Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"I właśnie tego Louis się obawiał."

Zimowe słońce nie miało szans przedrzeć się przez dokładnie zaciągnięte zasłony, dając przyjemny mrok i jeszcze chwilę na nacieszenie się ciszą. W oddali niewielkiego domu słyszeli głosy nastolatków, wcześniej płacz Melody, do której jednak nie poszli, gdy Harry uniemożliwił Louisowi podniesienie się, dodając, że jest pod dobrą opieką. Mieli w głębokim poważaniu dziesiątą na zegarku, obowiązki rodzicielskie i wiadomość od Tima, który na rodzinnej konfie pytał, czy idą na śniadanie. Czuli się wypoczęci i spełnieni po upojnej nocy i małym deserze z rana. Całowali się, rozkoszując możliwością nadrobienia straconych dni i obiecali sobie, że poświęcą ten poranek tylko dla ich dwójki, by przypomnieć sobie, jak fajnie jest spać bez bielizny i jak cudowne są orgazmy.

– Chcesz kawę? – zagaił w końcu Louis, który przez ostatnie minuty w ciszy wpatrywał się w męża.

– Mhm – mruknął brunet, ale nie poruszył się nawet o centymetr, nadal głaszcząc ukochanego po policzku, uśmiechając się nieznacznie.

Znowu zapanowała cisza, przerwana pukaniem do drzwi i głosem Tima, który pytał. Mówił o zagubionej kostce do ładowarki, ale jego słowa nie docierały do mężczyzn, którzy nadal cieszyli się sobą, wpatrując w swoje oczy.

– Och, okej, łapię – dodał nastolatek, widząc bokserki przy łóżku. – Nieważne, już mnie nie ma i te rzeczy, oddam później.

– A przyniesiesz nam kawę? – Ojciec wreszcie spojrzał na niego, przeciągając się i siadając, pozwalając Harry'emu położyć się na jego udach.

– A mam inne wyjście?

Louis rozkoszował się gorącym napojem, gdy pokój wypełnił się rozmowami i dźwiękiem telewizora. Uśmiechnął się na widok Melody przyniesionej przez babcię na poranną dawkę buziaków. Kobieta mówiła o spokojnej nocy, a oni nie mogli uwierzyć w jej słowa, idealnie pamiętając zarwane godziny i głośny płacz, towarzyszący im przez ostatnie tygodnie. Mieli jeszcze chwilę dla siebie, biorąc długi prysznic i schodzili na dół, gdzie dom tętnił życiem. Nastolatkowie wspominali o odbytym spacerze i pogodzie, która zaczyna się poprawiać. Wszyscy tęsknili za wiosną i słońcem, mając dość mrozu i krótkich dni. Odliczali dni do cieplejszego okresu, który dla Tima wiązał się jedynie z urodzinami, a on sam zaczynał mówić o prezentach. Lou wpuszczał jego życzenia jednym uchem i wypuszczał drugim, wiedząc, że prośby zdążą zmienić się jeszcze z dziesięć razy. Teraz z uśmiechem patrzył na teściową, zajmującą się najmłodszym członkiem rodziny i jadł odgrzane śniadanie, opowiadając o barze i sukcesach w związku z miejscem, które niejednokrotnie przyniosło mu łzy, gdy sprzeczał się z Harrym o przymus jechania do pracy. Pomysł spaceru zmienił temat, a brunet wyciągnął ręce po niemowlaka, odsuwając talerz nieco dalej. Przytulił dziewczynkę, która skrzywiła się, by po chwili obsypać ojca malutkim uśmiechem.

– A kto tak ładnie pachnie? – zagaił, poprawiając jasne włosy. – Omnomnom. – Udawał, że gryzie malucha w rękę, by ostatecznie pocałować małą dłoń.

– Chcesz ją nieść, Harry? – Louis zbierał talerze, całując policzek córki, która roześmiała się.

– Jasne.

Od jakiegoś czasu zauważyli, że Mel nie lubi ograniczeń stawianych przez gondolę i jest coraz bardziej ciekawska świata, który chętniej poznaje się z poziomu nosidełka. Przebierali się, rozmawiając o przyjeździe do Manchesteru, co okazało się naprawdę dobrą decyzją. Dopiero tu uświadomili sobie, jak bardzo tęsknili za rodziną Stylesów i przekonali się do dłuższych podróży z niemowlakiem. Pokonywali kolejne ulice miasta, rozmawiając o poprzednich tygodniach rozłąki, a Lou ciągle poprawiał czapkę dziewczynki, która w końcu zdenerwowała się i okazała wszystko głośnym płaczem.

– Zły tatuś, prawda? – Harry odepchnął rękę ukochanego, który chciał udobruchać malucha i objął ciaśniej, całując w głowę. – Patrz, Mel, piesek. – Wskazał na owczarka niedaleko, by tylko znowu pojawiła się cisza. – Nie płaczemy, bo tata zje nóżkę. – Połaskotał wystającą pod jego kurtką nogę.

Wiedzieli, że to koniec spokoju, gdy grupa nastolatek tłumiła pisk i robiła zdjęcia na widok idola. Brunet zasłonił twarz dziecka, przeklinając soczyście i wspominając o powrocie. Melody spała, gdy Louis delikatnie próbował wyswobodzić ją ze wszystkich pasów i kładł w łóżeczku, modląc się, by ta nie zakończyła już swojej drzemki.

– Śpi? – zapytał Harry, obejmując go, gdy Lou zajął miejsce obok na kanapie. Pokiwał głową, chwytając kubek z gorącą herbatą i syknął, czując oparzenie na języku. – Dopiero się zaparzyła, uważaj.

– Nie musisz traktować mnie jak dziecka.

– Dorośli wiedzą, że z wrzątkiem trzeba uważać.

Tim skakał po kanałach, kuląc się pod kocem z Zoey, która miała wyjechać już następnego dnia. Nie mieli pojęcia, kiedy zobaczą się kolejny raz, ale wizja urodzin chłopaka dawała im nadzieję. Obiecali sobie, że spędzą kilka dni w maju, a Timmy miał namówić Harry'ego na krótki wypad w któryś weekend. Od czasu urodzenia Melody bał się w ogóle wspomnieć o wyjeździe, nie chcąc długiego wykładu na temat ilości pracy przy niemowlaku i wspominania, że jedna osoba może nie dać rady, gdy zmęczenie znowu bierze górę. Okej, wiele rzeczy zmieniło się od pamiętnego dnia w grudniu, ale Mel była jego oczkiem w głowie, a jego Instagram pełen był teraz zdjęć malucha, które mógł udostępniać – chwalił się małą rączką, przytuleniem i spokojnym snem, jednocześnie zachowując jak największą prywatność. Świat szalał, nie dostając pełnych zdjęć niemowlaka i każdy spekulował, do kogo teraz jest podobny, prosząc ich o aktualne fotografie. Ostatnie, jakie dostali były ze specjalnej sesji, która upiększyła długi i szczery artykuł o miłości i rodzinie. Tim opowiadał o trudach na początku ich wspólnej drogi, a także radości, gdy dowiedział się, że rodzina się powiększy. Lou patrzył wtedy na niego ze wstrzymywanym wzruszeniem i docierało do niego, jak szybko nastolatek dorasta, stając się roztropnym młodym mężczyzną. Miał wrażenie, że nim się obejrzy, jego syn zacznie się golić, a potem wyprowadzi się, by zamieszkać z drugą połówką na studiach. Te myśli za każdym razem sprawiały, że miał ochotę się popłakać i błagać czas, by tak nie pędził. To samo widział względem Mel, która jeszcze niedawno była ich maluchem, którego bali się podnieść, a teraz sama unosiła głowę i domagała się noszenia.

– Jakie masz plany na wieczór, skarbie? – Harry wyrwał go z zamyślania i wpatrywania się w roześmianego syna.

– Chyba żadnych, a co?

– Mama zaproponowała, że zostaną z dzieciakami, a my możemy wyjść do restauracji.

– Nie jestem pewien, Hazz. Mel naprawdę daje popalić.

– Słońce, ja wychowałam dwójkę dzieci, wiem jak zająć się dziećmi. Nawet tymi z kolkami. – Dotknęła jego ręki, uśmiechając się z zapewnieniem, że nic złego się nie stanie, a oni potrzebują chwili dla siebie. Lou kręcił głową, nie będąc przekonanym, bo w kościach czuł, że to może źle się skończyć. Jednak decyzja była już podjęta, a Anna zaoferowała, że zadzwoni do wujka Harry'ego, który prowadził jedną z najlepszych restauracji w mieście. Byli tam kiedyś, korzystając z okazji na rodzinny wieczór, a Lou już nie mógł doczekać się jednego z dań, które podbiło wtedy jego serce.

– Przyniesiesz ją, Timmy? – jęknął brunet, słysząc płacz, dobiegający z sypialni, gdzie spała Mel.

– O Boże, no. – Nastolatek zwlókł się z kanapy, a Lou patrzył na syna, którego humor od razu się zmienił, gdy przytulał siostrę i mówił, że ma być cichutko, bo kiedyś za to zje ją potwór spod łóżka.

– Zabiję cię kiedyś za te teksty – zagroził szatyn, wyciągając ręce po niemowlaka.

– No spoko, ale najpierw ją przebierz, bo wali.

Louis uśmiechał się, kierując z powrotem do pokoju i kładąc Mel na macie. Harry ruszył za nim i zajął miejsce obok, próbując uspokoić zdenerwowanego malucha. Okej, dzieciaki miały dużo minusów i przebieranie było jednym z nich, ale oni nadal wpatrywali się w córkę jak w obrazek, często powtarzając, że nie wyobrażają sobie, jak mogli bez niej żyć. Tak było i tym razem, a Hazz z uśmiechem przytulił dziewczynkę, mówiąc do niej przesłodzonym głosem.

– Kto to? – zapytał, gdy dzwoniący telefon przerwał ich przytulasy.

– Z pracy. Słucham?

Dreszcz przeszedł przez ciało Louisa, gdy wysłuchiwał roztrzęsionego głosu barmanki, która niedługo powinna otwierać jego bar. Kobieta wspominała o wypadku i szpitalu, w którym nadal czeka, bo zrobili jej jedynie prześwietlenie nadgarstka.

– Ale wszystko w porządku? Poza nadgarstkiem?

– Tak, ale jest unieruchomiony na cztery tygodnie i praca...

– Nie przejmuj się teraz pracą, na pewno wszystko dobrze?

– Tak, chociaż serce nadal mi wali – zaśmiała się. – Ale to ja miałam dzisiaj otwierać i rozumiesz.

– Spokojnie, zajmę się tym. Zdrowiej i odzywaj się, jak coś jeszcze wyjdzie. I uważaj na siebie.

Pożegnali się, a Louis jęknął głośno, przecierając twarz. Spojrzał na Harry'ego, który wpatrywał się w niego i czekał na wyjaśnienia.

– Millie spadła ze schodów i ma problemy z ręką, a to jej dzień w pracy.

– No to niech ten drugi idzie.

Ten drugi, Harry, ma imię. To po pierwsze. Po drugie jest na weekend poza miastem.

– Ty też.

– I to ja jestem szefem, który powinien coś z tym zrobić.

– To nie możesz po prostu nie otworzyć?

– Jest sobota, Harry. Jest sobota i są rezerwacje stolików, mam teraz dzwonić, że jednak, hej, nie macie po co przychodzić, bo nie mam jak przyjechać do pracy?

– No dokładnie.

– Kocham cię, ale czasami trzeba podejmować dorosłe decyzje. Co ja mam zrobić?

– Sprawdzaj samolot, podrzucę cię na lotnisko – westchnął, wychodząc, a Louis poczuł, jak ta decyzja zraniła jego ukochanego, chociaż ten nie dał po sobie niczego poznać. Wiedział, że liczył na wspólny wieczór, ale z drugiej strony musiał zrozumieć, że mają zobowiązania i dorosłość nie zawsze jest kolorowa.

Przeklinał, widząc ceny lotów, ale jednocześnie wiedział, że nie ma innego wyjścia. Naciskał, by reszta została jeszcze jedną noc w Manchesterze, skoro on i tak od razu miał kierować się do pracy. Bał się jednak, że Hazz nie da sobie rady z małym dzieckiem, zwłaszcza w drodze powrotnej. Jechali na lotnisko w ciszy, bojąc się, że jakiekolwiek słowo sprawi, że tłamszone emocje puszczą jak nieszczelna tama i łzy zaczną spływać po policzkach. Udało im się na chwilę od rzeczywistości, a przyjemna przerwa znowu zakończyła się bólem niczym po zerwanym plastrze. Louis poprosił, by ten wyrzucił go strefie do szybkiego pożegnania, bo nie chciał robić szału. Wystarczyło zdenerwowanie przez zbyt drogi bilet, po kupnie którego mąż musiał prosić go o brak przekleństw, dodając kolejny raz, że pieniądze to nic takiego.

– Zadzwonię wieczorem, hm? – powiedział, otwierając drzwi i upewniając się, że nikt nie zacznie na nich trąbić.

– Ja rozumiem twoją pracę, Louis. I naprawdę się nie gniewam – wypowiedział coś, co Tomlinson chciał usłyszeć. I potrzebował tego, bo w tej chwili jakiś ciężar spadł z jego serca. – I kocham cię najbardziej na świecie.

– Wiem, skarbie, naprawdę to doceniam. Ja ciebie też. Zadzwonię, okej?

– Uważaj na siebie.

Szybki buziak i musieli się rozstawać, bo ich czas minął. Lou poprosił jeszcze o posmarowanie Mel odpowiednim kremem i dbanie o siebie. Czuł przygnębienie, zajmując fotel i szykując się na godzinny lot, który miał mu umilić odcinek serialu, który oglądał zawsze z Harrym, a ostatnio przegapił premierę przez pracę. Miał chwile, gdy naprawdę żałował baru i zastanawiał się nad sprzedaniem go. Z drugiej strony miał poczucie bezpieczeństwa i niezależność, jednocześnie mogąc odkładać na studia Tima na konto, które zaraz po narodzinach chłopca założyli dziadkowie, chcąc zadbać o przyszłość dotychczas jedynego wnuka.

Z uśmiechem obserwował zajmowane stoliki i przygotowywał kolejne napoje, wymieniając kilka słów z klientami. Takie dni upewniały go w przeświadczeniu, że miesiące temu podjął dobrą decyzję i po takim czasie dziękował Bogu, że wtedy nie wpieprzył go w kolejną korporację, której by nienawidził. Był dla siebie szefem i sam ustalał kiedy stawi się w pracy. I wydawało mu się, że jest też dobrym szefem dla innych, bo pracownicy go lubili i traktowali bardziej jak kumpla niż pracodawcę.

– Lima! – przywitał się z przyjacielem, który od razu go przytulił, wspominając, że dawno się nie widzieli. – Co tu robisz?

– A miłe elfy powiedziały mi, że jesteś tu sam i te rzeczy.

– Miłe elfy, czyli kto? Czyżby mój przyjaciel wolał dzwonić do mojego faceta niż do mnie?

– Nah, widziałem Tima zdjęcia z Manchesteru, więc zapytałem, czy nie jesteś z nimi. Wyciągnęli cię do pracy na gwałt, huh?

– Nic mi nie mów. – Pokręcił głową, z dezaprobatą, po czym przygotował kolejne piwo z malinowym sokiem. – Jak dzieciaki?

– Rosną, rozrabiają, Emmett zaczyna chodzić i już zdążył nabić sobie guza.

– O jaki kochany. Musimy się zgadać na jakąś kolację czy coś.

– A jak twoje?

– Mel daje popalić, Tim udaje dorosłego, próbując sobie radzić samemu ze wszystkim, a ja mogę tylko patrzeć, jak jego świat się wali.

– Co się znowu dzieje?

Louis westchnął, przyznając, że martwi się o syna, którego związek odbija się echem na samopoczuciu i boi się o jego szkołę. Był wdzięczny przyjacielowi, którego mógł się wygadać i wyrzucić z siebie wszystko, co ostatnio go męczyło. Okej, z Harrym rozmawiał bez przerwy, ale czasami bardzo potrzebował opinii osoby trzeciej, która nie mówiła tego, co on chciał usłyszeć, ale to, co było prawdą i dobrą radą. Liam słuchał w ciszy, pijąc alkohol i patrząc na przyjaciela, któremu spomiędzy ust wypływał potok słów, streszczając ostatnie miesiące. Narzekał na zmęczenie i przyznawał, że czasami nie dają sobie rady. Payne klasnął w dłonie, proponując kolację, by trochę się wyluzować i pokazać, że dzieciaki szybko rosną na przykładzie jego synka. Lou widział w oczach miłość ojca do chłopca i z uśmiechem wspominał dni, gdy ten wściekł się przez ciążę żony. Teraz mężczyźnie było wstyd i nie chciał do tego wracać.

– Dobra, zadzwoń do tego swoje księcia z bajki, a ja się tym zajmę. – Poklepał go po udzie, widząc, że wymienia z Harrym wiadomości, a klienci domagali się uwagi.

Lou siedział na zapleczu, rozmawiając z ukochanym, który wspominał, że jego matka położyła Melody spać i teraz siedzą przy kominku, pijąc herbatę. Hazz słyszał zmęczenie w głosie szatyna i czuł, jak bardzo chciałby być obok. Jednak nie mógł sobie pozwolić na szybko lot do Londynu jak kiedyś. Pożegnali się, obiecując sobie, że zobaczą się jak najszybciej i odezwą się rano. Krótkie wyznanie miłości dało ścisk w środku klatki piersiowej Louisa, który spojrzał na swoją obrączkę. Zdjął ją z palca i spojrzał na grawer, który wywołał uśmiech na jego twarzy. Nie mógł uwierzyć, że już prawie od pół roku jest mężem, ale rosnąca Melody uświadamiała im, jak czas szybko płynie.

– Lou? – głos Liama wyrwał go z zamyślenia. – Wszystko okej?

– Ta. Co jest?

– Nalejesz piwo? Ja pozbieram naczynia.

– Jasne, dzięki za pomoc.

– Ale na pewno wszystko okej, Lou? – zatrzymał go, łapiąc za ramię, gdy przyjaciel próbował go wyminąć.

– Ta. Jestem zmęczony czy coś.

– Znam to, minie tak szybko, że zatęsknisz.

I właśnie tego Louis się obawiał.


***


– Okej, damy radę, prawda? – zapytał Harry, patrząc na Melody, która obserwowała świat, gdy ojciec przypinał ją w foteliku. – Mamy pełen brzuszek i pójdziemy spać, hm? Tatuś cię kocha. – Pocałował małe czoło i zajął miejsce kierowcy.

– No jestem pewien, że o mnie tak nie dbali.

– Tatuś cię kocha. – Hazz wymusił buziaka na twarzy syna, który odepchnął go z obrzydzeniem. – Wszystko w porządku? – dodał, gdy zniknęli za odpowiednim zakrętem. Tim zajmował się pisaniem wiadomości na telefonie i wydawał się zdenerwowany.

– Ta.

– Co się dzieje, Timmy?

– Mówię ci, że wszystko jest okej.

– Coś z Freddiem?

– Jezu, Harry, możesz dać mi spokój? Od kiedy masz do mnie prawa, stałeś się naprawdę nachalny. Nawet ojciec L ma mnie bardziej w dupie.

– Właśnie dlatego ja nadrabiam za naszą dwójkę.

Zapanowała cisza, przerywana jedynie cichą muzyką z radia. Tim patrzył w okno, co chwilę podświetlając ekran, by na nowo zobaczyć znaczek nieodczytania przy ostatniej wiadomości do chłopaka. Kłócili się już od rana, gdy nastolatek narzekał na wyjazd Zoey, zarzucając ukochanemu brak wsparcia, a tamten odpisywał zdawkowo, jednocześnie tłumacząc się, że nie jest zajęty. Młody Tomlinson szalał w takich chwilach, gdy mózg podsyłał mu wizje Malone w ramionach kogoś innego. Serce Harry'ego rozpadało się na milion części na jego widok, ale sam nie wiedział jak dotrzeć do zagubionego nastolatka. Pogłaskał go po barkach, gdy stali na światłach i obdarzył uśmiechem, gdy syn na niego spojrzał.

– Zaproś go dzisiaj, co? Obejrzycie film i spędzicie trochę czasu razem. Albo jedźcie do mnie.

– Dzięki. – Tim westchnął, stukając w ekran i widząc jedynie kilka słów od Freddiego, które nie były tym, czego pragnął.

– Co jest, Timmy?

– Nic, mówiłem już.

– Ale to nic cię męczy.

– Takie życie. – Znowu spojrzał za okno, by po chwili wystukać krótkie „Okej, nieważne, nie było tematu". Przeniósł wzrok na ojca, który zamiast skupiać się na drodze, odpisywał na wiadomość siostrze. – Myślisz, że można się odkochać w ciągu kilku dni, gdy wydaje ci się, że jest naprawdę okej?

----

Hej, hej, hejo! Wracam znowu po ponad miesiącu nieobecności, ale nie ukrywam, że mnóstwo wyjazdów do Polski i trochę dorosłego życia przełożyło się na brak czasu. Jednak wracam i obiecuję poprawę!

Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest – proszę o opinie i te rzeczy, bo naprawdę mam chwile, gdy żałuję wyskoczenia z drugą częścią :(

Standardowo zapraszam na Twittera na hasztag #BMMLarry oraz #BMLLarry, gdzie rzucam małymi spojlerami, informacjami o nextach oraz drobnymi niespodziankami!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro