Be worthy
Ostrzeżenie! Nie wszystkie sytuacje zgadzają się z uniwersum Marvela i wydarzeniami z Thora 3, na podstawie którego one-shot został napisany.
***
Obaj mieli świadomość, że nie wygrają z Helą. Dopóki przebywała w Asgardzie i czerpała z niego moc, była dla nich zbyt silna, nawet jeśli ich siły były połączone, nawet jeśli znów walczyli ramię w ramię, chroniąc się wzajemnie.
Obaj wiedzieli, że jedyną nadzieją na uratowanie ludu, jest jego ucieczka. Asgardczycy uciekali więc, uciekali na statek, którym na Asgard przyleciał Loki, by ich ocalić.
Ucieczka nie była jednak sposobem na pokonanie Heli, na pokonanie Bogini Śmierci, której, jak mogłoby się wydawać, pokonać się nie dało.
Ale sposób istniał, iście destrukcyjny. I wiedzieli o nim obaj, choć nie chcieli. Ragnarok. Koniec Asgardu. Tylko tak mogli pokonać Helę. Niszcząc ją razem z Asgardem. Thor podjął decyzję, Loki usłuchał, mimo początkowego sprzeciwu. Wziął drugi statek, poleciał do pałacu, z którego li tylko ruiny się ostały. Nie bez przeszkód, w końcu odnalazł zejście do zbrojowni. Zajęło mu to jednak dużo więcej czasu, niż początkowo zakładał, że zajmie. Główne wejście zostało zagruzowane, musiał więc skorzystać z innego, ukrytego. Stare runy go naprowadziły. W duchu dziękował zmarłej już matce za to, że nauczyła go je rozszyfrowywać. Inaczej nie udałoby mu się zejść do zbrojowni, nie wziąłby Korony Surtura i nie zwróciłby mu życia z pomocą Wiecznego Ognia. Gdyby nie Frigga, Hela odniosłaby zwycięstwo. Loki obiecał sobie, że gdy w końcu umrze i jakimś cudem trafi do Walhali, odnajdzie swą matkę i za wszystko jej podziękuje.
W tej chwili niewsmak było mu jednak umieranie. Chciał wrócić zwycięsko do brata i pokazać mu, że może się z nim równać. Więc gdy tylko kamienna korona zaczęła pochłaniać Wieczny Ogień, a ciało nabierać kształtów, czym prędzej pobiegł drogą powrotną. Jednak Surtur rósł zbyt szybko. W ciągu kilku chwil przebił żelazno-marmurowy strop, który zamknął także drugie przejście. Iluzjonista był w potrzasku. Temperatura w pomieszczeniu z każdą chwilą rosła, woda znajdująca się w zbjornikach wyżłobionych po obu stronach marmurowej ścieżki parowała. Loki miał mało czasu, ale nie panikował, mimo że temperatura i brak powietrza napawały go strachem. A jednak. Loki może i był krętaczem, oszustem, kłamcą i płatał figle, lecz na pewno nie był tchórzem.
Problem w tym, że Surtur wciąż rósł w siłę, ogniste języki zaczęły smagać go po nogach, osmalając spodnie i przypalając cholewki wysokich butów. Od razu wykonał kilka kroków w tył, jednak pech chciał, że trafił plecami na ścianę. Płomienie odcięły mu prawie wszystkie drogi ucieczki. Poza jedną, którą zostawił sobie na wszelki wypadek. Zwłaszcza, iż tenże sposób wymagał od niego sporej ilości energii.
Czas uciekał.
Czarownik ułożył dłonie na przeciwległych barkach i wymówił pierwsze słowa zaklęcia. Skwar nie pozwalał mu się skupić. Loki nie panikował, jednak po raz pierwszy nie wiedział, co robić. Powoli zaczynał się dusić.
Odpowiedź przyszła do niego sama, gdy tylko jego wzrok powędrował w stronę zbiorników wyżłobionych po obu stronach marmurowej ścieżki. Woda. Lód. Lodowy Olbrzym.
Iluzjonista spojrzał na swoje dłonie. Od kiedy wiedział o swoim prawdziwym pochodzeniu, ani razu nie pomyślał nawet o tym, by spróbować, by nauczyć się władać mocą, z którą się urodził. A jeżeli teraz spróbuje i zamrozi Surtura? Czy wtedy cała ich nadzieja na ocalenie przepadnie?
Mężczyzna pokręcił głową, zmarszczył brwi, stanął w lekkim rozkroku. Nie miał czasu na wahanie. Musiał działać natychmiast.
Umiejętności Lodowego Olbrzyma okazały się dla niego tak naturalne, jak oddychanie czy myślenie. Naraz po jednym ruchu ręki między nim a ogniem stanęła ściana litego lodu, której nawet tak wysoka temperatura nie sprawiała problemu. Loki natomiast poczuł, jak jego skóra robi się nienaturalnie zimna; był to znak, że zmieniła ona kolor na błękitny. Nie przejął się tym. Na powrót przyjął wcześniejszą pozycję, skupił się na zaklęciu. Nim je ukończył, skóra wróciła do ludzkiego koloru. Udało mu się też przenieść na Tęczowy Most tuż przed wejściem do statku. Postawił pierwszy krok na podjeździe, jeszcze raz zerknął w stronę pałacu. To, co zobaczył, przeraziło nawet jego.
Niemal cały Asgard stał w płomieniach. Wszelka roślinność została spalona na popiół, żyzna dotąd ziemia wyjałowiona. Szkła w okiennicach popękały od nagłego podmuchu gorącego powietrza, posyłając na kamienne drogi miliony szklanych okruchów. Sam kamień rozgrzany był do czerwoności i zdawał się falować. A może była to rzeka płynącego złota, którym ozdobione było niemal wszystko w ich świecie? Z takiej odległości nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić. Z drugiej strony chyba tak naprawdę nie chciał wiedzieć.
Z wnętrza statku słyszał krzyki. Poganiali go, by wszedł do środka, musieli jak najszybciej odlecieć. Zrobił więc kolejny krok, jego wzrok powędrował w rejony nieco bliższe, bo na początek Tęczowego Mostu, który obmywała wzburzona woda. Tylko dzięki temu most jeszcze istniał, a płomienie go nie strawiły. W tamtych okolicach zbierali się nieumarli, których Hela ożywiła. Loki stwierdził, że to podejrzane. Draugry bądź co bądź nie interesowały się martwymi ciałami, za cele obierali sobie żywych. Dlaczego więc tak tłumnie gromadzili się przy stosie trupów? Chyba że... Iluzjonista wytężył wzrok.
I zobaczył ruch. To, co jeszcze chwilę temu było dla niego tylko kolejnym, nic nie znaczącym truchłem, w tej jednej chwili sprawiło, że jego serce eksplodowało. Wiatr ruszył czerwoną, poszarpaną peleryną. Ciągnąłby też za blond włosy, gdyby nie to, że były one za krótkie.
Heimdall krzyczał. Loki nie wiedział czy do niego, czy też nań, przeklinając jego głupotę. W najgorszym przypadku oba.
Psotnik jednak nie miał zamiaru słuchać Strażnika. Jego nogi ruszyły jakby same, kierując go biegiem prosto w stronę niebezpieczeństwa. W jego głowie widniała tylko jedna myśl, jedno słowo. Thor.
Ranny, słaby, bezbronny. Zdany tylko i wyłącznie na łaskę lub niełaskę losu.
Czarodziej machnął ręką, w biegu rzucając sztyletem. Nie mógł się skoncentrować, rzucił niecelnie, przez co ostrze broni, miast w gardło, wbiło się w ramię nieumarłego. Drugi trafił już celnie. Draugr padł, pozostałe skupiły swoją uwagę na Lokim. Zaatakowały go, jednak mężczyzna był szybszy. Za pomocą magii przyciągnął sztylety z martwego draugra z powrotem do siebie, zablokował nimi pierwszy nadchodzący cios, skontrował drugi, jednym celnym uderzeniem odcinając nieumarlakowi głowę. Trzeciemu udało się trafić Iluzjonistę, raniąc go końcem klingi miecza w udo. Przecięta noga zadrgała, z rany trysnęła krew, a Loki wykrzywił usta w grymasie bólu. Nie miał jednak zamiaru się poddać. Zmienił kolejność nóg, zrobił unik przed kolejnym ciosem, z gracją tancerza zawirował w pół-piruecie, podciął następnemu przeciwnikowi ścięgno Achillesa, przez co ten upadł na jedno kolano. Psotnik wykorzystał jego pozycję, odbił się zdrową nogą od draugrowych pleców i przeskoczył nad pordzewiałym, ale ostrym mieczem, który, ułożony poziomo, w pierwszym zamiarze wycelowany był w jego brzuch. Trafił jednak nie w Psotnika, a w kark klęczącego nieumarłego, wbijając się głęboko w skórę i zakliszczając się między kręgami szyjnymi. Loki wykonał kolejny unik piruetem, jednocześnie za pomocą prędkości obrotu wyrzucając sztylet, który wbił się w oczodół draugra, przebijając czaszkę na wylot. Mokre od potu i tryskającej krwi włosy magika przylepiały mu się do twarzy, ograniczając widzenie. Otrzymał cios w ramię, następny smagnął go w twarz, tuż pod okiem. Na szczęście zdołał się w porę cofnąć, by oberwać tylko końcem ostrza. Następny atak sparował jedną ręką, wykorzystał prędkość do obrotu, przekręcił sztylet i wbił go celnie pod szczękę przeciwnika, palcami wolnej dłoni zaczesując lepkie, pokryte juchą włosy w tył. Trzymając broń ostrzem ku dołu, wyciągnął ją z upadającego nieumarłego i szybkim, silnym uderzeniem rozerwał ostatniemu gardło. Z mocno bijącym sercem schował sztylety, kucnął przy nieprzytomnym Thorze. Musiał zemdleć w czasie, gdy ten walczył. Jednak oddychał. Powoli, słabo, ale oddychał.
Loki dopiero wtedy pozwolił sobie na ciężkie westchnienie ulgi. Mimo że brakowało mu siły, zdecydowanym ruchem złapał rannego blondyna, przerzucił go sobie przez barki i dźwignął się na nogi. Kolana uginały się pod ciężarem drugiego mężczyzny. Iluzjonista wiedział jednak, że nie może go tak zostawić. Ani teraz, ani już nigdy więcej.
Po drodze złapał za rzemień połączony z rączką Mjølnira. Wiedział doskonale, że nie da rady go unieść, że to nie jest jego broń, że ta słucha się tylko Gromowładnego. Jednak nie mógł zostawić także i młota. Ciągnął go więc powoli po Tęczowym Moście, metal wydawał z siebie charakterystyczne zgrzyty, jakby się zapierał, jakby wcale nie chciał dać się ciągnąć. Loki nie dawał za wygraną. Był w połowie drogi do statku, gdy wydał rozkaz Heimdallowi, by ten ruszył statek, by odleciał. Krzyk ten był tak rozdzierający i przepełniony emocjami, że Strażnik wykonał polecenie bez wahania, nawet jeśli mogło to poskutkować śmiercią obu Odinsonów.
Wtem Loki poczuł, że nieznośny ciężar ustępuje, Mjølnir unosi się z ziemi, a on sam może się wyprostować. Nie zastanawiał się, jak to możliwe, nie odwracał wzroku w dół, uparcie patrzył na powoli odsuwający się od Tęczowego Mostu statek, oceniał odległość, przygotowywał się do skoku wprost w otwarte drzwi. Ostatni raz poprawił ciało wciąż nieprzytomnego brata zsuwające mu się z barków, wziął głęboki oddech. Skoczył, przez chwilę obaj znajdowali się w powietrzu, potem jednak zaczęli spadać. Loki był zbyt zmęczony, by skoczyć na taką odległość z takim obciążeniem. Uratował ich nagły wybuch, który uniósł ich i szczęśliwie naprowadził na otwarte wejście statku. Upadli na podłogę, drzwi się zamknęły. Wszyscy ocaleni od razu zebrali się dookoła nich. Loki zebrał się w sobie i ostatkiem sił zmusił się do wstania, nadal z Thorem na plecach, nadal z Mjølnirem w dłoni. Mimo że był zmęczony, dał radę zanieść blondyna i jego broń do wskazanego przez Heimdalla pomieszczenia, tymczasowo przerobionego na komnatę Króla. Iluzjonista przysiągł, że sam zajmie się ranami brata. Drzwi za nimi zamknęły się. Czarodziej ułożył Thora na łożu na plecach, młot odłożył na podłogę. Sam ciężko usiadł na brzegu materaca. Nie miał siły, oczy same mu się zamykały, miał ochotę jedynie odpocząć, jednak za uzdrawianie Gromowładnego zabrał się od razu. W trakcie tylko raz spojrzał na Mjølnir.
Loki pierwszy raz w swoim długim życiu poczuł się godzien.
***
#niemampojęciacotusięwydarzyłoniekrzyczcie
A tak na serio, to po prostu mnie wzięło na Thorki, to napisałem. Większość wydarzeń zgadza się z tymi przedstawionymi w Thorze 3, jednak pozostałe są już moją inwencją twórczą. Dzięki mnie Thor zatrzymał swój młot, a Loki naprawdę stał się bohaterem. W dodatku przedstawiłem wydarzenia ze zbrojowni w momencie, gdy Loki zwraca Surturowi życie tak, jak ja je widziałem, że mogły się potoczyć. Jedyną nieścisłością w tym momencie był fakt, że w fanfiku Loki teleportował się przed statek, w filmie natomiast przylatuje z powrotem statkiem, którym poleciał w stronę pałacu.
A mój internet szwankuje, to będzie cud, jeśli uda mi się wstawić to, a co dopiero mówić o rozdziale TSTS. Rozdział pojawi się więc najpewniej dopiero, gdy odzyskam prędkość internetu i stabilne łącze.
Do przeczytania c:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro