Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Tanie wino

Rozdział numer 100 ✌️

*świat bez Magii*

Warren wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi, jednocześnie ściągając buty.

Rzucił plecak niedaleko od drzwi swojego pokoju, ominął śpiącego kota, kopnął czyjąś skarpetkę (zapewne jego) pod najbliższą szafkę, przeskoczył nad pudełkiem po chińskim żarciu i prawie udało mu się dotrzeć do kuchni, gdy potknął się o książkę, leżącą tu zapewne od czasów jego studiów.

Klnąc podniósł się z ziemi i ocenił stan swojej kolacji, pizzy, która zamortyzowała jego upadek. Opakowanie było podniecone, ale bez tragedii.

- Powinna być zjadliwa. – Mruknął pod nosem.

Rzucił pudełko na stół w kuchnio – salonie. Otworzył sobie puszkę jakiegoś słodkiego i niezdrowego napoju, i zabrał się za jedzenie.

Zwykle jadał w swoim pokoju ale tym razem postanowił że spędzi chociaż chwilę z Tanu i zamieni parę słów z Vanessą, która o tej porze zazwyczaj wychodziła do pracy.

Skoro Warren je, pozwolicie że przybliżę wam sytuację.

Warren, Nessa i Tanu byli kiedyś trójką studentów. Wynajęli razem mieszkanie. Potem skończyli studia i rozpoczęli dorosłe życie, ale żadne z nich nie było stać aby samemu coś wynajmować, więc zostali razem. 

Warren i Tanu pracowali w zwykłych spożywczakach, a Vanessa... No cóż, domyślcie się, w jakiej pracy wychodzi się wieczorem odpicowanym jak stróż w Boże Ciało, a wraca rano z całkiem ładną sumką i majtkami w torebce. I nie, nie jest to praca tajnego agenta.

Wracając do Warrena i jego pizzy.

Nie musiał czekać zbyt długo na Vanessę, ta po chwili wyszła ze swojej sypialni, przebrana już w obcisłą sukienkę.

- O, pizza. Kradnę kawałek.

- Spoko. – Wymamrotał, przełykając kęs. – Widziałaś Tanu?

- Dzisiaj wrócił trochę wcześniej, pewnie jest u siebie.

- Dzięki.

- Do zobaczenia rano! – Zawołała do niego, z kawałkiem pizzy w dłoni wsuwając szpilki.

- Powodzenia i uważaj na siebie! – Odkrzyknął mężczyzna. – Drzwi zamknij na klucz!

- Okej! – Po chwili rozległo się szczeknięcie klucza w zamku i w mieszkaniu zapanowała nieprzyjemna cisza.

Wstał i podszedł do drzwi pokoju Tanu. Nie chcąc być niekulturalny zapukał. Ponieważ nikt nie odpowiedział, uchylił drzwi i powoli wszedł do środka.

W pokoju było zaskakująco czystko w porównaniu z resztą mieszkania. Łóżko było pościelone. Jedyną oznaką ludzkiej obecności był kubek na biurku, bluza z kapturem na podłodze i skarpetka na żyrandolu (Warren osobiście ją tam wrzucił).

Mężczyzna wycofał się do salonu. Postanowił zadzwonić do Tanu. Tylko gdzie on położył telefon...

Zaczął kręcić się po mieszkaniu (z kawałkiem pizzy w ręce, bo był naprawdę głodny) i po chwili telefon okazał się niepotrzebny. Tanu zdrzemnął się na kanapie, zmęczony pracą i znudzony czekaniem.

Warren uśmiechnął się delikatnie. Nie będzie go budził. Tylko gdzie jest koc...

Zanim go znalazł, Tanu usiadł i spojrzał na niego nieprzytomnie.

- O Warren. – Mężczyzna potarł oczy. – Miło cię widzieć. Mamy coś do jedzenia?

- Pizze.

- O! – Mężczyzna od razu się ożywił. – To ja zamówię jakieś chińskie żarcie i powinno być okej. – Skierował się do kuchni po kawałek pizzy. – Wybierz serial. – Wymamrotał z pełnymi ustami.

Zamawianie dwóch zupełnie odmiennych rzeczy i dzielenie się nimi podczas oglądania serialu stało się ich taką mini tradycją, którą Warren skrycie uwielbiał. W niektóre dni Vanessa robiła sobie wolne, zamawiali masę żarcia i całą noc oglądali lub grali w planszówki. Ale gdy był sam na sam z Tanu też mu to pasowało. Prawie zawsze zgadzali się w kwestii i jedzenia, i kinematografii, więc były takie noce, kiedy stawali się jednością zatopioną w kanapę na stałe. Wtedy rozprawiali do trzeciej nad ranem która postać z Star Wars jest najbardziej hot, albo wypłakiwali oczy przy ckliwych komediach romantycznych. I to było cudowne.

Niestety, zazwyczaj po pracy nie mieli na to energii, więc tylko pochłaniali szybko pizze i od razu szli spać, przygotowując się do mordęgi kolejnego dnia w pracy.

Dziś jednak nastała jedna z tych wspaniałych nocy, kiedy siedzieli koło siebie i wcinając ulubione potrawy, oglądali jakiś głupi film. Warren był na tyle szczęśliwi, że zapomniał o tym, że w poniedziałek znów musi wlec się do pracy, i że jeśli nadal będzie się tak odżywiał, umrze w wieku 60 lat. Teraz był tylko on, Tanu i stara kanapa w salonie.

Zaczęły się napisy końcowe. Tanu wyłączył telewizor, opierając się o mężczyznę obok.

- Spędzamy ze sobą za mało czasu. – Westchnął.

- Taaa. – Warren zatopił palce w jego włosach, delikatnie bawiąc się nimi. – Co dzisiaj mamy?

Tanu zerknął na zegarek.

- Przed chwilą mieliśmy sobotę, a teraz jest już niedziela.

- Czyli wolne! – Dokończył za niego Burgess.

- A dlaczego pytasz?

- Bo mam taki pomysł. W naszym mieszkaniu panuje... No, delikatnie rzecz biorąc, syf. Dodatkowo, nie jadłem niczego zdrowego od ostatniego spotkania rodzinnego i trochę mi tego brakuje.

Tanu spojrzał na niego z zainteresowaniem.

- Do czego zmierzasz?

- Zróbmy sobie taki porządkowo-cokolwiek dzień. Najpierw posprzątamy, bo ciężko jest dojść do łazienki, bez zabijania się o przypadkowe przedmioty, a pojedziemy na zakupy i zrobimy kolację. Przy czym spędzimy calutki dzień razem! – Ostatnie słowo dodał radośnie, jakby nie mógł się nacieszyć jego brzmieniem.

- Podoba mi się ten pomysł. – Tanu ziewnął. – Razem, powiadasz.

- Mhm.

- Brzmi super...

Po chwili oboje spali. 

***

Tanu potarł oczy, nieprzytomnie rozglądając się po salonie. Światło słoneczne wpadało do środka poprzez szparę pod roletą, oświetlając kanapę. Wiola, czarno-biała kotka która tak samo jak Tanu zrobiła sobie poduszkę z klatki piersiowej Warrena, grzała się w słońcu, zupełnie nie przejmując się tym, że większość ciężaru ciała opiera na twarzy Burgessa, tym samym go przyduszając.

Tanu uśmiechnął się i delikatnie zdjął kota z swojego kolegi, kładąc go na podłodze. Wiola spojrzała na niego z oburzeniem i schowała się pod komodą, gdzie zazwyczaj przesiadywała.

Warren uchylił powieki, patrząc na Tanu.

- Która godzina? - Mruknął sennie.

 - Siódma. 

- To dlaczego nie śpisz?

- Bo ratowałem cię przed naszym kotem.

Warren uśmiechnął się delikatnie.

- Wiola znowu bawiła się nożami?

Tanu zaśmiał się, wtulając się w mężczyznę pod sobą.

- Wiesz, że przydało by się wstać?

- Mhm.

Po jakiś dziesięciu minutach udało im się zwlec z kanapy, a teraz wpatrywali się biernie w zawartość lodówki, która świeciła pustkami.

- Mamy... Mleko, o dziwo nie przeterminowane. - Zaczął wyliczać Tanu. - Twarożek który rozpoczął już tworzenie nowej cywilizacji, jakąś zwiędłą sałatę, pół opakowanie parówek, ketchup, masło orzechowe i... - Przyjrzał się jakiemuś zwiędniętemu czarno-zielonemu czemuś. - Brokuł?

- To chyba z wtedy jak Nessa przeszła na dietę.

Wymienili spojrzenia.

- Do kosza.

Po penetracji szafek udało im się znaleźć także całkiem zjadliwy chleb, pół opakowania płatków kukurydzianych i ryż.

- Czyli płatki? - Podsumował Warren.

- Chyba, że chcesz ryzykować zjedzenie chleba.

- Wolę nie.

Po zlokalizowaniu ostatnich czystych misek usiedli do jedzenia. Tanu skrzywił się, rozciągając się.

- Od spania na kanapie wszystko mnie boli. Chyba w końcu musimy ją wymienić.

Warren teatralnie udał przerażenie.

- Przecież to zabytek! - Machnął łyżką, chlapiąc stół mlekiem. - I wiąże się z nią tyle wspomnień! Wiele studenckich imprez, wiele wspólnych wieczorów...

Tanu przewrócił oczami.

- Raz przyłapałem na niej Nessę z tą blond zdzirą z roku wyżej. Traumę mam do teraz. - Wzruszył ramionami. - Chodź są też dobre wspomnienia.

- Raz jak zaliczyłeś na niej zgodna zrobiliśmy ci wąsy markerem.

- To nie są dobre wspomnienia. - Zauważył mężczyzna. - A pamiętasz tą imprezę z okazji zakończenia drugiego roku?

- Wtedy jak... - Warren przerwał, łapiąc kontakt wzrokowy z Tanu. Oboje odwrócili wzrok, pokrywając się rumieńcem. - Tak, pamiętam.

Zapadła niezręczna cisza.

- Skąd ty ją właściwie wziąłeś? - Przerwał ciszę mężczyzna, zerkając na Burgessa. - Jak zaczynaliśmy studia nie za bardzo było nas stać na meble.

- Mmm... - Warren zaśmiał się nerwowo. - Bardzo możliwe, że ze śmietnika...

Tanu zakrztusił się płatkami.

- Żartujesz? - Zapytał słabo.

Mężczyzna pokręcił głową.

- Nasza święta zabytkowa kanapa jest ze śmietnika. 

- Nie oceniaj po pochodzeniu. - Upomniał go Warren.

 - Następnym razem pojadę z Vanessą do Ikei. - Stwierdził Tanu, nadal w lekkim szoku wstając od stołu.

- Tanu. - Męczyzna obrócił się, patrząc pytającym spojrzeniem na Burgessa. - Nie obrażasz się na mnie za tą kanapę?

Tanu obdarzył go pobłażliwym spojrzeniem.

- Idę się przebrać. Bo mieliśmy sprzątać, a nie dyskutować o kanapach, prawda? Nawet jeśli pochodzą one ze śmietnika.

Zniknął za drzwiami swojej sypiali, a Warren uśmiechnął się jak zakochana nastolatka.

***

Odgruzowali kuchnię, żeby mieć gdzie dać jedzenie, i wybrali się na zakupy do pobliskiego supermarketu. Po paru kłótniach o rodzaj płatków albo czy stać ich na kupno pomidorów, zapłacili i obładowani plastikowymi reklamówkami wrócili do domu.

- Ej to gdzie dać tą mąkę?

Tanu wzruszył ramionami.

- Gdzieś tam do szafki.

Warren otworzył losową szafkę.

- Patrz co znalazłem. - Wyjął trzy fartuszki: jego, Tanu i Nessy, zapewne z ich studenckiego zrywu, gdy postanowili gotować. Znudziło im się to po tygodniu, ale fartuszki się ostały, ponieważ wepchnęli je do kuchennej szafki, która aż do teraz pozostawała zamknięta.

- Nie ubiorę tego. - Zastrzegł Tanu.

- Dlaczegooo...? - Mężczyzna zrobił smutną minkę.

- Bo jest różowy.

- I dlatego wyglądasz w nim uroczo.

Samoańczyk zarumienił się.

- Nieczysty chwyt, Burgess. - Pogroził mu palcem. - Ale i tak nie ubiorę.

- To chociaż zawiąż mój. - Warren obrócił się do niego plecami, podając mężczyźnie wstążki do zawiązania.

Tanu posłusznie zawiązał mu fartuszek. 

- I jak wyglądam? - Mężczyzna przyjął pozę modela. 

- Okropnie.

- Dzięki.

- Nie no. - Samoańczyk machnął ręką. - Gdybyś nie miał nic pod nim, to może udało by ci się kogoś wyrwać.

- Lepiej. - Warren uśmiechnął się zalotnie. - To może umówisz się ze mną? Dla ciebie mogę ściągnąć spodnie.

Tanu sprzedał mu kuksańca i wziął swój fartuszek.

- Wiąż i nie pierdol. - Mruknął, rumieniąc się.

Zadowolony z siebie mężczyzna zawiązał mu fartuszek.

- Teraz oboje wyglądamy tak samo uroczo. Fartuszkowe selfie?

- Ani się waż.

Powrócili do rozpakowywania zakupów. Gdy skończyli, Tanu rozkazał Warrenowi zmycie naczyń, a sam pozbierał opakowania po żarciu z podłogi.

Po jakiejś godzinie salon błyszczał. Teraz trzeba było zabrać się za łazienkę.

- Boję się. - Wyznał Warren. - Pradawna legenda mówi, że w szafce pod zlewem mieszka dziedzic Krakena. Nie chcę go spotkać.

- Po to kupiłem to. - Dumny z siebie Tanu pokazał mężczyźnie opakowanie gumowych rękawiczek. - Dzięki nim żaden brud ani nawet mini Kraken nie będzie nam groźny.

Założyli rękawiczki, złapali się za ręce i ostrożnie weszli do łazienki.

Pierwsze, co zrobili po wejściu do środka było otworzenie okna, ponieważ coś zdechło w kanalizacji blokowiska, i jeśli nie zamknęło się klapy od muszli, nieprzyjemny zapach od razu roznosił się po całym pomieszczeniu.

Następnie zgarnęli wszystkie podejrzane szampony bez właściciela do jednego worka z zamiarem zapytania Vanessy czy to jej i po upewnieniu się, że w szafce pod zlewem nie ma Krakena, sprzątnęli ją. Pozbierali z podłogi ciuchy, gumki do włosów Nessy i jakieś dawno nieużywane środki czystości, po czym wyszorowali płytki, bo od dawno się o to prosiły.

Gdy skończyli dumni z siebie stanęli w progu pomieszczenia, aby podziwiać swoje dzieło. Łazienka nie była tak czysta od momentu wynajęcia mieszkania.

- Nareszcie można tu wejść bez ryzyka nabawienia się grzybicy. Coś wspaniałego. - Zachwycał się Warren.

- To co, teraz twoja sypialnia? 

- Oh, może lepiej nie. 

- Ta, bo jeszcze się okaże że to ty kradniesz mi skarpetki. - Tanu zaśmiał się, zerkając na mężczyznę obok.

- Skarpetki nie, ale bluzy masz fajne.

- Spoko, też mam parę twoich.

Warren spojrzał na niego podejrzliwie.

- Tą ze Star Wars, prawda? - Tanu uśmiechnął się niewinnie. - No wiesz co?! Szukam ją od zakończenia studiów!

- Nie marudź tylko pomóż zrobić kolację.

- Musimy gotować? Jestem strasznie głooodnyyy...

- To był twój pomysł.

- Tak, ale nie spodziewałem się, że sprzątanie będzie takie wyczerpujące.

- Może być lazania? Bo razem z tostami i płatkami to jedyne co umiem zrobić.

Warren czując, że dyskusja na nic się nie zda posłusznie podreptał do kuchni za Samoańczykiem.

- Dobra, to ty nastaw makaron a ja... - Tanu przerwał widząc, że Warren zamiast słuchać patrzy się na niego z uśmieszkiem. - Ziemia do Warrena. Wszystko okej?

- Taaa... - Mężczyzna objął go w pasie, przytulając się. - Tylko... Jesteś wspaniały, wiesz?

Samoańczyk znieruchomiał i pokrył się rumieńcem, czując oddech Warrena na swojej szyi.

- I tak musisz gotować, wiesz o tym? - Wydusił.

- Kurde.

Tanu rozdzielił obowiązki i po chwili lazania się piekła, a nasza dzielna ekipa sprzątająca siedziała na podłodze obserwując ten proces przez szybkę piekarnika.

Po upieczeniu podzielili lazanię na trzy, zostawiając jedną porcję dla Vanessy, i usiedli do jedzenia na kanapie ze śmietnika.

- Wiesz... - Zaczął cicho Tanu. - To było prawie jak randka. Dziwna randka, ale jednak.

Warren uśmiechnął się.

- To może być randką, jeśli chcesz.

Samoańczyk rozpromienił się.

- Ale nie musisz ściągać spodni.

- Nie? - Mężczyzna złapał go za podbródek, przybliżając ich twarze do siebie. - A ja tak na to liczyłem.

Zarumieniony Tanu przewrócił oczami i złączył ich usta w pocałunku.

Ja wymyślająca sus podrywy w stylu Warrena: *intensywna rozkmina*

Jakby, zaczęłam pisać ten rozdział 7 lutego natchnięta zdaniem z jakiegoś Lukadrien ("Czekam na dzień, kiedy zobaczę cię kupującego coś innego, niż najtańsze wino, Agreste") a skończyłam 15 lipca, więc zeszło mi to ponad 5 miesięcy XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro