Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

44 |bezmyślnie|

– Gdzie cię podwieźć? – pytam, starając się nie okazywać własnego dyskomfortu w tych mokrych ubraniach.

– Nigdzie, nie chciałam z tobą jechać – naprawdę nie rozumiem, co zrobiłem tej dziewczynie. Jestem dla niej miły, niemal za każdym razem, gdy ją spotykam.

– Okej – skoro nie chce mi dać adresu, to zawiozę ją tam, gdzie sam jadę. Możliwe, że nikogo tam nie ma – Gdzie szłaś?

– Nad ocean, chciałam poserfować.

– A gdzie masz deskę? – pytam.

– Wow, trzeba mieć do tego deskę? Niezły z ciebie bystrzacha.

– A ty jej nie masz i chyba nie masz też soczewek, a w okularach nie da się...

– Dobrze, może tak naprawdę szlam popatrzeć, jak serfują, okej?! – krzyczy – Jesteś taki beznadziejny.

– Uratowałem cię, zanim ta wichura by cię zmiotła, Nelly.

– Znasz moje imię? Jestem zaskoczona...

– A ty?

Prycha.

– Twoje imię nie jest mi potrzebne.

– Naprawdę nie rozumiem, co ci zrobiłem – mówię w końcu – Nienawidzisz mnie z jakiegoś konkretnego powodu?

– Myślę, że zaraz wypominasz mi okulary i będziesz mi je wypomniał do końca liceum i także te podwózkę i wszystko, co robisz albo wyśmiejesz mnie na forum lub w końcu zorientujesz się, że chodzę w kółko w tym samym i będziesz obrzydzony. Chcę, żeby ludzie, jak ty, trzymali się ode mnie z daleka.

– Bo co?

– Bo to nie moja wina, że nie urodziłam się w normalnej rodzinie! – krzyczy – A ty masz wszystko... pieniądze i.. – patrzy na mnie – pieniądze... więcej pieniędzy.

– Wiesz, już nie chcę z tobą gadać, skoro widzisz we mnie tylko kasę, bo zrobiłem dla ciebie coś miłego i próbowałem przeprosić, gdy zrobiłem coś niemiłego. To wredne z twojej strony.

– To powiedz mi, co jeszcze mam o tobie wiedzieć?

– Nic, nie chcę zadawać się z kimś takim, jak ty.

– O Boże, jaki z ciebie dzieciak.

– A z ciebie idiotka – warczę.

– No i proszę! Twoja prawdziwa twarz!

Zaciskam dłonie na kierownicy. Trudno jest skupić się na drodze, gdy tak leje, a ona jeszcze mnie rozprasza.

– Dupek – powtarza, gdy jej nie odpowiadam.

– Kretynka.

– Dzieciak.

– I kto to do cholery mówi! – krzyczę.

A ona się po prostu uśmiecha.

Naprawdę, co jest nie tak z tą dziewczyną?

Wyciska wodę ze swoich mokrych włosów na moje wycieraczki...

Widzi, że się jej przyglądam.

– No już, powiedz to.

– Co? – dlaczego musi być taka wkurzająca?

– Żebym przestała brudzić w twoim drogim samochodzie – dlaczego to ją bawi?

– Gdyby obchodził mnie ten samochód, nie zatrzymałbym się. Może obchodzi mnie człowiek?

– Cholera, chcesz być politykiem? – mi wcale nie jest do śmiechu, a ona nieustannie się uśmiecha, jakby bawiło ją wkurzanie mnie.

– Jesteś nie do zdarcia, co?

– Chciałabym – szepcze.

– To samochód mojej mamy, nie mam własnego. Zapłaciłem za twoje okulary z pieniędzy ojca, który woli dawać mi kasę, niż tu być. Nie obchodziła mnie cena oprawek, po prostu sądziłem, że te się tobie spodobają. Nie znasz mnie, a ja nie znam ciebie. Jestem dla ciebie miły, bo chcę, a nie bo muszę.

– Twoi rodzice są bogaci?

– To o wiele bardziej skomplikowane, niż myślisz.

Jakimś cudem udaje mi się dojechać do mojego domu. Parkuję w garażu, żeby uniknąć deszczu.

Ona znowu zaczyna się rozglądać.

– Gdzie jesteśmy?

– Gdzieś gdzie jest ciepło i bezpiecznie. Chodź do środka, Nelly.

– Nie prześpię się z tobą!

Teraz wybucham śmiechem.

– Mam dziewczynę – informuję ją – Ale pewnie nie wierzysz, że to by mnie powstrzymało, co? – patrzę na nią, a ona patrzy na mnie.

– Zimno mi, chodźmy już do środka.

– Powinnaś mnie przeprosić, wiesz – wysiadam i idę otworzyć jej drzwi.

– No i na dodatek dżentelmen!

– Nigdy mi tego nie zapomnisz, co?

– Cóż, szukam pozytywów.

Wchodzimy do środka, a raczej ja wchodzę. Ona stoi w progu.

– Wchodzisz, czy nie?

– Nie chcę niczego zniszczyć...

Ciągnę ją za rękę, zmuszając do wejścia do domu. Ona znowu rozgląda się dookoła, chyba próbując zrozumieć kim jestem.

– Mamo! Jestem! – krzyczę, gdy wchodzimy głębiej – Mamo!

Chyba jej nie ma, a to znaczy, że nie ma tu nikogo.

Jesteśmy sami.

– Nie ma twojej mamy?

– Jesteśmy sami – kurwa, nie zabrzmiało to za dobrze – Dam ci coś na przebranie..

– Dlaczego mnie tu przywiozłeś?

– Bo nie chciałaś mi podać żadnego adresu, a ja chciałem wrócić do domu, zanim coś w nas uderzy. Proszę, jesteśmy bezpieczni. Teraz możesz mi podziękować.

– Jesteś oblechem.

– Co?

– To było... – zaczyna się rumienić, to zabawny widok.

– Myślałaś, że mówię o przysłudze seksualnej?

– Nie! – krzyczy.

– Jasne! – odkrzykuję – Masz bardzo brudny umysł, to ty jesteś oblechem.

– Nie, bo ty.

– Nie, bo...

Przewraca oczami.

– Dzieciak.

– Małpa.

– Daj mi już te słucha ciuchy! – krzyczy.

– Poszukam czegoś u mamy.

– Czy twoja mama jest nienaturalnie drobna, jak ja?

Przyglądam się jej i rzeczywiście tak jest.

– Nie sądzę, żeby to było możliwe po urodzeniu czwórki dzieci.

– Twoja mama urodziła czwórkę dzieci?

– Nie, jestem od kosmitów – teraz ka przewracam oczami.

– Bardzo zabawne. Po za tym, gdyby była kosmitką, mogłaby być nienaturalnie szczupła.

– Jesteś kosmitką? O Boże!

Uderza mnie w ramie.

– Jesteś głupi.

– Mama kiedyś była bardzo szczupła, nie wiem, dlaczego nie wyrzuciła tych rzeczy.

– Jest fajną mamą? – to nietypowe pytanie.

– Cholernie fajną.

– To super.

– Superaśnie.

– Ale jesteś wkurzający...

Uśmiecham się głupio, a ona robi równie głupią minę.

Cholerny deszcz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro