11.
{harry}
- Co zrobiłeś z tą ręką, sieroto? - zaśmiał się Hank, gdy pojawił się w studiu i poklepał mnie po plecach. Specjalnie zrobił to mocniej, bo wiedział, że mu nie oddam. Znaczy mógłbym, ale niższemu i pewnie słabszemu ode mnie nie wypada.
- A czemu cię to obchodzi? Nie płaciłem ci za pisanie książki o mnie. Jeszcze. - spojrzałem na niego, przez co roześmiał się pod nosem.
- Mam coś w sobie z hieny dziennikarskiej, wybacz. - wzruszył niewinnie ramionami. - Po prostu mnie ciekawi, bo masz na drugie imię 'Sierota'. - dodał, przez co przewróciłem oczami.
- Powiedział Hank. - odpowiedziałem w końcu, a on zmarszczył brwi. - No co? To nie ja zepsułem w zeszłym tygodniu mikrofon. - spojrzałem na niego wymownie, a on udał tylko, że nie ma o niczym pojęcia.
- Nie wiem, o czym mówisz. - dorzucił w końcu.
- Czy ty cokolwiek wiesz? - zaciekawiłem się.
- Znam się na winie.
- Jasne. - westchnąłem. - Zrywałem róże w ogrodzie i powbijały mi się kolce. - wyjaśniłem w końcu i spojrzałem na rękę w bandażu. Pauline, kiedy tylko miała okazję, pytała się czy wszystko z nią w porządku i inne takie. Dwa razy nawet osobiście zmieniła mi opatrunek.
- Poczekaj. - uniósł palec do góry. - Ty i ogród? Co? - roześmiał się, a później pokręcił głową. - Chyba zadzwonię do jakiegoś wyjadacza i powiem mu, żeby napisał artykuł. Wyobraź to sobie. Harry Styles nieudolnym ogrodnikiem. Na pierwszych stronach gazet. - parsknął już totalnie śmiechem, a ja rzuciłem w niego butelką wody.
- Zamknij się, Hank! - zacząłem, ale jego śmiech był zaraźliwy i po chwili również się śmiałem. - Po prostu przestań! - dodałem, ale on pokręcił głową i aż złapał się za brzuch. Przez moment nawet nie mógł złapać oddechu. - No to się uduś! - dodałem, ale on dalej swoje. - Z kim ja pracuje...
- Ze mną. - odetchnął w końcu, układając dłoń na klatce piersiowej i posłał mi niewinny uśmiech. - Dziękuje, uśmiałem się za wszystkie czasy. - dodał, a ja pokręciłem głową. - Na co były ci kwiatki?
- Chciałem przeprosić Pauline za poprzednią akcję z dziennikarzami. - wyjaśniłem, przeczesując palcami włosy. - No wiesz, tą co pracuje u mnie na ogrodzie. - dodałem, bo najwidoczniej miał problemy z przypomnieniem jej sobie.
- Trzeba było tak od razu facet. - uderzył mnie w ramię. - Ale dobrze, że o niej wspomniałeś. Bo mam pewien pomysł.
- Wkurzasz mnie dzisiaj, Hank. - powiedziałem w formie ostrzeżenia. - Nawet mi go nie mów, bo pewnie jest beznadziejny. - westchnąłem i machnąłem na to ręką.
- Sam jesteś beznadziejny. - prychnął, ale wiedział, że to tylko żarty. - Poza tym i tak ci powiem, czy tego chcesz, czy nie. To ja tu jestem menadżerem i to ja robi ci obraz światu. - dodał całkiem poważnie, a ja tylko przytaknąłem, przeczuwając, że szykuje się coś w rodzaju kazania. Byłem pewien, że na cokolwiek nie wpadnie, to nie da rady mnie przekonać, abym wplątał w to Pauline. No, a przynajmniej tak mi się wydawało.
~*~
taki funfact; hank miał mieć na imię sully, ale idk czemu z tego zrezygnowałam
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro