"Powinienem sprawiać, że poczujesz się jak w domu, ale chyba nie potrafię."
– A to, co to? – zapytał kolejny raz, gdy Louis podał kolorowe pudełko trzymane w salonie. Ich regały już świeciły pustkami, ale za to stos spakowanych rzeczy rósł, czekając na ciężarówkę.
– Dokumenty z pracy, świadectwa szkolne, gwarancje i inne papiery, których nie powinienem zgubić.
– Ooo, mama mnie kiedyś opierdoliła, że walają mi się dokumenty i sama kupiła mi karton na nie, ale chyba wrzuciłem tam coś innego i w końcu się wkurzyła.
– Czyli nie masz jednego miejsca z dokumentami?
– Mam, mama trzyma je w domu.
Louis uśmiechnął się, kręcąc głową. Harry przeglądał wszystkie szpargały, które już dawno miały być spakowane. Mężczyzna w tej chwili zachowywał się jak dziecko i przeciągał wszystko, chociaż to on prosił, by szybko się przeprowadzić. Wszystkie domy miały już choinki i ozdoby, a oni robili syf, pakując swoje rzeczy. Tim co chwila wsuwał do salonu kolejny karton, a Lou miał wrażenie, że bierze niektóre rzeczy spod ziemi. Czekała ich jeszcze piwnica, która była miejscem od wszystkiego, bo Tomlinson trzymał tam rzeczy „za fajne do wyrzucenia, zbyt niepotrzebne do trzymania w domu" jak stare zabawki Tima i drobne wspomnienia. Długo rozmawiali o przeprowadzce przed świętami, ale pragnęli zorganizować Boże Narodzenie w nowym domu, gdzie już wybrane zostało miejsce na choinkę. Liczyli, że dziesiątego grudnia już wszystko będzie na nowym miejscu, a oni wezmą się za drzewko, o którym już tak mówił mały szatyn.
– Moja mama jutro przyjedzie – powiedział Harry, przeglądając kolejne rzeczy.
– Wiem, Hazz, ale czy ty możesz wrzucać te graty i mi pomóc, czy może jednak będziesz podziwiać każdą pierdołę?
– Ej, to nie jest pierdoła! To jest fajne! – Pokazał pudełko z pijacką grą, którą kiedyś kupił Louis, planując wieczór z Liamem i Aną.
– Możesz wyrzucić. – Machnął ręką, wskazując na karton, do którego pakował rzeczy, których już nie potrzebował.
– Dlaczego to wyrzucasz? – Podniósł koszulkę, która tam leżała.
– Bo dawno nie miałem jej na sobie.
– Ale masz ją na zdjęciu z Timem z wakacji! Nie kojarzy ci się fajnie?
– Masz rację, oddaj.
– A to? – Tym razem figurka ze słonikiem.
– Bo dostałem od Marcusa.
– Okej, wypierdalamy. Teraz ja jestem twoim słonikiem szczęścia.
– Czyli też mam cię trzymać w kartonie?
Uśmiechnął się, domagając pocałunku i w końcu położył się na podłodze, mówiąc, że ma dość. Tim przyniósł kolejne pudełko, również narzekając na zmęczenie. Okej, mijała dziesiąta, a oni byli głęboko w dupie, ale przecież sami tego chcieli i teraz nie powinni żałować.
Louis padał po pierwszej, mrucząc, że nienawidzi wszystkich za to pakowanie i nie spodziewał się, że ma aż tyle rzeczy. Okej, jeden dzień pakowania kilkunastu lat życia to i tak dobry wynik, ale miał dość dzisiejszego dnia i po prostu chciał usnąć i się wyspać. Podekscytowany Harry co chwilę wspominał o nowym domu, który mieli odświeżyć w styczniu. Robili wszystko od końca, ale dom był w naprawdę świetnym stanie i remont mógł poczekać, a teraz chcieli nacieszyć się swoim nowym miejscem.
– Dzień dobry, kochanie – mruknął Styles, trącając nosem szyję ukochanego i całując jego policzek.
– Jeszcze pięć minut, błagam.
– Nie, kochanie, już po dziesiątej, moja mama podobno już jedzie, czas na śniadanko i jedziemy do domku.
– Dopiero dziesiąta, Harry.
– Już dziesiąta. Wstajemy! – Wsunął się pod kołdrę i zaczął składać małe pocałunki wzdłuż kręgosłupa, który pokrył się gęsią skórką. Uśmiechnął się łapiąc zębami gumkę bokserek i odchylił je, ukazując pośladki. – Mmm – mruknął, całując jeden z nich.
– Stoi mi, Harry, wyjdź z tamtych rejonów.
– Rawr. – Wsunął rękę za materiał i uśmiechnął się, czując twardego penisa. – Zamknąć drzwi na klucz czy powiedzieć Timowi, że lepiej dla niego, jeśli teraz nie wejdzie?
– A co robi?
– Miał iść z Puffym na dwór, a potem spakować ostatnie rzeczy.
– Czyli pewnie tu przyjdzie, więc nici z obciągania.
– Nie, jeśli przekręcę klucz.
– To będzie podejrzane, on nie jest dzieckiem i wie co to seks i kiedy zamyka się drzwi.
– O, naprawdę? – Harry podniósł się i przylgnął do ukochanego, znowu całując go w szyję. – Myślisz, że już to robił?
– Mam nadzieję, że nie, ale dzięki, już mi opadł.
– O patrz jaka magia.
Louis przewrócił oczami, podnosząc się i biorąc kubek z kawą. Z korytarza dobiegał już głos Tima, który krzyknął, że mama Harry'ego właśnie przyjechała i mają już przestać się lizać albo robić inne gorsze rzeczy.
– Dostaniesz szlaban, gówniarzu mały! – odkrzyknął Lou, kręcąc głową z uśmiechem. – Przecież chciałeś brata!
– Porody bolą, Louis – zażartowała Anna, zdejmując kurtkę.
– O kurwa – mruknął Tomlinson, patrząc na ukochanego, bo nie spodziewał się, że kobieta jest już w środku.
– Pięknie wypadłeś w oczach teściowej. Pięknie.
– I tak mnie kocha... prawda?
– Najbardziej na świecie. Wstajesz?
Anna przywitała się z pozostałą dwójką, wspominając, że wyjechała wcześniej, by pomóc im w przeprowadzce. Mieli umówiony wóz na dwunastą, rezygnując z przewożenia wszystkiego samemu. Jay miała przyjechać do nich po południu po odespaniu nocnego dyżuru w szpitalu, a oni liczyli na wspólną kolację. Pili wino, którym poczęstował ich Harry, obiecując, że nie ma z tym problemu, a oni powinni opić nowe miejsce. Sami zdążyli zaliczyć już kilka pomieszczeń kilka nocy wcześniej, kochając się na podłodze i kanapie, wyznając sobie miłość przy kominku, a później powtarzając wszystko w kuchni, gdzie mieli w spokoju wypić kawę, ale i to im nie wyszło.
– Mamo, a pamiętasz, jak wyjeżdżałem pierwszy raz w trasę? I ty tak cholernie to przeżywałaś. – Teraz wszystko wydawało się Harry'emu zabawne, ale Anny to nie śmieszyło, bo naprawdę bała się i tęskniła za synem, gdy ten podróżował po świecie.
– Zmień temat, to nie jest śmieszne.
– Po prostu...
– Jak ci się nudzi, Harry, to może zrób kawę czy coś, co?
– Jasne. – Podniósł się z kanapy, gdzie przeglądał książki, które miał układać na półkach, ale zamiast tego wolał wspominać.
– Nosisz dziewięć miesięcy pod sercem, rodzisz w bólach, a potem takie wredne – mruknęła Anna, dopijając wino.
Louis uśmiechnął się, zrywając taśmę z kolejnego pudełka. Uśmiechnął się, gdy Harry usiadł za nim i go objął, całując delikatnie w głowę. Wspominał, że później powinni pojechać po lampki i „zielony łańcuch" na antresolę, a Lou zapytał, czy już się nauczył nowego słowa. Ich pieszczoty przerwała Jay, z którą Styles szybko się przywitał, odbierając telefon ukochanego. Pytał o pracę i przejmował się, słysząc o wypadku, z którego mieli nowych pacjentów.
– To wpadniesz na wino i rozpakowywanie książek? – zaśmiał się, a ona zapytała, czy powinna coś przywieźć. – Tylko dobry humor, to wystarczy.
Kobieta przywitała się z synem, komplementując nowy dom, a potem wymieniła uścisk z Anną, która zachwyciła się jej nową fryzurą. Lou nawet nie zauważył zmian i zmarszczył brwi, patrząc na nią.
– Skróciłam je, Louis – powiedziała, widząc jego minę.
– Ooooch, może trochę. Ładnie ci w takich. Zresztą moja mamusia zawsze była ładna. – Pocałował ją w policzek, przekomarzając się.
– Ile wypiłeś?
– Oj, mamo, już zaczynasz? Chciałem być miły.
Rozpakowywanie było naprawdę trudną sztuką, a oni nie wyrobili się w jeden dzień, wieczorem olewając już wszystko i siadając w salonie, gdzie Harry z dumą rozpalał ogień w kominku. Kiedyś nauczył go tego Robin, a on dzielnie dokładał kolejne kawałki drewna, by potem dumnym wracać na kanapę. Kobiety zrobiły kolację, szalejąc w kuchni i rozmawiając o świętach, bo nie wiedzieli gdzie je zrobić.
– Święta u nas, mamo! – krzyknął Styles, obejmując ukochanego. – Znaczy tutaj!
– Jesteś pewien, Harry? – zapytał Lou.
– Nie pakuję się w gotowanie, ale pakuję się w choinkę i prezenty. I dzieciaki przez trzy dni. I nasze rodziny. I w życie, które tak powinno wyglądać.
– I w pieluchy za rok?
– Mieliśmy o tym nie rozmawiać, bo się nie udało.
– Jeszcze nic nie wiadomo, a skoro dzwonili do naszych rodzin i do Liama to chyba coś jest na rzeczy.
Ostatnio Payne wydał, że dostał telefon z kliniki, a kobieta po drugiej stronie zadawała pytania na temat związku tej dwójki. Tak samo było z ich rodzinami, a oni spinali się, bo bali się, że ktoś powie coś nieodpowiedniego. Podobno zbierali informacje na temat uzależnienia Stylesa i kontaktów mężczyzny z Mią i Benem. Psycholog nie chciała opowiadać o wynikach badań, zasłaniając się tajemnicą lekarską, a oni jedynie żyli w strachu.
Louis wtulał się w Harry'ego leżąc w łóżku pierwszej nocy. Okej, niby już w nim spał, ale wtedy padał po długim seksie, a dzisiaj czuł się tak obco. Styles mruczał coś pod nosem, wzdrygając się co chwilę, jakby przeżywał ważny sen, a Lou obracał się z boku na bok. Materac wydawał mu się naprawdę twardy, a pokój jakoś obcy. Mijała trzecia, a on wybudził się po krótkiej drzemce i nie umiał już usnąć. Dom pogrążony był we śnie, gdy po cichu wspinał się na ostatnie piętro, gdzie czekały pokoje gościnne. Nacisnął klamkę na taras i okrył się kocem, wychodząc na zewnątrz. Odpalił papierosa, patrząc na ogród tonący w ciemności. Wysokie mury chroniły ich prywatność, a Louis nadal nie wierzył, że to wszystko jest ich. Był szczęśliwy szczęściem pozostałych bliskich mu osób i wiedział, że teraz wszystko się ułoży. Po prostu musi się przyzwyczaić i będzie dobrze.
– Kurwa, Puffy – warknął, gdy wbiegający do pokoju pies go przestraszył. – Spać nie możesz? Wracaj do Tima! Kurwa, nie będę cię ganiać!
Zwierzak z pomrukiem wrócił na dół i skierował się na parter, by ugasić pragnienie. Po chwili wracał do pokoju Tima, który miał lekko uchylone drzwi. Puffy nie mógł się przyzwyczaić do nowego miejsca, a weterynarz powiedział, by przez kilka dni nie zamykać drzwi i dać mu poznać nowe kąty.
– Boo? – mruknął Harry, przebudzając się, gdy znajomy ciężar znalazł się na łóżku. – Jesteś zimny. Byłeś na dworze?
– Byłem się napić, a na korytarzu jest chłodno – skłamał.
– Przytulasek. – Wtulił się w niego, tworząc małą łyżeczkę.
Louis objął ciało ukochanego, wpasowujące się w niego jakby było stworzone tylko dla niego. Pocałował szyję, skrytą za ciemnymi lokami i uśmiechnął się, próbując usnąć. Sen wreszcie nadszedł, a on obudził się wypoczęty tuż po dziesiątej. Dół wypełniony był głosami, a on nie miał ochoty jeszcze wstawać. Uśmiechnął się, widząc nowe pomieszczenie i westchnął, gdy stopy znalazły się na podgrzewanej podłodze, której nie mieli w poprzednim domu. Tu było mnóstwo luksusów, ale Lou przyzwyczajony był do chłodu paneli i ich skrzypnięcia w salonie, gdy kierował się do łazienki każdego poranka. Tu miał swoją prywatną z ogromną wanną i nie mógł doczekać się kąpieli z bąbelkami.
– Dzień dobry, kochanie. – Harry przywitał go całusem, gdy zszedł na dół. – Wyspany?
– Powiedzmy. Gdzie Timmy?
– Skończył się rozpakowywać i poszedł z Puffym. Zjedz coś, potem ogarniemy kartony i pojedziemy po choinkę, hm?
– Czy ty zaplanowałeś mi cały weekend?
– Chyba tak wyszło – zaśmiał się.
Louis z rozleniwieniem siedział przy kamiennej wysepce w kuchni i przeglądał gazetę zostawioną tu jakiś czas temu. Była już nieaktualna, ale on nie zdążył przeczytać informacji sportowych i komiksu. Popijał kawę, olewając krzątających się ludzi i zdziwił się, widząc matkę, która zabrała się za mycie okien.
– Mamo, jest grudzień i zimno jak cholera – zwrócił jej uwagę.
– Cieplej nie będzie, a taras wygląda strasznie.
– Nie zwracaj uwagi, to zapomnisz. – Wzruszył ramionami.
– Zjadłeś już? Twoje ubrania nadal czekają.
– Wiem, niech Harry zaniesie je na górę, to poukładam.
Styles przeglądał ubrania ukochanego, pomagając mu rozpakować się w garderobie. Zdziwił się, gdy wszystko zajęło jedynie kilka półek, ale w końcu stwierdził, że więcej miejsca dla niego. Sam miał już tutaj swoje garnitury przewiezione kilka dni temu, a buty walały się w pudełkach, tworząc stos. Układał je markami i przeznaczeniem, bo nie lubił mieszać sportowych ze sztybletami czy Vansów z Nike.
– Czy to czas na choinkę? – ekscytował się.
– Mamy na dole syf jak chuj.
– Nie przeklinaj, Mikołaj nie przyjdzie.
– To sam sobie kupię prezent, stać mnie – dodał ironicznie, a Harry zaśmiał się.
Pocałowali się, wychodząc z garderoby i Lou westchnął, widząc, że jeszcze mnóstwo rzeczy jest w pudełkach, a nie na półkach. Nie spodziewał się, że miał w sypialni aż tyle rupieci i połowy nawet nie wystawiał. Hazz ustawił na parapecie świeczki, komoda zajęta została przez zdjęcia, a miejsce na ścianie było kiedyś zajęte telewizorem, więc i teraz planowali go tam powiesić.
Dom z każdą godziną wyglądał piękniej, a Harry bez przerwy mówił o choince. W końcu Louis westchnął, podnosząc się z kanapy i dając się porwać na zakupy. Chodzili między odpowiednimi alejkami i wybierali drzewko, a Styles ciągle kręcił nosem. W końcu stanął przed ogromną rośliną, a Tomlinson pokręcił głową.
– Nawet o tym nie myśl.
– No kochanie, przywiozą nam! Błagam, weźmy to drzewko!
– Nie!
– Lou, Lou, Lou! Proszę! – Brakowało, by Harry zaczął skakać wokół szatyna jak Lily, gdy czegoś chce. Tim dołączył do proszenia, mówiąc, że będzie wyglądało super, a ich dom jest wystarczająco duży na ogromną choinkę.
– Ja pierdole, bierzcie, którą chcecie, ale mi już ręce zamarzają.
Nastolatek przytulił ojca, który został jeszcze obdarowany buziakiem od podekscytowanego narzeczonego, który dogadał się z właścicielem, by ten za odpowiednią dopłatą przywiózł im drzewko. Louis nienawidził wykorzystywania sławy i bogactwa mężczyzny, ale teraz miał wszystko gdzieś i cieszył się, że nie musi tego jeszcze upychać na aucie albo w nim.
– Naprawdę potrzebujemy tylu bombek? – zapytał, patrząc, jak Styles wkłada kolejne opakowanie w sklepie.
– Szkło się tłucze, więc wziąłem kilka na zapas.
– Kochanie, ale miałeś wziąć kilka bombek, a nie kilka opakowań bombek. I nie potrzebujemy aż tylu światełek skoro mamy te z ubiegłego roku.
– Tamte powiesimy na balkonie, a te na choince. No nie rób takiej miny.
– Niech wam będzie – mruknął, poddając się i pchając wózek dalej.
Podziękowali kobietom, które doprowadziły dom do porządku podczas ich nieobecności. Niestety obie musiały już jechać i prosiły o zdjęcia gotowej choinki, gdy ta już będzie stała na honorowym miejscu. Jay chciała jeszcze porozmawiać z synem, który nie wydawał się zadowolony z całej sytuacji. Odprowadził ją do auta i dopiero tam przyznał, że jest przemęczony i przerażony tym wszystkim. Miał wrażenie, że ogląda film i nie uczestniczy w przeprowadzce. Wszystko działo się w szalonym tempie, a on nawet nie miał czasu pomyśleć.
– Żałujesz, Lou? – zapytała kobieta, a on wzruszył ramionami, siedząc w jej aucie, bo znowu zaczynało wiać.
– To nie tak, że żałuję. Ja po prostu czuję w kościach, że coś się spieprzy i niedługo te kartony będą leciały wraz z wyzwiskami.
– Kochanie, nie możesz tak myśleć. – Dotknęła jego policzka. – Ubierzcie choinkę, a potem porozmawiajcie o swoich obawach, bo nie możesz się poświęcać i niszczyć poczuciem, że musisz to wszystko robić. To miała być wasza decyzja i to ma być wasz dom, a nie zwykłe mieszkanie, które wydaje ci się obce. Porozmawiacie?
– Ale o czym? Mam teraz mu powiedzieć, że nie jestem pewien? Jak to będzie wyglądać?
– Normalnie, Louis. Ostatnio dużo się dzieje i w twoim życiu jest dużo zmian, a ty musisz mówić o swoich uczuciach, rozumiesz?
Mężczyzna pokiwał głową. Okej, już miał kiedyś etap, że nie potrafił mówić, co czuje, nie potrafił powiedzieć, dlaczego złości się na Tima i dlaczego płacze w poduszkę. Teraz czuł się podobnie, ale nie miał już nastu lat i nie mógł się tak zachowywać.
– Zadzwonię wieczorem, dobrze?
– Jasne.
– I uważaj na siebie, Lou. I chciałabym, byś dzwonił, gdy będziesz się źle czuł. Znowu to ukrywasz.
– Nie ukrywam, mamo...
– Ukrywasz, Lou. Udajesz szczęśliwego, a życie to nie jest konkurs na ukrywanie.
– Dobrze, mamo, porozmawiam z nim, pasuje?
– No dobrze, ale bez palenia, tak? – Poklepała go po udzie, a ten jęknął. – Wiem o twoim jaraniu i spiorę ci dupsko, jak tego nie rzucisz.
– Mam trzydzieści jeden lat, nie zmieszczę się na twoje kolana.
– Możemy sprawdzić. – Uśmiechnęła się i przytuliła ostatni raz, żegnając się. – Choinka przyjechała, lecę. Czekam na zdjęcie!
– Jasne, mamo, uważaj na siebie. Kocham cię.
– Ja ciebie też, synku.
Harry cieszył się, ustawiając drzewko, by po chwili zastanawiać się, jak zawiesić lampki. Okej, mieli niewielką drabinę, ale nie był pewien czy to wystarczy.
– Jest równo? – zapytał kolejny raz, opuszczając sznur światełek.
– Tak, Harry, mówiłem to dziesięć poprawek temu.
– To mówiłeś przy białych, te są kolorowe. Na pewno okej?
– Tak, kochanie, zejdź już i zakładamy bombki.
Tim nakładał kolorowe ozdoby z uśmiechem, wspominając co jakiś czas, że tyle ozdób nie mieli chyba nigdy. Lou patrzył na dwójkę mentalnych dzieciaków, siedząc na podłokietniku fotela i uśmiechał się, bo zaczynał czuć świąteczną atmosferę. Rzeczywiście delikatna muzyka, żywe drzewko i salon rozjaśniony kolorowymi lampkami nastrajały go pozytywnie. Jay miała rację, mówiąc, że ostatnio dużo się dzieje. Jednak to były pozytywne zmiany, a on po prostu musiał się przyzwyczaić.
– Wszystko w porządku, kochanie? – Harry kucnął przy nim z uśmiechem, wyrywając z zamyślenia.
– Tak, głowa mnie trochę boli.
– Chcesz tabletkę?
– Przejdzie mi.
– To daj, pocałuję. – Louis przymknął oczy, gdy miękkie wargi dotknęły jego czoła. – Kocham cię, Lou.
– Ja ciebie też, Hazz.
– A chcesz kakao?
– Jasne.
Louis podziękował, dostając gorący kubek. Pomagał właśnie Timowi wieszać ostatnie bombki i odetchnął z ulgą, gdy drzewko było gotowe. Została im jedynie antresola, która nie powinna sprawić aż takiego problemu. Kwadrans później wynosili puste opakowania do piwnicy i siadali w salonie, ciesząc się ozdobionym wnętrzem. Tim zdążył pochwalić się Zoey, która podzielała ich radość. Zamknął się w swoim pokoju, korzystając z wolnego wieczoru i łącząc się z przyjaciółką.
– Co się dzieje, Lou? – zapytał Harry, odstawiając komputer na stolik. Mieli oglądać film na laptopie, narzekając na brak kupionego telewizora, bo Hazz koniecznie uparł się na coś nowego i większego.
– Nic.
– Nie kłam. Ja widzę, że od kilku dni coś jest nie tak.
– Bo ja nie wiem, co się dzieje, Hazz. Cieszę się z tego domu, ale z drugiej strony to dzieje się tak szybko, że ja sam się gubię. Boże, nie umiem tego wyjaśnić.
– Wiem, kochanie, możemy zwolnić. – Objął go, przyciągając do siebie. – Nic więcej nie wymyślę do następnego roku, obiecuję. Chcesz zostać w tym domu czy wrócić do starego?
– Tutaj już mamy swoje rzeczy.
– Ale mamy jeszcze trochę czasu i możemy wrócić.
– Nie, Harry, dam radę. Muszę po prostu trochę odpocząć.
– Chyba mam pomysł. Chcesz wina?
– Przestań, Harry, nie możesz pić.
– Ja mówię o tobie, chcesz?
Lou pokręcił głową, bo wiedział, że Stylesowi też nie jest łatwo. Harry pociągnął go na swoje kolana i wstał, gdy ten oplótł jego biodra nogami. Całowali się, idąc na górę i zamykając w swojej nowej łazience. Całowali się, gdy wanna wypełniała się gorącą wodą i aromatycznymi olejkami i całowali się, pozbywając ubrań. Pomieszczenie wypełniło się muzyką pianina z odpowiedniej playlisty, a brunet zapalił jeszcze świeczki, które sam wybierał.
– Może gdzieś wyjedziemy na Sylwestra, co? – zaproponował Styles, masując spięte ramiona ukochanego.
– Gdzie?
– Nie wiem, pozwolę ci wybrać coś fajnego. Popływamy w basenie, poopalamy się. Potrzebujemy słońca.
– Chyba masz rację. Jakieś propozycje?
– Poszukam później czegoś fajnego. Bierzemy Tima?
– Nie wiem, jak chcesz.
– To weźmiemy. Może zgarniemy też Zoey, hm?
– Jasne, dawno jej u nas nie było. Jedziecie do USA przed świętami?
– Jedziemy we trójkę. Tim dwudziestego zaczyna ferie, więc możemy pojechać na weekend.
– Och, jasne, okej.
Louis uśmiechnął się, opierając o umięśniony tors mężczyzny i przymknął oczy, delektując się gorącą kąpielą i aromatyczną pianą. Ból głowy mijał, a on czuł dziwny spokój i zmęczenie. Dzwoniący telefon przerwał miłe chwile, a on skrzywił się, widząc: „Mama dzwoni". Odebrał, prostując się i witając z kobietą. Ta wypytywała o drzewko i rozmowę.
– Jest okej, mamo, leżę w wannie i jest okej.
– Nie kłam, Louis, ja cię błagam, tylko nie kłam.
– Nie kłamię, jest okej. Jestem trochę zmęczony i zadzwonię jutro, co?
– Ale obiecujesz, że wszystko jest okej?
– Tak, mamo, pozdrów tatę i jutro się odezwę.
Harry patrzył na spiętego mężczyznę, który odłożył komórkę i wrócił w jego ramiona. Chciał zacząć temat, ale jednocześnie wolał składać małe pocałunki na wilgotnym ramieniu. Objął szatyna w pasie i skierował się niżej na udo.
– Zaczyna się – usłyszał mruknięcie i zauważył delikatny uśmiech.
– Mam przestać?
– Nie.
Louis znowu przewracał się z boku na bok, próbując usnąć. Już nawet podłączył słuchawki i włączył muzykę, która czasami mu pomagała. Tak jednak się nie stało, a on obserwował zmieniającą się godzinę na zegarku, który teraz wskazywał drugą. Jego głowa pulsowała z bólu, a oczy piekły, ale mimo to sen zdawał się nie nadchodzić. Harry przebudził się kolejny raz, gdy Lou wrócił po papierosie.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, przecierając twarz.
– Tak, byłem się napić.
– Walisz fajkami, Lou.
– I przewietrzyć. Śpij.
Harry przytulił szatyna i głaskał jego policzek, czekając, aż uśnie. Ten znowu się kręcił, a Hazz westchnął, martwiąc się o mężczyznę, który nie spał dobrze w ich nowym łóżku. Wstał bez słowa, sprawdzając godzinę i dziwiąc się, że jest aż tak późno.
– Gdzie idziesz? – zapytał cicho Tomlinson. – Czego ty szukasz? – Zmarszczył brwi, widząc światło z garderoby.
– Miałem mieć go przy sobie, gdy dom był daleko, a dla ciebie jest. – Harry wrócił na łóżko z kocem, który towarzyszył mu przez ostatnie miesiące. Louis gotowy był zaprzeczyć, ale nie był w stanie, gdy miękki materiał okrył jego ciało, a Styles przytulił jeszcze ciaśniej. – Powinienem sprawiać, że poczujesz się jak w domu, ale chyba nie potrafię.
– Nie, Harry, to ty jesteś moim domem. Bardzo cię kocham.
– Ja ciebie też, słońce, śpij dobrze.
Lou wsunął chłodną dłoń pod koszulkę szatyna i odnalazł bijące serce, podświadomie czując, że właśnie w tym miejscu na skórze jest uśmiech, który miał symbolizować ich związek.
Harry został obudzony przez Tima, który szeptem zapytał, czy ktoś go podrzuci do szkoły, bo nie ma pojęcia, którym autobusem powinienem pojechać, a jest za daleko, by iść pieszo. Styles zerwał się z łóżka, zerkając na zegarek i przeklinając, bo miał nastawić budzik. Okrył śpiącego Louisa kołdrą i naciągnął na siebie dresy, by po chwili wyjeżdżać z garażu. Nastolatek pytał o koc na ich łóżku, a szatyn zmarszczył brwi, wspominając, że jego ojcieć nie śpi za dobrze.
– Myślisz, że jest chory?
– Nie, Timmy, po prostu to dla niego nowe miejsce. Czasami tak jest.
– Ale nie będziemy musieli wrócić do starego domu, nie?
– Nie, spokojnie.
– A będę musiał zmienić szkołę? Ja mam tak przyjaciół, Harry. – Spojrzał na niego smutno.
– Wiem, synku, nie musisz zmieniać szkoły. Będziemy cię odwozić, a potem możesz dojeżdżać rowerem albo autobusem, spokojnie.
– Och, bo już się martwiłem! Masz jakieś drobne na śniadanie? Nie zdążyłem niczego zrobić.
Harry podał kilka banknotów i pożegnał się, życząc miłego dnia i obiecując, że przyjedzie o trzeciej. Wrócił do domu, wpadając jeszcze do kwiaciarni i kawiarni, by umilić ukochanemu ten poranek. Zdziwił się, widząc połączenie z kliniki i przełknął głośno ślinę. Ten tydzień z pewnością nie zaczynał się dobrze, jeśli już od rana w poniedziałek wydzwaniali ze złymi wieściami.
– Harry Styles, słucham?
Kobieta przedstawiła się i wspomniała, że dzwoniła na numer Louisa, a Harry prędko wymyślał kłamstwo dotyczące zawożenia syna do szkoły i zapomnienia komórki. Przytakiwał, wysłuchując informacji o zgromadzonych wywiadach i przeczesywał nerwowo loki, gdy słuchał o obejrzeniu domu.
– Ale wie pani, my się przeprowadziliśmy w ten weekend, więc teraz zmienił się trochę adres.
– Ale to jest ten dom, w którym wychowywane byłoby dziecko, tak?
– Tak.
– Dobrze, to nic nie zmienia. Kiedy moglibyśmy się spotkać?
– Dzisiaj? – zaryzykował. Zależało im na czasie i chciał załatwić wszystko jak najszybciej.
– Oczywiście, może... umm... dwunasta trzydzieści?
Harry spojrzał na zegarek, który informował, że dopiero minęła ósma. Zgodził się, podając adres i życząc miłego dnia. Był spanikowany i nie wiedział, czy powinien obudzić Louisa, zetrzeć kurz czy może odkurzyć podłogę. Nawet jeśli to wszystko było robione teraz. Jedynym pozytywnym punktem była pełna lodówka, a on od razu wyrzucił butelkę po winie do zewnętrznego śmietnika, by nikt jej nie znalazł. Potem wstawił kwiaty do wazonu i wsypał ciasteczka do słoika jak na amerykańskich filmach. Przed jedenastą budził Louisa pocałunkiem i kubkiem kawy, a ten zerwał się, słysząc o wizycie.
– Nie mogłeś obudzić mnie wcześniej?!
– Ogarnąłem dół, trochę ustroiłem, posprzątałem podłogę u Tima, bo rozsypał chipsy, a także wstawiłem pranie, bo ktoś pisał w Internecie, że to robi rodzinną atmosferę.
– Pranie?
– No, że dbamy o nasze dziecko. Uspokój się i weź prysznic. Dobrze się czujesz?
– Głowa mnie boli, ale się wyspałem. Dziękuję za kocyk, skarbie. – Pocałował go.
– To chyba ja powinienem dziękować. Kupiłem ci kwiaty, stoją w salonie. Ubierz się ładnie, ja wyjdę z Puffym.
– Boże, jak ja sobie na ciebie zasłużyłem?
– To ty spełniasz moje marzenie z dzieckiem.
– Nasze marzenie, kochanie.
Harry uśmiechnął się, poprawiając łóżko i otwierając okna. Zapalał świeczki, by waniliowy aromat wypełnił ich dom i prędko robił babeczki, bo podobno zapach ciasta wpływa pozytywnie na ludzi. Tuż po dwunastej siedzieli jak na szpilkach, czekając na wizytę i obiecując sobie, że wypadną cudownie. Louis ostatni raz przeglądał pokoje i wspólnie ustalili, że ten obok nich przeznaczony jest dla malucha, ale będzie remontowany, gdy matka zastępcza będzie w ciąży.
– Załóż pierścionek, nie mają prawa nikomu powiedzieć, a my pokażemy, że jesteśmy zaręczeni. – Harry wsunął biżuterię na palec mężczyzny, który zupełnie o tym zapomniał i zostawił go w sypialni. – Jak zapytają o ślub, to wspomnimy, że rozglądamy się za odpowiednim miejscem, okej?
– Ja nie wiem, co ty wymyśliłeś z tym ślubem.
– Chcę być Tomlinson-Styles.
– Ale naprawdę?
– Tak, kochanie, chcę, żebyś został moim mężem. Kurwa, są – szepnął z przerażeniem, słysząc dzwonek. – Okej, bez paniki i damy radę. Jesteśmy na dobrej drodze.
– Brałeś coś? – zaśmiał się Louis, widząc jego pozytywne nastawienie.
– Dopiero wezmę i to ślub z tobą. Otworzysz?
Przywitali się z kierowniczką, którą już znali, psychologiem i kobietą, która była od spraw socjalnych, ale Lou nie usłyszał jej zawodu. Od razu zaproponował coś do picia, próbując ukryć stres i uśmiechnął się, podając babeczki na osłodzenie dnia. Harry objął go, całując w głowę i prosząc o spokój. Oprowadzali gości po parterze, a potem pokazali odpowiedni pokój, dodając, że rozważali jeszcze pomysł kącika dziecka w ich sypialni, by mieć je blisko, ale pokój nadal byłby gotowy i czekał, aż maluch podrośnie. Styles próbował zerknąć w sporządzane notatki, ale nie mógł się rozczytać i westchnął, łapiąc Louisa za rękę. Wizyta nie trwała długo, ale oni mieli wrażenie, że tkwią w tym piekle całą wieczność. Próbowali wypytać o kolejne kroki i jakieś opinie, ale kierownicza stwierdziła jedynie, że powinni być dobrej myśli i będą dzwonić.
– Jak ja jej, cholera, nie lubię – mruknął Harry, gdy pożegnali się i drzwi zostały zamknięte. – Aż sobie babeczkę zjem.
– Zajadanie stresu? – Louis uniósł brew, bo kiedyś dostał wykład na temat szkodliwości cukru od swojego ukochanego, który de facto potem sam wsunął deser.
– Powinieneś sam spróbować! Te mają w środku budyń. – Wskazał na odpowiednie piętro patery.
– Pyszne. Odwoziłeś rano Tima?
– Tak, pytał, czy będzie musiał zmienić szkołę, więc powiedziałem, że nie. Jak się czujesz?
– Dobrze, nie musisz pytać co pięć minut.
– Muszę, bo ty musisz się wysypiać.
– Po prostu to łóżko przypomina mi to w hotelu i muszę się przyzwyczaić.
Harry objął szatyna, który podziękował za kwiaty i dokończył jedzenie babeczek. W głowie Stylesa kotłowało się milion myśli, bo bał się bezsenności ukochanego i nie wiedział jak temu zaradzić. W końcu westchnął, całując głowę Tomlinsona i obiecując sobie, że porozmawia z matką, a może ona coś poradzi.
– Mam naprawdę dobre przeczucia co do tego dziecka, wiesz? – zaczął Louis.
– Mówisz? Widziałem, że pisała coś o schodach
– Wpisała, że są niezabezpieczone, ale przecież możemy kupić te śmieszne bramki. Tim nie umarł, a rodzice też mają schody, więc i nasze drugie dziecko będzie żyć.
– A potem skrzywimy mu psychikę byciem homo – westchnął teatralnie, a Lou zaśmiał się.
– Myślisz, że będzie mogło nas pozwać?
– Mam nadzieję, że za te babeczki oddalą pozew.
Oboje roześmiali się, a Harry spojrzał na miejsce, gdzie powinien być telewizor i przyznał, że powinni już coś kupić, bo ma ochotę na film.
– I zajedziemy do Ikei.
– Po coś szczególnego czy zapas świeczek na najbliższe stulecie?
– Oj, Lou, bo Gem kiedyś kupiła tam takie ładne świąteczne!
– Mogę ci kupić na prezent, chcesz? Czy kolejny kocyk?
– Kocyk mam, więc chcę piżamkę.
– W kucyki?
– W kucyki. – Kiwnął głową z powagą, a Louis zaśmiał się, całując go kolejny raz.
-----
Puk, puk, witam ponownie! Dzisiaj trochę za dużo lania wody, trochę za nudno i pewnie spodziewaliście się czegoś lepszego, a ja zawiodłam. Przepraszam. Miał być tu jeszcze jeden wątek, ale wyszło już 4,5k słów, więc byłoby zdecydowanie za długo! Nie przeciągam, czekam na opinie, bo to one pokazują co powinnam jeszcze zmienić. Love x
#BMMLarry <----- pod tym hasztagiem na tt informuję o nowościach, trochę spojleruję i troszkę sobie plotkujemy, zapraszam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro