"Tak nie wyglądają obcy sobie ludzie"
Ławka w parku widziała ostatnio więcej łez i słyszała więcej tajemnic niż niejeden kościół i lotnisko, ale już wkrótce to miało się zmienić. Sytuacja rodzeństwa Malone również miała już jutro się zmienić, a oni mieli przeczucie, że to nie będzie dobra zmiana. Louis i Harry nie spali już od kilku nocy, przewracając się z boku na bok i zastanawiając się co jeszcze powinni zrobić, by ich szanse wzrosły. Owszem mieli na Margaret kilka haków, ale i ona mogła wyjąć z rękawa as pod postacią jawnego alkoholizmu muzyka. Znowu zbierali opinie od psychologów i kliniki, która pomogła im sprowadzić na świat Melody. Rozmawiali nawet z Casandrą, wspominając, czy mogłaby powiedzieć o nich kilka słów, gdyby była taka możliwość. Zgadzała się oczywiście, dodając, że są cudownymi ojcami i jest z nich naprawdę dumna. Może ich kontakt nieco się zatarł w ostatnich tygodniach, ale wiedzieli, że gdyby świat się walił to mogą na siebie liczyć. Harry i Louis wiedzieli, że będą wdzięczni do końca życia za danie im upragnionej córki i wiedzieli, że gdy Mel zapyta o kobietę, która ją urodziła, z dumą przedstawią jej Casandrę.
– Oni zrobią wszystko, żebyście jutro przyjechali do nas na zawsze. – Tim chciał wierzyć, że słowa powtórzone kilkukrotnie, staną się prawdą. Liczył, że jeśli będzie wierzyć w to wystarczająco, to los faktycznie się zlituje i im pomoże. – Przecież to niemożliwe, by pozwolili wam do niej iść. Nic o niej nie wiecie.
– Słyszałem jej wczorajszą rozmowę z Natalie i to nie zapowiada się dobrze.
– A ja słyszałem rozmowę moich ojców z prawnikiem i może opieprzyli mnie w połowie za podsłuchiwanie, tak wiem, że mają jakieś akta na mailu, więc coś jest na rzeczy. Nie ma ludzi nieskazitelnych, na każdego coś się znajdzie.
– Problem w tym, że na Harry'ego też i ja wiem jak kochany on jest, ale co jeśli ona to wyciągnie? Ja wiem, że on już nie pije i w ogóle, ale ona jest suką.
Tim wpatrywał się w przerażonego nastolatka i nie wiedział co odpowiedzieć. Freddie miał rację, a Harry łatkę alkoholika. I narkomana, bo przecież i takie używki się pojawiały. Prawda była taka, że jeśli starszy z nich miał wybierać pomiędzy pogotowiem opiekuńczym a wyjazdem do Irlandii, wolałby zostać tutaj, bo przynajmniej mógłby widywać Tima, a to on był sensem jego życia w obecnej sytuacji. Być może Noel prędko przyzwyczaiłby się do nowej sytuacji i w przyszłości nawet nie pamiętał o całym piekle w domu rodzinnym ani o bracie. Niejednokrotnie Freddiemu przechodziło przez myśl, że byłoby lepiej, gdyby go nie było, bo maluch prędko znalazłby chętną rodzinę, a on był jedynie przeszkodą.
Czuł, że coś w nim pęka, a usta wypełniają się metalicznym smakiem krwi od przygryzania. Serce biło niemiłosiernie szybko, a płuca czasem nie przyjmowały tlenu, ściskając się boleśnie. Chciał usnąć i obudzić się dopiero w okolicy południa, gdy będzie już po wszystkim. Ale to nie było możliwe, a on powinien wracać do brata, który został z Margaret i pewnie zdzierał gardło, szukając go. Samolubnie wychodził z szatynem, potrzebując przytulasów i wypłakania się, ale łzy nawet się nie pojawiły po długim płakaniu w poduszkę ze strachu. Teraz nieprzyjemna pustka mieszała się z przerażeniem, a on chciał jednocześnie błagać o pomoc i odpychać wszystkich, którzy chcieli pomóc.
– Spotkamy się tam jutro i obiecuję ci, że będzie dobrze, okej? Już czekają na was niespodzianki, więc nic nie może pójść źle.
– Mam tak cholernie złe przeczucia.
– To tylko mózg kopie cię w ten piękny tyłek – powiedział nieco żartobliwie, wspominając tekst Freddiego, który sam często słyszał po narzekaniu i wkręcaniu sobie niestworzonych rzeczy.
Nie tylko on miał złe przeczucia, ale ta sama niepewność rozlewała się w ciałach mężczyzn. Skręcali właśnie drugie łóżeczko, robiąc przemeblowanie w pokoju Melody. Nawet dziewczynka miała mieć małą przeprowadzkę z sypialni rodziców do swojego własnego kąta, jeśli kąt obok zajmowany byłby przez Noela. Kiedy Mel kryła się jeszcze w brzuchu Casandry, oni planowali wręcz katalogowy pokój dla niemowlaka, przeglądając milion inspiracji i kupując bibeloty, które teraz wciskali na jedną połowę, by drugą urządzić drugiemu dziecku. Identyczne lampki w kształcie chmurek, imiona z kolorowych literek i pluszaki z wyszytymi imionami już czekały na nowych mieszkańców, a mężczyźni czuli nieprzyjemny ucisk na myśl, że przecież nic nie jest jeszcze przesądzone i ostatecznie Noel wcale może nie zajmować niedługo tego małego mebla z pościelą w Muminki, którą zamówił Harry. Oboje przyjmowali do siebie jedynie wizję powiększonej rodziny i nawet nie chcieli wypowiadać na głos niepewności.
Sąd wydawał im się większy, niż mogli sobie nawet wyobrazić. Być może to oni czuli się mali przed prawem i dlatego wszystko ich przerażało, gdy parkowali na odpowiednim miejscu trzydzieści minut przed wyznaczonym czasem. Czekał już na nich adwokat, a na korytarzu spotkali również Suzanne. I niestety Margaret, która nie zaszczyciła ich nawet krótkim dzień dobry.
– Freddie! Noel! – Uśmiechnął się Harry, gdy do oficjalnego spotkania pozostało kilka minut. Niespodziewali się, że chłopaki będą z nimi tego dnia. Okej, mówione było, że zeznania starszego będą kluczowe w całej sprawie, ale miał mieć jedynie spotkanie z kuratorem i psychologiem dziecięcym.
– Jak się czujesz? – zapytał Louis, dotykając jego ramienia z czułością. Pogłaskał też głowę Noela, delikatnie pocierając kciukiem zaróżowione policzki. – Jedliście śniadanie?
Chłopak pokiwał głową, uśmiechając się na drugie pytanie. Louis i Harry właśnie tacy byli – nawet w kryzysowych sytuacjach martwili się o porządny posiłek i odpoczynek.
– A jak Noel?
Chłopiec jak na zawołanie wtulił się w brata, a Freddie wspomniał, że nie spał za dobrze tej nocy. Sam spał jakąś godzinę i czuł, że umiera ze strachu. Musiał jednak powiedzieć co sądzi o mieszkaniu z Margaret i że nawet jeśli świat miałby się skończył, on nie chciał się do niego wyprowadzać.
Sala nie była duża, ale nawet jeśli byłaby stumetrową posiadłością, nie byłaby wystarczająco duża, by odetchnąć pełną piersią. Harry znał doskonale to uczucie i bawił się obrączką pod stołem, próbując pokonać atak paniki. Oddychał miarowo, zatrzymując się na wdechu kilka sekund, by potem delikatnie wypuszczać powietrze przez usta. Mimo wypróbowania wszystkich znanych mu sztuczek relaksacyjnych, on nie umiał się wyluzować i nie docierały do niego słowa przewodniczącego, który pytał czy wszyscy zainteresowani już przybyli. Oczy wszystkich skierowały się na otwierające się drzwi, w których stanął Tim z Melody. Dziewczynka zaśmiała się głośno na widok ojców, a chłopak prędko wcisnął jej smoczek w usta, podając książeczkę z nadzieją, że to ją zajmie. Kliknął również na telefonie napisaną wcześniej wiadomość, a na rodzinnej konwersacji wyświetliło się krótkie: wyjaśnię później.
– A z kim to mamy jeszcze przyjemność? – Głos przewodniczącego przeszył ciało nastolatka, który liczył, że niepostrzeżenie zajmie miejsce w rogu i wszystko ujdzie my na sucho. Nie wyobrażał sobie spokojnie czekać w domu, podczas gdy w sądzie miała być walka o miłość jego życia.
– Więc to jest Melody. – Pomachał małą ręką w stronę mężczyzny, którego delikatny uśmiech ukazywał, że nie jest aż tak zły, jak mógłby być. – Jest moją najcudowniejszą siostrą i mam ją dzięki moim ukochanym rodzicom. – Wskazał na Louisa i Harry'ego, który uśmiechał się, zasłaniając delikatnie usta dłonią. Lou zaciskał wargi w wąską linię, co mogło oznaczać jedynie, że był wkurwiony na maksa. – A tu... – Wskazał na Freddiego i Noela. – ... a tu, proszę pana, jest mój starszy i młodszy brat i nie wyobrażam sobie, by było inaczej.
I okej, może nazywanie Freddiego bratem wydawało mu się chore, ale wiedział jednocześnie, że oboje nie są gotowi na coming out, który byłby w tej sytuacji jedynie problemem.
– Czy byłby problem, gdybyśmy zostali, jeśli obiecałbym, że będziemy cicho?
– Nie powinno was tutaj być, Tim.
– Ja zdaję sobie z tego sprawę, ale jestem częścią tej rodziny i pomyślałem, że... – Patrzył na wpatrzonych w niego ludzi i zastanawiał się co powiedzieć, by zapewnić sobie pozwolenie na pozostanie na sali.
– Dobrze, Tim, możecie zostać, jeśli nikt nie ma nic przeciwko. – Rozejrzał się po sali i Tim odetchnął z ulgą, gdy nikt się nie odezwał, a on dostał jedynie kilka uśmiechów.
– Dziękuję bardzo! Mogę jeszcze tylko kilka sekund zamieszać? – Podszedł do Noela, który zerkał na niego. – Chcesz zobaczyć Fafiego, Noel? – szepnął. – Będę siedzieć tam i jeśli chcesz, to pokażę ci zdjęcia. – Wskazał na ławkę, a chłopiec pokiwał głową. Nie trzeba było go długo namawiać i szedł za nastolatkiem, powtarzając głośno imię psa.
Freddie uśmiechnął się, widząc brata, który wpatrywał się w telefon razem z Melody. Jego więź z młodym Tomlinsonem mogła naprawdę im pomóc. Ba, sam miał ochotę iść kilka miejsc do tyłu i wtulić się w Tima, by podziękować mu za wszystko.
Suzanne opowiadała o sytuacji braci Malone, a Freddie czuł dziwne kłucie w środku, gdy wszystkie nieprzyjemne wspomnienia były przywoływane. Czuł wręcz fizyczny ból, gdy musiał wysłuchiwać, że ich matka miała ich w dupie na tyle, by nawet się nie zainteresować odwykiem i odzyskaniem ich. Nie stawiła się na żadne spotkanie z kuratorem czy opieką społeczną, a oni nie widzieli światełka nadziei, że kiedyś to mogłoby się zmienić. Opowiadała za to pozytywnie o kontakcie z Tomlinson-Stylesami, o opiniach psychologów czy sprawdzonych warunkach. Harry uśmiechnął się, gdy mogli dodać coś od siebie. Louis był tym racjonalnym – opowiadał o warunkach mieszkaniowych i finansowych, o studiach, na które mogli sobie pozwolić. Na zajęcia pozalekcyjne i na najlepszą opiekę, która miałaby zapewnić idealne życie. Hazz natomiast pełen był emocji i wyjął ze swojego kalendarza zdjęcie wydrukowane poprzedniej nocy.
– Tak nie wyglądają obcy sobie ludzie – powiedział, ściskając fotografię z wakacji. Pokazywał ją wszystkim wokół z dumą i uśmiechem na ustach. – Obcy sobie ludzie nie siedzą do późnych godzin przy ognisku, nie pieką pianek, nie tulą się i nie śpią w ramionach, otuleni kocykiem w zajączki. – Wyjął kolejne zdjęcie. – Obcy ludzie nie uczą pływać i nie pozwalają dekorować babeczek kolorowym lukrem. Obcy ludzie nie spędzają razem urodzin, nie przedstawiają się rodzinie. Obcy ludzie nie chcą chronić przed złem całego świata i...
– I obcy ludzie nie chcą kupować dzieci, prawda? – Margaret przerwała jego wywód. – Za ile to było? Dwieście tysięcy? Na tyle wyceniliście Freddiego i Noela?
Kurwa mać.
Kurwakurwakurwa.
Tylko to jedno słowo przetaczało się w głowie Louisa i Harry'ego, których wzrok się skrzyżował. Adwokat zapytał ich cicho czy jest coś, o czym mu nie powiedzieli, a Louis stanowczo zaprzeczył, wiedząc, jakim Hazz jest chujowym kłamcą. Kiedyś szło mu to idealnie, ale terapia zmieniła jego podejście do kłamstwa.
– Naprawdę, panno Margaret? – rzucił Lou z ironią. – Nie ma pani nic lepszego do wymyślania?
– Oho, teraz to panno Margaret? Ja dobrze pamiętam naszą rozmowę.
– Przepraszam, ale nie jest pani dla mnie wiarygodną osobą.
– Mogłabym powiedzieć to samo o pańskim mężu, który chyba nie stroni od alkoholu i narkotyków, prawda?
Cała krew odeszła z twarzy Louisa, bo padło to, czego obawiał się najbardziej. Nie spodziewał się jednak, że to w Harry'ego wstąpi większa agresja. Adwokat jakby czuł, co się zapowiada i poprosił go o spokój, otwierając teczkę.
– Mój klient przeszedł specjalistyczną terapię i ma zaświadczenie od wielu psychologów, którzy stwierdzili, że jest w pełni gotowy do roli opiekuna zastępczego. Uzależnienie od alkoholu powstało wskutek wielomiesięcznej trasy koncertowej i było powiązane z atakami paniki.
– Ach, czyli jeszcze problemy psychiczne? – Uśmiechnęła się ironicznie.
– Panno Byrne, wybaczy pani, ale nie jest pani odpowiednią osobą do stawiania diagnozy psychologicznej. W aktach sprawy dołączone są wszelkie dokumenty. Mój klient popełnił błąd, którego bardzo żałuje i którego więcej nie popełni, a terapia, którą przeszedł, zakończona została sukcesem. Może wypowie się teraz pani na temat tego zatrzymania z niewielką ilością środków odurzających? I tego uczestnictwa w bójce?
Kobieta zachłysnęła się powietrzem i nie była w stanie wypowiedzieć słowa, gdy kolejne pytania rzucane były w jej stronę. Adwokat pytał o jej niewielkie mieszkanie i straconą dwa miesiące wcześniej pracę, a także o obecne zatrudnienie w supermarkecie. Była atakowana z każdej strony i szukała odpowiednich wymówek. Nie sądziła, że cokolwiek ujrzy światło dzienne, bo przecież to miała być tylko formalność, skoro była jedyną krewną. Nie mieli wyciągać każdego gówna i kazać jej się tłumaczyć.
Freddie sam nie wierzył w to, co widzi. Szedł do sądu z poczuciem, że to ich ostatnie spotkanie, a oni za kilka godzin będą pakować walizki do Irlandii. Tymczasem Margaret przegrywała, a adwokat Louisa i Harry'ego wyciągał z akt kolejne sprawy, niczym królika z kapelusza. Przewodniczący notował skrupulatnie, prosząc w końcu Freddiego o kilka słów. Chłopak odwrócił się, patrząc na brata, który przeglądał z Timem książeczkę o dinozaurach i jak na zawołanie podbiegł do niego z nową zdobyczą.
– On ich kocha – powiedział, podnosząc brata. – A oni dali mu to, czego nie miałem nigdy ja. I czego Noel też nie zaznał. Kładłem się u nich z poczuciem, że nie obudzą nas pijackie krzyki, a ja nie będę musiał bronić mojego brata przed pijaną matką, chociaż on nie rozumiał, dlaczego nie może iść do mamy. Przy nich nie będę musiał zastanawiać się skąd wezmę mleko i czy następną paczkę pampersów będę musiał ukraść. U nich złamana ręka może być jedynie wynikiem za dużych wygłupów na kanapie, a nie odepchnięcia, bo chce na ręce, a ktoś woli wódę. Nie ma, pan, pojęcia, jak wyglądał Noel, gdy to wszystko się stało. I nie ma pan pojęcia jak wygląda, gdy tylko widzi Tima czy Louisa bądź Harry'ego. Nie wspominając o Puffym.
– Fafi, Eddie – powtórzył chłopiec, a Freddie uśmiechnął się.
– A gdzie dzidzia, Noel?
– Tam! – Wskazał na Melody. – Mi.
– Z Timmym?
– Fafi.
Freddie uśmiechnął się, patrząc na przewodniczącego, bo prawdą było, że powiedział wszystko, co chciał. Nie wiedział, co mógłby jeszcze dodać, by przekonać go do pozwolenia na zamieszkanie z Tomlinson-Stylesami, ale największą głupotą byłoby oddanie ich Margaret.
Jak na zawołanie kobieta przeprosiła, wychodząc szybkim krokiem z sali. Każdy wpatrywał się w zatrzaśnięte drzwi i nie był w stanie się odezwał. To Noel znowu przerwał ciszę, mówiąc głośne:
– Grrrr! – Skrzywił się, udając groźnego dinozaura, czego nauczył go nie kto inny jak Tim.
Widział poruszenie w oczach ludzi, a Louis, gdyby mógł, właśnie porywałby ich w swoje ramiona. Długopis przejeżdżał po kartce, tworząc niewielkie notatki przewodniczącego, który patrzył na nic z delikatnym uśmiechem na ustach.
– Proszę nie zrozumieć mnie źle – powiedział jeszcze Freddie. – Ale ja nadal mam tylko siedemnaście lat. Jestem zmęczony poczuciem, że jestem ojcem, a nie bratem. To ja od niemal pierwszego dnia zmieniam pampersy i robię mleko. To ja szukałem w Google wysypek, to ja przechodziłem przez ząbkowanie i to ja oglądałem filmiki na YouTube jak zająć się dzieckiem, bo jedyne co Noel miał od mamy to poród. A ja chciałbym jedynie żeby ktoś pokazał mi, że jestem tylko bratem, a Noelowi, że można dostawać prawdziwą miłość od dorosłych. I może oni nie są idealni, ba, nikt nie jest idealny. Ale wiem, że są idealnymi rodzicami, którzy pokażą Noelowi świat w kolorach, które każde dziecko powinno znać.
Louis kątem oka widział łzę, spływającą po policzku Harry'ego, który wpatrywał się we Freddiego jak w obrazek. Mógł być pewien, że wnętrze jego męża jest tak samo zaciśnięte jak jego. Nie wyobrażał sobie stracić chłopaków, którzy już od dawna byli ich dziećmi. Ich rodzina nie była kompletna bez tej dwójki i nie wyobrażał sobie nie kupować miliona więcej prezentów pod następną choinkę.
Ich serca zatrzymywały się, gdy przewodniczący poprosił Tima o podejście. Melody od razu wyciągnęła ręce w stronę Harry'ego, który przytulił ją. Lou nie myślał zbyt długo, wyciągając ręce do Noela, który patrzył na dziewczynkę z zazdrością. Freddie uśmiechnął się, gdy chłopiec chciał do nich iść i zajął kolana Louisa, biorąc od niego niewielką zabawkę.
– Tim, poprosiłem cię tutaj, bo uważam, że rodzina powinna być w komplecie – powiedział mężczyzna, a Tim uchylił usta w zszokowanym geście. Jednak Louis znał ten błysk w oku, który poprzedzał szeroki uśmiech. – A rodzina to nie więzy krwi, ale miłość dawana każdego dnia. To poczucie bezpieczeństwa i szczęścia, na które oboje zasługujecie. Freddie, jak sam wspominałeś, masz dopiero siedemnaście lat. Nie mówię, że rodzicielstwo w tym wieku nie istnieje, ale ty przejąłeś rolę, której przejąć nie powinieneś. Jesteś jednak bardzo dojrzały i zająłeś się Noelem najlepiej jak umiałeś. Nadszedł jednak czas, by i tobą się ktoś zajął. By pokazał ci, że nadal jesteś nastolatkiem i takie właśnie życie powinieneś wieść. To, jak wypowiadasz się o Louisie i Harrym, wskazuje na ogromną relację, która was łączy. Zachowanie Noela pokazuje, że czuje się z nimi bezpiecznie i im ufa, a zaufanie jest bardzo ważne w tym procesie. I masz rację, nikt nie jest idealny. Bo idealnych ludzi nie ma. – Spojrzał na Harry'ego i Louisa. – Ale wierzę, panowie, że pomimo wszystko, wy będziecie w stanie dać im to, czego dotychczas im brakowało. Opinie od psychologów i wszystkie notatki ze spotkań pokazują jak świetnymi ludźmi jesteście i wierzę, że w waszym domu i Noel, i Freddie będą budzić się z poczuciem, że są kochani i nic złego im nie grozi.
Louis wtulał się w splątane włosy Noela, próbując powstrzymać szloch, który pragnął wydostać się na zewnątrz. Zamieszkają z nimi. Obudzą się jutro i zjedzą razem śniadanie i nigdzie nie będą musieli ich odwozić. Już nigdy więcej nie obudzą się w koszmarną niedzielę pożegnania.
– Jedziesz z nami do domku, Noel – szepnął.
W ciasnym przytuleniu zamknęli też Freddiego, gdy przewodniczący zakończył swój wywód, wspominając jeszcze o wizytach kuratora i dziesięciotygodniowym okresie, po którym będą mogli starać się o pełną adopcję. Nie słuchali jednak zbyt uważnie, chcąc jak najszybciej ulotnić się z nieprzyjemnego budynku, by wreszcie pojechać do domu.
Tim siedział jak na szpilkach, pilnując, by siostra nie nabiła sobie guza, gdy stała przy pianinie i uderzała w przypadkowe klawisze ze śmiechem. Ze zniecierpliwieniem czekał na charakterystyczne piknięcie oznaczające otwarcie bramy, a potem drzwi. Zmuszony był wrócić z dziewczynką do domu, gdy wszystko się zakończyło i tam czekać w spokoju na najbardziej wyczekiwanych gości, których od dzisiaj miał mieć w domu na zawsze. Był o krok od pocałowania Freddiego w przypływie euforii, ale ostatecznie zamknął go w najciaśniejszym przytuleniu jaki mógł mu dać, a intymne pocałunki zostawić na wieczór, gdy w spokoju będzie mógł mu powiedzieć jak bardzo cieszy się ze wspólnego mieszkania i obiecuje nic nie spieprzyć.
– Chodź do mnie, Mel – powiedział, gdy głośne gaworzenie oderwało go od social mediów i obsesyjnego sprawdzania wiadomości. – Gdzie jest Puffy?
– Fi! – Wystawiła rękę w stronę psa, który przez oszkloną ścianę patrzył na ptaki na podwórzu, denerwując się, że nie może ich złapać. – Dada?
– Gdzie tata, Mel? Chodź, zobaczymy czy tata już jedzie. – Podrzucił ją do góry, sadzając w końcu na biodrze i skierował się do kuchni, włączając przy okazji aplikację z kamerami, by lepiej widzieć podjazd. Odpowiedni pojazd załapał się na nagraniu, a znajomy dźwięk otwierania bramy rozległ się niemal w tej samej chwili. – Oho, tatki przyjechali.
Dziewczynka zapiszczała, słysząc w tle głos Harry'ego. Nawet Puffy dał o sobie znać, przynosząc od razu piłkę z nadzieją, że ktoś się z nim pobawi. Nieufny Noel wtulał się w brata, a Louis denerwował się dzwoniącym telefonem, przepraszając w końcu i dodając, że to z pracy, więc powinien odebrać.
Obserwowali z nieufnością chłopca, który potrzebował dłuższych chwil do przekonania się do miejsca, które przecież już znał. To właśnie Puffy kolejny raz okazał się wybawieniem, a chłopiec z radością nasypywał mu karmę z plastikowego pojemnika, by później rzucać na dworze piłkę i próbować dogonić pupila, ale Louis prosił go, by nie biegał. W końcu poderwał go do góry, biegnąc za Puffym, a Noel zaśmiał się. Nie zwrócił nawet uwagi na Freddiego, który wrócił do domu, zostawiając go z Louisem. Dziecięce nawoływanie niosło się po zielonym terenie, a nastolatek obserwował brata, uświadamiając sobie, że właśnie tak powinno wyglądać jego dzieciństwo. Powinien był pełen beztroski i dziecięcej radości. Powinien bawić się z psem i biegać, a nie płakać i chodzić z gipsem.
– Tęskniłem – szepnął Tim, stając obok. Harry przygotowywał przekąski w kuchni i mieli chwilę tylko dla siebie. Freddie spojrzał na nastolatka obok niego, który wpatrywał się z miłością i ulgą wypisaną na twarzy. W końcu mógł zamknąć w dłoni znajomą dłoń, która dopasowywała się do niego idealnie, bo przecież była stworzona do trzymania przez niego.
– Ja też, Timmy.
– I witaj w domu. – Dotknął jego twarzy, a Freddie przymknął oczy, uświadamiając sobie jak bardzo tego potrzebował. Pocałował delikatną rękę, nie wypowiadając ani słowa, z nadzieją, że ten gest powie wszystko.
-----
Witam ponownie i hej, hej!
Ironią losu jest, że wpadam tu po niemal roku. Jeszcze większą ironią jest fakt, że mam ten rozdział napisany od kilku miesięcy, ale ciągle "musiałam go skończyć". Przynajmniej w mojej głowie. A okazało się, że to ponad trzy tysiące słów, które mogliście dostać już dawno. I bardzo przepraszam, że mnie nie było i tak bardzo Was zawiodłam.
Poprzedni rok był dla mnie naprawdę okrutny i dopiero teraz staję na nogi. I zaczynam wracać do tego, co było dla mnie ważne. Nie chciałam, by BML stało się kolejną niedokończoną historią na moim profilu, więc wracam. I mam cichą nadzieję, że nie wracam do pustki, ale jest ktoś kto czeka i zaraz się pojawi, pokazując mi, że faktycznie fajnie, że wróciłam i chętnie poczyta co tam jeszcze odwali Tim albo matka Noela i Freddiego. Albo za co chętnie jeszcze zapłaci Louis i Harry. A może to Zoey i Alex niedługo odegrają ważną rolę? Któż to wie.
Fajnie byłoby też zobaczyć Was na Twitterze, gdzie pod hasztagiem #BMLLarry i #BMMLarry pojawiać się będą małe spojlery i zapowiedzi.
Do przeczytania szybciej niż dotychczas!
Kocham Was i tęskniłam x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro