Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 |rodzina|

Matthew, 15 lat

Nie mam za dużo czasu. Przyjechałem tylko na kilka dni, pomiędzy przerwą w trasie. Musiałem ich zobaczyć, bo cholernie się za nimi stęskniłem. W domu panuje jeszcze cisza, wszyscy śpią, a ja nie chcę marnować ani chwili. Przykrywam Shannon kołdrą i wychodzę z łóżka.

Mam do wykonania zadanie i jestem z tego powodu bardzo podekscytowany.

Myślę, że oboje czekaliśmy na ten dzień, dlatego żadne zmęczenie mi niestraszne.

Otwieram drzwi do pokoju mojego syna, który śpi na brzuchu, śliniąc poduszkę.

Jest do mnie taki podobny.

Podchodzę do niego i zdzieram z niego kołdrę. Matthew ma lekki sen. Otwiera szeroko oczy i podrywa się z łóżka, jak wariat. Patrzy na mnie morderczym wzrokiem, gdy ja się do niego uśmiecham.

– Ubieraj się, idziemy zrobić coś fajnego.

Zabiera poduszkę i kładzie ją sobie na głowie, przewracając się na drugi bok.

– Matthew, już – chcę spędzić trochę czasu z moim najstarszym synem.

– Tato – jęczy z pod poduszki, więc zrywam mu ją z głowy – Która jest godzina?

– Mam dzisiaj bardzo pracowity dzień, synu – klepie go po nodze, a on dalej się nie rusza – No chodź, spodoba ci się.

Widzę, że się zastanawia. Przygląda mi się przez chwile, zanim w końcu się podnosi. Wyciągam rękę, żeby ułożyć jego włosy, ale on mi na to nie pozwala.

– Przepraszam, czasem zapominam, jak duży już jesteś – uśmiecham się do niego.

– Chodźmy już, żebym mógł wrócić do snu.

Ożywi się, gdy zobaczy, gdzie go zabieram.

Gdy docieramy do garażu, obracam się do niego z uśmiechem.

– Chciałeś nauczyć się prowadzić. Zróbmy to dzisiaj.

Znowu przygląda mi się tym dziwnym wzrokiem, którego nie rozumiem.

– Wyprowadzę samochód z garażu, a potem dam ci prowadzić.

Wsiadam do jednego z naszych samochodów, a Matthew idzie moim śladem. Nic nie mówi, wygląda, co najwyżej na znudzonego zamiast podekscytowanego, jak ja.

Szybko przesiadamy się na podjeździe. Tłumaczę mu skrzynie biegów, znowu zapominając, że to przecież piętnastoletni chłopak i wie o co chodzi w samochodach. Jednak to nie powstrzymuje mnie, przed mówieniem mu, żeby bardzo powoli zwalniał sprzęgło...

Wszystko udaje mu się za pierwszym razem.

Niemal skaczę z dumy, gdy samochód nie gaśnie mu na pierwszych światłach.

– Nie mogę uwierzyć, że to twój pierwszy raz. Jesteś świetnym kierowcą, Matthew.

Zmienia pas, żeby kogoś wyprzedzić.

Co do cholery?

W ogóle nie jest przerażony.

Wzrusza ramionami na moje oświadczenie.

– Poprosiłem wujka Logana, jak ciebie nie było – mówi w końcu – No wiesz, gdy ty woziłeś się Porsche po Los Angeles, a my siedzieliśmy tutaj z tym niemal nieużywanym Land Roverem.

– Dlaczego?

– Kupisz mi Porsche?

– Chciałem ci kupić samochód, ale na wprawki miało być to coś taniego, żeby nie było szkoda ci go rozbić.. nie chcę, żebyś się rozbijał.. – nagle to ja tracę swoją pewność siebie, przy swoim dziecku.

– Nie chcę jeździć jakimś gównem – mówi.

– Matthew...

– No co? Ty gdy nie jesteś tutaj jeździsz Porsche! – nie wiem, czy jest podekscytowany, czy wkurzony.

– Skąd o tym wiesz?

– Widziałem w internecie – mówi obojętnym tonem – Tam jest bardzo dużo różnych rzeczy...

– To nie..

– Dlaczego ty masz Porsche, a my nie? – tłumaczę sobie, że to zwykły nastolatek. Sam marzyłem o takich głupich rzeczach, gdy nim byłem – Przecież nas stać!

– Mnie stać – kurwa.

Nie to chciałem powiedzieć.

– Nie kupię ci Porsche i to nie jest mój samochód.

– To, że nie widnieje na nim twoje nazwisko... – zaczyna, znowu sięgając do głębszego dna tego zdania – Nie znaczy, że nie jest twoje. Wiesz, tato? – nie umyka mi jego kpiący ton.

– Chcesz mnie zranić, bo nie chcę kupić ci samochodu?

Wzrusza ramionami, jakby nie liczyło się dla niego to, co mówię.

Prowadzi, jak zawodowy kierowca, mając tylko piętnaście lat.

– Dlaczego poprosiłeś Logana?

– Bo byłem zmęczony czekaniem na ciebie – którego z nas boli to bardziej? – Za kilka miesięcy będę mógł iść na egzamin i...

– Wiem, że zdasz za pierwszym razem – uśmiecham się, mimo, że wcale nie czuję teraz zbyt dużo pozytywnych emocji.

– Ta, ja też to wiem – mówi nonszalancko – Kupisz mi wtedy samochód?

– Nie cholerne Porsche, Matthew.

Jestem zły na Logana, że to z nim zrobił. To powinna być nasza chwila, to ja powinienem go wspierać, gdy się z tym zmaga i gdy osiąga swój sukces.

To chwila dla ojca i syna, do cholery.

– Tu wysiadam – parkuje przed jakimś domem. Nie mam pojęcia, co to za miejsce.

– Kto tutaj mieszka?

– Mój przyjaciel. Dzięki, że się ze mną przyjechałeś, wrócę później – wyciąga telefon z kieszeni – Nara!

– Stop – wyciągam rękę i zamykam drzwi, które on właśnie otworzył – Dlaczego się tak zachowujesz?

– Świat się nie zatrzymuje, gdy ty wyjeżdzasz, a teraz daj mi żyć, do cholery.

– Matthew! – krzyczę.

– Odbyliśmy chwile ojciec syn, a teraz daj mi żyć.

– Kocham cię – mówię mu, a on przewraca oczami na to oświadczenie.

– Mogę już iść?

– Nie – nie wiem, co robię. Jestem w tym beznadziejny.

– Dlaczego? Chcę spędzić trochę czasu z przyjacielem...

– Idź – muszę się przygotować do tej rozmowy, w tej chwili czuję, jakby mój syn mnie nienawidził i to rozwala mnie od środka.

Wracam do domu sam. Po drodze zdaję sobie sprawę, że nawet nie zapytałem go o imię przyjaciela, ani jak się poznali. Nic o nim nie wiem.

Gdy wracam do domu, zauważam w oknie moją małą dziewczynkę. Przykłada nos do szyby i chyba na mnie czeka. Ma małe oczka i co chwila pociera je piąstkami.

Uśmiecham się do niej.

Gdy wchodzę do środka, staje mi na drodze.

– Gdzie byłeś, tatusiu?

– Na przejażdżce z twoim bratem.

– Ooo, mogłeś mnie zabrać! – ziewa szeroko – Przeczytasz mi książkę?

– A może ty mi przeczytasz?

Kręci głową.

Mała kładzie się w swoim łóżku z wielkim baldachimem i przykrywa kołdrą po samą szyje. Jej mama też właśnie tak śpi.

Przesuwam ją pod ścianę i kładę się obok niej, otulając ją ramieniem.

– Co czytamy?

Wskazuje na książkę obok lampki.

Biorę do ręki i zaczynam czytać. Czytam o wiele dłużej, niż to konieczne, bo nawet nie zauważam, kiedy zasypia.

Nie zostawiam jej samej, za często mnie nie ma, żeby rezygnował z takich chwil. Całuję ją w główkę, aż w końcu sam jeszcze zasypiam.

Trwa to tak długo, póki nie czuję ust na swoim czole. Podrywam się trochę gwałtownie, bo raczej nikt nie robi tego, gdy nie jestem w domu. Jej palce przeczesują moje włosy, a gdy otwieram oczy, dostrzegam jej słoneczny uśmiech.

– Widać kto skradł twoje serce – nie ma w tym goryczy, jak w głosie Matthewa, dalej się uśmiecha.

Przyciągam ją do siebie, póki nie wpada na moją pierś.

– Jest strasznie do ciebie podobna – szepczę jej na ucho.

– W końcu to moja jedyna córka – przykłada usta do mojego policzka.

– Nasza córka.

Czuję, jak się uśmiecha.

– Nasza – powtarza po mnie – Muszę iść zrobić śniadanie.

– Ja zrobię, a ty sobie poleż z naszą dziewczynką.

Evelyn otwiera oczy i uśmiecha się, gdy widzi nas razem.

– Idę robić śniadanie – mówię jej.

– Chcę pomóc!

– Wiedziałam, że nie opuści cię na krok.

Jeszcze dzisiaj nie widziałem moich dwóch najmłodszych synów. Bliźniaków, którzy nam się przydarzyli z przypadku. Mieliśmy zostać przy dwójce, chociaż Shannon wspominała o trzecim dziecku, no i w końcu mamy czwórkę.

Zaglądam do ich pokoju, bo są nierozłączni, ale ta dwójka jeszcze śpi.

Czy oni zawsze tak długo śpią?

Czy mała zawsze mnie tak wyczekuje?

Czy Matthew jest niegrzeczny, czy może wręcz zbuntowany?

Głowa boli mnie od nadmiaru pytań.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro