Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

☾ 22.

- Nie było, aż tak źle. - stwierdziłam, zamykając za sobą i blondynem drzwi. 

Kolacja u moich rodziców dopiero się skończyła i postanowiliśmy jeszcze przez chwilę pobyć razem sami. Choć i tak wiedziałam, że prędzej czy później, któryś z moich życiodawców tutaj zajrzy, aby upewnić się, jak się  mamy. 

- Powiedziałbym, że było bardzo dobrze. - zaczął Luke, opadając na moje łóżko. Podłożył ręce pod głowę i zaczął mnie obserwować. - Chyba im się spodobałem.

- Czy ja wiem. - wzruszyłam beznamiętnie ramionami, zajmując miejsce na parapecie. - Mogłeś się bardziej postarać podczas bajerowania mojej mamy. - dodałam, patrząc się na niego z politowaniem.

- Przepraszam, że bałem się, iż dostanę od twojego ojca w mordę. Widziałem, jak się na mnie patrzy, gdy to ja robiłem to zbyt długo w związku z twoją matką. - wzruszył ramionami, a ja prychnęłam cicho, ale w duchu przyznałam mu rację. 

Luke zjawił się punktualnie o wyznaczonej godzinie. Byłam w lekkim szoku, bo myślałam, że od początku do końca się zgrywał i tak naprawdę nie miał zamiaru do nas przychodzić, ale się pomyliłam. Ubrał nawet koszulę i marynarkę. Nie będę mówić, jak bardzo przystojnie wyglądał, bo zeszłoby mi to dosyć długo, więc powiem, że było znośnie, jeśli chodzi o niego. Mama przywitała go w dosyć radosny sposób, a przynajmniej radośniejszy niż ojciec. Zmierzył go tylko wzrokiem w morderczy sposób, przez co biedny Hemmings się wystraszył. Później, gdy już usiedliśmy do stołu, Paige nie byłaby sobą, gdyby nie zrobiła mu małego przesłuchania. Pytała o mnie, o przyjaciół, o to, czym się zajmuje i wszystkie te inne pytania, które, jako matka powinna zadać i zadała. Nathan oczywiście siedział cicho, albo brał przykład ze mnie i się nie odzywał. Oboje tylko przysłuchiwaliśmy się rozmowie, która trwała pomiędzy moją rodzicielką, a blondynem. Nie miałam zbyt wielkiego apetytu, przez co nie zjadłam za wiele. Piłam tylko małymi łykami sok, czekając, aż wszystko się skończy i sama będę mogła pogadać z Luke'iem. Miałam nadzieje, że mama zostawi go wtedy w spokoju i zajmie się swoim mężem. Nie byłam jakoś szczególnie zazdrosna, a nawet nie byłam do końca pewna, czy w ogóle, tak się czułam. Po prostu nie podobało mi się, że ten idiota nie poświęca mi prawie w ogóle uwagi. Prawie, bo czasem posyłał mi krótkie spojrzenia, czy uśmiechy. Były raczej naturalne i nie wymuszone, przez co wywnioskowałam, że nie potrzebuje pomocy i dobrze radzi sobie beze mnie. 

Teraz, gdy już wszystko się skończyło i mogliśmy pójść na górę, nadal patrzyłam się na niego z politowaniem.

- Nie dostałbyś. - stwierdziłam w końcu, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. - Prędzej powiedziałby, że zabierze cię na ryby. Pamiętaj, że to wielki przywilej pojechać z Nathanem Clarksonem na ryby. - dodałam, a on zaśmiał się cicho.

- Nie mówisz serio.

- Właśnie, że mówię, idioto. - spojrzałam na niego znowu, tym razem wymownie, przez co spoważniał.

- Czyli co? Mam się postarać, aby mnie zabrał na ryby? Jeszcze mnie utopi, albo udusi żyłkami i co będzie?

- No pogrzeb, a co ma być? - wzruszyłam ramionami, w ogóle nie przejmując się jego losem. - I tak, postaraj się pojechać na te ryby. Chce mieć spokój i nie wysłuchiwać pytań dotyczących ciebie.

- Przyznaj się, że je lubisz i tylko czekasz, aż ktoś z nich je zada. - zaczął, opierając głowę na łokciu, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Miał na myśli oczywiście moich rodziców.

- Jasne, jasne. - przewróciłam oczami i zeskoczyłam z powrotem na ziemię, po czym znalazłam się obok niego. - Posuń się, knypku. To moje łóżko. - powiedziałam, gdy nie chciał się ruszyć.

- Magiczne słowo, leszczu. - mruknął zadowolony z siebie. - I dla ciebie 'jaśnie knypku'. - dodał, uśmiechając się szeroko.

- Spierdalaj. - fuknęłam i uderzyłam go poduszką, demonstrując tym samym, to jego magiczne słowo. 

- Ej, tak się nie bawimy! - chwycił drugą poduszkę i teraz to ja dostałam po głowie. Pisnęłam zirytowana i usiadłam na nim, okładając go mocniej i bardziej, a przede wszystkim szybciej niż on. 

- Jo! Przestań! - zaczął, a po chwili ciche dyszenie zaczęło opuszczać jego usta. Śmiał się długo i głośno z naszych poczynań.

- Mogłeś się posunąć, a teraz nie byłoby żadnego problemu i bitwy. - zaczęłam, uderzając go znowu i znowu.

- Posunąć, to mogę ale ciebie i to z miłą chęcią.

- Przegiąłeś, Hemmings. Przegiąłeś. - rzuciłam ostrzegawczo, a on tylko przybrał lubieżny uśmieszek na swojej twarzy i zaczął zgrywać takiego, który zupełnie nie wie, o co mi chodzi. 

Do momentu, w którym nie zaczęłam go także łaskotać. Wtedy niby się poddał, a tak naprawdę czekał, aż zacznę być nieuważna. I tutaj sama strzeliłam sobie w stopę. Przewrócił mnie na plecy, tym samym nade mną górując i to ja teraz zaczęłam być okładana poduszkami. Broniłam się, jak tylko mogłam, ale na nic mi to było. I tak wyglądałam, jakby mnie piorun strzelił. 

- I co? Będziesz teraz grzeczna? - zaczął, podnosząc nas do pionu. Właściwie tylko mnie, ale to był szczegół.

- Niedoczekanie. - prychnęłam, poprawiając włosy i sukienkę. - Wyglądał gorzej niż zwykle przez ciebie, idioto. - dodałam, przy okazji wytykając koniec języka w jego stronę. Zamrugał zalotnie powiekami i teatralnie odrzucił do tyłu włosy, których tak naprawdę nie miał. 

- Schlebiasz mi. - powiedział w końcu, przez co znowu zaczęłam się śmiać i opadłam na plecy na materac. Blondyn zajął miejsce obok mnie i otoczył mnie ramieniem w dosyć troskliwy sposób, co nawet mi się spodobało. 

- Tobie zawsze. Nie no, żart. - powiedziałam, a on tylko westchnął ciężko i udał urażonego.

- Zachowujemy się już, jak para? - zaczął w pewnym momencie, a ja wzruszyłam ramionami.

- Nie wiem, chyba tak, a co? - uniosłam brew, odpowiadając pytaniem na pytanie. 

- Bo nie wiem, czy mogę cię pocałować, czy nie. 

- Całuj, ja ci nie zabraniam. - powiedziałam pewna swego i znowu znalazł się nade mną, układając obie dłonie po bokach mojej głowy. 

Nachylił się, złączając nasze usta w pocałunku, który po każdej kolejnej sekundzie spędzonej razem w ten sposób, stawał się tylko bardziej zadziorny. Przygryzałam jego wargi, a później wplotłam nawet palce w jego włosy, pociągając lekko za ich końcówki. Momentalnie przypomniała mi się tamta noc, którą spędziliśmy i doszłam do wniosku, że moglibyśmy ją teraz powtórzyć, gdyby nie rodzice, którzy i tak pewnie to wszystko słyszą. 

- Takiej odpowiedzi oczekiwałem. - powiedział, gdy zabrakło nam tchu i z powrotem opadł na materac obok mnie. 

- No widzisz, dosyć dobrze cię znam i wiem, czego potrzebujesz, głupku. - uśmiechnęłam się dumna z siebie, a on tylko prychnął cicho.

- Idiota, głupek, knypek, co jeszcze?

- Coś się wymyśli. - powiedziałam, podnosząc z podłogi poduszkę, na której ułożyłam swoją głowę. - A co, źle ci?

- Trochę? - przyznał, udając smutnego. Nie nadążałam już za nim. - Liczyłem na jakieś 'skarbie', 'kochanie'. - dodał, wypychając do przodu dolną wargę.

- To przereklamowanie i już raczej tego ode mnie nie usłyszysz. - stwierdziłam, przysuwając się mimowolnie do niego. Westchnęłam błogo, gdy znowu otoczył mnie ramieniem i pocałował w czoło. 

- Przyjadę w poniedziałek po ciebie. - powiedział, gdy już mi się zaczęło usypiać.

- Jeśli tak bardzo chcesz. - wymruczałam senna i ziewnęłam szeroko. - Jesteś dobrym szoferem.

- Niezły komplement, Clarkson.

- Wiem, ja mam tylko takie. - rzuciłam skromnie, przez co prychnął i wstał.

- Gdzie idziesz?

- Muszę jeszcze coś załatwić. Zobaczymy się za niedługo, malutka. - dodał i wyszedł, a ja opadłam z powrotem na poduszki, rozczulając się w dodatku nad tym, jak bardzo pieszczotliwie mnie nazwał.

~*~

ten rozdział pisało mi się bardzo szybko, idk 

jak się podoba?

lots of love, red x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro