1.
Diabeł wcielony. Miał mu dawać syna? Nie. Już prędzej sam tu wróci, a niech i go zabije, ale syna skrzywdzić nie da. Zbyt delikatny by... chyba służyć tej Bestii, bo w dobre Tego intencje nie sposób wierzyć. Tymczasem jednak pobierał swoje manatki, a koń... Ciekaw był czy do domu zdołał sam wrócić. Pogoda ładna, choć śniegu czasami po kolana, to jednak bezchmurne niebo i brak wiatru przyjaznym świat uczyniły ma tyle, że kupiec już o południu w progu wioski stanął, z tamtąd zaś do chatki, zagrody ich murowanej droga łatwa i bliska. Z podwórza już go też rżenie do stajni przywiodło, gdzie klacz w kojcu stała, przez syna jego właśnie siankiem karmiona. Chłopiec już wyrósł, zmienił się już i w mężczyznę, choć mu jeszcze osiemnastej wiosny nie stało. Nie był też postawny, ani barczysty, nie gruby, ani widocznie umięśniony. Był szczupły, delikatny, niczym książę z porcelany, choć w przetartych lekko ubraniach, które i tak tych królewskich szat by nie przypominały, zbyt na to proste, szare i brązowe. Chociaż te barwy nie były dla niego złe, a tak dobrze grały z jego bójną czupryną czekoladowych włosów. Cerę miał młodzieniec bielszą od zwykłego człeka z wioski, co zapewne było wynikiem tego, iż z trudem chodząc nie pracował ani w polu, ani w tartaku, ani w młynie. Śnieżna cera... i jasne, lazurowe oczy, czerwone, krztałtne usta i gęste, nienaturalnie długie rzęsy, które jednak miał od urodzenia. To był cały Charles. Przyjaciel każdego żywego stworzenia i wielka pociecha kupca.
Uśmiechnął się wymęczony już wielce, ale Syna widok... Oparł go twardo w przekonaniu, iż Temu zwierzęciu, nawet na krok zbliżyć się nie da, lecz... Nie miał na To wpływu, bo i Czart ten... wypełni swoje... groźby, jeśli chłopiec nie stawi się przed zamczyskiem. Tu był zdany na tę łaskę, czy też nie łaskę besti... Z konia się stoczył, a do dziecka podszedł, by objąć, w ramionach bezpiecznych, co i ciepłych ukryć. Dłonie we włos z lekka wsunął, jakby... chciał mieć pewność, że syn jest przy sercu. Nie mógł oddać tak cennego dla się skarbu, nie by zniszczył... Też cicho, bezgłośnie imię wyszeptał. Przykucnął przed synem dłonie miekkie, ściskając w swoich, a i drugą na licu ułożył, kiedy młody chłopiec wtulił się w nią ufnie. A z tęsknoty zginie, szybciej niż z ręki potwora. Żal mu, bo i troskać nie chce, lecz znać musi prawdę. Bał się stracić, zaś Charles? Tak chodzić mu ciężko, więc jak by służyć miał? Cierpiał... żal wielki wiedząc, że funduszy nie ma na rehabilitację, czy pomoc... Oni i tak odtrącić wolą. Nikt tu pomocy nie da. Odebrać? Nie, nie pozwoli. Wyjaśnił dziecku co przeżył i jak trafił na bestię rodem z powieści.
- Synku... Widziałem w lesie, tym starym zamku Czorta... On chce, Ciebie, wzamian za życie dla nas. Nie oddam Cię. Sam zginąć wolę. Jęknął gładząc policzek szatyna, koła drobne palcami tocząc. Tu płakał nad tym co widział... Syn.
- Tato... Nic mi nie będzie. On o roku mówił. Pójdę, będę o po tym czasie wrócę. Życie tak cenne za tą wiosnę jedną... oddać ci nie dam z mojej winy. Przetrwam. - Zapewnił z ciepłym uśmiechem chłopak. Choć bał się trochę tej bestii, to przecież w czarta nie wierzył, a nic oprócz tego diabła z kościoła złe być całkiem nie mogło. A tam... zamek ukazywał się piękny, choćby i wyjść z niego nie można, a praca była ciężka, przecież uniesie to, dla ojca.
- Nie dam Cię, nie jemu... On tu tak gwałtowny, okrótny, to już nie człowiek, a od zwierzyny gorszy. Synku, roku, czy wiosny tam nie wyżyjesz... Nikt tego nie dokona. Uciekniemy... - Szepnął próbując przekonać syna, by ten z nim tu został. Razem z pewnością sobie poradzą, czy też... Wioskę tę całą zwołają przeciw bestii, zabiją...
- Tato... Dam sobie radę. Naprawdę, wrócę, obiecuję. On nie może być aż tak zły. - Odparł cicho Charles, nadal uśmiechnięty. Przecież nie da skrzywdzić ojca. Dotąd był dla niego większą przeszkodą może, niźli pomocą. Teraz miał szansę mu się odwdzięczyć za tak wielką, codzienną pomoc.
- Synku, nie możesz... - Szepnał, przestraszony słowami chłopca, widział tę bestię, nie mógł od tak wystawić malca na tak wielkie niebezpieczeństwo. - On Cię skrzywdzi, nie... Proszę, mały... znajdziemy inne wyjście. Nie będziesz cierpiał, przez moje winy. To nie jest wyjście. Proszę.
- Tato... Dobrze. Spokojnie. Chodźmy teraz do domu, dobrze? Odpoczniesz, zjesz obiad, porozmawiamy. Mamy jeszcze dwa dni przecież. - Powiedział z uśmiechem młodzieniec wstając z ziemi.
Ojciec wraz z synem, też wedle słowa... wrócili do... domu, gdzie chleba, a kaszy, skosztowali, by i na... dzień kolejny... wystarczyło. Jedli mało, tak żeby wystarczyło dla przyszych dni, a jednocześnie by ciało nasyciło się nieco. Sama rozmowa... toczyła spokojnie, by jakoś od tego co jutro nadejdzie odpocząć. Kupiec, dał mu laskę, po to aby ten chodzić umiał bez pomocy, acz wiedział iż to mimo jej pomocy dla Charlesa trudne. Tak jedynie mógł mu pomóc... Usnął nad ranem, okryty futrem, jedynego zwierzęcia jakie udało się w tych lasach przeklętych upolować. Lis tak małe zwierzę.
***
Chłopiec nie spał tej nocy, a czuwał przy ojcu póki pewności nie miał, że ten śpi głęboko w tedy to wyjął z szafki kartkę pergaminu czystą, wziął pióro, atrament i na kreślił na tej karcie krótki list do ojca, gdzie przeprosił go iż odchodzi, zapewniał że wróci i dziękował... za wszystko, a wiele rzecz wymienił. Potem spakował torbę podróżną, swoją, starą przez ramię przeżucił tam uprzednio ubrań wkładając tyle, aby przy cotygodniowym praniu... to i w kółko mu starczyło, przynajmniej puki nie zniszczą się zbytnio. Wziął jabłko, wody miarkę i spory kawałek chleba. Córka piekarza była jego przyjaciółką, a i jej ojciec również, tak więc... Hankiem, jego tatą oni się zajmą puki do nieobecności tej się nie przyzwyczai. Wziął kurtkę, jedyną swoją na te mrozy dobrą, bo choć starą to puchatą i wyszedł z domu, jeszcze tacie smutny uśmiech posyłając, a koc swój na niego wcześniej narzucił, aby nie zmarł, choć... ściany szczelne, ogień w kominku go przed zawieją chroni. Charlesa zaś może słońce pocieszyć by mogło, bo to gdzieś widocznie wstawać już musiało, jednak... przez śnieżne tumany i ono się nie przedrze.
Młodzieniec na siebie poły kurtki szczelniej naciągnął na lasce się wspierając. Nim do stajni doszedł zmarł już jednak bardzo. Z tamtąd konika, klacz swoją młodą wziął, osiodłał i wyjechał na jej grzbiecie wrota za sobą zamykając szczelnie. Zwierzę mądre, wróci do domu.
Tymczasem zaś jechali przez wieś, potem las coraz gęstniejszy. Charles zmarł już palce mu zgrabiały, a zamku przez zawieje tak trudno szukać, lecz chyba on go sam na ostatek znalazł, gdy już szatyn nadzieję niemal stracił. Wyrózł o sto stup przed nim piękny, choć ponury i jak wszystko tej zimy zbyt zimny. Młodzik z konia więc zsiadł, o lasce znów się wspierając ciężko, a swoją przyjaciółkę z ciepłym słowem i jabłkiem słodkim w nagrodę, odprawił w powrotną drogę. Sam z wachaniem przestępując ciężkie wrota. Zbyt zimno...
Zamek, ten obwołano też i trafnie mianem fortecy, którą też dusze zamieszkują błędne. Świsty... tu i ówdzie słychać, uderzenia co zaś wielu sądzi, że straszne jęki są to cierpiętnicze. Nic też bardziej w tym prawdziwego. Dom, jeden na samego Pana? Nie, ten choć jest stary to... Przecież rzecz inna. A i nie trudno też ukryć, że wiele też dusz... zjaw miesza się w... życie zamczyska. Dziękim nim i mocy księcia nie On jest ruiną. Młodzik przed wyrokiem, czy jako zwano urokiem... Wiódł dobre i dostatnie życie, mając w sobie nikłą jednak pokorę i być może... dzięki temu, nie zależny w stopniu... takim jak reszta służby. Dawno nie miewali gości, co też Peter wiedział teraz doskonale i... To była ich szansa. Zerwał się w powietrzu, a wysoko zawirował kpiąc z grawitacji. Ten też do ich nowego człowieka się udał. Ukrył się... Za szafą ciężką, a jedynie czubek nosa wyściubił. Młodzieniec, chłopiec... dziecko jeszcze, a zjawa? Ten wiedział co się stało. Pan, Ojciec by nigdy nie posunął się do czegoś... takiego, ale ból, strach, zachłanność, zły doradca. Wiedział to i tak musiał wyjść mu na przeciw... Ostrożnie, a bacznie się przyjrzał, wiedział jak drży, utyka i jak paralityk idzie. Podszedł, też zaraz nieufnie, by w ramię zastukać. Ciekaw co zrobi?
- Witaj... w grodzie Pana... Lorda Lehnsherra. Dobrze trafiłeś mały.
Chłopak jaki ukazał się Charlesowi był dziwny i nie chodziło jedynie o to, że był lekko przeźroczysty niczym zjawa, ale też... miał białe włosy i aż nazbyt szeroki uśmiech na twarzy, a jego ubranie było srebrne i w pokrewnych mu odcieniach. Nie był też straszny, a więc nie był najwyraźniej Panem tego zamku, jak zauważył szatyn. Mimo to jednak nie zamierzał się z nim kłócić czy tak dobrze trafił, tym bardziej że chłopiec wyglądał naprawdę przyjaźnie, tylko...
- Miło cię widzieć, ale nie jestem mały. Dziękuję. - Dodał czując coś ciepłego na barkach, ale... miał choćby i jedno, ważne pytanie. - Nie jesteś chyba panem tego zamku. Więc... mogę poznać twoje imię? - Spytał z niepewnym lekko, choć ciepłym uśmiechem.
Srebrnowłosy brwi zmarszył, na te słowa ich nowego gościa, bo i który z tych jak On o imię pyta? To wydało się niewyraźne i nieco dziwne, ale chłopiec... Był mały.
- Nazywałem się Peter... Tak mi się wydaje. Czy to ważne Panie? Wołać, tak możesz jak chcesz... - Mruknął dygając lekko, bo i przez lata czekał na żywą, nie samotną duszę, a też ciało i namacalność w jednej istocie... Wreszcie mógł wyjść, że swojego świecznika... Ciasny, ciemny, zakurzony i złoty. Uroczy, coś było w młodziku, co i przyciągało ducha... - Panicz ma imię? Bo nim jesteś... Prawda? - Spytał z szerokim uśmiechem w powietrze się uniósł, by zniknąć, a... herbatę przynieść ciepłą, jak też bardzo słodką. - Do dna...
- Dziękuję. Nazywam się Charles i proszę mów mi po imieniu. - Odparł odwzajemniając uśmiech ich... gość. Na razie nie odpowiadając na pytanie o to czy jest paniczem, bo... sam by się tak nie nazwał, lecz nie był pewien jakby na to wyznanie chłopiec zareagował, tak więc... w tej sprawie milczał, a i herbata go od tego ratowała. Ciepła, słodka, nawet zbytnio. Podobnej w wiosce by i nie można było dostać, a to z tej przyczyn, iż cukier tak przecież był cenny, drogi, a i same liście, czy też susz... pierwszej jakości były zapewne.
- Tak, tak dobrze... Ym, czegoś jeszcze Ci potrzeba? - Spytał też i z nikłą nadzieją, bo nie chciał od tak zniknąć. Sługa, miał... służyć, więc... Teraz dopiero przyjrzał mu się dokładniej. Szaty nie były ze złota, metalu, czy... Jedwabiu, a lnu? Stare, zużyte i nie do użytku. Zasmucił się jednak, bo to nie tak wyglądać miało. Pokocha tego? A czy On... jego choćby marnym spojrzeniem obdarzy? Kruchy tu być może i chory, ale... Nadzieja była, marna, niewielka i taka... Wiedział czemu nie odpowiedział nawet teraz rozumiał... To nic.
Charles brwi zmarszczył lekko nie rozumiejąc czemu chłopiec ten posmutniał nagle, lecz... jeśli to o jego szaty chodziło, cóż nic na to poradzić nie mógł. Uśmiechnął się znów lekko, pokrzepiająco. Nadal nie wiedział po co właściwie tu przybył, choć to nie była rzecz jakiej mu było trzeba. Tą zaś był bez wątpienia jakiś kont, choć po części własny.
- Miałem... tu być rok, ale nikt jak na razie mi nie powiedział po co właściwie jestem tu potrzebny i co mam robić... Mógłbyś ty to zrobić? - Spytał ciepło z pod lekko zmarszczonych brwi.
Zamurowało tak nagle chłopca, że i ten co ze sobą zrobić tu i nie wiedział. Nie powie o uroku, na to zbyt... wcześnie, a ten i tak... nic wiedzieć chyba nie powinien. On, musi im pomóc, lecz Lehnsherr na to nie pozwoli. Wiedział... jaki jest ich Pan. Tak będzie trzeba...
- Słuchać Pana, On... jest dość... Specyficzną osobą. - Szepnął, bo tu ściany uszy mają. Charles się nie boi, mu krzywdy zrobić... Nikt tu nie winien. - Musisz, być tutaj wobec... niego też wyrozumiały. - Dodał zaraz, jakby... i nie chciał... nastraszyć gościa. Wiele się tu i zmieni, ale to nie tak ważne. Nie?
- Rozumiem. - Odparł Charles cicho, jak i chłopiec, choć z uśmiechem niepewnym na ustach. - Ale... Czego ode mnie "Pan" chcieć może? - Dopytał, chociaż wydawało mu się uprzednio iż służyć tu ten rok będzie, lecz tak by sługi zwykłego nikt przecież nie witał. Tak więc kim tu będzie? Bo że pan ten dłoń ma ciężką, to i ze słów ojca zrozumiał. Nie przeżyje, jeśli się sprzeciwiać będzie, lecz jeśli to nie tak ciężkie... Czort, więc może tu o rzecz jaką zbereźną, sprośną chodzi? Tego jednego się obawiał, a co inne to i pokornie znieść może, by do ojca wrócić.
Srebrnowłosy usta miał już i z lekka rozchylone, kiedy pospłynął się falą w powietrzu. Zniknął jako i śniegi zimowe okalające zamek ze stron wszelakich, od wchodu i zachodu, południa i północy. W kominku... płomień wygasł, mrok osłaniając... Wszedł Pan domu. A rozejrzał się szukając wzrokiem chłopca... Od lat nie miał nikogo żywego w tych murach. Zmiana, nastąpiła tak nagle i kto... By coś takiego ramię w ramię przez ten mrok poprowadził. Skrzydła... na plecach złożył, ukryte... pod tym cieniem płaszcza ciężkiego... W dłoni laska, na której opierał swój ciężar. Tyle tam piór, szkielet cały i masywne rogi... Waga ciężka. To przekleństwo nie raz, co już Eryk odczuł, ale... Ból, że taki zostanie, czy zginie? Kwiat opuszka płatki.
- Posłuszeństwa... - Wychrypiał, głosem spragnionym wody, czy czegokolwiek... Rozmowy? Tak...
Charles nie rozumiał czemu ten chłopiec zniknął, ale... ten głos inny już chyba nie do zjawy należał. A bestii? Tego póki nie pozna... z wyglądu tylko ocenić nie chciał, a i ten w mroku stracił. Zachwiał się lekko, lecz o laske wsparwszy nie upadł.
- Witaj... gospodarzu? - Spytał niejako z uśmiechem pogodnym, choć znów niepewny. Bo "Panie" było zbyt... nie tyle iż formalne nawet, co nie uśmiechało mu się to ni trochę, a imienia nie znał chyba, choć... lordem bodajże go Peter nazwał.
Gospodarz? Tak się zwraca, do potwora z uśmiechem? Widzieć go ten nie mógł... Skoro takie to i słowa skierował. Wstyd i ból... A i być może coś więcej kryło się w oczach Lehnsherra. Chłopiec nie mógł ich jednak zobaczyć, jak też reszty ciała... Wolał skryć się tu...
- Usiądz... - Polecił, czekając aż szatyn wykona jego... polecenie. Gdy ten już po zrobił, służka czy też zjawa przyniosła mu strawę... Oczekiwał tylko... jednego, teraz już nie mógł niczego zmienić. To było trudne dla gospodarza... Bo On nigdy się nie uśmiechał od lat stawał przed lustrem i... Cierpiał.
Charles podziękował kobiecie za posiłek z uśmiechem ta zaś zdziwiła się lekko, uśmiechnęła i znikła nie mogąc wypowiedzieć słowa, choć najwyraźniej chciała, bo już i lekko rozchyliła usta. Szatyn obserwując zniknięcie ducha już po raz drugi tego dnia zmarszczył lekko brwi i posmutniał nieco. Miał wiele pytań do swojego gospodarza, lecz tak przed jego porywczością ostrzegany nie był pewien, czy dobrze zrobi wypowiadając je na głos. Zauważył skrzydła czarne, jakby nietoperze, choć wiele większe po drugiej stronie szerokiego stołu zbyt bogato, jak dla niego, zastawionego. Nie podniósł wzroku, przynajmniej na razie wyżej czekając aż ten albo wyda kolejne polecenie, albo też zacznie rozmowę, bo w tej osobliwej gościnnie szatyn żadnego sensu nie mógł dostrzec.
Spojrzał na chłopca, mogąc mu się przyjrzeć nieco... dokładniej. Szczupły, delikatny a i za razem ostrożny, jakby też nie chciał się przeciwstawić. Wiedział to, ale... Lica jasne, On blady, o ustach tu tak... pięknie szerokich jak jasne też słońca promienie. Człowiek... Nie widział też kogoś takiego, od wielu lat i ten fakt przytłaczał go usilnie. Rok, ostatni jego i ten tu chłopiec. Nie pomoże zachować życia. Ten już wiedział, że wie. Tu skrzydła zobaczył, być może rogi okazałe? Słowem... znów się nie odezwał. Wróci już do siebie, a jutro z nim się rozmówi... Sił, czy odwagi mu brakło? Stał się tak zimny, obojętny i wymęczony. Co będzie następnego dnia? Zniknie ich ostatnia nadzieja?
- Służba jest do dyspozycji, jutro się stawisz do mnie. - Wychrypiał opierając się o swojej lasce. Też nadejdzie czas, że i On zniknie.
- Nie wolno Ci wyjść poza bramę, nie poruszysz jej... - Dodał... tak jeszcze by w stronę swoją się wycofać. Nie chciał już niczego...
- Mogę wiedzieć... Czemu znikają? - Spytał Charles tym razem już patrząc wprost na rosłą postać swojego gospodarza, którym ukazał się być rosły mężczyzna około lat trzydziestu, który rzeczywiście mógł i wyglądał, chociażby z ciemnych bogatych szat jakie nosił na lorda, jednak obraz ten psuły czarne, lekko spiralne rogi, cienki, najpewniej zwinny ogon, jak i owe skrzydła. Jednakże twarz... była w pełni ludzka, kryjąca smutek, żal i rezygnację. Młodzik musiał się uśmiechnąć lekko, pokrzepiająco, tak... aby dodać mu choć trochę otuchy. Nie wyglądał aż tak źle jak myślał choć był inny. Ot tak, po prostu.
Zatrzymał się jak sparaliżowany, nagle bez ruchu, bo i sam głos był delikatny, a uśmiech? Z lekka westchnął, spoglądając na tego szatyna o pogodnych, błękitnych oczach. Nie rozumiał tego tonu głosu, słów, uśmiechu... Zawiść, szyderstwa, na to był już gotów, ale... To z pewnością szok, albo złudzenie w jego umyśle. Dziw...
- To dusze, One poddane Panu, a kiedy chcę znikną, czy wrócą... - Mruknął, gardłowo nim ochryple odkaszlnął zawiesinę, zaległą w płucach. Nie przejmował się już tym... Urokiem, zmazą na całej rodzinie. Miał jedynie tego syna. Teraz? Nawet On obcy... Dziecko przed nim, niczego nie zmieni. W tej formie... Uwięziony został i nadal nie panował nad sobą. Tak wiele trzeba? Żeby w tych oczach kogoś tak innego odnaleźć sens?
- Kiedy ja chcę również? - Dopytał jeszcze, choć nie chciał zbyt długo zatrzymywać, kiedy tamten wyraźnie odejść tak chciał, lecz o to jedno spytać jeszcze musiał, aby Petera móc przywołać, a on już mu o innych opowie chyba. Prawda?
- Również. - Mruknął, cicho ale tak by ten go usłyszał. Mieszkał tu od tylu lat, a jeszcze nigdy nie czuł się tak samotny jak teraz... Nawet jeśli miał gościa. - Służba komnatę Ci wskaże, nie męcz tych nóg. - Dodał jeszcze, nim z wolna wycofał się skrzydła rosłe prostując zbolałe... Tak zwinięte, bolą a rospostarte wciąż niszczą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro