44 |bezmyślnie|
– Gdzie cię podwieźć? – pytam, starając się nie okazywać własnego dyskomfortu w tych mokrych ubraniach.
– Nigdzie, nie chciałam z tobą jechać – naprawdę nie rozumiem, co zrobiłem tej dziewczynie. Jestem dla niej miły, niemal za każdym razem, gdy ją spotykam.
– Okej – skoro nie chce mi dać adresu, to zawiozę ją tam, gdzie sam jadę. Możliwe, że nikogo tam nie ma – Gdzie szłaś?
– Nad ocean, chciałam poserfować.
– A gdzie masz deskę? – pytam.
– Wow, trzeba mieć do tego deskę? Niezły z ciebie bystrzacha.
– A ty jej nie masz i chyba nie masz też soczewek, a w okularach nie da się...
– Dobrze, może tak naprawdę szlam popatrzeć, jak serfują, okej?! – krzyczy – Jesteś taki beznadziejny.
– Uratowałem cię, zanim ta wichura by cię zmiotła, Nelly.
– Znasz moje imię? Jestem zaskoczona...
– A ty?
Prycha.
– Twoje imię nie jest mi potrzebne.
– Naprawdę nie rozumiem, co ci zrobiłem – mówię w końcu – Nienawidzisz mnie z jakiegoś konkretnego powodu?
– Myślę, że zaraz wypominasz mi okulary i będziesz mi je wypomniał do końca liceum i także te podwózkę i wszystko, co robisz albo wyśmiejesz mnie na forum lub w końcu zorientujesz się, że chodzę w kółko w tym samym i będziesz obrzydzony. Chcę, żeby ludzie, jak ty, trzymali się ode mnie z daleka.
– Bo co?
– Bo to nie moja wina, że nie urodziłam się w normalnej rodzinie! – krzyczy – A ty masz wszystko... pieniądze i.. – patrzy na mnie – pieniądze... więcej pieniędzy.
– Wiesz, już nie chcę z tobą gadać, skoro widzisz we mnie tylko kasę, bo zrobiłem dla ciebie coś miłego i próbowałem przeprosić, gdy zrobiłem coś niemiłego. To wredne z twojej strony.
– To powiedz mi, co jeszcze mam o tobie wiedzieć?
– Nic, nie chcę zadawać się z kimś takim, jak ty.
– O Boże, jaki z ciebie dzieciak.
– A z ciebie idiotka – warczę.
– No i proszę! Twoja prawdziwa twarz!
Zaciskam dłonie na kierownicy. Trudno jest skupić się na drodze, gdy tak leje, a ona jeszcze mnie rozprasza.
– Dupek – powtarza, gdy jej nie odpowiadam.
– Kretynka.
– Dzieciak.
– I kto to do cholery mówi! – krzyczę.
A ona się po prostu uśmiecha.
Naprawdę, co jest nie tak z tą dziewczyną?
Wyciska wodę ze swoich mokrych włosów na moje wycieraczki...
Widzi, że się jej przyglądam.
– No już, powiedz to.
– Co? – dlaczego musi być taka wkurzająca?
– Żebym przestała brudzić w twoim drogim samochodzie – dlaczego to ją bawi?
– Gdyby obchodził mnie ten samochód, nie zatrzymałbym się. Może obchodzi mnie człowiek?
– Cholera, chcesz być politykiem? – mi wcale nie jest do śmiechu, a ona nieustannie się uśmiecha, jakby bawiło ją wkurzanie mnie.
– Jesteś nie do zdarcia, co?
– Chciałabym – szepcze.
– To samochód mojej mamy, nie mam własnego. Zapłaciłem za twoje okulary z pieniędzy ojca, który woli dawać mi kasę, niż tu być. Nie obchodziła mnie cena oprawek, po prostu sądziłem, że te się tobie spodobają. Nie znasz mnie, a ja nie znam ciebie. Jestem dla ciebie miły, bo chcę, a nie bo muszę.
– Twoi rodzice są bogaci?
– To o wiele bardziej skomplikowane, niż myślisz.
Jakimś cudem udaje mi się dojechać do mojego domu. Parkuję w garażu, żeby uniknąć deszczu.
Ona znowu zaczyna się rozglądać.
– Gdzie jesteśmy?
– Gdzieś gdzie jest ciepło i bezpiecznie. Chodź do środka, Nelly.
– Nie prześpię się z tobą!
Teraz wybucham śmiechem.
– Mam dziewczynę – informuję ją – Ale pewnie nie wierzysz, że to by mnie powstrzymało, co? – patrzę na nią, a ona patrzy na mnie.
– Zimno mi, chodźmy już do środka.
– Powinnaś mnie przeprosić, wiesz – wysiadam i idę otworzyć jej drzwi.
– No i na dodatek dżentelmen!
– Nigdy mi tego nie zapomnisz, co?
– Cóż, szukam pozytywów.
Wchodzimy do środka, a raczej ja wchodzę. Ona stoi w progu.
– Wchodzisz, czy nie?
– Nie chcę niczego zniszczyć...
Ciągnę ją za rękę, zmuszając do wejścia do domu. Ona znowu rozgląda się dookoła, chyba próbując zrozumieć kim jestem.
– Mamo! Jestem! – krzyczę, gdy wchodzimy głębiej – Mamo!
Chyba jej nie ma, a to znaczy, że nie ma tu nikogo.
Jesteśmy sami.
– Nie ma twojej mamy?
– Jesteśmy sami – kurwa, nie zabrzmiało to za dobrze – Dam ci coś na przebranie..
– Dlaczego mnie tu przywiozłeś?
– Bo nie chciałaś mi podać żadnego adresu, a ja chciałem wrócić do domu, zanim coś w nas uderzy. Proszę, jesteśmy bezpieczni. Teraz możesz mi podziękować.
– Jesteś oblechem.
– Co?
– To było... – zaczyna się rumienić, to zabawny widok.
– Myślałaś, że mówię o przysłudze seksualnej?
– Nie! – krzyczy.
– Jasne! – odkrzykuję – Masz bardzo brudny umysł, to ty jesteś oblechem.
– Nie, bo ty.
– Nie, bo...
Przewraca oczami.
– Dzieciak.
– Małpa.
– Daj mi już te słucha ciuchy! – krzyczy.
– Poszukam czegoś u mamy.
– Czy twoja mama jest nienaturalnie drobna, jak ja?
Przyglądam się jej i rzeczywiście tak jest.
– Nie sądzę, żeby to było możliwe po urodzeniu czwórki dzieci.
– Twoja mama urodziła czwórkę dzieci?
– Nie, jestem od kosmitów – teraz ka przewracam oczami.
– Bardzo zabawne. Po za tym, gdyby była kosmitką, mogłaby być nienaturalnie szczupła.
– Jesteś kosmitką? O Boże!
Uderza mnie w ramie.
– Jesteś głupi.
– Mama kiedyś była bardzo szczupła, nie wiem, dlaczego nie wyrzuciła tych rzeczy.
– Jest fajną mamą? – to nietypowe pytanie.
– Cholernie fajną.
– To super.
– Superaśnie.
– Ale jesteś wkurzający...
Uśmiecham się głupio, a ona robi równie głupią minę.
Cholerny deszcz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro