~ 2. Jaka Legenda? ~
Pov.Seth
- Pomóc Ci Babciu? - spytałem widząc jak babcia zaczyna zmywać naczynia po śniadaniu. - Odłóż to, ja je umyje.
Babcia z uśmiechem odsunęła się od zlewu, a ja zająłem się naczyniami.
- Wiesz Seth, masz już 15 lat. - zaczęła mówić. - Wiem że to nieco prywatny temat, ale może zaczniesz powoli myśleć o swojej przyszłości?
Zastygłem z talerzem w dłoni.
- Co masz na myśli mówiąc o... mojej przyszłości?
- Zamierzasz do końca życia mieszkać pod jednym dachem ze swoją całą rodzinką? - zaśmiała się Ruth.
- Ja... jeszcze o tym nie myślałem. - Odparłem i wróciłem do mycia.
- Kendra już ma chłopaka. - Powiedziała cicho.
- Babciu... - Poprosiłem.
- Tak wiem, wiem. Drażliwy temat. Ale jesteś pewien że nie masz kogoś... na oku?
- Babciu! - Wkurzyłem się.
- Dobrze. - zaśmiała się.
Westchnąłem i odłożyłem umyty talerz. Babcia miała rację. Miałem już 15 lat i chciałem prowadzić normalne życie, chociaż graniczyło to z cudem. W końcu miałem złote skrzydła, magiczne moce i mieszkałem w rezerwacie pełnym magicznych stworzeń.
Knox i Tess wrócili do swojego domu w Teksasie i mieli przyjechać na wakacje dopiero za tydzień. Knox często dokuczał mi że to on jako pierwszy zdobędzie dziewczynę. Szczerze nie zdziwiłbym się - w końcu to on flirtował z pierwszą, lepszą napotkaną ładną dziewczyną.
Nowel, Doren i nawet Verl - który już skończył opłakiwać stratę Kendry - mają dziewczyny. Całkiem ładne nimfy, z którymi dosyć szybko się zakolegowałem.
Dziewczyna Nowela nazywa się Mila, Dorena - Libra, a Verla - Catrie.
Odkąd chłopaki znaleźli sobie dziewczyny, nie spotykamy się już. Nie szukamy skarbów, kłopotów i przygód. Ta strata mnie zabolała. Nawet bardziej niż przypuszczałem.
Poczułem że pieką mnie oczy, więc odłożyłem umyte naczynia na bok i pobiegłem do pokoju. Usiadłem na łóżku i owinąłem się swoimi skrzydłami niczym kocem.
Straciłem trójkę moich najbliższych przyjaciół. Gdyby ktoś pytał to Calvin, po odzyskaniu swojego prawdziwego wzrostu założył z żoną rodzinę. Serena aktualnie była w 7 miesiącu ciąży, i Calvin bardzo się nią opiekował.
Warren opiekował się Vanessą. Kendra miała Paprota. Calvin miał Serenę. Nowel miał Milę. Doren miał Librę. Verl miał Catrie.
Westchnąłem. Czułem się taki samotny i niepotrzebny. Może pójdę do dziadka? Mimo wielkiej różnicy wieku, czasami po prostu potrzebowałem rozmowy z nim.
Zwlokłem się z łóżka i ruszyłem do drzwi. Powoli zszedłem po schodach, minąłem Warrena i stanąłem przed drzwiami gabinetu dziadka. Zapukałem i uchyliłem drzwi. Ujrzałem dziadka siedzącego przy biurku nad jakimiś papierami. Na ścianach wisiały zdjęcia naszej rodziny i przyjaciół. Uśmiechnąłem się gdy zobaczyłem na jednym z nich uśmiechającego się mnie i Kendre pięć lat temu. Wtedy to ja byłem niższy od niej, nie miałem skrzydeł, i przede wszystkim obydwoje wyglądaliśmy na mniej zmęczonych życiem.
- O witaj Seth, coś się stało? - spytał zmęczony podnosząc głowę.
- Chciałem z Tobą porozmawiać. - Powiedziałem cicho zakładając prawą rękę na lewy łokieć.
- Możemy porozmawiać później? - spytał dziadek. - Odkąd mamy w Baśnioborze miasteczko Świetnego Ludu, mam strasznie dużo pracy. Muszę podpisać różne zgody, a potem Świetny Lud zajmie się sam sobą. - westchnął. - Oczywiście jeśli bardzo chcesz porozmawiać, to zrobię to później.
- Właściwie to... - Chciałem powiedzieć że bardzo zależy mi na rozmowie, ale o czymś sobie przypomniałem. - Nie. To nic ważnego. Jakbyś potrzebował pomocy, to jestem w ogrodzie. - Powiedziałem z uśmiechem i wyszedłem z gabinetu.
Wyszedłem na korytarz a następnie na werandę.
Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud.Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Świetny Lud. Eva.
Poczułem na mojej skórze ciepło promieni słońca. Chwyciłem kamyk z ziemi i zacząłem nim podrzucać. Zamknąłem oczy.
Dobrze pamiętałem Evę. Była odważna, waleczna i piękna. Nie widziałem się z nią od ponad roku.
Zanim zdążyłem przywołać w pamięci obraz jej twarzy usłyszałem wołanie Paprota. Otworzyłem oczy i spojrzałem w stronę lasu, zobaczyłem biegnącego Paprota, a w jego ramionach moją siostrę. Wyglądała na nieprzytomną.
Odwróciłem się i puściłem biegiem do domu wołając o pomoc.
***
Kendra leżała na kanapie i głęboko spała. Tanu pobrał jej krew, teraz czekali na wyniki. Marla chodziła niespokojnie po salonie, co chwilę zabijając wzrokiem Paprota który ją ignorował. Był zajęty opowiadaniem co wydarzyło się w lesie Warrenowi, Dziadku, Scottowi i mi.
Kiedy skończył odezwałem się.
- Ja Ci ufam Paprot i wiem że nigdy nie skrzywdziłbyś mojej siostry, ale naprawdę nie wiesz co mogłoby ją uśpić?
- Nic nie widziałeś? - dopytał Warren.
- Nie. - Powiedział Paprot wbijając wzrok w podłogę. Widziałem że zaciska zęby i dłonie w pięści- musiał być na siebie naprawdę zły.
- Tanu ma wyniki! - usłyszałem głos mojej mamy.
Paprot - tak jakby dostał eliksiru przyspieszenia pobiegł do salonu. Ja także.
- I co? - spytałem.
- Z tego co widzę to... nic. - powiedział Tanu.
- Jak to nic?! I tak sama z Siebie straciła przytomność?! - Paprotowi puściły nerwy.
- Hej spokojnie Paprot. - Położyłem mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie szklistymi oczami. Widziałem że ledwie powstrzymywał się od płaczu.
- Pokaż te testy. - Poprosił już opanowanym głosem.
Tanu podał Paprotowi kartkę. Chłopak zeskanował ją wzrokiem. Ja sam widziałem tu tylko niezrozumiałe słowa typu limfocyty czy coś w tym stylu.
- A co to jest? - spytałem nagle pokazując palcem na puste miejsce na kartce i pozytywny wynik. Z tego co się orientowałem pozytywny wynik oznaczał że coś znajduje się w krwi, ale nigdzie nie widziałem nazwy.
- To jest... - W tym momencie Paprot zamilkł. Tanu nachylił się nad kartką i zmrużył oczy.
- Nie wiem co to jest. To coś nie powinno znajdować się w krwi Kendry ani żadnego innego człowieka.
- No to już wiemy co było w strzale. - Wyszeptał Paprot.
- Paprot...? - usłyszałem szept Kendry.
- Kendra! - Paprot usiadł przy dziewczynie. - Obudziłaś się.
- Co się stało...? - zapytała zdezorientowana.
- W lesie ktoś do Ciebie strzelał i straciłaś przytomność. - Wyjaśnił jej Paprot.
- Kto? - zapytała siadając.
- Jeszcze nie wiemy. To mógł być każdy, być może ktoś z nas. - Powiedziałem tym razem ja. Chyba do wszystkich sens tych słów. Każdy z nas mógł otruć moją siostrę. Być może nawet śmiertelnie.
- Ale wszystko jest w porządku, prawda?- spytała Kendra.
Paprot westchnął.
- Nie. Co mi jest? - Załkała Kendra.
- Nie martw się dziecko. - Marla usiadła przy niej i chciała ją przytulić ale Kendra odsunęła się od niej. Mama szczerze się zdziwiła kiedy jej córka przysunęła się do Paprota i w niego wtuliła.
Paprot przytulił ją do Siebie. W tym momencie do pokoju wszedł Tanu trzymając jakieś kartki. Jego wzrok padł na parę.
- O już wstałaś. - Zauważył. - Mam dobrą i bardzo złą wiadomość. Od której zacząć?
Usiadłem ciężko na krześle. Życie znowu robi sobie ze mnie żarty. ZNOWU.
- Tanu zacznij proszę od tej dobrej wiadomości. - Poprosił dziadek przecierając czoło.
- No więc już wiem czym została otruta Kendra.
- A ta zła? - spytałem przeczuwając najgorsze. Tanu spojrzał na mnie, dziadka, Marlę aż w końcu zatrzymał wzrok na Paprocie przytulającego Kendrę.
- Kendra została otruta śmiertelną trucizną. A ja nie mam na nią antidotum.
- Nie. - Powiedziałem na głos. Tak nie mogło być.
- To gdzie jest to antidotum? - spytał Paprot przytulając Kendrę, tak jakby chciał ochronić ją przed całym złem tego świata. - MUSIMY je zdobyć.
- I zdobędziemy. - powiedział Warren zaciskając dłonie.
- Nie jestem tego taki pewien.- Zaczął Tanu. - Ja sam nie jestem pewien gdzie znajduje się to antidotum.
- Co?! - zawołałem. - Jak do jasnej cholery mamy zdobyć antidotum jak nawet nie wiemy gdzie jest?!
- Spokojnie Seth. - Uspokoił go Tanu. - Ja też jestem zdenerwowany, bo trucizna i strzała, którą przyniósł Paprot jest jak z Legendy o 4 władcach.
- Żartujesz, prawda? - spytał Paprot. - Legenda o 4 Żywiołach to przecież zwykła Legenda!
- Ale była w niej starożytna trucizna oraz zatruta strzała. - Zauważył dziadek
- Jaka Legenda? - wkurzyłem się.
- O Legendzie o 4 Żywiołach. - Sprostował Paprot.
- Nie znam jej. - powiedziałem marszcząc brwi.
- Ja też nie. - Powiedziała cicho Kendra.
- Cóż myślę że najwyższa pora żebyście ją poznali. - Westchnął dziadek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro