Jeśli się wykrwawisz, twoja siostra mnie zabije
*Ronodin*
Siedziałem na krześle w "celi" przeglądając się naszemu więźniowi, przywiązanemu do krzesła naprzeciwko mnie. Był taki śliczny gdy był nieprzytomny...
Drgnąłem nerwowo w myślach karcąc się z takie podejście.
"To nasz więzień! Powinienem zamknąć go w celi o chlebie i wodzie. I torturować!" - przypomniałem sobie w myślach, rumieniąc się lekko na myśl o wszelkich sposobach tortur. (If you know what I mean ~Autorka)
"Więzień, jasne. To dlaczego jest w zwykłej komnacie a nie w celi, huh? I dlatego przyglądasz mu się z uśmiechem?" - zapytał mnie ten upierdliwy głos w mojej głowie który zawsze odzywał się w niewłaściwym momencie i wytykał błędy.
Miałem odpyskować gdy więzień się poruszył.
Moja cała uwaga przekierowała się na niego, a ja się nad nim pochyliłem z coraz większą ekscytacją.
- R-ronodin? - Mruknął nieprzytomnie patrząc na mnie przez zmrużone oczy.
- Seth. - Odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, nie mogąc się powstrzymać. - Tak, właśnie. Ronodin. Tak mam na imię.
- Ugh... - Chłopak przekręcił się lekko na krześle. - Wszystko mnie boli.
- Bo jesteś ranny i masz siniaki. - Zamilkłem na chwilę. - Chyba muszę zmienić ci bandaże.
- Nie sądzę abyś musiał mnie dotykać. - Spojrzał na mnie z niechęcią.
Obdarzyłem go znudzonym spojrzeniem.
- Przed chwilą sam powiedziałeś że cię boli.
- Przeżyję. Nie raz było gorzej.
Przewróciłem oczami.
- Ale nie musi boleć, wiesz? Poza tym jeśli się wykrwawisz, twoja siostra mnie zabije.
Zamilkł i obserwował ostrze mojego noża rozcinającego liny.
Wstał i zachwiał się, wpadając w moje ramiona. Syknął i oparł się o mnie, biorąc drżący oddech.
- Czyli jednak boli, huh? - Zapytałem z uśmieszkiem.
Obdarzył mnie oburzonym spojrzeniem.
- Mam dziwne wrażenie, że czerpiesz z tego satysfakcję.
- Może. - Posłałem mu uroczy uśmiech i podniosłem go na ręce. Pisnął przestraszony i uderzył mnie lekko. - Nie bij mnie, bo cię upuszczę.
Obrażony skrzyżował ręce na piersi. Na to też się lekko skrzywił.
- Co wyście mi do cholery zrobili? Mnie boli dosłownie wszystko.
- Wiesz... Nie poddałeś się bez walki. No i raz spadłeś z konia.
- Jak to?
- Nooo... Nie dokładnie cię przywiązaliśmy.
Westchnął, a ja przełożyłem go na łóżko.
- Siedź tu grzecznie, idę po bandaż.
Gdy wróciłem, opierał się o ścianę, obserwując mnie groźnie.
- Gdzie ja właściwie jestem? - Zapytał.
- W lochu.
- Nie wygląda jak loch.
Zaczerwieniłem się lekko.
- Bo to tak nie do końca loch. - Przyznałem niechętnie. - Ale bardzo blisko mnie, żebym mógł mieć cię na oku.
- Aha. - Nadal obserwował mnie spode łba.
Westchnąłem.
- Rozbieraj się.
- Co? - Spytał minimalnie piskliwie, na co uśmiechnąłem się z satysfakcją.
- A jak mam cię opatrzyć?
Przełknął ślinę.
- Mogę sam się opatrzyć.
Uniosłem brwi.
- I tak już cię opatrywałem. Gdy byłeś nieprzytomny.
Zamrugał zaskoczony, uświadamiając sobie, że faktycznie, już jest zamumiowany.
- Czyli widziałeś mnie nago? - Jego głos robił się coraz bardziej piskliwy, a on sam jakby skurczył się w sobie, wystraszony obejmując się ramionami.
- Bokserek nie ruszałem. - Odpowiedziałem, wiedząc o co mu chodzi. - Możesz mnie nazwać debilem, chujem lub kutasem, ale gwałcicielem nie jestem.
Odetchnął, uśmiechając się do mnie nieśmiało.
- Dobrze wiedzieć. - Mruknął.
- Rozbieraj się. - Pospieszyłem go.
- Muszę?
- Tak.
Nadal się wahał, nerwowo mnąc materiał bluzy.
- Zaraz sam to zrobię. - Zagroziłem.
- Chyba nie mówisz serio. - Stwierdził z powątpiewaniem.
Uniosłem jedną brew do góry i odłożyłem apteczkę. Wystraszony chłopak cofnął się trochę. Przewróciłem go i delikatnie przycisnąłem do materaca. Niezbyt skutecznie próbował się wyszarpnąć.
Ściągnąłem mu bluzę, niby przez przypadek muskając dłonią skórę jego brzucha (albo bardziej bandaż na jego brzuchu). Jeszcze chwila, i zarumieniony siedział przede mną w samych bokserkach (nie licząc bandaża).
- Takie straszne? - Zapytałem ze śmiechem.
Mruknął coś nie wyraźnie pod nosem.
Kazałem usiąść mu na brzegu łóżka, po czym zacząłem rozwijać bandaż na jego lewej nodze.
- Będę przemywał. Może szczypać. - Ostrzegłem.
Gdy tylko przyłożyłem do rany wacik nasączony alkoholem syknął i szarpnął się.
- Ostrzegałem. Postaraj się nie szarpać, bo będę zmuszony przywiązać cię do krzesła.
- Postaram się nie ruszać. - Obiecał. Zamknął oczy i zacisnął ręce na prześcieradle. Wręcz drżał ze strachu, ale starał się tego nie okazywać.
Westchnąłem i podniosłem się z podłogi. Uważając aby nie uszkodzić żadnej z jego ran jeszcze bardziej, przytuliłem go.
Sapnął zaskoczony.
- Co robisz? - Zapytał zdezorientowany.
- Nie denerwuj się tak. - Delikatnie pogładziłem go po plecach, a on poczerwieniał. - Mów do mnie coś. - Zaleciłem. - Przestaniesz się skupiać na bólu.
Zawahał się.
- O czym mam mówić?
- Nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - Opowiedz mi o Kendrze.
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- To nie muszą być jej największe sekrety czy wasz plan pokonania mnie i zamknięcia w lochu. Opowiedz po prostu jaka jest. Nie wiem, ulubione danie albo jakiś przypał z dzieciństwa.
No więc zaczął opowiadać. Najpierw ostrożnie dobierał słowa, ale potem zaczął się nawet uśmiechać, opowiadając jak Kendra ścigała się z nim na picie shake'ów i oboje mieli tygodniową grypę.
Poczekałem aż przestanie skupiać się na mnie, i zacząłem przemywać rany. Czasami zdarzyło mu się syknąć z bólu, zaciskając dłonie na prześcieradle, ale znosił to bardzo dzielnie. Przemknęło mi przez myśl, że powinien dostać naklejkę "dzielny pacjent".
- Wiesz, wydaje mi się że Paprot jest biseksualny. - Powiedział nagle, z zadumą wpatrując się w przestrzeń gdzieś ponad moją głową.
- Skąd takie wnioski? - Zapytałem zaskoczony, opatrując jego prawe kolano.
- Raz byliśmy na misji w Hiszpanii. Taka tam drobnostka, chyba minotaur który wziął się nie wiadomo skąd zaatakował małą hiszpańską wioskę na uboczu. Uporaliśmy się z tym w pół godziny, a zadowolony dziadek stwierdził że nam wszystkim przyda się mini urlop i wybraliśmy się na jedną z hiszpańskich plaż. W pewnym momencie Paprot zawiesił się, gapiąc się na grupkę gorących Hiszpanów. - Seth klasnął w ręce. - Nie Hiszpanek! Hiszpanów!
- Mhym. - Z uśmiechem słuchałem jego paplaniny. Miał przyjemny głos. - Yyy, Seth?
- Tak?
- Bo muszę opatrzyć ranę na twoim udzie, więc...
- Oh, jasne.
Przesunął się tak, abym miał łatwiejszy dostęp do rozcięcia.
- Dziękuję. - Uśmiechnąłem się do niego.
Zawiesił się na chwilę, z rumieńcem obserwując moje ręce gdy wacikiem przecierałem ranę, zupełnie "przez przypadek" muskając palcami jego udo.
- Yyy... Tak... Proszę. - Zaśmiał się nerwowo. - I dziękuję za to, że mnie opatrujesz.
- Proszę.
- To o czym ja mówiłem?
- O biseksualności Paprota.
Przytaknął i kontynuował swoją opowieść. Uśmiechnąłem się pod nosem. Mógłbym słuchać go godzinami.
- Seth?
- Tak?
- Unieś ręce.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Muszę owinąć bandażem twoją klatkę piersiową.
- Jasne. - Uniósł ręce i skrzywił się. - Wyżej nie dam rady.
- Spoko. Tak żeby cię nie bolało.
Uśmiechnął się nieśmiało, a ja odwzajemniłem uśmiech, starając dodać mu otuchy.
Teraz zamilkł, z każdym moim dotykiem robiąc się czerwieńszy. Powoli odwinąłem bandaż, i zacząłem przemywać rany, najpierw tą na plecach. Nie widziałem jego twarzy, ale uszy miał zupełnie czerwone.
Przemywając jego plecy przez przypadek przycisnąłem wacik za mocno. Seth jęknął cicho. Drgnąłem zaskoczony, a chłopak zasłonił usta dłonią.
- Możesz nie jęczeć? - Zapytałem.
- Zabolało! - Zaprotestował, po czym uśmiechnął się lekko i zachichotał. - A cooo...? Przeszkadza ci?
Wydałem z siebie niezidentyfikowany dźwięk.
- Nie, ale... Tak.
Seth uśmiechnął się szerzej i wydał z siebie jeszcze jeden jęk.
- Przeeestaaań... - Zagryzłem wargę.
- Okej, okej. - Zaśmiał się.
Z powrotem wróciłem do jego klatki piersiowej. Przemyłem rankę niżej, na brzuchu, a potem zabrałem się za tą wyżej na piersi.
"Przez przypadek" musnąłem jego sutek, chłopak pisnął i drgnął.
- Uuuups? - Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się zadziornie.
- Nie rób tak! - Wypiszczał.
- A co? Przeszkadza ci?
Chłopak sprzedał mi kuksańca.
- Och, już cię nie boli w takim stopniu, że możesz mnie bić? - Zaśmiałem się.
- Bić cię mogę zawsze.
- Mhm, to wiem. A teraz nie ruszaj się, bo cię bandażuję.
- To mnie nie macaj!
- Jasne, jasne.
Owinąłem jego klatkę piersiową bandażem i zabrałem się za ręce.
- Skończyłem! - Oznajmiłem po chwili. - Chociaż czekaj. - Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole. - Teraz skończyłem. Zaraz przyniosę ci świeże ubrania.
- Dziękuję. - Bąknął nieśmiało.
Wróciłem po chwili bluzą i jakimiś dresami, żeby było mu ciepło i wygodnie.
Pospiesznie się ubrał, unikając mojego spojrzenia.
- Chcesz jeść? Pić? Spać?
Chłopak ziewnął.
- Chyba pójdę spać.
- To dobranoc. - Uśmiechnąłem się do niego, i wyszedłem z jego "celi", zamykając ją na klucz.
Z cichym westchnięciem osunąłem się po drzwiach, ukrywając twarz w dłoniach. Obawiam się, że wpadłem w to po uszy.
Oto dlaczego nie lubię piosenek po polsku, nawet tych z głębszym tekstem: nie potrafię się skupić, słuchając teksu i analizując go, lub śpiewając, a potem mam laga, i zastanawiam się co ja właściwie napisałam.
Te po angielsku w większości też odpadają, bo śpiewam.
Więc piszę przy metalu XD
Klasycznie, jeśli ktoś chce nexta, niech pisze (a ja i tak nigdy go nie wrzucę bo o tym zapomnę hehe)
~Melka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro