Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Ja widzę, jak ty na niego patrzysz, Harry. I to łamie mi serce."

– Lima? – mruknął Louis, odbierając połączenie od przyjaciela. Dwa poprzednie przespał, wmawiając sobie, że to mu się śni, ale tym razem obudził go Harry, prosząc, by wyłączyć telefon.

– Boże, Lou, ja naprawdę przepraszam za obudzenie, ale to kurewsko ważne. Anie odeszły wody, nie mamy z kim zostawić Lily i...

– Jak to odeszły jej wody? Nie macie terminu na piętnastego?

– Powiedz to dziecku, Lou.

– Dobra, nieważne. – Louis poderwał się z łóżka, budząc przy tym Harry'ego. – Przyjechać do was, do szpitala, czy gdzie?

– Podrzucimy ją, okej? Ja naprawdę przepraszam, Lou, odwdzięczymy się, ale matka Any...

– Dobra, nie pieprz już, przyjeżdżaj.

Harry zaspanym wzrokiem patrzył na ukochanego, który okrywał się szlafrokiem i marszczył brwi, widząc trzecią na zegarku.

– Ana rodzi i podrzucą nam Lily – szepnął, widząc, że Styles też nie śpi. – Śpij, ja się tym zajmę.

– Ale jak to rodzi?!

– Po dziewięciu miesiącach od zapłodnienia dziecko wychodzi przez drogi rodne mamusi, skarbie – powiedział ironicznie, jakby tłumaczył Timowi, skąd biorą się dzieci.

– Nie jesteś śmieszny.

Dom tonął w ciszy, gdy Lou schodził na dół w oczekiwaniu na auto na podjeździe. Nie spodziewał się, że z takim przytupem wejdą w marzec, a Emmett urodzi się niemal dwa tygodnie szybciej. Jednak wszyscy czekali na niego z niecierpliwością i nawet ostatnio ten temat padł w ich domu, gdy kolejny raz rozmawiali o ich wspólnym dziecku. Harry obiecał, że podejmie decyzję o leczeniu i zapewniał, że jest w porządku. Nieufny Louis obserwował go, ale ten zdawał się być tym starym chłopakiem, w którym szatyn się zakochał. Dopiero telefon z kliniki zepsuł ich humory, a oni musieli zjawić się na kolejnym spotkaniu trzeciego marca.

– Podrzucisz ją do szkoły? – szepnął Liam, podając Louisowi zaspaną Lily, która niczego nie rozumiała i była bliska płaczu przez wyrwanie z łóżka o tak okrutnej porze.

– Jestem bardziej niż pewien, że do niej zaśpimy, ale postaram się dotrzeć. Jak Ana?

– Dziesięć razy zagroziła mi, że mnie wykastruje, a potem kazała mi przyspieszyć, łapiąc za krocze i dodając, że skoro ona cierpi, to ja też powinienem to poczuć.

Lou roześmiał się, od razu tłumiąc głos, bo dziecko jęknęło głośno. Harry zszedł na dół, witając się z Liamem i przejmując dziewczynkę. Zdjął jej kurtkę i położył w ich sypialni, czując, że sam potrzebuje jeszcze kilku godzin. Louis uśmiechnął się, widząc śpiącą dwójkę, gdy do nich dołączył, wsuwając się na krawędź, by nikogo nie obudzić. Poprawił jeszcze pluszaka, wsuwając go pod ramię dziewczynki i przymknął oczy, upewniając się wcześniej, że nastawił budzik. Jego dźwięk wyrwał ich brutalnie ze snu kilka godzin później, a Lily płaczliwie jęknęła, wtulając twarz w poduszkę.

– Wyłącz to, nigdzie nie jedziemy – mruknął Harry, głaszcząc ją po głowie, a Lou uśmiechnął się nieznacznie, widząc miłość, z jaką to robił.

– Ona ma szkołę, Harry.

– Usprawiedliwię ją. Wyłącz to – dodał, gdy tym razem pojawiła się opcja drzemki.

Obudzili się po dziewiątej, czując szturchanie dziewczynki. Lily stała przy łóżku z Puffym i pytała gdzie Tim i dlaczego nie ma mamusi.

– Mamusia pojechała z tatą do szpitala, pamiętasz? – Lou pogłaskał ją po twarzy. – A Timmy jest w szkole. Chcesz płatki?

– Rodzi mi braciszka?

– Tak, kochanie, rodzi ci braciszka.

– I dzisiaj będzie?

– Nie wiem, Lil, to nie zależy od nas. Wyjdziesz z Puffym? – Spojrzał na Harry'ego, który przeciągał się.

– Nie możesz ty?

– Ja chcę! – Dziewczynka skakała przy nich, ekscytując się.

Louis wyszedł z nią na krótki spacer, gdy Hazz obiecał naleśniki i właśnie tym pokonał ukochanego w oczach dziecka. Krzątał się po kuchni, smażąc słodkie placuszki i pisząc do Liama jak sytuacja. Mężczyzna odesłał zdjęcie Any jedzącej śniadanie z uśmiechem i podpisał, że akcja chyba minęła, a skurcze pojawiają się nieregularnie i w dużych odstępach.

– Jak Lily? – zapytał Payne, wybierając numer Stylesa.

– A całkiem dobrze, pytała o mamę i cieszy się na myśl o braciszku. Poszła z Lou na spacer z Puffym i...

– Nie poszła do szkoły?

– Była bardzo zmęczona akcja i została z nami w domu.

– Och, no okej. Dzwoniłem do mamy i przyjedzie po nią, bo my nie wiemy, ile nam tu zejdzie, a nie chcę zostawiać Any samej.

– Zostaje z nami, dopóki Emmett się nie pojawi, nawet nie próbuj się kłócić. Pozdrów Anę i pisz jak tam, muszę kończyć, pa. – Rozłączył się, bo nie chciał wysłuchiwać wywodu związanego z zachowaniem dziewczynki, która miała zostać z babcią, bo ich mogła zamęczyć.

– Z kim rozmawiałeś? – zapytał Louis, wchodząc do kuchni, gdzie czekało już śniadanie.

– Z Liamem.

– Z tatusiem? – Lily stanęła przy nim. – I mam już braciszka?

– Nie, skarbie, podobno wszystko się zatrzymało i teraz czekają.

– Jak Ana?

– Jadła śniadanie. – Wzruszył ramionami. – Podobno po Lil miała wpaść babcia, ale powiedziałem, że może zostać u nas. Bo może, prawda?

– Lily, chcesz zostać u nas?

– Tak! – krzyknęło dziecko, próbując posadzić Puffy'ego na krześle, by jadł razem z nimi.

Lily szalała za psem, dodając wujkom obowiązków i wypełniała dom śmiechem i ciągłymi pytaniami. Wieczorem rozmawiała z mamą, opowiadając o cudownej zabawie w parku trampolin, gdzie zabrał ją Louis, licząc, że siły opuszczą małe ciało. Harry w tym czasie miał sesję z psychologiem, któremu opowiadał o dziecku i próbował powstrzymywać łamiący się głos, gdy Sam znowu zapytała o postanowienia związane z kliniką. Miał plan, ale bał się reakcji Tomlinsona, któremu zależało na genach Stylesa i właśnie dlatego namawiał go do leczenia.

Lily patrzyła ze smutkiem na Tima, który powiedział, że nie będzie z nią spać tej nocy. Chciał się jeszcze pouczyć, a potem obejrzeć serial, a obecność dziecka w pokoju zmuszała go do ciszy. Dziewczynka próbowała złamać go wzrokiem szczeniaczka, którym po chwili obdarzyła Louisa z cichym „Wujku", a serce mężczyzny zaczęło pękać. Westchnął, patrząc na syna, który znowu pokręcił głową i skrzyżował ramiona.

– Dwie dychy? – zapytał starszy Tomlinson z nadzieją.

– Cztery. I kanapa.

Lily oglądała bajki, gdy Tim kończył odrabiać zadanie ze słuchawkami na uszach. W nocy przeniosła się do jego łóżka, przebudzając się i bojąc się ciemności, przez co lampka nocna musiała zostać zapalona.

Louis odwoził dziewczynkę do szkoły, obiecując, że później zadzwonią do mamy, bo ta teraz śpi. W drodze powrotnej wybierał numer Liama i denerwował się, gdy kolejny raz łapała go sekretarka. Mężczyzna w końcu przeprosił, wspominając, że mają regularne skurcze i nie ma jak rozmawiać. Lou życzył powodzenia i trzymał kciuki za dzielną kobietę, która znowu groziła kastracją. Kręcił głową, wchodząc do domu, gdzie Harry sprzątał po szybkim śniadaniu.

– Ana rodzi – rzucił, zrzucając z siebie kurtkę i zaczepiając Puffy'ego, który upomniał się o kolejny spacer.

– Ma regularne czy znowu fałszywy alarm?

– Podobno już ma.

– Czyli dzisiaj będzie Emmett?

– Pewnie tak.

– Odwiedzimy ich?

– Oczywiście. Myślałeś o jutrzejszym spotkaniu w klinice?

Harry spuścił wzrok, wycierając ręce w czerwony ręczniczek. Louis podszedł do niego, obejmując w pasie i zmuszając do spojrzenia w oczy.

– Kocham cię bez względu na wszystko, Harry. Kocham cię z dzieckiem czy bez niego. Teraz czy później. Zdrowego i chorego. Z plemnikami czy bez. Mam to wszystko gdzieś, rozumiesz? Przejdę z tobą przez to wszystko, a za rok postaramy się na nowo. Mamy już pozytywne opinie, więc będą na nas czekać.

– Chciałbym spróbować, Louis. Może się uda, a może nie. Jeśli się nie uda, to odpuścimy na chwilę, dobrze?

– Co masz na myśli?

– Oddamy naszą spermę i nie będziemy wnikać, czyj plemnik wygrał. A jeśli się nie uda, to trudno.

– To szalone, Harry.

– Co w naszym związku nie jest szalone? – Uśmiechnął się, zaciskając uścisk.

– Pusta lodówka mnie nie śmieszy.

– Więc się zgadzasz?

– Porozmawiamy o tym – uciął temat.



***



Louis z podekscytowaniem rozmawiał z Liamem, który ze wzruszeniem chwalił się synem. Wreszcie mógł go przytulić i zapewnić, że będzie go chronić przed złem tego świata. Harry wpatrywał się w przesłane zdjęcie i powstrzymywał łzy, czując, jak bardzo pragnie dziecka. Lily skakała obok niego, mówiąc o Emmecie i pytając, kiedy pojadą do mamusi. Kierowali się do szpitala po piątej, kupując po drodze kwiaty i upominki. Zmęczona Ana patrzyła na męża siedzącego na fotelu z uśmiechem i wspominała dzień, gdy ten dowiedział się o ciąży. Ich małżeństwo wisiało na włosku, a teraz są tutaj i są zakochani w maluchu, którego stworzyli. Liam opowiadał chłopcu o graniu w piłkę, a jego głos łamał się, gdy do oczu znowu napływały łzy. Lily ucieszyła się na widok matki i wymusiła przytulenie, wdrapując się na łóżko. W końcu stanęła nad noworodkiem i spojrzała na ojca, który przedstawił ich sobie. Tomlinson kątem oka obserwował ukochanego, który wręcz palił się do potrzymania malucha. Pogratulował Anastasii, podając bukiet kwiatów i pytając, jak się czuje. Kobieta wspominała o zmęczeniu, ale nie umiała ukryć szczęścia, którego Styles jej zazdrościł. Zajął fotel zwolniony przez Liama i przywitał się z Emmettem, podanego przez ojca.

– Hej, kochanie – szepnął czule, a Lou uśmiechnął się. – Długo na ciebie czekaliśmy, wiesz?

Wszystkie pary oczu wbite były w bruneta, który na każdym kroku opowiadał o planowaniu dziecka, a teraz wszystko było niepewne. Do Louisa kolejny raz docierało, jak bardzo pragnie potomka z mężczyzną jego życia, ale z drugiej strony jego serce pękało na myśl, że kolejny raz im się nie udało.

– Chyba już mamy chrzestnego – zaśmiała się Ana, wpatrując się w Stylesa, który zdawał się nie zauważać otaczającego go świata. Dla niego liczyło się tylko dziecko, które spokojnie spało w jego ramionach i nawet całujący go w głowę Louis nie sprawił, że ten się oderwał.

Liam zabrał Lily przed ósmą, dziękując za opiekę i zapraszając na kolację, gdy już uporządkują kilka spraw z nowym członkiem rodziny. Tim zachwycał się maluchem podczas kolacji, gdy ojciec pokazał mu zdjęcie. Zapytał, kiedy sam będzie mógł chwalić się podobnymi fotografiami, a mężczyźni wymienili znaczące spojrzenia, nie wypowiadając ani słowa. Temat powrócił w sypialni, gdy Louis przypomniał o spotkaniu w klinice. Musieli podjąć decyzję o przesunięciu całej akcji i podjęciu leczenia albo kolejnych krokach i zapłodnieniu, na czym tak bardzo zależało Harry'emu. Rozmowa z matką i Sam uświadomiła mu, że przecież świat nie kończy się na jednym dziecku, a oni po odchowaniu tego, mogą postarać się o kolejne. Byli w świetnej sytuacji materialnej i nic nie stało na przeszkodzie. Zwłaszcza że Tim za trzy lata miał być pełnoletni i już mówił o wyprowadzce, a oni znowu zostaliby w trójkę.

– Zróbmy to, Louis. To nasza szansa – poprosił po przedstawieniu swojego planu. – Przypadek sprawił, że się poznaliśmy, ten sam przypadek postawił nas razem w klubowej toalecie, a potem sprawił, że mieliśmy podwójne zaręczyny w rodzinnym gronie. I ten sam przypadek sprawi, że będziemy mieć cudowne dziecko. Już nieważne czy z zielonymi, czy z niebieskimi oczami.

– Będziesz tego żałować, Harry. Co, jeśli dziecko biologicznie będzie moje, a ty go nie pokochasz?

– Czy ty siebie słyszysz? Kocham Tima nad życie, więc jak mam nie pokochać drugiego dziecka?! U Tima przegapiłem trzynaście lat jego życia, przy drugim dziecku będę od pierwszego dnia.

– Ja nie jestem pewien, Harry...

– Przeszliśmy już tak wiele w związku z naszym dzieckiem, Louis. Nie możemy teraz przerwać.

Louis westchnął, wtulając się w mężczyznę i nie ciągnąc dalej dyskusji, która z góry była dla niego przegrana. Ból głowy znowu rozsadzał mu skronie, a on przebudził nad ranem, wyrwany brutalnie ze snu przez koszmar, który zmusił go do zapalenia lampki i upewnienia się, że Harry na pewno oddycha. Mężczyzna mruknął coś pod nosem, odwracając się do niego plecami i ciągnąc kołdrę. W myślach Louisa nadal odbywał się festiwal strachu, a on miał dość snu. Zszedł na dół, zapalając światło na piętrze i nalewając zimnej wody do szklanki, by pokonać suchość gardła. Zajął kanapę, włączając telewizor, który przeciął nieprzyjemną ciszę. Tępo wpatrywał się w wiadomości, analizując sen i kręcił głową, chcąc ostatecznie wyrzucić te obrazy z pamięci. Wzdrygnął się, słysząc na górze kroki i dopiero wtedy zorientował się, że z niemal piątej zrobiła się siódma, a Tim zaczął przygotowywać się do szkoły. Lou myślał o planie Harry'ego i zastanawiał się, czy powinien się na to zgodzić. Miał czas do dziesiątej, by podjąć decyzję i liczył, że Jay mu pomoże. Zrobił synowi śniadanie i zaproponował podwiezienie do szkoły, a Tim spojrzał na niego z niedowierzaniem, bo czuł podstęp w zachowaniu ojca. Jednak ten chciał się czymś zająć i pozbyć się bólu głowy, który znowu się pojawił.

– Widziałem ulotki baru na Twitterze i ludzie już wiedzą, że to ty i Harry.

Mężczyzna spojrzał na chłopaka z niedowierzaniem, bo przecież zapłacić za profesjonalną reklamę, by zmniejszyć ryzyko dodania dwa do dwóch.

– No sorry, tato, ale ludzie umieją rozbić Larry na dwie osoby. Harry już wie?

– Nie, to niespodzianka.

– Lol, otwierasz bar za cztery dni i on jeszcze nie wie? Dowie się, jak wejdzie na Twittera, wszędzie tym spamują. Albo jak włączy radio.

– Okej, powiem mu dzisiaj.

– To lepiej przygotuj sobie dobrą wymówkę, dlaczego nie wiedział wcześniej.

Lou westchnął, patrząc na syna wbiegającego do szkoły, by nie zmoknąć za bardzo. Tim miał rację, a Louis już dawno powinien powiedzieć, że siódmego marca będzie oficjalne otwarcie baru. Nie chciał jednak mówić tego wcześniej, bo nie chciał robić z tego wielkiego wydarzenia. Styles już wcześniej wspominał, że takie rzeczy powinno się świętować i tym razem planowałby coś oficjalnego. A tak miało być zwyczajnie i bez szału.

Harry zdziwił się, budząc w pustym łóżku i nie znajdując Louisa na dole. Puffy ze smutną miną leżał przed wejściem, uświadamiając mężczyźnie, że widocznie pozostała dwójka musiała wyjść. Lou w drodze powrotnej rozmawiał z matką, kolejny raz wypowiadając swoje obawy. Już kiedyś o tym rozmawiali i Jay stwierdziła, że to naprawdę dobry pomysł, bo geny się nie liczą, a najważniejsza jest miłość. Szatyn czuł się podbudowany i z uśmiechem wchodził do domu, gdzie już czekał zaspany Harry z ostrzałem pytań. Chciał wiedzieć, gdzie jego ukochany był i dlaczego nie obudził go wcześniej.

– Rozmawiałem z mamą i dlatego nie odbierałem – wyjaśnił. – Pozdrawia cię.

– Też ją pozdrów. Mówiła coś jeszcze?

– Zaprasza na kolację w weekend i mówi, że nas znajdzie, jeśli się nie zjawimy – zaśmiał się. – Ale powiedziałem, że w weekend nie możemy.

– Dlaczego?

– Bo mamy otwarcie baru – powiedział szybko, a Harry ledwie go zrozumiał. – Wyjdę z Puffym.

– Słucham?!

– No chce na dwór, nie widzisz? – Wskazał na psa, który już przy nim siedział.

– Jakiego baru?!

– Oj, Harry, no naszego. Mówiłem ci.... chyba.

– Nic mi nie mówiłeś!

– To pewnie zapomniałem. Siódmego jest otwarcie, możesz wpaść, jak chcesz.

Louis czuł nadchodzącą kłótnię w powietrzu, dlatego odetchnął z ulgą, gdy zamknął za sobą drzwi domu. Harry ze zdenerwowaniem golił się, przygotowując do spotkania w klinice i przeklinał pod nosem, że tak ważne wydarzenia dzieją się za jego plecami. Nie omieszkał wspomnieć o tym po powrocie narzeczonego, a ten przewrócił oczami, grzebiąc w szafce nocnej.

– Czego ty znowu szukasz?

– Tych gum z nikotyną, tak cholernie chce mi się palić i zostawiałem je tu wczoraj.

– Wyrzuciłem opakowanie, bo było już puste. Nie masz plastrów?

– Nie działają.

– Przykleiłeś go dzisiaj?

– Tak, ale teraz mnie tak strasznie ciągnie.

– To masz problem, bo lekarz mówił, że masz nie mieszać tego i tego. Zwłaszcza że twoja kuracja nadal trwa.

– Jezu, Harry – jęknął. – Jedną przed kliniką, no proszę.

– Nie. Ja musiałem radzić sobie bez gum. – Wzruszył ramionami.

Lou ugryzł się w język, patrząc na mężczyznę, który wpatrywał się w niego, unosząc brew i zapinając koszulę.

– Zabiję cię kiedyś, zobaczysz – zagroził szatyn.

Hazz prychnął, wychodząc z sypialni. Louisowe gumy z nikotyną już dawno były schowane w bezpiecznym miejscu, a on nie mógł pozwolić ukochanemu się truć. Lekarz zalecił im odpowiednie specyfiki do walki z nałogiem i z pewnością nie powinni brać niczego na własną rękę. Jechali do kliniki, znowu poruszając temat baru, a Lou przyznał, że powinien powiedzieć o tym już dawno. Z radością wspominał o reklamie, wydrukowanych ulotkach i przyszłym weekendzie. Harry był z niego dumny i obiecał, że będzie wspierać go w każdej decyzji, ale ten musi mówić mu wszystko. Pocałowali się przed wyjściem z auta i szybkim krokiem ruszyli do środka. Kobieta przywitała ich ciepłym uśmiechem, ściskając dłonie i zagajając o ostatnie dni. Wiedziała o niezbyt pozytywnych wynikach i chciała dodać otuchy mężczyznom, którzy walczyli o swoje marzenia.

– Postanowiliśmy, że chcemy to kontynuować – powiedział Harry, trzymając Louisa za rękę. – Jesteśmy zdecydowani na dziecko i moje słabe wyniki na pewno tego nie przekreślają, skoro jest nas dwójka.

Lou spojrzał na narzeczonego z uśmiechem, uświadamiając sobie, że właśnie za takie dorosłe decyzje bardzo go kocha. Opowiadali o swoim planie, dostając kolejne wskazówki i zaniemówili, gdy kierowniczka wspomniała, że mogą spróbować już za dwa tygodnie. Obiecali, że będą czekać na jakąkolwiek informację dotyczącą inseminacji i pożegnali się, wychodząc w objęciach. Wracali do domu po krótkich zakupach, zgodnie przyznając, że zasłużyli na kawę w papierowym kubku, nadal rozmawiając o ich małych i większych sukcesach.

– Ana dzisiaj wychodzi – powiedział Harry, zmieniając temat.

– Wiem.

– Odwiedzimy ich?

– Dajmy im chwilę spokoju, Harry. Ona jest zmęczona, muszą odnaleźć się w nowej sytuacji.

– To może jutro, hm?

Louis zawahał się, udając, że skupia się na drodze. Czuł na sobie wzrok mężczyzny i nie miał pojęcia jak mu odmówić. Wczorajszego wieczora Harry pochwalił się na Instagramie zdjęciem ze szpitala, na którym trzymał noworodka, a podpis mówił o przywitaniu małego przystojniaka i gratulował Liamowi i Anie. Lou widział jego smutek, gdy wrzucał fotografię na konto i czuł, że jego serce w jakiś sposób krwawi.

– Ja widzę, jak ty na niego patrzysz, Harry. I to łamie mi serce. Dlatego nie, jutro też nie możemy tam jechać.

------------

Hej, hej, hejo! Witam w ten majowy wieczór! Dawno mnie nie było, ale szczerze mówiąc chyba wypalam się jeśli chodzi o to opowiadanie. I pewnie sami zauważacie drastyczny spadek poziomu. Nawet druga części wisi na włosku i nie wiem czy powinnam się za nią brać :(

Dlatego teraz liczy się każda gwiazdka i każdy komentarz, a ja proszę o pokazanie ile faktycznie osób to czyta. Sprawdzamy obecność i dajemy gwiazdkę – każdy! ;)

Standardowo zapraszam na hasztag na Twitterze #BMMLarry gdzie rzucam spojlerami, informacjami i czytam Wasze opinie! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro