2.
- Bardzo przepraszam, nie zauważyłam... - wyjąkałam, mierząc wzrokiem wyższego ode mnie o ponad półtorej głowy bruneta. Nie dość, że był wysoki, to jeszcze dobrze pachniał i miał kręcone, długie włosy. W zasadzie widywałam go raz na jakiś czas, a one za każdym razem były coraz dłuższe. Tym razem sięgały nieco za ramiona i były roztrzepane na wszystkie strony. Nie chciałam wiedzieć, co robił, a nawet nie potrzebowałam. W końcu to jego życie, a nie moje. Był ubrany cały na czarno. Koszula, spodnie i nawet te przeklęte buty, które osobiście mi się w ogóle nie podobały.
- Huh, w porządku. - rzucił krótko i dosyć chłodno. Wcale mnie to nie zdziwiło. Przez cały ten czas, kiedy u niego pracowałam zawsze słyszałam tę samą barwę i ton. To nie było nic nadzwyczajnego i człowiek przyzwyczajał się do tego po pierwszych dwóch razach. - Robisz coś jeszcze w ogrodzie? - dodał, wskazując na tamto miejsce głową.
- Nie, już skończyłam. - odpowiedziałam grzecznie, starając się jakoś poprawić swój wygląd, ale i tak pewnie nie prezentowałam się zbyt okazale.
- Dobrze. - spojrzał na mnie ostatni raz i wyminął w zgrabny sposób, aby zniknąć w końcu w ogrodzie. Stałam tam jeszcze przez chwilę, analizując dokładnie sytuację, która zaistniała i wzięłam głębszy oddech. Wciąż czułam jego perfumy, co oznaczało, że wylał na siebie co najmniej połowę buteleczki, albo były na tyle dobrej jakości, że się trzymały po całym dniu. Pokręciłam w końcu głową i ruszyłam do łazienki, aby z powrotem się przebrać. Zajęło mi to dosłownie chwilę i po pożegnaniu się z panią Jones wyszłam na autobus.
W domu byłam po dwudziestej. Zdążyłam przed deszczem, który opanował całe miasto i wydawało się, że tak szybko nie skończy. Przywitałam się z rodzicami, a później z siostrą i zniknęłam w swoim pokoju. Musiałam odpocząć i od razu po zamknięciu drzwi opadłam zmęczona na łóżko. Myślałam, że będę mieć spokój, ale Red - przyjaciółka, albo największy wrzód na dupie, jak kto woli - zadzwoniła, aby pogadać.
- Halo? - odebrałam, mrucząc słowo do słuchawki. Położyłam się na brzuchu, wtulając policzek w poduszkę.
- Cześć mordeczko. - przywitała się, a ja jęknęłam cicho. Ona była zbyt pozytywna, jak na człowieka i dziwiłam się czasem, że jej się to nie nudzi. Ja nie miałam ochoty, aby się uśmiechać. Ani ochoty, ani siły, tym bardziej po tej sytuacji, która mnie dzisiaj spotkała. - Czego chcesz?
- Czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? - prychnęła, przez co przewróciłam oczami. Tak, Red, zawsze czegoś chcesz.
- Nie wiem, może tak, może nie. - mruknęłam i ziewnęłam cicho. - Gadaj, bo chce mi się spać.
- Trochę grzeczniej, jestem w końcu starsza o całe dwa miesiące.
- I szybciej przez to skończysz w grobie. Czy ja wiem, czy jest się czym cieszyć. - zaśmiałam się, a ona przezdrzeźniła mnie tylko i rozmowa zeszła na normalne tory. Opowiedziałam jej swój dzień, zostałam wypytana o Stylesa, a później tylko pożegnałyśmy się i powiedziałam, że zobaczymy się w szkole. Chciałam już zasypiać, bo uznałam, że wezmę jakiś prysznic rano, ale wiecie co? Miałam te przeklęte, zielone oczy przed oczami. Przez cały czas. Aż do rana.
~*~
rozdział za wczoraj hehe
jak się podoba?
lots of love, red
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro