a teraz nie byłoby żadnego problemu i bitwy. - zaczęłam, uderzając go znowu i znowu.
- Posunąć, to mogę ale ciebie i to z miłą chęcią.
- Przegiąłeś, Hemmings. Przegiąłeś. - rzuciłam ostrzegawczo, a on tylko przybrał lubieżny uśmieszek na swojej twarzy i zaczął zgrywać takiego, który zupełnie nie wie, o co mi chodzi.
Do momentu, w którym nie zaczęłam go także łaskotać. Wtedy niby się poddał, a tak naprawdę czekał, aż zacznę być nieuważna. I tutaj sama strzeliłam sobie w stopę. Przewrócił mnie na plecy, tym samym nade mną górując i to ja teraz zaczęłam być okładana poduszkami. Broniłam się, jak tylko mogłam, ale na nic mi to było. I tak wyglądałam, jakby mnie piorun strzelił.
- I co? Będziesz teraz grzeczna? - zaczął, podnosząc nas do pionu. Właściwie tylko mnie, ale to był szczegół.
- Niedoczekanie. - prychnęłam, poprawiając włosy i sukienkę. - Wyglądał gorzej niż zwykle przez ciebie, idioto. - dodałam, przy okazji wytykając koniec języka w jego stronę. Zamrugał zalotnie powiekami i teatralnie odrzucił do tyłu włosy, których tak naprawdę nie miał.
- Schlebiasz mi. - powiedział w końcu, przez co znowu zaczęłam się śmiać i opadłam na plecy na materac. Blondyn zajął miejsce obok mnie i otoczył mnie ramieniem w dosyć troskliwy sposób, co nawet mi się spodobało.
- Tobie zawsze. Nie no, żart. - powiedziałam, a on tylko westchnął ciężko i udał urażonego.
- Zachowujemy się już, jak para? - zaczął w pewnym momencie, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, chyba tak, a co? - uniosłam brew, odpowiadając pytaniem na pytanie.
- Bo nie wiem, czy mogę cię pocałować, czy nie.
- Całuj, ja ci nie zabraniam. - powiedziałam pewna swego i znowu znalazł się nade mną, układając obie dłonie po bokach mojej głowy.
Nachylił się, złączając nasze usta w pocałunku, który po każdej kolejnej sekundzie spędzonej razem w ten sposób, stawał się tylko bardziej zadziorny. Przygryzałam jego wargi, a później wplotłam nawet palce w jego włosy, pociągając lekko za ich końcówki. Momentalnie przypomniała mi się tamta noc, którą spędziliśmy i doszłam do wniosku, że moglibyśmy ją teraz powtórzyć, gdyby nie rodzice, którzy i tak pewnie to wszystko słyszą.
- Takiej odpowiedzi oczekiwałem. - powiedział, gdy zabrakło nam tchu i z powrotem opadł na materac obok mnie.
- No widzisz, dosyć dobrze cię znam i wiem, czego potrzebujesz, głupku. - uśmiechnęłam się dumna z siebie, a on tylko prychnął cicho.
- Idiota, głupek, knypek, co jeszcze?
- Coś się wymyśli. - powiedziałam, podnosząc z podłogi poduszkę, na której ułożyłam swoją głowę. - A co, źle ci?
- Trochę? - przyznał, udając smutnego. Nie nadążałam już za nim. - Liczyłem na jakieś 'skarbie', 'kochanie'. - dodał, wypychając do przodu dolną wargę.
- To przereklamowanie i już raczej tego ode mnie nie usłyszysz. - stwierdziłam, przysuwając się mimowolnie do niego. Westchnęłam błogo, gdy znowu otoczył mnie ramieniem i pocałował w czoło.
- Przyjadę w poniedziałek po ciebie. - powiedział, gdy już mi się zaczęło usypiać.
- Jeśli tak bardzo chcesz. - wymruczałam senna i ziewnęłam szeroko. - Jesteś dobrym szoferem.
- Niezły komplement, Clarkson.
- Wiem, ja mam tylko takie. - rzuciłam skromnie, przez co prychnął i wstał.
- Gdzie idziesz?
- Muszę jeszcze coś załatwić. Zobaczymy się za niedługo, malutka. - dodał i wyszedł, a ja opadłam z powrotem na poduszki, rozczulając się w dodatku nad tym, jak bardzo pieszczotliwie mnie nazwał.
~*~
ten rozdział pisało mi się bardzo szybko, idk
jak się podoba?
lots of love, red x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro