Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

-Witaj Johanno - jest późny wieczór a ona nadal siedzi w papierach. Podnosi znad nich na chwilę głowę i kiwa mi na powitanie. Staję za nią ale nie zaglądam przez ramię. Ma przepiękny widok za plecami
- Czemu nie obrócisz biurka w stronę okna? - pytam, odwracając się do niej.
- Bo ten widok jest zbyt piękny. - po chwili milczenia bez podnoszenia głowy z papierów dodaje - Co się dzieje?

Za życia rodziców często trafiałam tutaj - do gabinetu Johanny. I właśnie wtedy dostawałam serum pokoju. Za którymś razem zrobiło jej się mnie żal gdy przyszłam z podbitym okiem i mniej więcej przemówiła mi do rozsądku. Wtedy nawiązałyśmy nić porozumienia, zalążek przyjaźni. Mogłam przyjść i wszystko jej powiedzieć. Ufałyśmy sobie.
A teraz chcę ją zostawić?
- Jutro jest test przynależności. Ja... Ja się duszę w Serdeczności Jo. Nie potrafię już tutaj żyć.
Podchodzi do mnie i przytula. Nie mogę płakać. Nie przy niej. Wylałam 3 lata temu aż za dużo łez.
- Wiem. Wiem Ana. Chcę żebyś była szczęśliwa. Rozumiem Cię. Twoi rodzice teraz patrzą na Ciebie i jestem pewna że to rozumieją. Oboje się przenieśli z Nieustraszoności. Tu byli szczęśliwi. Ale Ty masz tam swoje korzenie. Niech zgadnę, właśnie tam Cię ciągnie?
Kiwam głową niezdolna do mowy.
- Więc.. Nie jesteś zła?
- Chcę żebyś była szczęśliwa Ana. Musimy się godzić ze stratą swoich bliskich. Każdy musi odejść. Czy to będzie dziś, jutro, czy za 10 lat nie ma znaczenia. Czas który nam zostaje musimy przeżyć jak najlepiej. A teraz chodź, przejdzmy się.
- A dokumenty? - spoglądam na jej zawalone nimi biurko. Ona się tylko uśmiecha, bierze mnie pod ramię i schodzimy na dół.
Dopóki nie robi się tak ciemno że nic nie widzimy chodzimy po sadach pełnych owoców. Chcę się nacieszyć ostatnimi dniami tutaj. Kocham takie chwile. Powietrze przesycone woniami dojrzewających owoców, zapach drzew. Często owady które latają od kwiata do kwiata lub żerują w owocach.
Jo całuje mnie w czoło na dobranoc i odchodzimy, każda w swoją stronę. Będzie mi jej brakować.

*następnego dnia*
Wstaję, ubieram się, chodzę, jem. Wszystko robię mechanicznie. Dziś mam myśleć tylko o teście. Stresuje się okropnie ale staram się nie dać tego po sobie poznać. To jest to. Ten najważniejszy dzień w moim życiu. Ten który ma wybrać mi dalsze życie.
Nie chcę spotkać się dzisiaj z Johanną. Wchodzę do stołówki, zabieram coś na ząb i wychodze tylko żeby jej nie spotkać. Torbę z podręcznikami mam przewieszoną przez ramię. Wychodze z terenów Serdeczności w stronę szkoły. Dopóki jem idę. Potem biegnę dopóki starcza mi sił. Docieram do ogrodzenia jeszcze przed ciężarówką która zawozi codziennie ludzi do miasta. Strażnicy wpuszczają mnie bez pytania i idę dalej. Po paru minutach zauważam za sobą ciężarówkę więc zaczynam biec. Kierowca na pewno mnie pamięta więc wie że zaraz się do niego dołączę. Rob pamięta żeby zostawić mi wolne siedzenie z przodu. Wkrótce dojeżdżamy i przyłączam się do młodzieży która chodzi ze mną do klasy. Osamotniona Serdeczna to nie to co chcą widzieć przywódcy frakcji. Nie chcę żeby uznali mnie za szkodliwą i mnie 'usunęli'.
Do pory lunchu kończymy wszystkie zajęcia i każdy nastolatek musi czekać w stołówce na swoją kolej. Altruiści siedzą cicho, chcą być niewidzialni, sporadycznie rozmawiają. Erudyci siedzą z nosami w książkach. Prawi toczą zażartą dyskusję która po chwili przeradza się w śmiechy. Nieustraszeni siedzą wszędzie tylko nie na krzesłach. Próbują chyba grać w wyzwania. A my? Jak to Serdeczni. Zabawa to nasze życie. Staramy się być mili i cieszący się życiem. A więc siadamy na podłodze w kole i próbujemy grać. Co jest trudne skoro co chwila kogoś z nas wywołują. Ten kto wychodzi nie wraca. Każą iść potem do domu? Johanna nic mi o tym nie mówiła.
Tobias Eaton
Ezekiel Pedrad
Sara Melton
Pauline Back
Anastasia Grey
Moja kolej. Rozpoznaje młodego altruistę. To syn Marcus'a Eaton'a - przywódcy Rady. Ten drugi to nieustraszony który podchodzi żywym krokiem do drzwi i znika za nimi. Po Prawej i Erudytce widać że się stresują. A ja czuje się jakbym miała zwymiotować. Ktoś mnie popycha. To Maisie. Nadal siedzę w kółku które stworzyłyśmy.
Nigdy nie byłam jeszcze w tej sali bo wchodzi się tutaj dopiero mając 16 lat podczas testu. Ściany są wyłożone lustrami, a podłoga kafelkami. Na środku stoi jakiś dziwny fotel, obok niego biurko z komputerem. Przy nim stoi Jeanine Matthews. Nie trudno ją rozpoznać bo to ona zarządza szkołami w mieście. Widzę ją prawie codziennie na korytarzu w szkole.
Podchodze do fotela na którym siadam i dostaje małą fiolkę z niebieskim płynem. Nie waham się przed wypiciem. Zamykam na chwilę oczy a gdy je otwieram czuję że coś się zmieniło. Zsiadam z fotela. W pokoju nic nie ma - ani kobiety, ani urządzeń. Nic. Obracam sir dookoła siebie i teraz to widzę. Przede mną stoją dwa stoły. Na jednym jest nóż na drugim kawał mięsa.
- Wybieraj. - słyszę znad siebie ale nie widzę nikogo. Podchodze po cichu po nóż. Zabieram go i odchodze w drugą stronę. Trzeba było bardziej uważać bo słyszę za sobą warczenie. Licze w głowie do pięciu aby uspokoić oddech i serce i najwolniej jak mogę obracam się. Kątem oka oceniam odległość między mną a psem i skacze na niego. Ręce mam pełne jego krwi. Musiałam od razu trafić w jakiś ważny narząd bo pada nieruchomy. A ja budze się znów na tym samym fotelu.
- Gratulacje. Twój wynik to Nieustraszoność. - dziękuję jej z pełnym uśmiechem na twarzy i wychodze. Na końcu sali są drugie drzwi których wczesniej nie zauważyłam, a za nimi znajduje się sala tej samej wielkości co stołówka. Tutaj są wszyscy.
Czekamy na zakończenie testów. Wychodzi do nas pięć osób - Jeanine Matthews, Johanna, Tori, Natalie Prior oraz Jack Kang. Dziękują nam i przypominają o jutrzejszej Ceremonii Wyboru. I tyle. Jesteśmy wolni. Możemy wrócić do domów. Tym razem wsiadam na pakę ciężarówki i śpiewam razem z innymi. Nie czuje nic prócz radości z końca dnia. Wiem że będę musiała się pożegnać jeszcze dziś z kilkoma ważnymi dla mnie osobami ale trzeba żyć chwilą. Od kilku lat powtarzam sobie - Carpe diem, Ana. Bo nie wiesz kiedy nadejdzie Twój koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro