Rozdział 18
Mam nadzieję, że zdjęcie w mediach nie przeraża😂
*****
Przez kolejne kilka dni relacja moja i Mac'a wróciły do normy. Postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę, jednak cały czas rozmyślałam, czy to na pewno był dobry wybór. Z każdą chwilą, godziną, minutą miałam coraz więcej wątpliwości. Gdyby tego było mało, cały czas chodzi mi po głowie Michael. Od tamtej sytuacji nie kontaktował się ze mną w żaden możliwy sposób. W mojej głowie cały czas rozbrzmiewał jego zwykle melodyczny głos, zamieniony w wściekły ton z wyrzutami. Może to się wydawać dziwne, ale naprawdę nie mogłam zrozumiem jego słów i zachowania tuż przed wyjściem.
Piętnasty tydzień życia mojego dziecka, rozwijającego się wewnątrz mnie dawał się we znaki. O ile zmiana w mojej sylwetce nie była wielce widoczna, o tyle na wadze przybierałam z każdym dniem. Również mój kręgosłup powoli zaczął odmawiać posłuszeństwa. Bardzo dziwiła mnie postawa paparazzi i mediów. Otóż na świat nie wypłynęła jeszcze informacja o moim stanie. Jest to może nie do końca sprawiedliwe w stosunku do fanów, którzy na każdym kroku mnie wspierają, ale nie chciałam robić szumu wokół mojej osoby. Prędzej czy później sami się domyślą.
Obolała, usiadłam na miękkim fotelu w dosyć sporym salonie. Jedną ręką rozmasowywałam obolały krzyż, zaś drugą sięgnęłam po jedną z książek, leżących na stoliczku. Ułożyłam się wygodnie i zagłębiłam się w ciąg liter. Nie trwało długo, jak moją czynność przerwały czyjeś kroki. Podniosłam głowę znad książki, nie mógł być to ktoś inny niż Mac. Zaczął zmierzać w moją stronę. Zachowywał nieco inaczej. Wyglądał na bardzo zestresowanego i nerwowego. Gdy był już wystarczająco blisko, uklęknął na jedno kolano, wziął moją książkę, którą następnie odłożył na miejsce i chwycił mą dłoń. Nie ukrywałam zdziwienia. Domyślałam się co się za chwile stanie. Chciałam się podnieść, jednak Mac upomniał mnie gestem ręki. Wyjął zza pleców małe pudełeczko, w którym znajdował się piękny, błyszczący pierścionek.
- Wiesz... Ari. To znaczy ten no... Wiesz. Chcesz być moją żoną?
Nie musiałam długo rozmyślać nad decyzją, bo nie chciałam wpadać w większe bagno. Bałam się tylko, że nie będę umiała mu tego wytłumaczyć.
- Wstań Mac - podniosłam się z kanapy wraz z chłopakiem, który cały czas klęczał przede mną.
- O... O co kurwa chodzi? Przecież się ciebie zapytałem.
- Posłuchaj, ja myślę, że nasz związek nie jest na tyle trwały byśmy mogli się pobrać. Rozumiesz...
Mac przez dłuższa chwile analizował moje słowa, po czym głośno chrząknął i zapytał:
- Czyli nie chcesz się ze mną ożenić, tak?
- To nie tak Mac. Po prostu przemyślałam to sobie i doszłam do wniosku, że to nie ma sensu...
Mac zamknął małe pudełeczko z pierścionkiem, po czym rzucił nim o ścianę. Dosyć mnie to zdezorientowało, ponieważ na początku wyglądał na zrezygnowanego, a w mgnieniu oka zmienił się w gniewną, burzową chmurę.
Przełknęłam ślinę, lekko przestraszona i odsunęłam się od niego o kilka kroków by być w bezpiecznej odległości. Ten cały czas lustrował mnie wzrokiem. Obserwował każdy najmniejszy ruch.
- Ja wiem czego ci brakuję - wyszeptał z psychopatycznym uśmiechem.
- O czym ty mówisz?
Nie było mi dane usłyszeć odpowiedzi. Mężczyzna przylgnął do mnie ciałem, wpychając na siłę swój język w moje usta. Zmarszczyłam, zniesmaczona brwi. Chciałam mu się wyrwać, jednak Miller uniemożliwił mi drogę ucieczki. Mocno chwycił mnie w talii, obejmując całe ciało wraz z rękami.
- Puść mnie, idioto! - krzyczałam.
- Nie opieraj się. Wiem, że tego chcesz.
- Nie, nie chcę! Zostaw mnie, kurwa!
Zachowywał się jakby był w transie. Jakby moje słowa do niego nie docierały. Przerzucił mnie przez ramię i zaczął zmierzać w kierunku sypialni. Biłam go pięściami po plecach. Naprawdę nie chciałam tego robić. Jedyne co czułam to obrzydzenie. Brzydziłam się nim. Cały czas próbowałam się z nim szarpać, ale na marne.
Rzucił mnie na łóżko i zaczął się do mnie łapczywie dobierać.
- Zostaw mnie psycholu! Jesteś chory Mac!
- Ciii... Nic ci się nie stanie, jak będziesz grzeczna.
- Spierdalaj - wycedziłam przez zęby.
- Źle się zachowujesz, nie sądzisz?
Poczułam siarczyste uderzenie w prawy policzek. Przygryzłam mocno wargę, by się nie rozpłakać. Nie chciałam dać mu satysfakcji, wolałam grać silną.
Przykleił się do mnie całym swoim ciałem. Kiedy starałam się odpychać go od siebie, ten chwycił mocno za moje nadgarstki i przytwierdził je siłą do łóżka. Nie wytrzymałam i zaczęłam cicho szlochać. Jedyne czym darzyłam wtedy Mac'a, była nienawiść. Czy to jest normalnie, że twój chłopak próbuje cię zgwałcić?
Powoli zaczął się dobierać do biustu. Podciągnął moją koszulką, tym samym uwalniając moje ręce z ciasnego, bolesnego ucisku. Bez zastanowienia wykorzystałam sytuację. Na tyle ile pozwalała mi pozycja, z całej siły kopnęłam prawą nogą w jego nabrzmiałą męskość. Złożył się niczym leżak, dając mi dostęp do ucieczki. Wyczołgałam się spod jego cielska i próbowałam wyjść z pokoju.
- Pożałujesz tego.
Chciałam wybiec z pomieszczenia, jednak Mac z powrotem pociągnął mój nadgarstek. Tym razem posunął się dalej.
- Teraz zobaczysz jak ja się czułem.
Po raz drugi wymierzył we mnie cios. Osunęłam się po ścianie i zakryłam się rękoma, próbując się obronić.
- Nie rób tego, proszę nie pamiętasz co przyrzekałeś?
- Jesteś naprawdę głupia. Nie byłbym w stanie się tak poniżyć przed kobietą, by pierdolić takie rzeczy na poważnie - zaczął się niepohamowanie śmiać.
- Jesteś psycholem, zostaw mnie!
- Niech ci będzie. Tym razem będę milszy.
Chciał już wyjść, jednak w ostatniej chwili popełnił najgorsze co mógł zrobić. Odwrócił się w moją stronę i bardzo mocno wycelował nogą w mój lekko widoczny, ciążowy brzuszek. Syknęłam z bólu. Złapałam się za dolną część brzucha, gdzie dyskomfort był największy.
- Pobij mnie kurwa! Ale dziecka nie tykaj!
- Co... Co? Ja... Ja nie chciałem w dziecko - momentalnie się zmienił.
- Ale to zrobiłeś! Ała... Kurwa - wykrzyczałam przez łzy.
- Co... Coś się stało?
- Teraz to spieprzaj ode mnie! Brzydzę się tobą Miller! Jesteś chory!
Popatrzył się tylko jak zwijam się z bólu na podłodze i wyszedł. Po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych. Wyszedł. Po prostu uciekł. Pobił, wyżył się i zwiał. Cały czas zastanawiałam się jak to możliwe, że przez ostatnie pół roku tak bardzo się zmienił. Owszem, czasami był chorobliwie zazdrosny, ale przemoc nie leżała w jego zachowaniu.
Po chwili leżenia i skomlenia na zimnej posadzce, poczułam dziwną, mokrą substancję między nogami. Wtedy zrozumiałam do czego doszło. Najszybciej jak mogłam, doczołgałam się do telefonu, by zadzwonić po pogotowie. Mogłam się posłuchać Michael'a, kiedy wypominał mi brak ochroniarzy i gosposi w domu.
*****
Właśnie wszedłem do domu po wykończającej zabawie z dziećmi. Rzucanie się balonami, bawienie się w berka i chowanego to zdecydowanie moje przeznaczenie. Kocham kiedy te bezbronne istotki z domu dziecka czy szpitala mają szansę na jeden dzień znaleźć się w innym świecie i zapomnieć o problemach i samotności. Uśmiech na ich małych twarzyczkach sprawia mi największą radość.
Gdy przekroczyłem próg domu, praktycznie od razu rzuciła mi się w oczy Mary.
- Tak mi przykro. Na pewno musisz się martwić.
Podeszła do mnie i zaczęła mnie tulić. Byłem dosyć zdezorientowany. Z każdą następną sekundą coraz bardziej zacząłem się denerwować.
- Ale o co chodzi?
- Ciii... Nic nie mów. Będzie dobrze.
- Mary, ale ja nie wiem o czym ty mówisz.
- Nie oglądałeś wiadomości? - oderwała się ode mnie.
- Wiesz, że nie oglądam takich rzeczy.
- Twoja ukochana, Ariana leży w szpitalu. Nie wiem co jej jest, ale media huczą.
- To nie jest moja ukoch... Co?! W którym szpitalu?! Wiadomo coś?! Dlaczego tam leży?! - zasypywałem pytaniami.
- Nie wiem, kochanie. Znam tylko adres. Leży w Los Angeles.
Starsza kobieta zapisała mi adres szpitala na karteczce, po czym szybko mi ją wręczyła. Bez dłuższego zastanowienia wybiegłem z domu, słyszałem tylko krzyk opiekuńczości Mary:
- Uważaj na siebie!
Po drodze do samochodu, zauważyłem zaufanego ochroniarza - Spencer'a. Byłem naprawdę zdenerwowany, trzęsły mi się ręce. Umiałem prowadzić samochód, ale mimo wszystko nie chciałem doprowadzić do wypadku. Zawołałem dosyć młodego mężczyznę, wyjaśniłem w skrócie sytuację i dałem adres. Po chwili oboje przemierzaliśmy trasę z Neverland'u do szpitala, w którym leżała Ariana. Bardzo się o nią martwiłem. Spodziewałem się najgorszego. Karciłem się w myślach, że przez ostatnie pare dni nie zadzwoniłem do niej ani raz. Bałem się, że nie będę mieć okazji się z nią pożegnać. Spenc chyba zauważył moje obawy, bo momentalnie zaczął mnie pocieszać... Co prawda nieudolnie, ale liczą się gesty.
Zaparkowaliśmy samochód i zauważyliśmy masę reporterów przed głównym wejściem. Od razu ruszyliśmy do bocznym drzwi budynku. Nie miałem na sobie przebrania, więc miałem nadzieję, że nikt z dziennikarzy nie zdołał mnie zobaczyć. Ponagliłem ochroniarza, by dowiedział się o salę, w której leży moja przyjaciółka.
- 113, leć do niej - puścił mi oczko.
Bez zastanowienia pognałem pod podany numer. Nie obyło się bez błądzenia po korytarzach i piętrach, jednak ostatecznie udało mi się odnaleźć pomieszczenie. Przed salą nie dostrzegłem nikogo bliskiego czy znanego Ari. Właściwie to było pusto. Spojrzałem przez szklane drzwi. Od razu rzuciła mi się w oczy mała, krucha, blada osóbka. Miała spuchnięte, zaczerwienione oczy. Wygladała jakby płakała. Chwile później w oczy rzucił mi się dosyć wysoki mężczyzna, ubrany w jasno - czerwone spodnie i ciemną, obcisłą koszulkę. Był uderzająco podobny do kobiety. Siedział przy szpitalnym łóżku, cały czas gładząc małą dłoń Ariany.
Nacisnąłem na klamkę i wszedłem do jasnego, oświetlonego pomieszczenia. Wzrok obu osób spoczął na mojej osobie.
- M... Mike? Co ty tu robisz? - spytała.
Nie odpowiedziałem, a przysunąłem do łóżka białe, niezbyt wygodne krzesło i zająłem miejsce. Kompletnie ignorowałem obecność chłopaka, co może się wydawać niezbyt grzeczne, ale w tamtej chwili naprawdę nie myślałem o byciu uprzejmym i kulturalnym. Chciałem być tylko przy mojej... Przyjaciółce.
- O matko! Michael Jackson koło mojej siski?! Frankie jestem, brat Ari! - wykrzyczał nagle chłopak, naprzeciwko mnie. Wyciągnął rękę przez łóżko, w geście przywitania, na co, nie chcąc być niemiły, śmiało uścisnąłem.
- Michael - uśmiechnąłem się.
Zabrałem rękę i już chciałem wypytywać szatynkę o szczegóły, jednak czułem na sobie przewiercający wzrok, należący do jednej osoby. Kobieta dobrze wiedziała o co mi chodzi, bo posłałem jej porozumiewawcze spojrzenie. Odwróciła się w stronę swojego brata, po czym poprosiła:
- Frankie, mógłbyś wyjść? Chcielibyśmy sami pogadać.
- Jasne! Już się robi Ariś!
Nie trzeba było długo czekać. Odprowadziłem Frankie'go wzrokiem, następnie moją uwaga znów skupiła się na drobnej kobiecie.
- Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało?
- Stało się... I to dużo - już na samym początku zebrało jej się na płacz. - Michael?
- Tak?
- Mogę się przytulić?
- Jasne.
Zrobiła mi miejsce na łóżku, które chwilę później zająłem. Objąłem szatynkę ramieniem i pozwoliłem jej wtulić się w mój tors. Złapałem się za gładką, zimną dłoń, by dodać jej otuchy. Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że jesteśmy parą, ale nie obchodziło mnie to. Zależało mi wtedy tylko na tym, żeby dać jej wsparcie.
- Mi... Michael. Ja straciłam dziecko. Poroniłam - wydukała przez łzy.
Zamurowało mnie. Kompletnie nie wiedziałem co odpowiedzieć. Chociaż nie było to moje dziecko, również mi zbierało się na płacz.
- Ale... Jak to się stało? - dociekałem, drżącym głosem.
- Po prostu pokłóciłam się z Mac'iem i...
- To jego sprawka?!
- Nie do końca.
- To czyja?!
- To znaczy... Pokłóciliśmy się i się zdenerwował. Uderzył mnie dosyć mocno i tak jakoś.
Nie miałem po czym ocenić, ale miałem przeczucie, że Ariana nie mówi mi wszystkiego.
- Powiedz mi wszystko.
- Mówię ci wszystko.
- Widzę, że kłamiesz.
Westchnęła.
- Dobrze, tylko nie krzycz, proszę.
- Nie będę, obiecuję - przysięgłem z ręką na sercu.
- Zaczęło się od tego, że Mac mi się oświadczył - na te słowa od razu zerknąłem na jej prawą dłoń, jednak nie znalazłem tam żadnej błyskotki. - Ja nie mogłam tego przyjąć. Nie czułam, że chcę się z nim wiązać. To było bez sensu. On się strasznie zdenerwował i... Próbował mnie zgwałcić, ale postawiłam mu się. Wtedy on spoliczkował mnie i kopnął w brzuch...
Poczułem uderzającą falę gorąca. Jakim pozerem trzeba być, aby tak traktować swoją ukochaną? Miałem ochotę mu przywalić, mimo, że nie leży to w mojej naturze. Powinien poczuć to samo co Ariana. Pozbawił ją najpiękniejszego daru od Boga - dziecka.
- Skurwiel - mruknąłem cicho pod nosem. - Chyba nie zamierzasz dalej z nim być ani mieszkać?
- Nie wiem... Na pewno z nim nie będę. Nie wiem jak z mieszkaniem.
Prychnąłem. Jak ona po czymś takim może się jeszcze zastanawiać?
- Pozwolisz na to by dalej się na tobie wyżywał?!
- Nie chcę siedzieć na głowie Frankie'mu czy rodzicom. A wyrzucić go nie mogę.
- Dlaczego? Powinien skończyć na bruku.
- To też jego posiadłość. Teraz żałuję, że kupiliśmy ją wspólnie.
Myślałem chwilę nad planem. Aż w końcu zaświeciła mi się w głowie żółta lampka.
- Zamieszkaj u mnie! Mam wiele pokojów i domków gościnnych, Neverland jest dla każdego otwarty... No z wyjątkiem Mac'a.
- Sama nie wiem...
- Proszę. Zobaczysz jak będzie cudownie.
- Nie chcę być dla ciebie problemem.
- Nawet tak nie mów. Bardzo chcę byś ze mną zamieszkała... To znaczy fajnie byłoby mieszkać razem. I tak na stałe jestem tam tylko ja. Przydałby się taki towarzysz. Nie sądzisz?
- Dobrze, niech ci będzie - zgodziła się po minucie zastanowienia.
******
Hej, hej! Jak zawsze, przepraszam za wszelkie błędy, szczególnie powtórzenia😞😘
Osobiście notka podoba mi się średnio, ale już trudno.
Cieszycie się z takiego obrotu spraw? Co myślicie o chuju Mac'u i poronieniu Ari?
Bardzo ciekawią mnie wasze opinie❤️😘😘
Gwiazdki i komentarze motywują❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro