Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jeśli się wykrwawisz, twoja siostra mnie zabije

*Ronodin*

Siedziałem na krześle w "celi" przeglądając się naszemu więźniowi, przywiązanemu do krzesła naprzeciwko mnie. Był taki śliczny gdy był nieprzytomny...

Drgnąłem nerwowo w myślach karcąc się z takie podejście.

"To nasz więzień! Powinienem zamknąć go w celi o chlebie i wodzie. I torturować!" - przypomniałem sobie w myślach, rumieniąc się lekko na myśl o wszelkich sposobach tortur. (If you know what I mean ~Autorka)

"Więzień, jasne. To dlaczego jest w zwykłej komnacie a nie w celi, huh? I dlatego przyglądasz mu się z uśmiechem?" - zapytał mnie ten upierdliwy głos w mojej głowie który zawsze odzywał się w niewłaściwym momencie i wytykał błędy.

Miałem odpyskować gdy więzień się poruszył.

Moja cała uwaga przekierowała się na niego, a ja się nad nim pochyliłem z coraz większą ekscytacją.

- R-ronodin? - Mruknął nieprzytomnie patrząc na mnie przez zmrużone oczy.

- Seth. - Odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, nie mogąc się powstrzymać. - Tak, właśnie. Ronodin. Tak mam na imię.

- Ugh... - Chłopak przekręcił się lekko na krześle. - Wszystko mnie boli.

- Bo jesteś ranny i masz siniaki. - Zamilkłem na chwilę. - Chyba muszę zmienić ci bandaże.

- Nie sądzę abyś musiał mnie dotykać. - Spojrzał na mnie z niechęcią.

Obdarzyłem go znudzonym spojrzeniem.

- Przed chwilą sam powiedziałeś że cię boli.

- Przeżyję. Nie raz było gorzej.

Przewróciłem oczami.

- Ale nie musi boleć, wiesz? Poza tym jeśli się wykrwawisz, twoja siostra mnie zabije.

Zamilkł i obserwował ostrze mojego noża rozcinającego liny.

Wstał i zachwiał się, wpadając w moje ramiona. Syknął i oparł się o mnie, biorąc drżący oddech.

- Czyli jednak boli, huh? - Zapytałem z uśmieszkiem.

Obdarzył mnie oburzonym spojrzeniem.

- Mam dziwne wrażenie, że czerpiesz z tego satysfakcję.

- Może. - Posłałem mu uroczy uśmiech i podniosłem go na ręce. Pisnął przestraszony i uderzył mnie lekko. - Nie bij mnie, bo cię upuszczę.

Obrażony skrzyżował ręce na piersi. Na to też się lekko skrzywił.

- Co wyście mi do cholery zrobili? Mnie boli dosłownie wszystko.

- Wiesz... Nie poddałeś się bez walki. No i raz spadłeś z konia.

- Jak to?

- Nooo... Nie dokładnie cię przywiązaliśmy.

Westchnął, a ja przełożyłem go na łóżko.

- Siedź tu grzecznie, idę po bandaż.

Gdy wróciłem, opierał się o ścianę, obserwując mnie groźnie.

- Gdzie ja właściwie jestem? - Zapytał.

- W lochu.

- Nie wygląda jak loch.

Zaczerwieniłem się lekko.

- Bo to tak nie do końca loch. - Przyznałem niechętnie. - Ale bardzo blisko mnie, żebym mógł mieć cię na oku.

- Aha. - Nadal obserwował mnie spode łba.

Westchnąłem.

- Rozbieraj się.

- Co? - Spytał minimalnie piskliwie, na co uśmiechnąłem się z satysfakcją.

- A jak mam cię opatrzyć?

Przełknął ślinę.

- Mogę sam się opatrzyć.

Uniosłem brwi.

- I tak już cię opatrywałem. Gdy byłeś nieprzytomny.

Zamrugał zaskoczony, uświadamiając sobie, że faktycznie, już jest zamumiowany.

- Czyli widziałeś mnie nago? - Jego głos robił się coraz bardziej piskliwy, a on sam jakby skurczył się w sobie, wystraszony obejmując się ramionami.

- Bokserek nie ruszałem. - Odpowiedziałem, wiedząc o co mu chodzi. - Możesz mnie nazwać debilem, chujem lub kutasem, ale gwałcicielem nie jestem.

Odetchnął, uśmiechając się do mnie nieśmiało.

- Dobrze wiedzieć. - Mruknął.

- Rozbieraj się. - Pospieszyłem go.

- Muszę?

- Tak.

Nadal się wahał, nerwowo mnąc materiał bluzy.

- Zaraz sam to zrobię. - Zagroziłem.

- Chyba nie mówisz serio. - Stwierdził z powątpiewaniem.

Uniosłem jedną brew do góry i odłożyłem apteczkę. Wystraszony chłopak cofnął się trochę. Przewróciłem go i delikatnie przycisnąłem do materaca. Niezbyt skutecznie próbował się wyszarpnąć.

Ściągnąłem mu bluzę, niby przez przypadek muskając dłonią skórę jego brzucha (albo bardziej bandaż na jego brzuchu). Jeszcze chwila, i zarumieniony siedział przede mną w samych bokserkach (nie licząc bandaża).

- Takie straszne? - Zapytałem ze śmiechem.

Mruknął coś nie wyraźnie pod nosem.

Kazałem usiąść mu na brzegu łóżka, po czym zacząłem rozwijać bandaż na jego lewej nodze.

- Będę przemywał. Może szczypać. - Ostrzegłem.

Gdy tylko przyłożyłem do rany wacik nasączony alkoholem syknął i szarpnął się.

- Ostrzegałem. Postaraj się nie szarpać, bo będę zmuszony przywiązać cię do krzesła.

- Postaram się nie ruszać. - Obiecał. Zamknął oczy i zacisnął ręce na prześcieradle. Wręcz drżał ze strachu, ale starał się tego nie okazywać.

Westchnąłem i podniosłem się z podłogi. Uważając aby nie uszkodzić żadnej z jego ran jeszcze bardziej, przytuliłem go.

Sapnął zaskoczony.

- Co robisz? - Zapytał zdezorientowany.

- Nie denerwuj się tak. - Delikatnie pogładziłem go po plecach, a on poczerwieniał. - Mów do mnie coś. - Zaleciłem. - Przestaniesz się skupiać na bólu.

Zawahał się.

- O czym mam mówić?

- Nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - Opowiedz mi o Kendrze.

Spojrzał na mnie podejrzliwie.

- To nie muszą być jej największe sekrety czy wasz plan pokonania mnie i zamknięcia w lochu. Opowiedz po prostu jaka jest. Nie wiem, ulubione danie albo jakiś przypał z dzieciństwa.

No więc zaczął opowiadać. Najpierw ostrożnie dobierał słowa, ale potem zaczął się nawet uśmiechać, opowiadając jak Kendra ścigała się z nim na picie shake'ów i oboje mieli tygodniową grypę.

Poczekałem aż przestanie skupiać się na mnie, i zacząłem przemywać rany. Czasami zdarzyło mu się syknąć z bólu, zaciskając dłonie na prześcieradle, ale znosił to bardzo dzielnie. Przemknęło mi przez myśl, że powinien dostać naklejkę "dzielny pacjent".

- Wiesz, wydaje mi się że Paprot jest biseksualny. - Powiedział nagle, z zadumą wpatrując się w przestrzeń gdzieś ponad moją głową.

- Skąd takie wnioski? - Zapytałem zaskoczony, opatrując jego prawe kolano.

- Raz byliśmy na misji w Hiszpanii. Taka tam drobnostka, chyba minotaur który wziął się nie wiadomo skąd zaatakował małą hiszpańską wioskę na uboczu. Uporaliśmy się z tym w pół godziny, a zadowolony dziadek stwierdził że nam wszystkim przyda się mini urlop i wybraliśmy się na jedną z hiszpańskich plaż. W pewnym momencie Paprot zawiesił się, gapiąc się na grupkę gorących Hiszpanów. - Seth klasnął w ręce. - Nie Hiszpanek! Hiszpanów!

- Mhym. - Z uśmiechem słuchałem jego paplaniny. Miał przyjemny głos. - Yyy, Seth?

- Tak?

- Bo muszę opatrzyć ranę na twoim udzie, więc...

- Oh, jasne.

Przesunął się tak, abym miał łatwiejszy dostęp do rozcięcia.

- Dziękuję. - Uśmiechnąłem się do niego.

Zawiesił się na chwilę, z rumieńcem obserwując moje ręce gdy wacikiem przecierałem ranę, zupełnie "przez przypadek" muskając palcami jego udo.

- Yyy... Tak... Proszę. - Zaśmiał się nerwowo. - I dziękuję za to, że mnie opatrujesz.

- Proszę.

- To o czym ja mówiłem?

- O biseksualności Paprota.

Przytaknął i kontynuował swoją opowieść. Uśmiechnąłem się pod nosem. Mógłbym słuchać go godzinami.

- Seth?

- Tak?

- Unieś ręce.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

- Muszę owinąć bandażem twoją klatkę piersiową.

- Jasne. - Uniósł ręce i skrzywił się. - Wyżej nie dam rady.

- Spoko. Tak żeby cię nie bolało.

Uśmiechnął się nieśmiało, a ja odwzajemniłem uśmiech, starając dodać mu otuchy.

Teraz zamilkł, z każdym moim dotykiem robiąc się czerwieńszy. Powoli odwinąłem bandaż, i zacząłem przemywać rany, najpierw tą na plecach. Nie widziałem jego twarzy, ale uszy miał zupełnie czerwone.

Przemywając jego plecy przez przypadek przycisnąłem wacik za mocno. Seth jęknął cicho. Drgnąłem zaskoczony, a chłopak zasłonił usta dłonią.

- Możesz nie jęczeć? - Zapytałem.

- Zabolało! - Zaprotestował, po czym uśmiechnął się lekko i zachichotał. - A cooo...? Przeszkadza ci?

Wydałem z siebie niezidentyfikowany dźwięk.

- Nie, ale... Tak.

Seth uśmiechnął się szerzej i wydał z siebie jeszcze jeden jęk.

- Przeeestaaań... - Zagryzłem wargę.

- Okej, okej. - Zaśmiał się.

Z powrotem wróciłem do jego klatki piersiowej. Przemyłem rankę niżej, na brzuchu, a potem zabrałem się za tą wyżej na piersi.

"Przez przypadek" musnąłem jego sutek, chłopak pisnął i drgnął.

- Uuuups? - Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się zadziornie.

- Nie rób tak! - Wypiszczał.

- A co? Przeszkadza ci?

Chłopak sprzedał mi kuksańca.

- Och, już cię nie boli w takim stopniu, że możesz mnie bić? - Zaśmiałem się.

- Bić cię mogę zawsze.

- Mhm, to wiem. A teraz nie ruszaj się, bo cię bandażuję.

- To mnie nie macaj!

- Jasne, jasne.

Owinąłem jego klatkę piersiową bandażem i zabrałem się za ręce.

- Skończyłem! - Oznajmiłem po chwili. - Chociaż czekaj. - Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole. - Teraz skończyłem. Zaraz przyniosę ci świeże ubrania.

- Dziękuję. - Bąknął nieśmiało.

Wróciłem po chwili bluzą i jakimiś dresami, żeby było mu ciepło i wygodnie.

Pospiesznie się ubrał, unikając mojego spojrzenia.

- Chcesz jeść? Pić? Spać?

Chłopak ziewnął.

- Chyba pójdę spać.

- To dobranoc. - Uśmiechnąłem się do niego, i wyszedłem z jego "celi", zamykając ją na klucz.

Z cichym westchnięciem osunąłem się po drzwiach, ukrywając twarz w dłoniach. Obawiam się, że wpadłem w to po uszy.

Oto dlaczego nie lubię piosenek po polsku, nawet tych z głębszym tekstem: nie potrafię się skupić, słuchając teksu i analizując go, lub śpiewając, a potem mam laga, i zastanawiam się co ja właściwie napisałam.

Te po angielsku w większości też odpadają, bo śpiewam.

Więc piszę przy metalu XD

Klasycznie, jeśli ktoś chce nexta, niech pisze (a ja i tak nigdy go nie wrzucę bo o tym zapomnę hehe)

~Melka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro