61.
- Jeszcze chwilę - wymamrotałam, zakrywając głowę poduszką. Spało mi się naprawdę dobrze i nie chciałam się z tego tak łatwo wyrywać. Przekręciłam się w dodatku na drugi bok, ten bliżej ściany i przykryłam dokładniej pościelą. Harry chciał mnie obudzić, ale wiedziałam, że w końcu sobie odpuści. Ja nie miałam zamiaru wstawać wcześniej sama o tym wcześniej zdecyduje i on powinien to wiedzieć. Liczyłam, że poznał mnie już na tyle dobrze, że nie będę mu musiała tego tłumaczyć kolejny raz.
- Nie ma jeszcze chwilę, wstawaj - usiadł na materacu, chichocząc pod nosem. Byliśmy u mnie. Moich rodziców nie było, a mi nie chciało tłuc się autobusami do bruneta.
- Jeszcze moment - mruknęłam, podkulając nogi pod klatkę piersiową. - Przecież nigdzie ci się nie śpieszy, więc o co chodzi?
- A kiedy twoi rodzice przyjeżdżają?
- Dzisiaj wieczorem, albo jutro rano, nie denerwuj się, nie zabiją cię przecież. Mama cię lubi, tata też, więc daj mi spać - wymamrotałam, zakrywając poduszkę pościelą, aby go nie słyszeć i nie widzieć.
- Pauline, jesteś uparta, naprawdę uparta - westchnął, a potem poczułam, że z powrotem wstaje. - Myślałem, że zrobisz mi śniadanie, ale widocznie, to ja je mam zrobić.
- Choć raz się na coś przydasz - machnęłam ręką i przekręciłam się na swoją ulubioną stronę. - Pół godziny, Styles. Zlituj się.
- No dobra, dobra. Postaram się w tym czasie nie wysadzić czegoś w kuchni w powietrze - obiecał, a potem zniknął już za drzwiami. Uśmiechnęłam się pod nosem i tylko ułożyłam z powrotem wygodnie. To mi się zaczynało podobać.
:::
- No i widzisz? Poradziłeś sobie beze mnie, to nie takie trudne, jak może się wydawać, Styles - poklepałam go po ramieniu, kiedy weszłam już do kuchni. Wszystko było na swoim miejscu, a zapach był w porządku, bez przypalenia i innych takich rzeczy.
- Ale i tak we mnie nie wierzyłaś - zerknął na mnie, opierając się przy okazji o blat. W ręku trzymał kubek z kawą.
- Bo nie mogę w ciebie za bardzo wierzyć. Jeszcze się rozpanoszysz, a na co to komu? - uniosłam brew i zachichotałam. - Co jemy?
- Zrobiłem tosty, nic szczególnego, ale tylko to wolałem zrobić, żeby niczego innego nie zepsuć. Wolę się tam nie narażać pani Davies. Jeszcze mnie skróci o penisa, a na tym też wielu ucierpi - wzruszył ramionami. Powiedział to specjalnie, akurat wtedy, kiedy upiłam łyka kawy. Zakrztusiłam się i niewiele zabrakło do tego, abym wypluła napój na koszulkę Harry'ego.
- Styles, do cholery! - mruknęłam zirytowana i otarłam brodę. - Nie schlebiaj sobie tak, co? Akurat ja nie miałabym na co narzekać. Nawet bym się cieszyła - dodałam, choć nie było to prawdą. Ale nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Chciałam się odegrać za to, że bawił się ze mną, wtedy, kiedy jadłam, czy piłam. Bo to nie był pierwszy raz. Skądże znowu. Po trzecim przestałam liczyć.
- Nie mówisz tego poważnie.
- Właśnie, że mówię - zerknęłam na niego, tak żeby uwierzył. - Dlatego zachowuj się, bo zawsze mogę wyręczyć moją mamę i zrobię to bez ostrzeżenia. Zobaczysz.
~*~
cztery rozdziały do końca kochaniii
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro