Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"Jesteś moją definicją ideału."

– Wiesz co, Harry? Miej w sobie choć odrobinę odwagi i się przyznaj – rzucił Louis, gdy w końcu krzyki zamieniły się w spokojniejszy ton pełen udawanej obojętności. Mężczyzna nerwowo sprzątał kuchnię, gdy Hazz siedział ze spokojem przy wysepce i z niedowierzaniem i dozą rozbawienia patrzył na zdenerwowanego męża.

– Wiesz, że twoje oskarżenia są niedorzeczne, prawda?

– Daruj sobie.

– Louis, ty naprawdę sądzisz, że ja mógłbym cię zdradzić? Osiem miesięcy po ślubie? – Odpowiedziało mu milczenie, a butelka cierpiała coraz bardziej przez szorowanie. – Spójrz na mnie, Louis. Louis – powtórzył imię ukochanego, gdy ten nie drgnął nawet na milimetr. – Znowu będzie bolała cię głowa.

– No to umrę, wielkie mi rzeczy – mruknął pod nosem i dopiero po wypuszczeniu tego zdania na zewnątrz, uświadomił sobie jak żałośnie brzmiało.

– Mam ochotę cię skrzyczeć w takich chwilach, bo twoje żarty nie są śmieszne. I nie są na miejscu, gdy mamy dwójkę dzieci.

– I twoją nową drugą połówkę.

Harry westchnął, podchodząc do Louisa, który był bliski płaczu. Nie umiał posunąć się do sprawdzenia komórki bruneta, bo po akcji z Timem obiecał sobie, że już nigdy nie przekroczy tej granicy prywatności. Z drugiej strony tylko w ten sposób mógłby dowiedzieć się z kim tak namiętnie SMSuje i rozmawia jego Hazz.

– Jesteś uroczy, gdy jesteś zazdrosny. – Poczuł przytulenie do tyłu, a ciało wyższego mężczyzny przycisnęło go do zlewu. – I zostaw te butelki, bo zaraz je połamiesz. Naprawdę aż tak mi nie ufasz?

– Możesz sobie robić co chcesz, Harry.

– Ale muszę ci mówić, prawda?

– Nie. To twoje życie.

– Kochanie, ja wiem jak to „moje" życie wygląda.

– Bo ty możesz sobie z kimś pisać i gadać bez przerwy za moimi plecami, ale kiedy ja przesunę po telefonie palcami kilka sekund dłużej to od razu jest „Co robisz?" albo „Z kim piszesz?".

– Bo zawsze możesz pisać z Charliem.

– I co? Ja nie mogę, a ty tak?

– Wiesz co wkurwia mnie w tobie najbardziej? – Harry oderwał się, a Louis spojrzał na niego. – Psujesz każdą niespodziankę. Każdą, rozumiesz? Chcę kupić ci jakiś prezent to strzelasz fochy, bo mieliśmy sobie nic nie kupować. Chcę oddać Melody do mamy, by gdzieś cię zabrać nie, bo Mel płacze i nie chcemy nikomu przeszkadzać. Chcę zostawić ją na kilka godzin z Timem – nie, bo coś może się stać.

– I co, już masz mnie dosyć do tego stopnia, że wolisz kogoś innego? – przerwał mu.

– Zastanawiałeś się kiedyś nad karierą komika? Nieźle wychodzi ci żartowanie.

– Dobra, daruj sobie. Idę pod prysznic i się położę, możesz zadzwonić do nikogo.

– A chcesz zobaczyć jego zdjęcie? Czekaj, znajdę takie lepsze, żebyś od razu padł na zawał z zazdrości – podjudzał go, odblokowując telefon. Przeszukiwał galerię, kątem oka widząc jak Louis bardziej się wścieka.

– Jesteś żałosny – mruknął w końcu, nieco za mocno wkładając kubek do zlewu.

– Mam taki widok, że padniesz. Wart milion dolarów.

– Uważaj, bo się spuszczę. – Ruszył w stronę schodów, czując, że nerwy zaczynają objawiać się bólem fizycznym.

Harry dogonił go, podnosząc prędko i uśmiechając się, gdy ten nieco za głośno się zbuntował. Przymknął usta, stawiając w sypialni i prosząc, by dał mu chwilę.

– Skarbie, kocham cię najbardziej na świecie i nie mam pojęcia jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że mógłbym spotykać się z kimś innym. Nigdy nie będzie w moim życiu innego faceta, bo to tobie ślubowałem miłość do grobowej deski. Te telefony i maile to miała być zwykła niespodzianka, a ja dopiero badałem grunt. Nie chciałem dawać ci poczucia, że jest ktoś inny.

– Jasne, dlatego właśnie ucinałeś wszystko, gdy ja pojawiałem się obok.

– Siadaj, Boże. – Wskazał na łóżku, na którym szatyn usiadł, krzyżując ramiona.

Otworzył laptopa na ofercie, która podbiła jego serce. Pobierał zdjęcia domu letniskowego w San Pedro, nie chcąc, by Louis widział jego cenę. Basen, kilka sypialni i dostęp do niewielkiej, ale prywatnej plaży był czymś, co definiowało idealne wakacje, a on miał dość tułania się po hotelach i spotykania tłumów fanów. Chciał urlopu w słońcu i ciszy, z najbliższymi u boku. W końcu odwrócił komputer w stronę zniecierpliwionego ukochanego i zagryzł policzek od środka, czekając na reakcję. Louis wpatrywał się w ekran, nieco unosząc brew i w końcu przenosząc wzrok na bruneta.

– Dom. Kupujesz dom – stwierdził spokojnie.

– No właściwie to kupujemy.

– Nie przypominam sobie nic o domu, który rzekomo kupujemy.

– Wspomniałem kiedyś, że powinniśmy pomyśleć o wakacjach, a ty dotychczas nie poruszyłeś tematu. A pamiętasz ten film, gdzie ta para wyjechała do domku letniskowego?

– Domek letniskowy, Harry, to niewielki budynek, często drewniany i nad jeziorem. Ty kupujesz dom, a to różnica.

– Louis...

– I dziękuję, że znowu mnie olewasz w istotnych sprawach. – Próbował wstać, ale mężczyzna nie pozwolił mu na to.

Przez długi czas było naprawdę dobrze, a Harry nie robił niczego za jego plecami i o wszystkim sobie mówili. Teraz miał żal, że historia zataczała koło, a on o ważnych kwestiach dowiaduje się ostatni, bo mógł być pewien, że nawet Tim dowiedział się już o propozycji bruneta.

– Nie mam zamiaru się z tobą kłócić, kochanie. Więc teraz zostaniesz na tym miejscu, przeczytasz wszystkie maile i ze mną porozmawiasz. Na spokojnie.

– Ale po co, Harry? Decyzja już pewnie została podjęta, a moje słowo się nie liczy. I puść mnie, bo chcę iść pod prysznic. – Spojrzał na rękę, która zaciskała się na jego przedramieniu.

– Nie. Żadna decyzja nie została podjęta.

– Daj mi spokój, Harry. Chcę się położyć.

Brunet miał nadzieję, że przespanie się pomoże w oczyszczeniu umysłu, ale tak nie było, a Louis od rana był zgryźliwy i na pierwszy ogień wziął Tima, który jadł z nimi śniadanie, gdy jego zajęcia zaczynały się nieco później. Chłopak z podekscytowaniem odliczał dni do zakończenia szkoły i zaczęcia dłuższych wakacji, których nie miał zamiaru marnować.

– Co, już nie możesz doczekać się wyjazdu do San Pedro, hm? – zapytał Louis, ironicznie zerkając jeszcze na męża.

– Louis – westchnął Harry, wpatrując się w niego.

– San Pedro? Jedziemy do San Pedro? – Tim był autentycznie zdziwiony i nie miał pojęcia co się dzieje. – Ale co jest w San Pedro? To jakieś Włochy czy coś? Czy Ameryka?

– Nie udawaj, że nie wiedziałeś o zakupie Harry'ego.

– Co kupiłeś? – Nastolatek spojrzał na Hazzę, który miał dość całej sytuacji.

– Nic, Timmy. Twój ojciec coś wymyśla. Pospiesz się, podrzucę cię do szkoły, bo dzisiaj może padać.

Louis miał przed sobą laptopa z otwartą stroną o pocztą, gdzie mnóstwo maili ukazywało szczegóły transakcji, a Harry przyznawał, że chciałby najpierw obejrzeć posiadłość zanim się zdecydują. Czuł się nieswojo, czytając korespondencję męża, ale przecież ten sam podsunął mu komputer. Emocje powoli opadały, a on zaczynał inaczej patrzeć na całą sytuację. Pikający telefon przerwał jego myśli, a on zdziwił się, widząc wiadomość od Kochania. Nazwa w telefonie często się zmieniała, a „Harry" był już „Hazzą", „Słońcem", „Tym jedynym", by na kochaniu pozostać, bo „Moja miłość" zarezerwowana była dla niego, a Siri właśnie taką nazwę wypowiadała, gdy Louis dzwonił do Harry'ego.

Szatyn wpatrywał się w ekran komórki, czytając kolejne słowa długiej wiadomości, w której brunet wyjaśniał wszystko i przepraszał za kolejne niedopowiedzenia. Hazz dziwnie czuł się, stukając w kolejne litery, gdy stał przed budynkiem, gdzie miał kolejną sesję z psychologiem. Miał jednak nadzieję, że napisane słowa i chwila oddechu na przemyślenie zadziałają lepiej niż rzucanie się do mentalnych gardeł i wykrzykiwanie kolejnych zdań w kłótni. Lou przebiegał po kolejnych zdaniach wielokrotnie, czując się naprawdę źle z wyrzutami sumienia za wszystko co powiedział. Teraz rozumiał wizję męża, który pragnął jedynie spokoju i wakacji z rodziną. Kolejny raz niedopowiedzenia i strach przed konfrontacją stanęły pomiędzy nimi i pozwolili by się poróżnili.



***



– Nie masz pojęcia jak bardzo się o nią boję – wyznał Louis, zapinając pasy w samolocie. Ich córeczka pierwszy raz miała zostać z babcią na tak długo, gdy oni mieli spędzić dwa dni w San Pedro, by obejrzeć dom i podpisać umowę.

– Będzie dobrze, tak? – Harry liczył, że jeśli wypowie te słowa na głos to staną się rzeczywistością.

– A co, jeśli Tim coś odwali? Myślisz, że nie będzie imprezował?

– Kochanie, jedyne co może odwalić to pizza na śniadanie, gdy z Freddiem będą oglądać filmy do późna. Wątpię, by Freddie pozwolił mu na coś więcej. Ten chłopak to wybawienie.

Wiedzieli, że Anna zajmie się Melody i dziecko będzie bezpieczne, ale mimo wszystko wybierali jej numer, wychodząc z lotniska i kierując się w stronę postoju taksówek. Kobieta zapewniała, że wszystko jest w porządku, a Mel jest z Robinem w ogrodzie. Prosiła ich, by spędzili ten czas tylko we dwoje, ciesząc się spokojem i samotnością, a ona będzie się odzywać na wypadek czegoś ważniejszego. Harry westchnął, gdy połączenie się zakończyło i uśmiechnął, czując delikatnie głaskanie po ręce.

Posiadłość z kilkoma sypialniami i trzema łazienkami wyglądała o niebo lepiej niż na zdjęciach, które przeglądali razem kilkukrotnie. Jednak to widok z tarasu zapierał dech w piersiach i był ich pchnięciem w stronę ostatecznej decyzji, która zakończyła się podpisaną umową. Sprzedawca miał przygotowanego szampana na takie okazje, a Harry spiął się, widząc nalewany do szkła alkohol. Podziękował, a Louis wyczuł w głosie drżenie, które prędko przeniosło się na dłonie.

– Jestem z ciebie taki dumny, kochanie. – Objął zestresowanego mężczyznę za twarz, gdy sprzedawca się pożegnał. – I bardzo się cieszę, że cię mam, wiesz?

– Kocham cię, Louis. Kocham cię najbardziej na świecie.

Louis wysyłał matce zdjęcia, gdy siedzieli na tarasie i rozkoszowali się gorącą kawą. Myśli Harry'ego były daleko stąd, a on zupełnie zlewał słowa ukochanego, który w końcu się zdenerwował.

– Zaprośmy tu wszystkich, Lou. Po prostu wszystkich – powiedział w końcu, ignorując poprzednie zdania. – Róbmy ogniska na plaży i rodzinne kolacje. Niech będzie dym z grilla i dziecięce piski. Niech będziemy my i nasi najbliżsi.

– Zrobię wszystko, czego chcesz, Hazz. A tego właśnie chcesz, prawda?

To nie była jedyna rzecz, jakiej pragnął. Louis od jakiegoś czasu dostawał małe sugestie na temat braku ich randek i gasnącego ognia. Skończyły się zamawiane kwiaty i drobne prezenty odkąd zaczęły się nieprzespane noce i prawda była taka, że częściej myśleli o kupnie pampersów niż róż. Właśnie dlatego prosił ukochanego o pół godziny spokoju, gdy dzień chylił się ku końcowi, a Harry jakby na złość wypytywał o co chodzi i chciał krzątać się po kuchni. Louis nawet wybrał się samodzielnie po zakupy, nie chcąc narażać się na spotkanie z fankami. Teraz przygotowywał niewielką kolację, słysząc jak Hazz skacze po kanałach telewizyjnych ze zdenerwowaniem. Beznamiętne klikanie odpowiedniego przycisku zawsze znaczyło, że jego myśli były daleko stąd, a „Długo jeszcze?" oraz „A co robisz?" czy głupie „Pomóc ci?" ukazywało jego zniecierpliwienie. Louis przeklinał, walcząc z wietrzykiem, który gasił ogień w świeczkach na plaży, bo to burzyło jego obraz idealnej randki.

– Wiem, że to nie jest coś, czego mógłbyś pragnąć, Harry, ale... – zaczął, prowadząc go na koc i pozwalając zdjąć przepaskę. Oczy bruneta błyszczały w świetle ognia i Louis mógł przysiąc, że widzi w nich łzy.

– Nie mogło być bardziej idealnie.

Czuli się jakby San Pedro stało się ich wehikułem czasu, a oni cofnęli się o kilka lat wstecz, gdy zaczynali być parą w tamtym pamiętnym wrześniu. Pierwsze randki, długie rozmowy i głośne śmiechy, przerywane pocałunkami i sercem, który chwilę później został zastąpiony rozpuszczoną czekoladą i owocami. Brakowało jedynie wina, a to poczucie wzbudziło w brunecie nostalgię. Bawił się kieliszkiem, wprawiając w ruch wodę z cytryną i wpatrując się w nią.

– Pamiętasz, jak prawie zginąłem w wypadku, bo pomieszałem narkotyki z alkoholem? – zapytał cicho, przerywając Louisowi opowieść.

– Prawie pękło mi wtedy serce.

– Jak myślisz, co by teraz było?

– Nie myślę o tym, Harry. Nie umiem sobie wyobrazić mojego życia bez ciebie. – Lou przysunął się bliżej, obejmując ukochanego w pasie. – Bo jesteś moim szczęściem, wiesz? Jesteś moją definicją ideału. Jesteś ojcem moich dzieci, moim mężem, przyjacielem, kochankiem i partnerem. To dla ciebie wstaję każdego ranka, nawet gdy cholernie mi się nie chce, bo Mel znowu płakała przez pół nocy. I to do ciebie wracam po ciężkim dniu, a twoje ramiona są dla mnie bezpiecznym miejscem i rajem. I bądź zawsze, Harry. Po prostu bądź, bo twojego bycia potrzebuję najbardziej. 

----

Boże, myślałam, że poprzednie rozdziały były słabe, ale ten puka od spodu. Przepraszam, po prostu ostatnio coś tak bardzo mnie trafia, że jestem o krok od rzucenia wszystkiego, co wiąże się z pisaniem. Ten rozdział miał być dłuższy, męczę go od dwóch tygodni i wiem, że jeśli nie wrzucę go teraz to nie wrzucę go aż do weekendu. Miało być jeszcze sporo akcji, sporo wyznań i dram, ale być może zrobię to w następnym rozdziale, który powinien pojawić się szybciej.

Komentujcie, proszę. Tylko to mnie tu trzyma i daje motywacje.

Motywacją też jest Wasza aktywność na Twitterze, a ja zapraszam na hasztag #BMMLarry oraz #BMLLarry

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro