Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~23. Obietnica~

Pov.Kendra.

Las do którego w pewnym momencie weszła starsza kobieta był cudowny. Wszędzie rosły wielkie drzewa i rośliny, a między nimi było pełno kwiatów, krzaków z owocami leśnymi, kamieni, mchu i zielonej trawy. Wydawało się że magia wisi nawet w powietrzu.

Zauważyłam nawet mały strumyk wody, który znikał za pokrzywami.

-Czy to są chwasty? - Spytałam trochę zaskoczona Amandy, która postanowiła wyjawić nam swoje imię.

- Tak. My nie wyrywamy żadnych roślin, nawet chwastów. Żyjemy w przekonaniu że każda roślina jest jak samo ważna jak ty Kendro. - Powiedziała.

Przez chwilę analizowałam jej wypowiedź i gdzieś w głębi poczułam się urażona. Zostałam porównana do chwastu.

- Dla mnie i twojej rodziny jesteś ważniejsza - szepnął mi na ucho Paprot, co poprawiło mi nieco humor. Nie ma to jak najpierw wydrzeć się na chłopaka, a potem słuchać jego komplementów.

-Chodziło mi o to że każde życie jest tak samo istotne. Nieważne czy to roślina, jednorożec czy człowiek, nieważne czy smok, goblin lub elf. Każde życie jest ważne i wyjątkowe. - sprostowała kobieta.

- A co z wojnami? Przecież tam ginie wiele istot. - spytałam.

- Według mnie wojny to głupia, śmiertelna zabawa.

-Ale czasem toczymy walkę o słuszną sprawę! To też jest głupia, śmiertelna zabawa? - Spytał Paprot.

- Każda wojna jest głupia. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem każdej wojny czy bitwy jest rozejm.

- A co jeśli wojna jest jedynym wyjściem? - Spytałam.

- Zapamiętaj moje słowa. Zawsze jest jakieś inne wyjście, bez przemocy i zła.

***

Po półgodzinnej wędrówce podziwiałam śliczne królestwo elfów.

Kiedy Amanda wyprowadziła nas z lasu, dziewczyna nie mogła się napatrzeć. W wielkiej dolinie stały misternie wykonane domy. Niektóre stały na ziemi, inne zbudowane były na drzewach a jeszcze inne były przewiązane liną do grubych gałęzi i zwisały.

Wszystko było tutaj kolorowe. Jedne domki były zielone, inne niebieskie, inne czerwone, inne żółte, inne srebrne, inne czarne, inne szare, a były tu nawet kolory które widziałam pierwszy raz w życiu. Gdyby ktoś opowiadał mi o takiej wiosce, gdzie wszystko jest innego koloru, pomyślałabym że całość nie wygląda dobrze, a raczej chaotycznie - jak rysunek małego dziecka, które bazgra po kartce wszystkimi możliwymi kolorami. Ale to co widziałam przed sobą, zdecydowanie nie było brzydkie. Wszystkie kolory w jakiś niesamowity sposób ślicznie się ze sobą zgrywały, dając miasteczku swój urok i niepowtarzalność.

Akcentu dodawały kolorowe i wielkie krzewy i kwiaty, a z niektórych ścian płynęła woda w rożnych kolorach. Elfy musiały być świetnymi projektantami i budowlańcami, stwierdziłam po zobaczeniu szklanych schodów i tunelów, prowadzących na szczyty drzew lub do głębin ziemi.

- Elfy wydobywają klejnoty i metale szlachetne spod ziemi - wyjaśniła starucha widząc, na co patrzę.

We trójkę zeszliśmy do wioski. Już z daleka zobaczyłam ludzi ze spiczastymi uszami. Wszyscy mieli uśmiechy na twarzach, nosili śliczne ubrania i trzymali coś w rękach.

- Witajcie! - zawołała Amanda podpierając się na lasce. - Nadszedł ten dzień, w którym gościmy ludzi w naszej krainie!

Elfy zaczęły szeptać między sobą i były bardzo podekscytowane, co chwilę spoglądając na mnie i Paprota.

- Zostawiam ich pod waszą opieką. Mam nadzieję że ich wykarmicie oraz przygotujecie do rozmowy z naszymi władcami. - Mówiła dalej. - Wezwijcie swojego wodza i zaopiekujcie się tą dwójką.

Kiedy Amanda skończyła mówić, jej ciało przemieniło się w złoty pył, który rozwiał wiatr. Nagle coś chwyciło moją nogę. Szybko spojrzałam w dół i zobaczyłam małą dziewczynkę, która wystawiała do mnie rączkę z kwiatkiem.

- To dla mnie? - zapytałam dziewczynki, patrząc na białą lilie trzymaną przez elfa.

- Tak. - powiedziało szczęśliwe dziecko i wystawiła drugą rękę, tak jakby chciała sięgnąć do mnie, dlatego klękłam przez nią na ziemi i patrzyłam jak wsadza mi kwiat we włosy.

- Bardzo ci dziękuję, jest piękny. - Podziękowałam pękającej ze szczęścia i dumy dziewczynce.

- Umiesz język elfów? - zdziwiła się.

- Oczywiście, że umiem. Zdradzić ci mój mały sekret? - Spytałam się jej cicho.

Dziecko szybko pokiwało głową.

- Ale nikomu go nie zdradzisz, w porządku? - uśmiechnęłam się i powiedziałam. - Jestem służebnicą królowej wróżek i dzięki temu znam baaardzo dużo języków. Ale nikomu ani słowa. - Pstryknęłam ją delikatnie w nosek i podniosłam się. Zastanawiałam się czy dziecko zachowa to dla siebie, czy wszystkim wygada.

- Nikomu nie powiem, obiecuje! - Krzyknęła podekscytowana i gdzieś pobiegła, najprawdopodobniej do swoich rodziców.

- Kim jesteście? - usłyszałam pytanie padające z tłumu. Naszym oczom okazał się mężczyzna z siwą brodą, bez jednej ręki. Wyglądał jakby za niedługo miał dobić 60 lat, ale patrząc na jego szpiczaste uczy można było domyślić się, że jest o wiele starszy.

- Nazywam się Paprot. - przedstawił się mój towarzysz. - A to moja dziewczyna, Kendra Sorenson. - Poczułam się dumna, bo już kątem oka dostrzegałam pełne niezadowoleni spojrzenia młodych dziewcząt. On też je widział.

- Miło mi cię poznać.

- Mi również. - powiedziałam i delikatnie się ukłoniłam.

- No nareszcie ktoś wychowany. - Mruknął zadowolony starzec. - Zapraszamy was do naszej wioski, czujcie się tu jak u siebie w domu! - odwrócił się i ruszył w dół wioski.

Tłum i my szliśmy zaraz za nim, ledwo oddychając. Dzieci przeciskały się przez tłumy i podawały mi kwiaty, w każdym rozmiarze, kolorze i kształcie. Zbierałam wszystkie i starałam się dziękować każdemu, od kogo wzięłam roślinę. Te dzieciaki były tak urocze, że obiecałam sobie, że zachowam bukiet.

Pov.Paprot.

Patrzyłem na Kendrę z uśmiechem. Bukiet w jej rękach z każdą chwilą się powiększał, a dzieci i kwiatów nie brakowało. Ostatnie promienie słońca oświetlały jej rozpromienioną twarz, a ja wpatrywałem się w nią jak w obrazek. Miałem ogromne szczęście że ją poznałem, Kendra była najważniejszą osobą w moim życiu i jeśli miałbym ją stracić.. Otworzyłem szerzej oczy. Trucizna. Kendra. Odtrutka. Niecałe 2 miesiące. Śmierć.

- Gdzie idziemy? - spytałem poważnie. Zależało mi na jak najszybszym odnalezieniu odtrutki.

- Gdzie idziemy dzieciaki? - spytała dziewczyna uśmiechając się. Wyglądała tak beztrosko. Tak jakby w jej żyłach nie płynęła śmiertelna trucizna.

- Na przymiarkę! - zawołały dzieci i pociągnęły nas do pnia, naprawdę ogromnego drzewa. Żeby objąć rękami jego pień, musiałoby przyjść tu co najmniej 50 dorosłych, nie mówiąc już o wysokości. Z drzewa zwisały liny, do których podprowadziły nas małe elfy.

- Tu wkładacie stopę i fiuuu! - Zawołał mały chłopiec wskazując na pętelkę na końcu liny.

- Że mamy tu włożyć stopę? - Spytała Kendra stawiając lewą stopę w swojej pętli. Ponieważ nic się nie działo, przeniosła ciężar całego swojego ciała i nagle lina z prędkością światła została wciągnięta na górę. Kendra niczego nie spodziewając się, straciła równowagę i z krzykiem upadła. Na szczęście nie trzymała się liny, więc nawet nie uniosła się w powietrze.

- Wszystko okej? - spytałem ją, podając rękę.

- Straciła swoją linę!

- Już tam nie dostanie!

- Lina jest na górze! - usłyszałem śmiechy dzieci, które z gracją chwyciły liny, stanęły na nich i poleciały do korony drzewa.

Została tylko jedna lina - moja.

- Chyba już nie wejdę na górę. - Westchnęła, otrzepując się.

- Pojedziesz ze mną. - Stwierdziłem.

- A jeśli lina pęknie?

- Tak czy inaczej, bez ciebie nie jadę na górę, więc co mamy do stracenia?

- Jeśli lina pęknie w trakcie jazdy, to zginiemy.

- W tej krainie wszystko łamie prawa fizyki, więc o to bym się nie martwił.

- Dobra, ale żebyś potem się nie zdziwił kiedy jako duch będę nawiedzać cię powtarzając w kółko ,,a nie mówiłam"?

Zaśmiałem się i przyciągnąłem do siebie. Prawą ręką chwyciłem linę i położyłem delikatnie na niej stopę. Cały mój ciężar przełożyłem na lewą nogę i zaczekałem, aż Kendra położy swoją stopę na mojej i rękę obok mnie.

- Trzymaj się! - Krzyknąłem, dokładając swoją lewą rękę, tak że moje ręce znajdowały się po obu bokach Kendry. Stanąłem na prawej nodze i poczułem jak lina z zawrotną prędkością zwija się do góry.

Moja dziewczyna pisnęła cicho, więc przycisnąłem ją bardziej do liny.

- Otwórz oczy. - Krzyknąłem, tak żeby mnie usłyszała.

Kendra powoli otworzyła jedno oko ale dalej kurczowo trzymała się liny. Zaraz potem otworzyła oczy szeroko podziwiając całe miasto z góry o zachodzie słońca. Świst powietrza nam nie przeszkadzał gdyż było bardzo ciepło.

- Możesz się puścić. - Powiedziałem jej do ucha. Dziewczyna obróciła oczy i spojrzała na mnie przerażona, ale jednak mi zaufała. Jej dłonie powoli puszczały linę, a kiedy zorientowała się, że mocno trzymam ją między liną a swoim ciałem, pewna siebie rozłożyła swoje ręce na boki.

Zamknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Letni wiatr poruszył jej włosami, a ona zaczęła szczerze się śmiać.

Byłem zakochany w niej po uszy.

Nawet nie zorientowałem się kiedy dotarliśmy na drewnianą platformę z barierkami. W pniu drzewa wycięte były okna i drzwi wejściowe, więc ja i Kendra skierowaliśmy się właśnie tam.

- Oh! - Kendra zatrzymała się. - Zostawiłam bukiet na dole...

- Nikt ci go nie ukradnie. - Położyłem dłoń na jej ramieniu. - Kiedy zejdziemy, weźmiesz go z powrotem.

Kiedy weszliśmy do pomieszczenia naszym oczom ukazało się wielkie pomieszczenie, które musiało być powiększone za pomocą czarów. Po prawej stronie stały szafy i wieszaki, na których wisiało wiele materiałów. Niektóre błyszczały a inne miały wyszyte śliczne wzory, jedne były cienkie, a drugie z futerkiem.

Dzieci które obsypywały Kendrę kwiatami siedziały przy wielkim okrągłym stoliku, zawzięcie rysowały coś na kartkach papieru, co jakiś czas spoglądając na nas.

- Witam, w czym mogę służyć? - spytała nagle kobieta zza lady. Dopiero teraz ją zobaczyłem. Miała na sobie okulary i czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem, jej czarne włosy były upięte w kok a w ustach miała szpilki, które zawzięcie wbijała w wybrane miejsca na zielonej sukience wiszącej na manekinie. - Oh to wy! Niestety nie mogłam uczestniczyć w waszym powitaniu, więc widzę was po raz pierwszy. Jak rozumiem to dla was mam uszyć jakieś ubrania?

- Wydaje nam się, że tak. - Odparła z uśmiechem Kendra. - Miło nam Panią poznać, ja jestem Kendra a to jest Paprot.

- Jestem zaszczycona że będę mogła uszyć jakieś ubrania dla waszej dwójki - podekscytowała się. - Muszę was zmierzyć! Kochana czy mogłabyś zobaczyć, czy ten biały szlafrok będzie na ciebie dobry? Do przymiarki będziesz musiała zdjąć ubrania, a te twoje są tak brudne, że nie pozwolę ci ich ubrać z powrotem.

Kendra otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć i spojrzała na mnie szukając ratunku.

- A w czym będę chodziła potem?

- Wypiorę twoje ubrania i je wysuszę zanim skończę was mierzyć, więc na ten czas będziesz musiała chwilę posiedzieć w szlafroku. Chociaż w sumie jesteście parą, więc możesz chodzić w samej bieliźnie, jeśli będzie Ci wygodniej.

Policzki Kendry zapłonęły ciemnym różem.

- Emm nie dziękuję, wole ubrać szlafrok.

- W porządku, a teraz marsz do przymierzalni, raz raz!

Chwyciła za rękę Kendrę i pociągnęła do innego pomieszczenia.
Kiedy Kendra zniknęła z mojego pola widzenia, swoją uwagę skupiłem na dzieciach i ich rysunkach.

Szkicowały one mnie i Kendrę w różnych strojach. Jedna dziewczynka rysowała dziewczynę w żółtej sukience mnie w dziwnej szacie, natomiast jakiś chłopiec rysował dziewczynę w spodniach i bluzie podobnie jak mnie. Każde dziecko było szczęśliwe i zawzięcie rysowało inny strój.

- Co robicie? - spytałem.

- Rysujemy. Madame Julia zbiera od nas nasze szkice i wybiera jakiś strój i go szyje. - odpowiedziała jakaś dziewczynka.

- Czyli to wy wszystko projektujecie - olśniło mnie.

- Oczywiście że tak. - zawołał jakiś chłopiec jakby to było oczywiste.

- Każdy elf coś robi. Kiedy jesteśmy jeszcze dziećmi projektujemy niesamowite stroje, kiedy jesteśmy już dorośli budujemy, a kiedy jesteśmy już starzy czarujemy. - Powiedziała Madame Julia wchodząc do pokoju z Kendrą, ciasno owiniętą w szlafrok. - Teraz Ciebie zapraszam na przymiarkę.

Poszedłem za elfem do przymierzalni. Na podłodze walały się ubrania i skrawki materiałów, a na biurku leżały papiery.

- Stań tutaj i zdejmij koszule i spodnie. - poprosiła Kobieta. Zmęczony całym dniem ściągnąłem z siebie zabrudzone ubrania i położyłem je na podłodze. Byłem już tak przyzwyczajony do przymiarek, że od razu rozłożyłem ręce.

- To nie twój pierwszy raz, prawda?

- Nie, w Królestwie co chwile musieli mnie mierzyć i szyli dla mnie nowe ubrania, wiec jestem w miarę przyzwyczajony. - Odparłem uprzejmie.

- Czy masz jakieś alergie albo znienawidzony kolor? Szyjąc ubrania nie chce że...

- żeby wszystko było wygodne i odpowiednio dobrane pod daną osobę. - Usłyszałem nowy damski głos i zobaczyłem otwierające się tylne drzwi. Przez nie do pokoju weszła dziewczyna, na oko w moim wieku. - Ciociu przestań w końcu gadać do manekinów i przyjdź na dwór tak jak prosił mój tata. - Wtedy dziewczyna mnie zauważyła.

- Bianco! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wchodziła do mojej pracowni? - wykrzyknęła kobieta wyrzucając w górę ręce. - Nie widzisz że mamy specjalnych gości? Powiedz swojemu ojcu żeby dał sobie spokój, bo nie dołącze do tego waszego dworu ani nigdzie indziej!

Bianka zignorowała jej słowa i mierzyła mnie swoim spojrzeniem od stóp do głowy. Kiedy zdała sobie sprawę, że to widzę, uśmiechnęła się i spojrzała na (chyba) swoją ciocię, po czym rzuciła

- Jesteś dziś zaproszona na ucztę do zamku. Razem z nim. - Po raz ostatni rzuciła mi krótkie spojrzenie i z gracją opuściła pokój.

- Wybacz mi proszę za moją siostrzenice, ale rzadko miewam kogoś w moim gabinecie więc wchodzi tu bez pukania z przyzwyczajenia.

- Nic się nie stało, rozumiem. - Posłałem jej uspokajający uśmiech.

- Masz tu jakiś koc albo szlafrok, zaczekajcie chwilkę i zaraz oddam wam wasze ubrania.

- Oczywiście. - Kiwnąłem głową, chwyciłem szary koc i wyszedłem na spotkanie z Kendrą. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy kiedy zobaczyłem jak dziewczyna śmieje się i rozmawia z dzieciakami. Wielu rzeczy nie byłem pewien, ale faktu że Kendra w przyszłości zostanie wspaniałą mamą byłem przekonany. I to ja zagwarantuje że ona przeżyje i dożyje wieku w którym będzie chciała mieć potomstwo.

Kendra nareszcie podniosła wzrok i mnie zauważyła. Uśmiechnęła się do mnie promiennie a w jej oczach zabłysły charakterystyczne iskierki. Odwzajemniłem uśmiech i podszedłem do niej.

Z bliska widziałem uśmiech na twarzy ale w jej oczach lśnił ból. Wiedziałem że martwiła się o swoją rodzinę i przyjaciół. Podejrzewałem że najbardziej o swojego brata.

- Seth sobie poradzi.

- A jeśli nie i coś się stanie, albo co gorsza już stało?

- Obiecuje Ci że ich znajdziemy. Żywych i zdrowych.

- A co jeśli nie?

- Nie ma żadnego nie. Obiecuje Ci że tak. A ja swojego słowa dotrzymuje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro