Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23 GRUDZIEŃ

WIN'S POV

O matko, już ranek... Jęknąłem na myśl, że dzisiaj znowu muszę odegrać swoją rolę w Galerii. Warknąłem na dzwoniący obok łóżka budzik i zrzuciłem go ze stolika. Czas wstawać. Po cichu wymknąłem się z pokoju, nie chcąc natknąć się na Pear i matkę. 

Merry Christmas Everyone! Witaj wspaniałe centrum handlowe. Otwierajcie wrota, bo najlepszy elf na tym ziemskim padole nadchodzi!  

Godziny sztucznego uśmiechu mijały, a ja myślałem tylko o tym, by zegarek wskazał godzinę 21-wszą, bym mógł wskoczyć w normalne ciuchy i iść do domu. Jeszcze jeden dzień. Win, musisz wytrzymać. 

Naprzeciwko naszej prowizorycznej wioski, jakiś desperat postawił  Starbucks. Generalnie nie trawię tego miejsca. Chodzą tam ludzie mojego pokroju, ale mnie to nie jara. Mimo że jestem bogaty, nie jestem snobem. Nie lubię się wywyższać, nie lubię korzystać z fortuny mojej matki, którą odziedziczyliśmy po śmierci ojca. 

Tęsknię za tatą. On w przeciwieństwie do mamy, akceptował mnie takim jakim jestem. Tolerował fakt, że miałem chłopaka. Wieczorami zasiadaliśmy na kanapie w salonie: ja, Fong i mój ojciec... Oglądaliśmy seriale na Netflixie i popijaliśmy gorącą czekoladę z pysznymi piankami. Kochałem go całym moim sercem. Nadal go kocham i bardzo mi go brakuje. 

Mimo upływu lat, wciąż nie mogę pogodzić się ze stratą. A matka? Nie wiem, jak On mógł wytrzymywać z tą babą. Matka jest jego kompletnym przeciwieństwem. Nie mam pojęcia co on widział w tej kobiecie. Toż to diabeł w ludzkiej postaci jest. Ona lubi rządzić ogółem i mieć kontrolę nad wszystkim. Odnoszę wrażenie, że lubi patrzeć jak mnie rani i jak cierpię. Co tu dużo mówić? Ona mnie nienawidzi, zresztą odwzajemniam to uczucie w stu procentach. Ale cóż poradzić, taka już jest, zresztą zawsze była. Nigdy nie czułem że mam mamę. Ona była zapatrzona tylko w ojca i w jego portfel. Myśli, że pieniądze otworzą przed nią cały świat. Nie rozumie, że najważniejsze rzeczy nie są ukryte w bahtach. Jest szczęśliwą wdową. A ja mam kasę głęboko w czterech literach. Wiele razy, kiedy chciała coś ode mnie uzyskać i dawała mi plik banknotów by mnie przekupić, zabierałem je od niej, szedłem do toalety i używałem ich zamiast papieru toaletowego, na zakończenie z dumą spuszczając je w kiblu. 

Problem w tym, że jeszcze nie chcę stracić dachu nad głową, więc póki co muszę żyć pod jej dyktando. Wiem, że ona bez skrupułów mnie stąd wyrzuci. A gdzie ja pójdę? Nie mam do kogo. Przez tego potwora straciłem wszystkich. Nie mam nikogo, jestem sam jak palec. 

Z moich rozmyśleń o tym jakie mam beznadziejne życie, wyrwała mnie ciemna czupryna siedząca w kawiarni dla bogatych hipsterów. Od razu poznałem gościa z wczoraj. Siedział z jakąś dziewczyną. Na oko młodszą od niego o dwa lata... Jakbym był hetero, to mógłbym nawet rzec, że jest naprawdę urodziwa... ale nie jestem i bardziej interesuje mnie osoba obok niej. 

Chwilę musiało mi to zająć, ale jak zrozumiałem co się dzieje, to mój świat runął przed oczami niczym domek z kart. Zaraz... Chwila... przecież ona siedzi tam z moim Brightem. Śmieją się, rozmawiają, patrzą sobie w oczy... Jak się na to mówi? Randka? Szczęśliwy Win Metawin momentalnie zmienił się w posmutniałego gnoma, co rzadko mi się zdarza. Mimo wszystkich przeciwności losu, zawsze staram się, by uśmiech nigdy nie znikał z mojej twarzy. Wtedy nie muszę nic nikomu tłumaczyć. Tak jest prościej. 

Widok tego chłopaka z dziewczyną, wywołał u mnie coś na kształt zazdrości. Wczoraj, kiedy go poznałem, poczułem impuls... Niewypowiedzianą nić porozumienia między nami.  Mimo że go nie znam, mimo że nawet ze sobą nie rozmawialiśmy... Czułem się przy nim... jakoś tak, inaczej. Cisza między nami nie była krępująca. Należała do tych przyjemnych, pełnych zrozumienia. Było mi przykro kiedy się z nim pożegnałem, a On mnie nie zatrzymał. W domu byłem na siebie wściekły, że nawet nie zapytałem się go o numer telefonu. A dziś moje marzenie się spełniło...

 Widzę Go znowu, lecz nie w takich okolicznościach, w jakich chciałbym go zobaczyć. Cóż, jednak cuda się nie zdarzają. Muszę pogodzić się z faktem, że jestem życiowym przegrywem, cipą, marionetką w rękach mojej matki...Nie mogłem się powstrzymać i cały czas ich obserwowałem. Nagle Bright odwrócił się i spojrzał centralnie w moją stronę... Policzki mnie zapiekły płonąc żywym ogniem... Mam nadzieję, że stoję zbyt daleko by mnie rozpoznał bo wyglądam naprawdę śmiesznie w tym przebraniu. Nasze spojrzenia się spotkały... Dostrzegłem, jak uśmiecha się pod nosem i przeczesuje swoje włosy ręką, w mega pociągający sposób. No nie mogłem już dłużej... Nie wytrzymałem i odwróciłem wzrok... Od tego momentu nie miałem już odwagi patrzeć w tamtą stronę. Byłem zażenowany tą sytuacją. 

Jeszcze tylko kilka godzinek i koniec mojej męki. Wychodziłem z galerii. Szedłem tak już z kilka minut i poczułem, jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Zatrzymałem się, bojąc się odwrócić i stanąć twarzą w twarz z osobą, która mnie zaczepiła. A co jeśli to jakiś gwałciciel? Hmm... Poczułem oddech na szyi i ten głos, który wprawił mnie w osłupienie...

"Uroczo dzisiaj wyglądałeś N'Win..." - Po jego ciepłych słowach łaskoczących mnie w szyje, oraz określenia jakiego użył względem mojej osoby... mimowolnie zadrżałem... Odwróciłem się i spojrzałem wprost w oczy śmiejącego się Brighta.

"Nie no serio, do twarzy Ci w tym wdzianku." - Tym razem zaśmialiśmy się oboje. Na moich policzkach raz jeszcze tego samego dnia, pojawił się rumieniec.

"To jak? Dzisiaj też wracamy razem do domu?" - I takim oto sposobem znowu pozwoliłem na to, by mnie odprowadził.

Tym razem, między nami nie było milczenia. Całą drogę rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Przez te 40 minut poznaliśmy się dość dobrze. Rozmawiało nam się tak, jakbyśmy znali się latami. Żadnej bariery, stresu, czy czegokolwiek...

"Hej umm... A może wpadłbym do Ciebie, pooglądamy jakieś filmy, zamówimy pizze? Wiem że jutro Gwiazdka, ale straszliwie mi się nudzi. Moi rodzice wszystko szykują sami, nie chcą bym im pomagał, a ja tylko siedzę w domu i nic tam po mnie... " - No i klops. Mayday! Mayday... Potrzebuje pomocy i to szybko... Naprawdę chciałbym spędzić miło wieczór w jego towarzystwie, ale jakbym przyprowadził go na chatę, to by mi go tam te baby zjadły, i to dosłownie. Poza tym okłamałem go z miejscem mojego zamieszkania, więc słabo by to wyglądało... Fajnie nam się gada, natomiast póki co, pewne sprawy powinienem zatrzymać tylko dla swojej wiadomości. Co tu począć... Zaczynam wewnętrznie panikować... 

"Wiesz, z miłą chęcią, ale u nas w domu jest zasada, że odkąd nie ma z nami taty, to ja muszę pomagać w kuchni na święta. Moja mama i dziewczyna szykują wigilię, a ja im w tym towarzyszę. Tak jest już od trzech lat. Taka tradycja..." - Po moich słowach, brązowooki posmutniał. Może naprawdę nie widzi mu się siedzenie samemu...

"Bright słuchaj... Jutro kończę zmianę o 13stej. A potem idę pokupować jakieś prezenty. Jak zwykle zostawiam wszystko na ostatnią chwilę. Ty już pewnie masz to załatwione, bo widać że jesteś zorganizowaną osobą, nie to co ja... Ale... Może pomożesz mi coś wybrać?" - Trochę mi ulżyło, widząc że jego twarz lekko się rozpromieniła.

"Pewnie, będę na Ciebie czekał, wiem gdzie Cię znaleźć. W takim razie ja mykam. Widzimy się jutro" - Patrzył się na mnie wyczekująco, jakby nad czymś rozmyślając... Bez ostrzeżenia przybliżył się do mnie, cmoknął w policzek niebezpiecznie blisko moich warg i szybko zniknął z zasięgu pola mojego wzroku.

Zamurowało mnie... Przez kilka chwil stałem jak jakiś baran, bo z wrażenia zapomniałem, że nóg używa się do chodzenia... Kiedy już dolne kończyny zaczęły za mną współpracować, ruszyłem w stronę domu... Wpadłem do mieszkania z zamysłem szybkiej ewakuacji do swojego pokoju... Sytuacja z wczoraj się powtórzyła. Sczękające rekiny już chciały mnie zaatakować i pożreć swoimi opowieściami, ale wyminąłem je w milczeniu i pobiegłem na górę. Rozwścieczona Pear zaczęła biec za mną. Zamknąłem jej drzwi centralnie przed nosem. "Won do piekła kurwo wściekła!" - Powiedziałem z westchnieniem, mając pełną świadomość tego, że to zdanie było wyraźnie słychać po drugiej stronie pomieszczenia, o ile nawet nie na parterze... 

Wreszcie miałem święty spokój. Ostatnio naprawdę nie mam ochoty ich oglądać. Potrzebuję chwili wytchnienia od tych dwóch kobiet, które zabiły moją psychikę. A jutro zniszczę sobie życie doszczętnie... Zakładając na palec Pear pierścionek - zakładam w tym samym momencie samemu sobie łańcuch na szyję. Nic, tylko się na nim wieszać... 

Nigdy nie przypuszczałem, że moje życie będzie wyglądać w ten sposób. Nie jestem sam, ale jestem samotny. Jestem bogaty, ale biedny. Udaję szczęśliwego,  ale nie jestem szczęśliwy. Położyłem się na łóżku. Mój ostatni wieczór wolnego człowieka... Jutro o tej porze będę miał narzeczoną, a potem zaczną się przygotowania do ślubu... 

A gdyby tak...A gdyby tak po raz pierwszy przeciwstawić się matce? Gdyby powiedzieć nie? Nawet nie chcę sobie wyobrażać tego,  jaką wojnę bym rozpętał... Niech już będzie co ma być.

 Przytuliłem się do Łaciatka. Wstyd się przyznać, ale śpię z misiem, którego dostałem od taty na swoje piąte urodziny. Łaciatek zawsze mi pomaga kiedy jest mi źle... Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. 

Czułem się okropnie. Pragnąłem, by ktoś przy mnie był, bym mógł się wtulić w Jego tors i wypłakać na ramieniu. By jego brązowe oczy spojrzały się na mnie z czułością, usta pocałowały w czoło i powiedziały że będzie dobrze... Pragnąłem, by Bright tu był. Tylko On, nikt inny... W te dwa dni chłopak odwrócił moje życie do góry nogami... 

Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Teraz to wiem. Wcześniej nie dopuszczałem do siebie tej myśli, ale teraz nie mogę o nim zapomnieć. 

Czemu to wszystko nie ma sensu? Za niedługo Pear zostanie moją żoną, a Bright przyjacielem, za którego oddałbym serce... Przyjacielem, którego kocham nad własne życie zakazaną miłością...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro