1. niewinność i inne mity
Nie kłamałam ojcu, mówiąc, że jestem gotowa na nowy semestr. Ostatni semestr liceum.
Przez całe święta przeglądałam oferty uniwersytetów w New Hampshire i okolicznych stanach, tak jakbym jeszcze nie znała jej na pamięć. Zwykle kiedy komuś aż tak zależy, wybiera się na prawo albo medycynę, ale ja mam nadzieję wylądować na psychologii.
To też trochę medycyna, prawda? I przysługa dla prawa. W końcu wszyscy najwięksi psychopaci biorą się z patologicznych domów i warunków, w których nikt nie udzielił im pomocy psychologicznej. Wszystko zaczyna się w głowie. Wszystko.
Nawet jeśli w rzeczywistości psychologia nie jest ani studiami prawniczymi, ani medycznymi, wciąż dostanie się na nią nie jest znacznie łatwiejsze niż na studia w dwóch poprzednich dziedzinach. Zrobiła się popularna. Dlatego w tym semestrze skupiam się na przystanku, który po drodze zweryfikuje moje szanse na wymarzoną ścieżkę edukacji — egzaminy końcowe.
Kupiłam kalendarz kieszonkowy z kwiecistą okładką i rozplanowałam w nim naukę na cały semestr. W poniedziałki część matematyczna, we wtorki angielski, w środy przedmioty przyrodnicze. W czwartki pracować będę nad swoim projektem końcowym. W piątki zamierzam dopieszczać listy motywacyjne i wszystko, czego będą chcieli ode mnie na uniwerku. Mam też nowe zeszyty, w których będę notować to, co musi ostatecznie znaleźć się w mojej głowie, pióro wieczne i kolorowe pisaki. Poniekąd czuję się jak w podstawówce, ale to z pewnością pomaga mi się zmotywować. Może nawet podekscytować.
W szkole o tej porze roku jest jeszcze zimniej niż w pozostałe miesiące, dlatego nie zdejmuję kurtki, gdy podchodzę do swojej szafki. Widzę, że ludzie wokół, którzy mijają mnie i szepczą między sobą, też postanowili zostać w odzieniu wierzchnim. Choć niektórzy ponad własny komfort zdecydowali jednak postawić wygląd.
— Tutaj jesteś! — odzywa się znajomy głos zza moich pleców. Odwracam się i uśmiecham.
— Hej, Laylo. — Wyciągam ramiona, żeby ją przytulić.
Layla odwzajemnia mój gest pośpiesznie i czym prędzej się odsuwa.
— Gadałaś już z nim?
Marszczę brwi i szybko przeglądam w głowie ostatnie wspomnienia jak w katalogu. Czy o czymś zapomniałam? Miałam z kimś porozmawiać?
— Z kim?
— Z Jadenem — odpowiada przyciszonym głosem. Jej duże, brązowe oczy wydają się jeszcze większe teraz, gdy jest zdenerwowana. Lub podekscytowana sensacją, której ja jeszcze nie odkryłam.
— Hartonem? Nie? — Śmieję się. — Czemu miałabym z nim gadać?
Jej piegowata buzia, mogłabym przysiąc, że blednie.
— Na imprezie zniknął jakiś szpargał jego rodziców. Ktoś puścił famę, że ty go zwędziłaś.
Potrząsam głową, próbując przeprocesować tę wieść.
— Że co? Kto coś takiego powiedział?
Wzrusza bezsilnie ramionami. Wie tyle samo, co ja.
Napięcie powoli dotyka mojego brzucha jak tytanowa ręka, której nie da się odepchnąć. Zastanawiam się, czy złodzieje stresują się w taki sam sposób, gdy ktoś ich nakryje; bo ja nie potrafię zapanować nad nerwami, mimo że przecież jestem niewinna.
– To na pewno nieporozumienie – uspokajam ją. Albo siebie.
– Nie no, Avril... Ja wiem, że to nieporozumienie. Ale... zastanawiam się, czy oni to wiedzą. I jak to udowodnimy.
– Nie mamy przypadkiem domniemania niewinności?
Layla prycha.
– Jesteś słodka. Ale to naprawdę wygląda podejrzanie. – Unosi znacząco brwi i macha palcem. Powinnam już przywyknąć do jej ekspresyjnej gestykulacji, ale wciąż odciąga ona moją uwagę od sedna rozmowy mimo szczerych chęci skupienia się na słowach. – Zawinęłaś się jako pierwsza, nikomu niczego nie powiedziałaś. Kręciłaś się z kąta w kąt przez całą imprezę.
– Cóż, może bym nie musiała, gdyby przyjaciółki, które mnie tam wyciągnęły, nie zajęły się nowymi kolegami z college'u – wytykam, uśmiechając się sarkastycznie.
Layla krzywi się lekko, ale w końcu wzdycha i kiwa głową.
– Posłuchaj, skarbie, ja ci wierzę – zapewnia mnie. – Kaya też. Możemy zmyślić ci jakieś alibi, jeśli będzie potrzeba.
– Miejmy więc nadzieję, że potrzeby nie będzie. – Dotykam jej ramienia. Fioletowy sweter, jaki ma dziś na sobie Layla, jest tak miękki, że nie mam ochoty odrywać dłoni z powrotem. – Ale dziękuję. Jaden nie wydaje się być dupkiem. Dogadam się z nim.
Uspokaja mnie skinieniem głowy.
Jaden Harton nie jest złym facetem, to jedno wiem na pewno. Cóż, w każdym razie nie wiem niczego o tym, by był zły. Ciężko powiedzieć coś o człowieku, który do szkoły uczęszcza tak, jakby obowiązki frekwencyjne go nie dotyczyły.
Mnie jednak dotyczą one z pewnością, w tym semestrze, zdaje się, jeszcze bardziej niż dotychczas. Więc zamykam szafkę i udaję się na pierwszą lekcję ostatniego semestru mojej szkolnej przygody.
Powtarzam to sobie jeszcze kilka razy, nim dociera do mnie, że z biegiem lat jestem coraz bardziej sentymentalna w kwestii wszystkich pierwszych i ostatnich razów.
༻❁༺
Uwielbiam pierwsze dwa tygodnie, gdzie na lekcjach nie dzieje się zbyt wiele, plan zajęć jest nowy i w całej szkole wieje świeżością. Tym razem nie przez nieszczelne okna. Ten zastrzyk nowej energii sprawia, że obiecujemy sobie, jakich cudów dokonamy w tym roku. Płonie w nas ambicja. No, w części z nas.
Powiew świeżości zwykle szybko gasi ten płomień, ale teraz nie mogę mu na to pozwolić. Muszę zatrzymać ten zapał na jak najdłużej, będę osłaniać go dłońmi i klatką piersiową. Jeszcze mi się przyda.
By więc żar we mnie nie zgasł za szybko, postanawiam zgrzeszyć wycieczką do automatu z ciepłymi napojami. I gdy wybieram gorące kakao, za mną odzywa się chłodny głos.
– Posłuchaj, Scarrone. To naprawdę nie musi się kończyć źle.
Moja dłoń zdaje się teraz potrzebować ciepłego kubka jeszcze bardziej.
Patrzę w odbicie ciemnego szkła automatu. Za swoim odbiciem widzę czuprynę rozjaśnionych do siwizny, nierówno przyciętych włosów.
– Dla kogoś z nas pewnie się tak skończy – odpieram jego groźbę, ale się nie odwracam. Mam oczy wlepione w strużkę ciepłego mleka wlewanego do kubka, wokół niej unosi się para wodna. – Słyszałam, co się stało.
– Oddawaj, co masz, i miejmy to za sobą.
– Niczego nie ukradłam. A tobie nie wróżę szybkich postępów w poszukiwaniach, jeśli będziesz nadal szukał w złym miejscu.
Słyszę za sobą powietrze wypuszczane szybko przez nos. Drwi ze mnie?
– Przykro mi, że coś ci zaginęło – ciągnę – i jeśli będę mogła pomóc, to może nawet pomogę. Pod warunkiem, że zrozumiesz, że to nie ja.
– Otwórz plecak.
Moje powieki i brwi unoszą się wysoko. Odwracam się z niedowierzaniem.
– Nie będziesz mnie przeszukiwać.
– Jeśli jesteś niewinna, to go otwórz.
Marszczę brwi. Temperatura wewnątrz mnie wzrasta, a przecież jeszcze nawet nie wzięłam swojej czekolady do ręki.
Teraz patrzę prosto na niego. Jaden Harton jest wyższy ode mnie, ale niewiele, a ja nie grzeszę wzrostem. Jego włosy są dotkliwie zniszczone od ciągłego rozjaśniania, odstają na wszystkie strony jak oszronione gniazdo. Materiał skóropodobny, który zwisa z niego w roli kurtki, jest widocznie pomięty i stary.
– Ty w ogóle widziałeś swój dom? – Przechylam głowę. Frustracja łaskocze mnie w język. – Na imprezie był taki bałagan, że to cud, że kanapa nie zaginęła! Nie dziwię się, że coś zniknęło. Pewnie jest zgubione, ale jasne, oskarżenie kogoś o kradzież jest prostsze niż ruszenie tyłka i sprawdzenie pod kanapą.
Drga mu policzek, gdy się odgryzam. Odczytałabym to jako gniew spowodowany moim sprzeciwem, ale nie. To nie to.
Pomysł, że nie mam tej zguby, ewidentnie go stresuje.
– Myślisz, że jestem idiotą czy co?
Wzdycham i wywracam oczami.
– Co w ogóle się zgubiło? – Staram się uspokoić ton i złagodnieć.
W gruncie rzeczy nie gniewam się za to, że oskarżył mnie o coś w nerwach. Gubienie rzeczy jest stresujące i wyłącza zaufanie jak za sprawą magicznego guzika. Na przykład gdy z salonu znika pilot do telewizora i nagle każdy jest podejrzany o siedzenie na nim.
Patrzy na mnie, jakby próbował wyczuć podstęp. Ma wzrok rozbieganej, nieufnej zwierzyny. W końcu jednak się poddaje.
– Naszyjnik – przyznaje niechętnie. Jego ręce instynktownie odnajdują wnętrze kieszeni i cofa się o krok, jego wzrok ucieka. – Mojej matki.
Kiwam lekko głową. Jeśli nie zginęła własność jego, tylko jego mamy, nie dziwię się, że tak się denerwuje. Zwłaszcza że Diana Harton nie słynie z temperamentu małej owieczki.
– Nie rozpłynął się w powietrzu – próbuję go pocieszyć. – Gdzieś na pewno jest.
– Spostrzegawcze.
Mam ochotę spojrzeć na niego z ukosa, ale się powstrzymuję. Jaden jednak gasi we mnie jednocześnie jakąkolwiek chęć pomocy mu.
– Cóż, twoje osobiste szpargały mnie nie obchodzą, a szpargały twojej mamy – zabieram kubek z gorącą czekoladą – tym bardziej.
Odwracam się z zamiarem odejścia, ale jeszcze zerkam na milczącego Jadena.
– Oby się znalazł – rzucam na odchodnym wystarczająco szczerze, by uciszyć własne sumienie podpowiadające, że potraktowałam go niesympatycznie. I wystarczająco wymownie, by pojął moje intencje.
Jestem niewinna. Współczuję mu sytuacji, w jakiej się znalazł, bo nikt nie chciałby być na jego miejscu. Urządzasz imprezę, gdy rodziców nie ma, i ginie jakiś obrzydliwie drogi drobiazg. Nie znam państwa Harton osobiście, lecz żyję w Outver wystarczająco długo, by plotki o ich temperamencie do mnie dotarły.
Oboje są prawnikami – James Harton ma kancelarię, a pani Diana w niej pracuje. I podobno są w tym cholernie dobrzy. Złośliwcy i zazdrośnicy nazywają ich krwiopijcami. Tym bardziej nie zazdroszczę Jadenowi, który nie ma szans w tej sytuacji wymyślić żadnego argumentu na swoją obronę. Żadnego, jaki nie zostałby zaraz przegadany.
Ale nie mogę też pozwolić się bezpodstawnie oskarżać albo obrzucać rozkazami o przeszukiwaniu plecaka.
Jaden się nie odzywa. Próbuję więc go zignorować. Odchodzę i wracam na lekcje – to one się teraz liczą. One, moje egzaminy, moje studia. A Harton, mimo że ma moje współczucie, cóż – musi poradzić sobie sam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro