2. efekt światła rampy
– Jaki człowiek w ogóle się tak zakrada i od razu rzuca oskarżeniami? – syczy Kaya. – Co się stało z „hej"?
Poruszam brwiami i wzdycham, dając jej do zrozumienia, że sama chyba przegapiłam ten moment. Zanurzam usta w ciepłej piance gorącej czekolady. Kolejnej tego dnia.
– Ten burak ma szczęście, że nie wyleciał z takim tekstem w mojej obecności, bo szybko by tego pożałował.
– No już, wikinżko – Layla z niej kpi. – Wszyscy wiemy.
Uśmiecham się, obserwując, jak się przedrzeźniają. Obsługa kawiarni musi nas nienawidzić.
Kaya jest wysoką dziewczyną, jedną z najwyższych w szkole. Ma włosy w kolorze słomy, które wydają się równie suche, co spalony słońcem trawnik, i w dotyku są nieprzyjemnie szorstkie. Ona jednak je uwielbia. Ja zresztą tak samo. Teraz sięgają jej już do pasa i zawsze są upięte albo zaplecione w fantazyjne, pełne warkoczy fryzury. Szare jak burzowe niebo oczy kryją się w oprawie czarnej, rozmazanej kredki. I zawsze zerkają z wrogością, nawet gdy Kaya ma w głosie jedynie ciepło i troskę. Niedawno zrobiła też pierwszy tatuaż na ramieniu – wielkiego kruka. Kompletnie nie dziwię się, że przezwisko „wikinżki" przylgnęło do niej tak naturalnie.
– Nie powinnaś proponować mu pomocy – upomina mnie. – Pewnie to wykorzysta. On na pewno nie zrobiłby tego samego w odwrotnej sytuacji.
– Ale ja chciałabym pomocy, gdybym zgubiła jakąś pamiątkę swojego ojca.
– Tak, kochanie. Tylko że ktoś, kogo z marszu nazwałabyś złodziejką przed całą szkołą, na pewno by ci tej pomocy nie zaoferował. – Bierze do ręki duże ciastko z kawałkami czekolady i, kiedy je gryzie, na talerzyk spadają duże okruchy. Z pełnymi ustami dodaje: – Nie oferuje się pomocy dupkom.
Kaya lubi nazywać każdego, kto podpadł jej w najmniejszym stopniu, dupkiem. Ja nie czuję się skrzywdzona przez Jadena, więc bym go tak nie nazwała, ale daruję sobie wspominanie o tym.
– No... – Drapię się w tył głowy i zerkam przez okno małej kawiarenki. Na brukowanych uliczkach widać rozbijające się krople szalejącej ulewy. Nie zanosi się na zmianę pogody. – Pozostaje tylko liczyć, że reszta szybko zapomni o tym, jak nazwano mnie złodziejką, i będzie dobrze.
– To swoją drogą! – Odkłada rozgniewana szklankę ze swoim latte macchiato. Gruba warstwa pianki drży przy uderzeniu o stolik.
– Na pewno zapomną – wtrąca się Layla. – Nie martw się tym.
Wzdycham. Robię dobrą minę do złej gry i chyba nie czuję się z tym najlepiej. Tak, jestem rozgniewana nową łatką, jaka przylgnęła do mnie mimo mojej niewinności. Tak, to sytuacja, w której jestem bezsilna. Bo co mogę zrobić? Wrzucić na Instagrama oświadczenie dla całej szkoły i tłumaczyć się z czegoś, czego nie popełniłam?
Ale wmawiam sobie i przyjaciółkom, że się tym nie martwię. Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą, a ja rzeczywiście nie mam czasu na zmartwienia. Opinia ludzi, z którymi nawet nie rozmawiam na co dzień, nie pójdzie za mnie na studia.
– Zresztą ja na przykład regularnie zapominam, że Jaden w ogóle istnieje – śmieje się Layla, a Kaya energicznie kiwa głową, kiedy to słyszy.
– Przysięgam. Jego wiecznie nie ma. Prowadzi podwójne życie czy co?
– Może jest wampirem i znika zawsze, kiedy wychodzi słońce. Tak w sumie to Outver trochę wygląda jak Forks.
Ja też się śmieję, widząc ich radochę.
– Racja.
– Mamy kogoś ostrzec? – ciągnie Kaya. – Znamy jakąś Bellę?
Layla udaje zastanowienie. Daruję sobie przypominanie, że tak nazywa się moja mama. Tak naprawdę nie jestem pewna, czy kiedykolwiek im o tym wspominałam. Niemniej nie naprawiam tego błędu. Nie zamierzam mówić o mamie.
༻❁༺
W dni takie jak ten rozumiem wizję, jaką mieli moi pradziadkowie, gdy przyszło im zbudować dom.
W New Hampshire często pada. To jeden z najbardziej deszczowych stanów, a do tego jest tutaj zimno, bo znajdujemy się na północy kraju. Czasami słodycz pierwszych lat mojego życia, gdy jeszcze mieszkaliśmy w cieplutkiej Toskanii, wraca do mnie we śnie.
Ponieważ często nawiedzają nas ulewy, a gdzie okiem nie sięgnąć piętrzą się wzgórza, na których gęste lasy wyglądają złowrogo z mlecznobiałej mgły, Outver potrafi przywdziewać szatę wyjętą prosto z horroru. I mu ona pasuje.
Kompletnie więc nie dziwię się, że pradziadkowie, chcąc zbudować dom wyglądający jak miniaturka gotyckiego zameczku, wybrali akurat Outver. Jego ciemne, strzeliste wieżyczki i przesadnie upstrzone mrocznym ornamentem mury prezentują się upiornie na tle smutnych mas drzew.
Wygląda, jakby mieszkały w nim wampiry, psychopaci albo sataniści. Ewentualnie duchy minionych wieków. Ale nie; to tylko ja. Ja i mój tata.
Drzwi skrzypią, gdy wchodzę do środka. Choćbym chciała przemknąć niezauważona, nigdy by mi się to nie udało.
– Ciao, mała – odzywa się tata z wielkiego pomieszczenia zajmującego niemalże cały parter. Mogłoby być mniejszą salką balową, ale my nazywamy je salonem, bo jest w nim kanapa.
– Cześć – odpowiadam.
– Jak szkoła?
Gdy wychodzę do salonu, widzę go na kanapie. Okulary wiszą mu nisko na nosie, a na kolanach trzyma wysłużonego laptopa. Niebieskie światło ekranu odbija się od twarzy taty i twardo zarysowuje jej nieco zbyt kościsty kontur. Podkreśla każde zagłębienie w skórze. Nawet szkła nie są w stanie przysłonić sinych dolin pod jego oczami.
Ludziom wydaje się, że blizny to pamiątka po fizycznym bólu. Wypadku, zranieniu, operacji. Tak jakbym teraz nie widziała blizn wyrytych przez cierpienie psychiczne w twarzy mojego własnego ojca; jakbym nie widziała zmarszczek, opadających policzków, pogryzionych warg.
Te blizny wyrządził ból serca.
Tak bardzo chcę mu powiedzieć, że mój dzień był fatalny. Że zostałam nazwana złodziejką, mimo że nigdy niczego bym nie ukradła. I że przez cały dzień uśmiechałam się i starałam się być silna, by nikogo przypadkiem nie zmartwić.
Nie zanosi się na zmianę.
Zamiast tego uśmiecham się.
– Dobrze – kłamstwo spływa swobodnie z moich ust. – To będzie dobry semestr.
Mruczy pod nosem coś, czego nie rozumiem, skupiając się intensywnie na pracy. Ale gdy słyszy moje słowa, lekko się uśmiecha.
– Pamiętaj, żeby zjeść obiad – przypominam, próbując z całych sił zabrzmieć beztrosko, jakbym rzucała zaczepką na temat pogody.
Kiwa głową, nie odrywając się od pracy. Wzdycham.
Cóż, przynajmniej wypróbuję nowy przepis na makaron z kurczakiem, na który natknęłam się na TikToku.
༻❁༺
Naprawdę liczę, że kolejnego dnia historyjka o imprezie pójdzie w niepamięć. Ewentualnie problem rozwiąże się sam.
Cóż, podobno optymiści najczęściej doświadczają rozczarowania.
– Hej, Scarrone! – Słyszę za sobą głos i się odwracam. Travis, kapitan szkolnej drużyny futbolowej, mija mnie z zawadiackim uśmieszkiem.
– Cześć – odpowiadam z rezerwą. Akurat on nigdy się ze mną nie witał.
– No, no, nie doceniłem cię. Szacun za tę akcję z weekendu.
Marszczę brwi i zaciskam usta. Zatrzymuję się, a on idzie dalej i mnie wyprzedza.
– To znaczy? – dopytuję, choć rozum podpowiada, że przecież już wiem.
Travis odwraca się do mnie, po czym zaczyna iść tyłem.
– No, to u Hartona. Nie przejmuj się, ja też go nie lubię.
– Nie, posłuchaj, ja niczego nie zrobiłam...
– Jasne. – Śmieje się i puszcza mi oczko. – Się wie.
Nie daje mi szansy na wyjaśnienia, bo odchodzi. Boże, jak szybko rozniosła się ta cholerna plotka? Czy naprawdę już każdy w szkole ją słyszał? Założę się, że Harton nawet nie ma tylu znajomych. Jest dziwakiem i samotnikiem.
Naciągam kaptur różowej bluzy na głowę i zmierzam w stronę sali. Chcę już znaleźć się w ostatniej ławce i w spokoju skupić na analizowaniu ułamków. To ważny semestr, powtarzam sobie. Ludzie gadają i zapominają. A egzaminy czyhają za rogiem. Muszę się skupić.
Mijają mnie ludzie. I patrzą. Nie wiem, czy gapią się bardziej niż zazwyczaj, ale poczucie winy podpowiada mi, że tak właśnie jest. Że nagle wszyscy obserwują moje dłonie. Jeśli szepczą między sobą, to pewnie mnie oceniają. Jeśli się uśmiechają, to pewnie kpią.
Próbuję nie zwracać uwagi i racjonalizować sobie własne odczucia. To pewnie tylko efekt światła rampy. Kiedy kupujesz prezerwatywy, masz wrażenie, że cały sklep się gapi i teoretyzuje na temat tego, co będziesz robić w nocy. Albo kiedy sprzątasz po psie, albo niesiesz papier toaletowy przez cały parking.
Może to też adrenalina. Zestresowałam się i mój mózg zaczyna fiksować się na jednej obsesyjnej myśli. Nie odpuści, dopóki się nie uspokoję. Więc muszę się uspokoić.
Wchodzę do otwartej klasy jeszcze przed dzwonkiem. Pan Arethon stoi przy biurku i wypakowuje z torby luźne kartki.
– Dzień dobry – rzucam cicho i mknę na koniec klasy. Zwykle zajmuję miejsca jak najbliżej tablicy, żeby się nie rozpraszać, zwłaszcza że nie grzeszę wzrostem, ale tym razem chcę znaleźć się tak daleko od ciekawskich spojrzeń, jak to możliwe.
Arethon podnosi głowę i spuszcza okulary na grzbiet nosa.
– Dzień dobry, Avril. – Zwykle uśmiecha się na mój widok, ale tym razem tego nie robi. Mam wręcz wrażenie, że mnie ocenia.
Zaciskam usta i siadam w ostatniej ławce. Nauczyciel nadal zerka w moim kierunku. W ciągu przerwy świątecznej odświeżył kolor włosów. Jego grzywka znów jest kruczoczarna i odejmuje mu kilka dobrych lat. Wiem z doświadczenia, że o wiele łatwiej jest mu zapanować nad uwagą uczennic, gdy dobrze wygląda. Zresztą on chyba całkiem to lubi.
– A co to za okrutne plotki na twój temat, Avril? – pyta, zapinając torbę i wciąż rzucając mi ukradkowe spojrzenia znad okularów. Mają ostrzegawczy wyraz. – No wiesz? Nie spodziewałbym się po tobie czegoś takiego.
Mój żołądek zsuwa się do pięt. Przełykam ślinę.
– Nie wiem, kto rozpowiedział coś takiego. Ja niczego nie wiem o żadnej kradzieży.
Pan Reed Arethon mruczy pod nosem. Nie jestem pewna, czy to pomruk zgody, czy nieufności.
Gdy tylko zobaczę Jadena Hartona, naprawdę bardzo poważnie się z nim rozmówię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro