~23. Obietnica~
Pov.Kendra.
Las do którego w pewnym momencie weszła starsza kobieta był cudowny. Wszędzie rosły wielkie drzewa i rośliny, a między nimi było pełno kwiatów, krzaków z owocami leśnymi, kamieni, mchu i zielonej trawy. Wydawało się że magia wisi nawet w powietrzu.
Zauważyłam nawet mały strumyk wody, który znikał za pokrzywami.
-Czy to są chwasty? - Spytałam trochę zaskoczona Amandy, która postanowiła wyjawić nam swoje imię.
- Tak. My nie wyrywamy żadnych roślin, nawet chwastów. Żyjemy w przekonaniu że każda roślina jest jak samo ważna jak ty Kendro. - Powiedziała.
Przez chwilę analizowałam jej wypowiedź i gdzieś w głębi poczułam się urażona. Zostałam porównana do chwastu.
- Dla mnie i twojej rodziny jesteś ważniejsza - szepnął mi na ucho Paprot, co poprawiło mi nieco humor. Nie ma to jak najpierw wydrzeć się na chłopaka, a potem słuchać jego komplementów.
-Chodziło mi o to że każde życie jest tak samo istotne. Nieważne czy to roślina, jednorożec czy człowiek, nieważne czy smok, goblin lub elf. Każde życie jest ważne i wyjątkowe. - sprostowała kobieta.
- A co z wojnami? Przecież tam ginie wiele istot. - spytałam.
- Według mnie wojny to głupia, śmiertelna zabawa.
-Ale czasem toczymy walkę o słuszną sprawę! To też jest głupia, śmiertelna zabawa? - Spytał Paprot.
- Każda wojna jest głupia. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem każdej wojny czy bitwy jest rozejm.
- A co jeśli wojna jest jedynym wyjściem? - Spytałam.
- Zapamiętaj moje słowa. Zawsze jest jakieś inne wyjście, bez przemocy i zła.
***
Po półgodzinnej wędrówce podziwiałam śliczne królestwo elfów.
Kiedy Amanda wyprowadziła nas z lasu, dziewczyna nie mogła się napatrzeć. W wielkiej dolinie stały misternie wykonane domy. Niektóre stały na ziemi, inne zbudowane były na drzewach a jeszcze inne były przewiązane liną do grubych gałęzi i zwisały.
Wszystko było tutaj kolorowe. Jedne domki były zielone, inne niebieskie, inne czerwone, inne żółte, inne srebrne, inne czarne, inne szare, a były tu nawet kolory które widziałam pierwszy raz w życiu. Gdyby ktoś opowiadał mi o takiej wiosce, gdzie wszystko jest innego koloru, pomyślałabym że całość nie wygląda dobrze, a raczej chaotycznie - jak rysunek małego dziecka, które bazgra po kartce wszystkimi możliwymi kolorami. Ale to co widziałam przed sobą, zdecydowanie nie było brzydkie. Wszystkie kolory w jakiś niesamowity sposób ślicznie się ze sobą zgrywały, dając miasteczku swój urok i niepowtarzalność.
Akcentu dodawały kolorowe i wielkie krzewy i kwiaty, a z niektórych ścian płynęła woda w rożnych kolorach. Elfy musiały być świetnymi projektantami i budowlańcami, stwierdziłam po zobaczeniu szklanych schodów i tunelów, prowadzących na szczyty drzew lub do głębin ziemi.
- Elfy wydobywają klejnoty i metale szlachetne spod ziemi - wyjaśniła starucha widząc, na co patrzę.
We trójkę zeszliśmy do wioski. Już z daleka zobaczyłam ludzi ze spiczastymi uszami. Wszyscy mieli uśmiechy na twarzach, nosili śliczne ubrania i trzymali coś w rękach.
- Witajcie! - zawołała Amanda podpierając się na lasce. - Nadszedł ten dzień, w którym gościmy ludzi w naszej krainie!
Elfy zaczęły szeptać między sobą i były bardzo podekscytowane, co chwilę spoglądając na mnie i Paprota.
- Zostawiam ich pod waszą opieką. Mam nadzieję że ich wykarmicie oraz przygotujecie do rozmowy z naszymi władcami. - Mówiła dalej. - Wezwijcie swojego wodza i zaopiekujcie się tą dwójką.
Kiedy Amanda skończyła mówić, jej ciało przemieniło się w złoty pył, który rozwiał wiatr. Nagle coś chwyciło moją nogę. Szybko spojrzałam w dół i zobaczyłam małą dziewczynkę, która wystawiała do mnie rączkę z kwiatkiem.
- To dla mnie? - zapytałam dziewczynki, patrząc na białą lilie trzymaną przez elfa.
- Tak. - powiedziało szczęśliwe dziecko i wystawiła drugą rękę, tak jakby chciała sięgnąć do mnie, dlatego klękłam przez nią na ziemi i patrzyłam jak wsadza mi kwiat we włosy.
- Bardzo ci dziękuję, jest piękny. - Podziękowałam pękającej ze szczęścia i dumy dziewczynce.
- Umiesz język elfów? - zdziwiła się.
- Oczywiście, że umiem. Zdradzić ci mój mały sekret? - Spytałam się jej cicho.
Dziecko szybko pokiwało głową.
- Ale nikomu go nie zdradzisz, w porządku? - uśmiechnęłam się i powiedziałam. - Jestem służebnicą królowej wróżek i dzięki temu znam baaardzo dużo języków. Ale nikomu ani słowa. - Pstryknęłam ją delikatnie w nosek i podniosłam się. Zastanawiałam się czy dziecko zachowa to dla siebie, czy wszystkim wygada.
- Nikomu nie powiem, obiecuje! - Krzyknęła podekscytowana i gdzieś pobiegła, najprawdopodobniej do swoich rodziców.
- Kim jesteście? - usłyszałam pytanie padające z tłumu. Naszym oczom okazał się mężczyzna z siwą brodą, bez jednej ręki. Wyglądał jakby za niedługo miał dobić 60 lat, ale patrząc na jego szpiczaste uczy można było domyślić się, że jest o wiele starszy.
- Nazywam się Paprot. - przedstawił się mój towarzysz. - A to moja dziewczyna, Kendra Sorenson. - Poczułam się dumna, bo już kątem oka dostrzegałam pełne niezadowoleni spojrzenia młodych dziewcząt. On też je widział.
- Miło mi cię poznać.
- Mi również. - powiedziałam i delikatnie się ukłoniłam.
- No nareszcie ktoś wychowany. - Mruknął zadowolony starzec. - Zapraszamy was do naszej wioski, czujcie się tu jak u siebie w domu! - odwrócił się i ruszył w dół wioski.
Tłum i my szliśmy zaraz za nim, ledwo oddychając. Dzieci przeciskały się przez tłumy i podawały mi kwiaty, w każdym rozmiarze, kolorze i kształcie. Zbierałam wszystkie i starałam się dziękować każdemu, od kogo wzięłam roślinę. Te dzieciaki były tak urocze, że obiecałam sobie, że zachowam bukiet.
Pov.Paprot.
Patrzyłem na Kendrę z uśmiechem. Bukiet w jej rękach z każdą chwilą się powiększał, a dzieci i kwiatów nie brakowało. Ostatnie promienie słońca oświetlały jej rozpromienioną twarz, a ja wpatrywałem się w nią jak w obrazek. Miałem ogromne szczęście że ją poznałem, Kendra była najważniejszą osobą w moim życiu i jeśli miałbym ją stracić.. Otworzyłem szerzej oczy. Trucizna. Kendra. Odtrutka. Niecałe 2 miesiące. Śmierć.
- Gdzie idziemy? - spytałem poważnie. Zależało mi na jak najszybszym odnalezieniu odtrutki.
- Gdzie idziemy dzieciaki? - spytała dziewczyna uśmiechając się. Wyglądała tak beztrosko. Tak jakby w jej żyłach nie płynęła śmiertelna trucizna.
- Na przymiarkę! - zawołały dzieci i pociągnęły nas do pnia, naprawdę ogromnego drzewa. Żeby objąć rękami jego pień, musiałoby przyjść tu co najmniej 50 dorosłych, nie mówiąc już o wysokości. Z drzewa zwisały liny, do których podprowadziły nas małe elfy.
- Tu wkładacie stopę i fiuuu! - Zawołał mały chłopiec wskazując na pętelkę na końcu liny.
- Że mamy tu włożyć stopę? - Spytała Kendra stawiając lewą stopę w swojej pętli. Ponieważ nic się nie działo, przeniosła ciężar całego swojego ciała i nagle lina z prędkością światła została wciągnięta na górę. Kendra niczego nie spodziewając się, straciła równowagę i z krzykiem upadła. Na szczęście nie trzymała się liny, więc nawet nie uniosła się w powietrze.
- Wszystko okej? - spytałem ją, podając rękę.
- Straciła swoją linę!
- Już tam nie dostanie!
- Lina jest na górze! - usłyszałem śmiechy dzieci, które z gracją chwyciły liny, stanęły na nich i poleciały do korony drzewa.
Została tylko jedna lina - moja.
- Chyba już nie wejdę na górę. - Westchnęła, otrzepując się.
- Pojedziesz ze mną. - Stwierdziłem.
- A jeśli lina pęknie?
- Tak czy inaczej, bez ciebie nie jadę na górę, więc co mamy do stracenia?
- Jeśli lina pęknie w trakcie jazdy, to zginiemy.
- W tej krainie wszystko łamie prawa fizyki, więc o to bym się nie martwił.
- Dobra, ale żebyś potem się nie zdziwił kiedy jako duch będę nawiedzać cię powtarzając w kółko ,,a nie mówiłam"?
Zaśmiałem się i przyciągnąłem do siebie. Prawą ręką chwyciłem linę i położyłem delikatnie na niej stopę. Cały mój ciężar przełożyłem na lewą nogę i zaczekałem, aż Kendra położy swoją stopę na mojej i rękę obok mnie.
- Trzymaj się! - Krzyknąłem, dokładając swoją lewą rękę, tak że moje ręce znajdowały się po obu bokach Kendry. Stanąłem na prawej nodze i poczułem jak lina z zawrotną prędkością zwija się do góry.
Moja dziewczyna pisnęła cicho, więc przycisnąłem ją bardziej do liny.
- Otwórz oczy. - Krzyknąłem, tak żeby mnie usłyszała.
Kendra powoli otworzyła jedno oko ale dalej kurczowo trzymała się liny. Zaraz potem otworzyła oczy szeroko podziwiając całe miasto z góry o zachodzie słońca. Świst powietrza nam nie przeszkadzał gdyż było bardzo ciepło.
- Możesz się puścić. - Powiedziałem jej do ucha. Dziewczyna obróciła oczy i spojrzała na mnie przerażona, ale jednak mi zaufała. Jej dłonie powoli puszczały linę, a kiedy zorientowała się, że mocno trzymam ją między liną a swoim ciałem, pewna siebie rozłożyła swoje ręce na boki.
Zamknęła oczy i wystawiła twarz do słońca. Letni wiatr poruszył jej włosami, a ona zaczęła szczerze się śmiać.
Byłem zakochany w niej po uszy.
Nawet nie zorientowałem się kiedy dotarliśmy na drewnianą platformę z barierkami. W pniu drzewa wycięte były okna i drzwi wejściowe, więc ja i Kendra skierowaliśmy się właśnie tam.
- Oh! - Kendra zatrzymała się. - Zostawiłam bukiet na dole...
- Nikt ci go nie ukradnie. - Położyłem dłoń na jej ramieniu. - Kiedy zejdziemy, weźmiesz go z powrotem.
Kiedy weszliśmy do pomieszczenia naszym oczom ukazało się wielkie pomieszczenie, które musiało być powiększone za pomocą czarów. Po prawej stronie stały szafy i wieszaki, na których wisiało wiele materiałów. Niektóre błyszczały a inne miały wyszyte śliczne wzory, jedne były cienkie, a drugie z futerkiem.
Dzieci które obsypywały Kendrę kwiatami siedziały przy wielkim okrągłym stoliku, zawzięcie rysowały coś na kartkach papieru, co jakiś czas spoglądając na nas.
- Witam, w czym mogę służyć? - spytała nagle kobieta zza lady. Dopiero teraz ją zobaczyłem. Miała na sobie okulary i czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem, jej czarne włosy były upięte w kok a w ustach miała szpilki, które zawzięcie wbijała w wybrane miejsca na zielonej sukience wiszącej na manekinie. - Oh to wy! Niestety nie mogłam uczestniczyć w waszym powitaniu, więc widzę was po raz pierwszy. Jak rozumiem to dla was mam uszyć jakieś ubrania?
- Wydaje nam się, że tak. - Odparła z uśmiechem Kendra. - Miło nam Panią poznać, ja jestem Kendra a to jest Paprot.
- Jestem zaszczycona że będę mogła uszyć jakieś ubrania dla waszej dwójki - podekscytowała się. - Muszę was zmierzyć! Kochana czy mogłabyś zobaczyć, czy ten biały szlafrok będzie na ciebie dobry? Do przymiarki będziesz musiała zdjąć ubrania, a te twoje są tak brudne, że nie pozwolę ci ich ubrać z powrotem.
Kendra otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć i spojrzała na mnie szukając ratunku.
- A w czym będę chodziła potem?
- Wypiorę twoje ubrania i je wysuszę zanim skończę was mierzyć, więc na ten czas będziesz musiała chwilę posiedzieć w szlafroku. Chociaż w sumie jesteście parą, więc możesz chodzić w samej bieliźnie, jeśli będzie Ci wygodniej.
Policzki Kendry zapłonęły ciemnym różem.
- Emm nie dziękuję, wole ubrać szlafrok.
- W porządku, a teraz marsz do przymierzalni, raz raz!
Chwyciła za rękę Kendrę i pociągnęła do innego pomieszczenia.
Kiedy Kendra zniknęła z mojego pola widzenia, swoją uwagę skupiłem na dzieciach i ich rysunkach.
Szkicowały one mnie i Kendrę w różnych strojach. Jedna dziewczynka rysowała dziewczynę w żółtej sukience mnie w dziwnej szacie, natomiast jakiś chłopiec rysował dziewczynę w spodniach i bluzie podobnie jak mnie. Każde dziecko było szczęśliwe i zawzięcie rysowało inny strój.
- Co robicie? - spytałem.
- Rysujemy. Madame Julia zbiera od nas nasze szkice i wybiera jakiś strój i go szyje. - odpowiedziała jakaś dziewczynka.
- Czyli to wy wszystko projektujecie - olśniło mnie.
- Oczywiście że tak. - zawołał jakiś chłopiec jakby to było oczywiste.
- Każdy elf coś robi. Kiedy jesteśmy jeszcze dziećmi projektujemy niesamowite stroje, kiedy jesteśmy już dorośli budujemy, a kiedy jesteśmy już starzy czarujemy. - Powiedziała Madame Julia wchodząc do pokoju z Kendrą, ciasno owiniętą w szlafrok. - Teraz Ciebie zapraszam na przymiarkę.
Poszedłem za elfem do przymierzalni. Na podłodze walały się ubrania i skrawki materiałów, a na biurku leżały papiery.
- Stań tutaj i zdejmij koszule i spodnie. - poprosiła Kobieta. Zmęczony całym dniem ściągnąłem z siebie zabrudzone ubrania i położyłem je na podłodze. Byłem już tak przyzwyczajony do przymiarek, że od razu rozłożyłem ręce.
- To nie twój pierwszy raz, prawda?
- Nie, w Królestwie co chwile musieli mnie mierzyć i szyli dla mnie nowe ubrania, wiec jestem w miarę przyzwyczajony. - Odparłem uprzejmie.
- Czy masz jakieś alergie albo znienawidzony kolor? Szyjąc ubrania nie chce że...
- żeby wszystko było wygodne i odpowiednio dobrane pod daną osobę. - Usłyszałem nowy damski głos i zobaczyłem otwierające się tylne drzwi. Przez nie do pokoju weszła dziewczyna, na oko w moim wieku. - Ciociu przestań w końcu gadać do manekinów i przyjdź na dwór tak jak prosił mój tata. - Wtedy dziewczyna mnie zauważyła.
- Bianco! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wchodziła do mojej pracowni? - wykrzyknęła kobieta wyrzucając w górę ręce. - Nie widzisz że mamy specjalnych gości? Powiedz swojemu ojcu żeby dał sobie spokój, bo nie dołącze do tego waszego dworu ani nigdzie indziej!
Bianka zignorowała jej słowa i mierzyła mnie swoim spojrzeniem od stóp do głowy. Kiedy zdała sobie sprawę, że to widzę, uśmiechnęła się i spojrzała na (chyba) swoją ciocię, po czym rzuciła
- Jesteś dziś zaproszona na ucztę do zamku. Razem z nim. - Po raz ostatni rzuciła mi krótkie spojrzenie i z gracją opuściła pokój.
- Wybacz mi proszę za moją siostrzenice, ale rzadko miewam kogoś w moim gabinecie więc wchodzi tu bez pukania z przyzwyczajenia.
- Nic się nie stało, rozumiem. - Posłałem jej uspokajający uśmiech.
- Masz tu jakiś koc albo szlafrok, zaczekajcie chwilkę i zaraz oddam wam wasze ubrania.
- Oczywiście. - Kiwnąłem głową, chwyciłem szary koc i wyszedłem na spotkanie z Kendrą. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy kiedy zobaczyłem jak dziewczyna śmieje się i rozmawia z dzieciakami. Wielu rzeczy nie byłem pewien, ale faktu że Kendra w przyszłości zostanie wspaniałą mamą byłem przekonany. I to ja zagwarantuje że ona przeżyje i dożyje wieku w którym będzie chciała mieć potomstwo.
Kendra nareszcie podniosła wzrok i mnie zauważyła. Uśmiechnęła się do mnie promiennie a w jej oczach zabłysły charakterystyczne iskierki. Odwzajemniłem uśmiech i podszedłem do niej.
Z bliska widziałem uśmiech na twarzy ale w jej oczach lśnił ból. Wiedziałem że martwiła się o swoją rodzinę i przyjaciół. Podejrzewałem że najbardziej o swojego brata.
- Seth sobie poradzi.
- A jeśli nie i coś się stanie, albo co gorsza już stało?
- Obiecuje Ci że ich znajdziemy. Żywych i zdrowych.
- A co jeśli nie?
- Nie ma żadnego nie. Obiecuje Ci że tak. A ja swojego słowa dotrzymuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro