Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~19. Śmiertelny pech ~

Pov.Paprot

Byłem tak bardzo zrozpaczony. Co najzabawniejsze jeszcze nigdy się tak nie czułem. Żyłem od bardzo dawna i zdarzały mi się... przelotne romanse. Czasami z jakąś dziewczyną, czasem z chłopakiem, ale nigdy nie trwało to długo. 

Gdybym teraz zastanowił się dlaczego spotykałem się z jakąś osobą z przeszłości, nie potrafiłbym powiedzieć dlaczego to zrobiłem. Chyba po prostu jako ,,młody" chłopak, który będąc jednorożcem jest lubiany przez wszystkie wróżki, chciałem zobaczyć jak to jest naprawdę się w kimś zakochać. 

A teraz? Patrzyłem jak moja ukochana cierpi w moich ramionach. A ja miałem pełną świadomość tego, że nic nie mogę zrobić. To było straszne uczucie. 

- Czy my w ogóle wiemy gdzie idziemy? - zapytał w końcu Seth. 

- Naszym celem jest wodospad Santo Angel. - wyjaśnił Warren. - Ten o którym Kendra tak długo opowiadała. 

- Razem z Tanu wspominaliście coś o... La Gran Sabana? - Zapytała Eva

- La Gran Sabana to miejsce w którym właśnie się znajdujemy idiotko. - Seth zaśmiał się pod nosem. 

- Przypominam, że jestem tu pierwszy raz!

- Ja też. - Seth nie przestawał się śmiać. 

- Na szczycie tego wodospadu cię zepchnę, zobaczysz. - Obiecała naburmuszona dziewczyna. 

- Dobra, stop. Kendra jest ranna, nie mamy planu, ostatnie czego nam potrzeba to wasza kłótnia. - Skarcił ich Warren. 

Następnie spojrzał na swoją kuzynkę u zwrócił się do mnie.

- Jeśli jesteś już zmęczony, mogę ją wziąć.

- Nie, wole ją nieść. - zapewnił go, mocniej przyciągając dziewczynę do siebie. 

Przewrócił oczami.

- Przecież nic jej nie zrobię. Myślisz, że będę próbował ci ją odbić? Jestem jej kuzynem.

- Nie - Zarumieniłem się. - Chcę ją po prostu mieć przy sobie, na wszelki wypadek.

- Nic mi nie jest. - Usłyszałem cichy głos Kendry.

- Nikt w to nie wątpi. - zapewniłem ją. - Chcę cię chwilę ponieść, bo przed nami długa droga.

- Według mnie powinniśmy rozbić obóz i odpocząć. - Zadecydował Warren. - Paprot zaraz będzie zmęczony, tak samo jak dzieci.

- JAKIE DZIECI? - Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech kiedy usłyszałem równocześnie zadane pytanie przez Setha i Evę. Warren też wyglądał na zadowolonego.

- Żartuje. - powiedział. - Eva masz dalej te namioty?

***

Pov.Seth

Siedziałem na swoim posłaniu. Rozmyślałem nad stanem mojej siostry, naprawdę się o nią martwiłem. Westchnąłem i schowałem twarz w rękach.

Było już dosyć późno, ale nie mogłem zasnąć. Czułem się bezsilny i słaby. Zauważyłem, że coraz częściej się tak czuje.

Jak bezużyteczne dziecko.
Jak śmieć.
Jak wyrzutek.

Nagle poczułem ukłucie na szyi. Gwałtownie obróciłem się i zobaczyłem stojącą za mną Eve.

-Przepraszam Seth! - wyszeptała.

Zakręciło mi się w głowie. Nie miałem pojęcia co się dzieje. 

-Ja nie chciałam! Obudzisz się za rano. Słyszysz? Ja nie chciałam!

Poczułem jak tracę panowanie nad swoim ciałem. Miałem wrażenie, że jestem sparaliżowany. Opadłem bezwładnie na ziemię. 
Eva wypuściła strzykawkę z ręki i przyłożyła dłoń do ust.

Zaczęła łkać i uklękła przy mnie. Mimo, że nie mogłem się ruszyć, poczułem jak jej dłoń głaszcze mnie po głowie. Wydawało mi się, że żałowała tego co zrobiła.

-Bardzo dobrze Evo, Córko Lorda Dalgorela. - Usłyszałem cichy, ostry i zimny głos. Chciałem się podnieść i bronić, ale nie mogłem nic zrobić. 

-Nie! Daj mi spokój! -Wrzasnęła Eva, chwytając się za głowę. 

- Evo nie bądź głupia. Czy nie marzysz czasem o tym żeby przeżyć jakąś przygodę? Ja Ci mogę pomóc, tylko rób co mówię.

- Nie kosztem innych! Nie zdradzę ich! 

-Jesteś chyba zmęczona i nie wiesz co mówisz. Pozwól, że oczyszczę ci umysł. 

Zobaczyłem kątem oka, jak Eva pada na kolana i zaczyna płakać. Cała się trzęsła. Domyśliłem się, że ten tajemniczy głos sprawia jej ból. Tak bardzo chciałem jej pomóc...

Moje oczy mimowolnie zaczęły się zamykać, a mój umysł wyłączył się. Zapadła ciemność, którą następnie rozjaśnił blask.

Zorientowałem się, że jestem w jakiejś czerwono-czarnej przestrzeni. Zobaczyłem szare ruiny jakiegoś budynku, podejrzewałem, że to była jakaś kapliczka. Podejrzane wydały mi się czarne jak noc pnącza, które oplatały pozostałości kapliczki. Ruszyłem w jej stronę i wszedłem do środka. 

Tak jak podejrzewałem w środku znajdowało się jeszcze więcej pnączy. Rozejrzałem się i moją uwagę przykuł duży kamienny stół. Miałem wrażenie, że właśnie tam znajduje się najwięcej pnączy, więc właśnie tam podeszłem. 

Moje serce ścisnął strach kiedy zobaczyłem, że coś leży na stole. A raczej nie coś, tylko ktoś. Moja siostra. 

Po jej twarzy spływały kropelki potu, a jej skóra była blada jak papier. Bluszcz owijał się na jej brzuchu, dokładnie tam gdzie miała ranę...

- Kendra? Kendra?! Kendra! 

Podbiegłem do niej i chciałem jej dotknąć, ale gdy tylko moje palce dotknęły jej skóry odskoczyłem. Nie miałem pojęcia dlaczego. Widziałem, że Kendra cierpi, ale nie mogłem nic zrobić. 

Usłyszałem syk. Odwróciłem głowę i zobaczyłem ruszające się pnącze, które syczało jak wąż. Widziałem, że próbowało zbliżyć się do Kendry i ją otoczyć, ale coś go odpychało. Była to mała, ledwo widoczna biała kula, która zdawała się odganiać roślinę. 

Gdy wyciągnąłem rękę w celu dotknięcia światełka, kula zamigotała i zniknęła. Zaskoczony cofnąłem się i zamrugałem. Następnie stałem przed świątynią. Moja perspektywa zmieniła się i teraz widziałem budowlę z lotu ptaka. Kawałki kapliczki powoli odrywały się od całości i znikały. Kiedy całość zniknęła, podobnie działo się z podłożem, horyzontem i niebem. Ze strachem zdałem sobie sprawę, że zostałem jedynym obiektem w tej dziwnej czasoprzestrzeni. 

Poczułem mocny wstrząs i patrzyłem na poły mojego namiotu. Słońce powoli wschodziło, a więc był już ranek. W obozie panowało lekkie poruszenie, ale widocznie nie było tak wcześnie by mnie budzić. Wziąłem głęboki wdech i położyłem dłoń na sercu. Niewiele myśląc wybiegłem z namiotu.

Przy ognisku stał teraz Warren i Paprot, który po zobaczeniu mnie zaczął wołać coś w moją stronę. Ignorując go skierowałem się w stronę namiotu dziewczyn. Bez słowa wpadłem do środka i natychmiast odwróciłem wzrok. 

- SETH! - Krzyknęła z oburzeniem moja starsza siostra, której przez noc musiały powrócić siły. 

Oczywiście, że musiałem tu wpaść kiedy Kendra się przebiera. - pomyślałem. - I to akurat w samym środku. 

- Przepraszam. - Wymamrotałem pod nosem. - Lepiej się już czujesz Ken?

- Seth wołam cię a ty mni... - do namiotu wszedł Paprot, ale widząc moją siostrę zamilkł w pół słowa. Otworzył szerzej oczy i nie za bardzo chyba ogarniał sytuacje. Odwrócił wzrok, ale mojej uwadze nie umknąły dwie rzeczy.

Paprot o wiele z długo patrzył na moja siostrę, a moja siostra zarumieniła się, ale nie wyglądała na jakość szczególnie oburzoną.

- Czy ty się właśnie gapiłeś na moją siostrę? - zawołałem oburzony. Ja naprawde rozumiem, ze Paprot i Kendra są juz dużymi nastolatkami, ale jesteśmy na misji! Szanujmy się!- Co ty wstydu nie masz? To moja siostra idioto! 

- Przypominam, że pobiegłem za tobą! 

- Dosyć! Obydwoje w tym momencie się stąd wynosicie! Już! - Kendra na nas nakrzyczała ubierając biały T-shirt. 

Bez gadania opuściliśmy namiot. Warren poinformował nas, że idzie się rozejrzeć, a my w tym czasie mamy pilnować obozu, niczego nie rozwalić, nikogo nie zabić i ogólnie nie sprawiać kłopotów. 

Na sam koniec odwrócił się i dodał. 

- Posłuchajcie mnie. Kendra miała naprawdę ciężką noc, więc jej nie denerwujcie, dobrze? Wolałbym, żeby w swoim aktualnym stanie nie stresowała się, nie denerwowała i nie martwiła. 

Razem z Paprotem kiwnęliśmy głowami. Patrzyłem jak ognisko przygasa analizując wczorajszą noc. 

Kiedy Kendra wyszła ze swojego namiotu Paprot wstał. 

- Kendra strasznie Cię przepraszam. - Powiedział od razu. - Nie powinienem w ogóle wchodzić do twojego namiotu, a co dopiero robić to co zrobiłem. - Spuścił z zakłopotaniem głowę. 

Moja siostra z delikatnym uśmiechem podeszła do niego i przytuliła go. 

- Nic się nie dzieje, ale dziękuje, że przeprosiłeś. Co do tego wchodzenia, Seth mogę wiedzieć co właściwie chciałeś zrobić? - W jej głosie czuć było nutkę wściekłości. 

- Hej spokojnie. - Paprot położył jej ręce na ramionach. - Porozmawiajmy i wszystko sobie w spokoju wyjaśnijmy. 

Dziewczyna kiwnęła głową i usiadła przy Paprocie. 

Ja nie za bardzo wiedziałem co powiedzieć, więc spytałem. 

- Gdzie Eva? 

- W namiocie, wstała później ode mnie i dopiero się przebiera. - Odparła. - Jeśli bardzo chcesz to jej też możesz tak wbiec do namiotu, jestem pewna, ze będzie zadowolona. 

Oblałem się rumieńcem. 

- Podziękuje. -Powiedziałem. - Możesz po nią iść? 

- Jasne. - Kendra wstała i odeszła. 

Pod jej nieobecność opowiedziałem Paprotowi mój sen, oczywiście nie wspominając o Evie. O tym muszę z nią porozmawiać sam na sam. 

- Myślisz, że to coś oznacza? - spytałem. 

- O matko Seth. - Paprot pomasował skronie. - Nie mam pojęcia czy to zwykły sen, czy coś w rodzaju przepowiedni. Miejmy nadzieję, że przyśnił ci się bardzo i to bardzo zły koszmar. Na wszelki wypadek nie mówmy o tym nikomu, przede wszystkim Kendrze. Ona już ma dość problemów na głowie, żeby dodawać jej kolejny. 

Kiwnąłem głową na znak zrozumienia. Następnie przyszła Kendra i Eva, której przyglądałem się chyba zbyt długo bo Paprot szturchnął mnie w bok. Ledwo przywitaliśmy się, kiedy Warren wrócił. 

Okazało się, że znalazł on drogę prowadzącą na szczyt wodospadu i biorąc pod uwagę tempo naszej drużyny dojdziemy tam w przeciągu paru dni. Westchnąłem. Biorąc pod uwagę ilość problemów, przeszkód, ponaglającego czasu i wrogów mogłem stwierdzić tylko jedno. 

Nasza drużyna zdecydowanie miała pecha. Śmiertelnego pecha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro