"Boże, ledwie siedzę"
Louis właśnie zapijał najlepszy stek jaki jadł w życiu winem, które jeszcze kilka lat temu było zdecydowanie poza jego zasięgiem. O ile przystawki w The Duchess były mistrzostwem, tak danie główne zabiło jego kubki smakowe. Czekał ich jeszcze deser i już nie mógł doczekać się Pavlovy oraz podkradanego Harry'emu czekoladowego snu, na który składało się czekoladowe brownie z milionem czekoladowych dodatków. Teraz brunet kończył danie z owocami morza, kręcąc głową z zachwytu, przyznając, że dawno nie jadł tak nic dobrego.
– Jadłeś mnie wczoraj – rzucił Lou, unosząc brew, a Hazz zakrztusił się wodą, przyciągając uwagę kilku osób. Jego reakcja nieco rozbawiła szatyna, który z wyższością dopił wino i uzupełnił szkło pozostawioną butelką.
– Zdecydowanie powinni mieć cię w karcie deserów. – Harry podjął grę, dotykając dłoni ukochanego.
– Żeby każdy mógł mnie mieć?
– Musieliby w cenie podać walutę tommo funtów.
– Wolałbym hazzolary. – Nachylił się, dotykając idealnie ogolonego policzka i pozwolił sobie na krótki pocałunek, przerwany przez kelnera, który miał zabrać ich talerze.
Podziękowali, przyznając, że było przepyszne, a Lou potrzebował momentu oddechu przed kolejnym daniem. Rozejrzał się po przestronnej sali, która wręcz krzyczała o bogactwie i grubych portfelach, bez których nie powinno się nawet zamawiać stolika. Szklane klosze niewielkich lamp i skórzane fotele luksusowej restauracji dawały poczucie wyższości, a on czuł się rozpieszczony za wszystkie kolejne lata wycieczką do Amsterdamu i kolacją w tak wykwintnej restauracji. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mu, że następna wycieczka do Holandii zacznie się kolacją w miejscu, które jest na drugim miejscu w top 10 luksusowych miejsc, a nie McDonald's jak ostatnio, wyśmiałby go na starcie. Kiedy przyjechał tu pierwszy raz, był niemal w okolicy wieku Tima i miał pusto w głowie. I w portfelu też. A teraz miał obrączkę na palcu i męża naprzeciwko.
– Powtórzyłbyś to, Louis? – Głos właśnie tego męża wyrwał go z zamyślenia.
– Co dokładnie?
– Związek ze mną i ślub.
– Oczywiście, kochanie. Chociaż może następny ślub chciałbym bardzo kameralnie. Ty i ja, a potem moglibyśmy oglądać gwiazdy.
– Możemy tak odnowić przysięgę za kilka lat.
– Mogę odnawiać ją każdego dnia. Tak, jak każdego dnia zakochuję się w tobie na nowo. I jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. I gdybym dzisiaj spotkał Marcusa, podziękowałbym mu za rzucenie mnie, bo związek z nim na dłużej i zaprzepaszczenie szansy na małżeństwo z tobą, byłoby największym przekleństwem i żartem od losu.
– Dziękuję ci za wszystko, Lou.
Słowa Harry'ego pełne wdzięczności i podziękowań zawsze wzruszały Louisa i ulżyło mu, gdy monolog został przerwany przez kelnera z deserem. To nie tak, że nie lubił tego słuchać. Po prostu nienawidził swojej słabości i nie chciał, by ktoś sfotografował łzy w jego oczach.
Trzymali się za ręce, kierując do opery, gdzie czekała na nich kolejna atrakcja. Harry z podekscytowaniem opowiadał o występie grupy baletowej, a Lou już wiedział jak bardzo się wynudzi przez te dwie godziny. Mieli przynajmniej dogodne miejsca, o które oczywiście zadbał Harry, chcąc dać im trochę prywatności połączonej z dobrym widokiem.
Louis sam był zdziwiony swoją reakcją, ale naprawdę wkręcił się w występ i nawet nie zauważył, gdy nastąpił czas na przerwę. Jego skóra pokryta była gęsią skórką, a brunet zażartował, przyznając w końcu, że jest naprawdę przyjemnie. Przeprosił, wspominając o toalecie, a Louis wiedział, że nie powinien puszczać go samego. Stał w pomieszczeniu, czekając aż ukochany wyjdzie z kabiny, i pisał do matki, chcąc dopytać jak dzieciaki. Jay zachwycała się Melody, z którą czytała książeczkę po kąpieli, dodając, że Tim właśnie wyciąga naczynia ze zmywarki. Louis był w szoku, wiedząc, jak trudno namówić jego syna do pomocy w jakichkolwiek pracach domowych. Kręcił głową, wyznając miłość, przekazując przytulasy dla wszystkich i jeszcze raz dziękując za pomoc.
Nie mieli ochoty na szybki powrót do hotelu, chcąc nacieszyć się świetną pogodą po zakończeniu przedstawienia baletowego. Trzymali się za ręce, a Lou opowiadał o miłości do Amsterdamu, która zaczęła się, jak pierwszy raz tu przyjechał z Liamem. Ich wycieczka była szalona, bo nie byli pełnoletni, ale i tak zaznali holenderskiego życia.
– Miałeś fałszywy dowód? – zdziwił się Harry, patrząc na ukochanego.
– Kto nie miał w tym wieku?
– Cóż, ja.
Louis nieco się speszył, a jego głupi uśmiech zniknął z twarzy.
– To pewnie dlatego, kochanie, że nikt by się nie nabrał. Nadal nie wyglądasz na trzydzieści.
– A tu popatrz, prawie czwórka dzieci i pies.
– I mąż, halo! Gdzie w tym wszystkim ja?
– Zawsze przy moim boku. – Objął go, stając przy moście niedaleko głównej stacji. Pomimo późnej godziny mijał ich tłum ludzi, zwłaszcza tych na rowerach. Dobiegał ich również słodki zapach trawki, który wyzwalał w Louisie śmiech i wspomnienia nastoletnich głupot. Czasami tęsknił za tymi beztroskimi czasami, ale zdecydowanie nie mogły zastąpić tego, co miał teraz.
Harry przyciskał go do barierki, całując namiętnie i odchylając, trzymając jednocześnie w pasie. Świat wokół się zatrzymał, a oni całowali się, próbując zapamiętać ten moment na zawsze. Całowali się tak po powiedzeniu magicznej przysięgi i całowali się tak ponad rok później, świętując pierwszą rocznicę. I wiedzieli, że będą całować się tak za rok i za kolejne dziesięć czy dwadzieścia lat, bo niemożliwe do wyobrażenia było, by ta miłość kiedyś umarła.
***
– Tim by to pokochał – powiedział Harry, robiąc zdjęcie talerza, by później pokazać synowi. Wegetariańska opcja śniadaniowa skradła jego serce, a on delektował się przepyszną kawą w towarzystwie jajek w koszulce i warzyw.
– Ostatnio unika też jajek, więc wyczuwam kolejne zmiany.
– Może to i dobrze, że nasz syn jest tak wrażliwy na życie zwierząt?
– Oho, zaraz będę jedynym miłośnikiem bekonu w tym domu – zaśmiał się Louis. Dieta syna kiedyś wydawała mu się wymysłem, a teraz sam chętnie próbował nowości i eksperymentował czasami z Timem, gdy ten wynalazł jakiś przepis. I dużo pomagała im Gemma, podsyłając inspiracje na ulubione dania. Faktycznie wegetarianizm Tima był dla niego częściowo powodem do dumy, bo sam nie umiałby zrezygnować z mięsa, uwielbiając steki i grillowane żeberka. Widział czasami w oczach syna tęsknotę za nuggetsami i dziwił się, że ten nadal się nie ugiął. Zazdrościł mu wytrzymałości i stania przy swoich przekonaniach, bo sam nadal pamiętał jak trudno było mu rzucić palenie i nie wyobrażał sobie przechodzić przez to jeszcze raz.
Niewielka restauracja Mortimer wypełniona była gwarem ludzi, którzy nigdzie się nie spieszyli i delektowali się chwilą, popijając świeżo wyciśnięte soki albo kawę, rozpoczynając dzień solidnym posiłkiem. Harry czuł się naprawdę swobodnie, nawet jeśli kilkukrotnie został poproszony o autograf lub zdjęcie. To drugie nieco go krępowało z obawy przed ubrudzoną twarzą, która później latałaby po Twitterze. Prosił, by przez następne kilka dni nie publikować nigdzie nagrań lub zdjęć, chcąc nacieszyć się Amsterdamem w spokoju i liczył, że fani uszanują jego zdanie. Mieli dla siebie tylko kilka dni i chciał je wykorzystać do maksimum, delektując się obecnością męża. Nadrabiali braki prywatności, zatapiając się w sobie, gdy wracali wreszcie do pokoju, gdzie przekraczali niektóre granice, kochając się przy włączonych pornosach i wypróbowując pozycje, które kiedyś wydawały im się nierealne. Ich ciała kleiły się od potu i spermy, gdy orgazmy kolejny raz wypełniały przesycone erotyzmem pomieszczenie. Potem długo się całowali, tuląc i zgadzając się w stwierdzeniu, że strasznie im tego brakowało. Wracali z tęsknotą za dzieciakami do Londynu, obiecując sobie, że powtórzą taki weekendowy wypad, tworząc małą tradycję. Nawet jeśli ich szalona podróż miała być jedynie przeniesieniem się na jedną noc do mieszkania bruneta. Chcieli wrócić do częstszego seksu, bo wspomnienia o niektórych scenach z hotelowego pokoju nadal przyprawiały Louisa o uderzenie gorąca i uśmiech.
– Boże, ledwie siedzę – mruknął Harry, gdy samolot zbliżał się do lądowania. Pierwsza klasa w samolocie KLM dawała im poczucie prywatności i swobody, a oni byli wdzięczni za taką możliwość, nawet jeśli lot miał trwać jedynie lekko ponad godzinę.
– Przepraszam. – Louis próbował wyglądać na przejętego, ale zdecydowanie bawiło go to wszystko. I zdecydowanie niczego nie żałował, zwłaszcza tego porannego seksu w wannie, gdy mógł brać męża w bąbelkowej kąpieli.
– Niczego nie żałuję – dodał, jakby czytał mu w myślach.
Potrzebowali takiego wypadu, ale jednocześnie tęsknota dała o sobie znać, gdy weszli do domu, gdzie przywitał ich śmiech Melody. Dziewczynka zapiszczała głośno, wyrywając się Timowi, który podał ją ojcu. Dziecięce gaworzenie uświadomiło im, dlaczego nie decydowali się wcześniej na wycieczki bez dzieci – zwyczajnie byli uzależnieni od swoich pociech i nie wyobrażali sobie zostawiać je na dłużej. Nawet Tim dał się przytulić, krzywiąc się nieznacznie i w końcu odsunął na bok, pytając jak było.
– Wiesz, Mel, jak tatuś bardzo tęsknił? No pokaż jak bardzo tatuś tęsknił? O tak bardzo! – Harry rozłożył ramiona, pokazując jak bardzo tęsknił i w końcu pocałował mały nosek, obiecując, że więcej jej nie zostawią.
– Pół godziny temu mówiłeś, jak to powinniśmy robić to częściej – zaśmiał się Lou, oddając mu Mel.
– Cofam to.
***
Weekend nie kojarzył im się z niczym innym jak odebranie rodzeństwa Malone z pogotowia opiekuńczego i spędzenia z nimi kilku dni. Ba, nie wyobrażali sobie innej opcji i z uśmiechem dzwonili do kuratorki, by dopytać czy decyzja sądu tyczy się każdego weekendu. Mieli zaplanowane atrakcje na sobotę i nie było żadnej siły, która mogłaby nie pozwolić wziąć Freddiego i Noela do nich.
– Moglibyśmy spotkać się i porozmawiać o rodzeństwie? Chcielibyśmy również mieć notatkę z jednego z takich weekendów. To mogłoby umocnić państwa pozycję w sądzie.
– Oczywiście, dla nas to nie jest problem. Może mógłby ktoś u nas zostać w piątek albo przyjechać w sobotę?
– Chcielibyśmy zobaczyć, jak chłopcy zachowują się w państwa towarzystwie, więc sobota brzmiałaby najrozsądniej. Dziesiąta?
– Wolelibyśmy nieco później, może jedenasta? Wie pani, mamy trochę planów i sobotni poranek mamy piżamkowy.
Suzanne uśmiechnęła się na słowa Harry'ego, zapisując odpowiednią godzinę w notatniku. Ta dwójka naprawdę dobrze rokowała na opiekunów prawnych rodzeństwo Malone i na obecną chwile byli jedynymi zainteresowanymi. Nie udało im się odnaleźć innych krewnych, a dom dziecka nie był miejscem, w którym chętnie umieszczali dzieciaki z problemami i jeśli była opcja rodziny zastępczej, woleli dać im szansę.
Przypinanie Noela w foteliku było ich momentem szczęścia i z radością tulili chłopca, obok którego miejsce zajmował Louis. Po drugiej stronie miał Melody, która zaśmiała się na widok ojca i z ciekawością wyciągnęła rękę do chłopca, podając mu nadgryziony kawałek jabłka. Noel był Noelem, którego znali z pogotowia opiekuńczego – ze strachem i nieufnością szukał brata, który odwrócił się do niego z fotela pasażera. Nawet Freddie nie był sobą tego dnia, a Lou patrzył na niego z troską, zastanawiając się jak zacząć z nim temat samopoczucia. Na szczęście to Harry się odezwał, przerywając ciszę w aucie, gdy wyjeżdżał z podjazdu.
– Timmy wróci dzisiaj po trzeciej, bo musiał zostać w szkole i chyba dałbym mu szlaban, gdyby się zerwał. Wiem, co czuje, bo my też cieszymy się, że jesteśmy w domu wszyscy razem, ale niestety dzisiejszego projektu nie może zawalić.
– Mówiłem mu to samo wczoraj i się pokłóciliśmy.
– Masz na niego tak dobry wpływ, Freddie, że nie mogę doczekać się dnia, gdy nie będziemy musieli tu wracać.
Nawet delikatny uśmiech nie wskoczył na twarz Malone'a, który skierował wzrok za okno. Czy on też nie mógł się doczekać? W jakimś stopniu na pewno. W końcu pogotowie opiekuńcze nie było rajem. Z drugiej strony bał się tego jak mało czego, bo nie wiedział, jak to będzie, gdy Tim będzie miał go na co dzień. Czuł, że szybko się sobą zmęczą i mieszkanie pod jednym dachem będzie przekleństwem, a Tim będzie nienawidził jego i przeklinał ojców, że go tam sprowadzili.
– Naprawdę się cieszymy, że tu jesteście, Freddie – powiedział Louis, gdy nastolatek przejmował od niego przestraszonego Noela. Dojechali wreszcie na miejsce i mogli odetchnąć z ulgą, bo maluch zaczął krzywić się i wołać brata.
– Dziękuję, że możemy tu przyjeżdżać. Ja nie chcę robić problemów, naprawdę, i jeśli...
– Hej, to wasz dom teraz. Nie ma żadnego „jeśli". Wejdziesz z nim? – Wskazał na drzwi, które zostały już otwarte przez Harry'ego.
Chłopiec ożywił się na widok psa, ale mimo to nie chciał odkleić się od brata i zmusił go do kucnięcia przed Puffym. Pies z radością lizał malucha po twarzy i przyniósł pluszową kaczkę, czekając na rzut. Freddie pchnął zabawkę, za którą zwierzak ochoczo pobiegł, a Noel roześmiał się. Melody prędko do niego dołączyła, stając na dwóch nogach i kurczowo trzymając się Freddiego. Harry z uśmiechem patrzył na trójkę, która w korytarzu zabawiała psa, nie reagując na ich zaproszenia w głąb domu.
Piątki stały się ulubionym dniem tygodnia. Do tego dzisiaj, gdy musiał iść wieczorem do baru. Nie miał kto go zastąpić i z bólem serca tulił Noela, który już się rozbrykał i biegał za Timem, domagając się noszenia i rzucania Puffy'emu zabawki. Teraz śmiechem wypełniał salon, gdy Harry bawił się z nim w samolot, kręcąc kółka, a Louis prosił, by był ostrożny. Jego małe loki unosiły się w powietrzu, gdy udawali turbulencje, a nogi odmawiały posłuszeństwa, gdy wreszcie został postawiony na ziemi.
– Okej, to teraz Melody Airlines. Startujemy. – Podniósł dziewczynkę na co ta od razu zareagowała śmiechem, a Noel wyciągnął ręce, domagając się powtórki z zabawy. – Pani kapitanko, mamy drugiego kapitana na pokładzie. – Przerwał zabawę, schylając się po malucha i westchnął, sadzając dwójkę na biodrach. – Mówimy tatusiowi papa i lecimy sprawdzić co u chłopaków.
Noel pomachał, a serce Louisa zatrzymało się, gdy padło słowo „tatuś". Nie wiedział czy Harry zrobił to celowo, czy po prostu przyzwyczajenie po Melody wzięło górę. Uwielbiał jednak wizję bycia tatusiem dla dwójki niemowlaków i kolejny raz dotarło do niego jak bardzo nie może doczekać się oficjalnego wzięcia pod swoje skrzydła rodzeństwa Malone.
Bar był ostatnio jego przekleństwem. Zwłaszcza, gdy wolał zostać w domu, a nie sprzedawać piwo klientom. Na szczęście Niall postanowił zająć mu chwilę, gdy ten zapytał za dnia czy Ni nie ma ochoty na piwo i ploteczki. Zajął miejsce przy barze, witając się z kumplem i pytając co nowego. Louis czuł dziwną potrzebę wygadania się i bez ogródek opowiadał o tęsknocie za domem i Harrym, który spędzał cudowny wieczór z dzieciakami. Już dostał zdjęcie, na którym mężczyzna robił z maluchami bańki, a potem siedział ze starszą dwójką przed telewizorem. Na stole stała pizza, a on poczuł jak bardzo ma na nią ochotę. Dopadał pudełko po powrocie do domu i witał się z mężem, który podgrzewał mleko. Zaspany Harry wspominał o problemach z Mel, dodając, że Noel zasnął dziesięć minut temu po kolejnej porcji mleka, a dziewczynka właśnie się przebudzała. Elektroniczna niania pokazywała kręcącego się malucha, do którego ruszył Louis, w porę wyciągając ją z łóżeczka. Nie mógł doczekać się przesypianych nocy i miał nadzieję, że nadejdą już niedługo.
W sobotni poranek obudziło go szczeknięcie Puffy'ego i przeklął pod nosem, grożąc, że przerobi go na obiad. Chrząknięcie Harry'ego przywołało go do porządku i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że w łóżku znowu są dzieciaki, a w telewizorze wyświetlają się bajki. Zmęczenie dało się we znaki i nawet nie zdał sobie sprawy, gdy sypialnia wypełniła się dziecięcymi głosami. Noel z przejęciem coś komentował, a Melody wpatrywała się w niego jak w obrazek, pijąc mleko.
– Lou? – powiedział chłopiec cicho, widząc jak szatyn się podnosi.
– Dzień dobry, skarbie.
Melody rozbudziła się, domagając przytulenia od ojca i chwilę później siedziała pod kołdrą, tuląc się do Louisa.
– Idziesz na przytulasa, Noel? – Lou próbował go zachęcić i zdziwił się, gdy ten faktycznie podszedł do nich, siadając w końcu pomiędzy mężczyznami. Harry nie mógł się powstrzymać przed zrobieniem zdjęcia i uśmiechnął się, patrząc na ekran po zatrzymaniu chwili. – Jak Tim i Freddie? – zapytał Louis, patrząc na męża.
– Poszli na naleśniki.
Szatyn uśmiechnął się, bo właściwie też to planował. Uświadomił sobie jednak, że do czasu oficjalnego przejęcia opieki nie powinni pokazywać się nigdzie publicznie. Nie chcieli, by ludzie i media zainteresowały się ich historią, bo to wprowadziłoby tylko niepotrzebny stres.
Siedzieli w łóżku, jedząc gofry, które Noel chętnie maczał w Nutelli. Razem z Melody robili bałagan i łamali zasady, których Lou i Harry starali się przestrzegać. Jeszcze przed narodzinami Mel obiecali sobie, że nie będzie żadnej telewizji i czekolady przynajmniej do piątego roku życia, a tymczasem oglądali Dinopociąg, zajadając się słodkimi goframi.
– A powiesz tata, Melody?
– Dada.
– Tata, kochanie.
– Fa. – Wskazała na Puffy'ego, który postanowił zając miejsce na łóżku z nadzieją, że i on coś dostanie z tego śniadania. – Hau hau.
– Jasne, Puffy to powiesz, ale tata już nie – mruknął Harry, a Louis roześmiał się.
Dzwonek do drzwi przerwał ich zabawę w salonie, a serce Lou zatrzymało się. Nie mieli ochoty wychodzić z łóżka, ale wiedzieli, że czeka ich dzisiaj wizyta Suzanne. Kobieta przywitała ich z uśmiechem, machając też do Noela. Ten jak na zawołanie rozpłakał się i wręcz krzyczał, znowu wkładając pięści do ust. Louis przytulił go ciasno, nie mając pojęcia co się wydarzyło i próbował uspokoić chłopca, który zaczynał dławić się płaczem.
– Cichutko, kochanie – szeptał, kołysząc się na podłodze i tuląc malucha, który wpadł w szał jaki znali z pogotowia opiekuńczego. – Widzisz, Melody też przyszła poprzytulać. Już nie płaczemy.
Harry'ego zamurowało i nie wiedział co się stało. Odwrócił się na chwilę i niemożliwe było, by ten w tym czasie się uderzył. Chłopiec rzucał piłką, gdy ten otwierał drzwi i jedyną możliwością bólu był Puffy, który mógł go potrącić podczas biegu. Pies jednak teraz był w kuchni, drapiąc w miskę, upominając się o świeżą wodę.
– On się boi, Harry – szepnął Lou, gdy Hazz podszedł do nich, pytając co się stało. – Suzanne kojarzy mu się z pogotowiem opiekuńczym i on widocznie się jej boi.
– Zabierz go do innego pokoju, ja z nią porozmawiam.
Kobieta z przejęciem kiwała głową, rozumiejąc powagę sytuacji. Upiła łyk przygotowanej herbaty i wyjęła zeszyt, odkładając na bok stołu teczkę z nazwiskiem Malone. Zapisała kilka słów, pytając o starszego z chłopaków, a Freddie jak na zawołanie wszedł z Timem do domu. Śmiali się, obejmując i zamarli na widok gościa. Suzanne poprosiła nastolatka o kilka słów, a ten wspomniał o wypadzie na śniadanie i bracie, który spędził leniwy poranek z mężczyznami. Chłopak widział ogromne zmiany w Noelu, gdy ten coraz chętniej zostawał bez niego, bawiąc się z Louisem lub Harrym. Słyszał często jego śmiech przez ścianę i czuł spokój, wiedząc, że już mniej się boi. Teraz czuł niepokój, nie widząc maluchów wśród zabawek, a Hazz wskazał na drugie drzwi, dodając, że bawią się w drugim salonie z Louisem. Zapłakany Noel wyciągał ręce w stronę brata, domagając się przytulenia i łapał krótkie oddechy, gdy znajome ciało kołysało się, a ręka głaskała małe plecy. Tim poderwał do góry roześmianą Melody, która ucieszyła się na widok brata i wyciągnęła po chwili rękę do Noela, niezdarnie głaszcząc go po głowie.
Wyjście Suzanne przyniosło im prawdziwą ulgę, zwłaszcza dla Noela, który nie chciał w ogóle patrzeć na kobietę i płakał jak tylko przyłapywał ją na podglądaniu ich. Jego reakcja łamała ich serca i wiedzieli, że odwiezienie ich do ośrodka w niedzielne popołudnie będzie trudniejsze niż ostatnio. Chcieli jednak na moment o tym zapomnieć i nacieszyć się sobą. Pogoda jakby im dopingowała, powstrzymując się od deszczu i dając im słońce. Postanowili pojechać za miasto, by odetchnąć świeżym powietrzem i pobiegać w lesie. Louis biegał za Noelem, gdy Harry niósł w nosidle Melody, która niechętnie zajmowała swoje miejsce, przytulona do ojca. W końcu musiał ją odpiąć, zmuszając się do biegania za pozostałą dwójką. Beztroska objawiała się głośnym śmiechem i ogromnym apetytem, gdy wracali do domu po małym pikniku, który i tak nie zastąpił im obiadu. Noel stał w kitchen helperze, pomagając w gotowaniu, a Lou pozwalał mu przekładać warzywa z deski do miseczki. Chłopiec ze skupieniem nabierał paprykę łyżką, czasem próbując czerwonej kostki i krzywiąc się na nowy smak. O wiele bardziej smakowała mu marchewka. Ba, nie tylko jemu – Puffy zlizywał wszystko z podłogi, licząc, że za chwilę przyjdzie pora na mięso.
– Pa – powiedział chłopiec, gdy Freddie z Timem weszli do kuchni. – Ja.
– A ty nie chcesz spać, Noel? – Malone próbował go przytulić na co chłopiec zareagował zdenerwowaniem, bo to wiązało się z wyjęciem z pomocnika.
– Nie. Pa.
– Wrzucisz jeszcze to do miseczki, Noel? – poprosił Louis, podając mu pudełko z ryżem i pozwalając przesypywać go ręką. – Pięknie, skarbie.
Takie zwroty nadal wprawiały Freddiego w zakłopotanie. Nigdy nie słyszał, by ktoś w tak delikatny sposób zwracał się do chłopca. Ba, nawet do niego nikt tak nigdy nie mówił jak był dzieckiem i w dziwny sposób czuł ulgę, że teraz Noel dostaje takie miłe gesty zamiast krzyków i odpychania go, gdy ten chciał się tylko przytulić. Ze strony matki nie mógł liczyć na odrobinę miłości, a na miłość najbardziej zasługiwał.
***
Ich serca pękały już od niedzielnego poranka, który znowu zaczęli od bajek w łóżku. Nawet Tim z Freddiem się dołączyli, a młody Tomlinson wpatrywał się w telewizor najbardziej zainteresowany całą fabułą. Louis pragnął, by każdy ich weekend wyglądał właśnie tak, ale rzeczywistość była inna i musieli stawić się o odpowiedniej godzinie w odpowiednim miejscu. Harry bez słowa pakował małe ubrania i zabawki, wiedząc, że jedno otworzenie ust i wszystkie żale wyjdą razem z łzami. Widział emocje targające mężem i przytulił go, gdy zostali na moment sami. Obiecał, że zrobią wszystko, by to był ostatni weekend rozstania, a w poniedziałek zadzwoni do kuratorki, dopytując o przyspieszenie procesu.
Freddie częściowo nienawidził weekendów u Tomlinson-Stylesów, bo te zawsze kończyły się zbyt szybko, a bańka raju boleśnie pękała. Jego skronie boleśnie pulsowały z nerwów, gdy odpinał brata z fotelika i kierował się do środka, gdzie czekała już Helen. Z uśmiechem przywitała rodzeństwo, zapraszając do środka również mężczyzn. Starszy z rodzeństwa zamarł, widząc kobietę, którą kojarzył jak przez mgłę, ale widocznie ona kojarzyła ich lepiej, skoro wiedziała jak się nazywają.
– Dzień dobry, Freddie. Cioci Margaret nie poznajesz?
-----
Hej, hej, hejo! Przychodzę tutaj strasznie spóźniona – ani nie zdążyłam wrzucić przed świętami, by złożyć Wam życzenia, ani w Sylwestra, by życzyć spełnienia marzeń i celów w nadchodzącym 2022. Przymijcie je więc teraz, a ja mam nadzieję, że ten rok będzie lepszy niż poprzedni, a chujnia jaka się odwala, wreszcie się ogarnie.
Przychodzę dzisiaj również z jedną prośbą – proszę, by każdy pozostawił po sobie tutaj gwiazdkę, bo chcę wiedzieć ile osób faktycznie czyta na bieżąco, a czasem zapomni wcisnąć to i tamto. Jednocześnie dziękuję za każdy komentarz, nie wiecie ile one dla mnie znaczą, a ja wzruszam się nad każdym słowem od Was! <3
Przyjmuję te słowa również na Twitterze pod hasztagami #BMMLarry oraz #BMLLarry gdzie niedługo pojawi się ważny dla mnie wpis. Naskrobałam coś nowego, taką krótką historię, gdzie Larry przestaje istnieć, a Louis musi radzić sobie z rozwodem i dojrzewającą córką, która nienawidzi Harry'ego za odejście. Zainteresowani? Dajcie znać czy chcielibyście to przeczytać! Miało być świątecznym one shotem, ale cóż, nie umiem w krótkie formy.
Dużo miłości! x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro