~ 12. Wenezuela ~
Pov.Paprot
Rozglądałem się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Ściany były czarne, tak samo jak podłoga i sufit. Znajdowała się tu mała prycza i nic po za tym.
Zasnąłem na ścieżce w Baśnioborze i obudziłem się tu. Ile godzin spałem? Gdzie byłem? Dlaczego tu byłem? Czy z Kendrą wszystko w porządku?
W pewnym momencie jedna ze ścian rozsunęła się i do pomieszczenia wszedł jakiś brunet. Miał na oko 17 lat, piegi oraz dziwny uśmiech. Wyglądał jak człowiek, ale równie dobrze mógł to być jego ludzki avatar.
- Widzę, że już się obudziłeś. - Powiedział w moją stronę. - Podejrzewam, że chciałbyś się uwolnić.
Spojrzałem na niego zdziwiony i zdezorientowany.
- Chyba nie rozumiem. - Powiedziałem powoli.
- Pytam czy chciałbyś się stąd urwać. - Powtórzył. - Mogę pomóc ci uciec, ale za pewną cenę.
- Jaką?
- To uzgodnimy później. Jeżeli się zgodzisz mogę odpowiedzieć na twoje 5 pytań, pokazać ci pewne rzeczy o których nie miałeś pojęcia oraz pomogę ci uciec.
- Czekaj. Czyli jeżeli w ciemno zgodzę się oddać ci coś o czym nie wiem, odpowiesz na moje 5 pytań, pokażesz mi coś ważnego i pomożesz uciec?
- Ty zrozumiałeś co powiedziałem, czy nie? - Spytał.
- A skąd mam wiedzieć czy tą ceną nie będzie moje życie? - spytałem.
- Ah zapomniałem. Nie poproszę cię o twoje życie, zdrowie, umysł ani bliskie ci osoby.
Zamyśliłem się.
- Skąd mam mieć pewność, że pomożesz mi uciec?
- Masz moje słowo. Rozumiem twoją nieufność, ale zaraz mi się znudzisz i sobie pójdę, więc podejmij decyzję teraz.
- Dobrze. - Powiedziałem walcząc ze sobą. Czułem, że taka okazja nie nadejdzie drugi raz. A może popełniałem wielki błąd?
- Wspaniale. Zatem zadaj swoje 5 pytań.
- Muszę to robić teraz?
- Możesz mi je zadać kiedy ci coś pokażę. - Odparł.
- Dobrze. Zadam ci dwa pytania teraz, a trzy później.
- Słucham.
- Czy z Kendrą Sorenson wszystko w porządku? - spytałem.
Nieznajomy uniósł brew.
- Nie spodziewałem się takiego pytania. Ale owszem, na razie jest z nią wszystko w porządku.
Odetchnąłem z ulgą.
- Gdzie aktualnie jestem?
- Znajdujesz się w takim jakby drugim Podziemiu. Oczywiście nie ma tu Podkróla, ale ciemność panuje taka sama. Dokładnie znajdujesz się w Gujanie.
Miałem po dziurki w nosie tej całej zabawy. Miał dość mroku i ciemności. Miał dość bycia bezsilnym.
- Miałeś mi coś pokazać. - Przypomniałem.
- Oczywiście, chodź.
Razem z nieznajomym wyszedłem z celi. Ruszyliśmy ciemnym korytarzem przed siebie. Raz skręcaliśmy, raz wspinaliśmy się po schodach a raz wchodziliśmy do jakiegoś pomieszczenia.
- Jesteśmy. - Powiedział cicho.
Znaleźliśmy się w pustym pomieszczeniu.
- Żartujesz? - prychnąłem.
- Nie. Widzisz tamtą dziurę? - spytał wskazując jakąś szeroką, ale niską szczelinę.
- Widzę.
- To tam właśnie musisz wejść. - zerknąłem na niego podejrzliwie, ale wczołgałem się do szczeliny.
Leżałem na brzuchu. Dokładnie widziałem jakąś salę, w której znajdowało się dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Rozpoznałem w niej przeciwniczkę, która pokonała mnie w Baśnioborze.
- To co robimy? - spytała kobieta uderzając pięścią w stół.
- uspokój się Nicassio. - Uspokoił ją jeden z mężczyzn. Wytrzeszczyłem oczy. Nie pomyliłbym tego głosu, z żadnym innym.
- Żartujesz sobie? - Spytał ten drugi. - Dziewczyna nie może dotrzeć do Serca Ziemi. Jeżeli odkryje swoje pochodzenie, stanie się niepokonana!
O kim oni mówili? Jaka dziewczyna? Czy chodziło im o Kendrę? Na pewno!
Zanim zdążyłem usłyszeć coś więcej, chłopak chwycił mnie za nogę i pociągnął do siebie. Spadłem na podłogę.
- Au! - Wstałem. - Co ty robisz?
- Więcej nie możesz usłyszeć. - powiedział zakładając ręce na ramiona. - Zadawaj swoje 3 ostatnie pytania i stąd zmiataj.
- W porządku. Zatem czy ci ludzie, których widziałem to Ronodin, Nicassia oraz Sfinks?
- Dobry jesteś. - Zagwizdał cicho. - Tak, to oni.
- Jak Ronodin uciekł z Zzyzxu?!
- Z pomocą jego sojuszników i kontaktów nie było trudno. - Odparł. - Ostatnie pytanie.
Wziąłem głęboki wdech. Ostatnie pytanie. Ostatnia odpowiedź. Tyle że ja miałem tysiące pytań.
- Okej. Moje ostatnie pytanie brzmi...
***
Pov.Kendra.
- Serce Ziemi nadchodzimy! - zawołał Seth wyskakując na ląd. Właśnie dopłynęli do Wenezueli.
- Ciszej Seth. - Zaśmiał się Warren. - Chodźcie, musimy coś zjeść przed naszą podróżą.
Ruszyłam za Warrenem i Sethem bez słowa.
- Kendra, wszystko dobrze? - spytał.
- Tak. Po prostu zastanawiam się co u Vanessy.
- Jeśli chcesz możemy do niej zadzwonić. - Powiedział Tanu podając mi telefon.
Uśmiechnęłam si z wdzięcznością i wybrałam numer do domu.
- Halo? - usłyszałam głos Babci.
- Cześć Babciu, to ja Kendra.
- Cześć skarbie! Jak tam u was? Macie co jeść? Jak się czujesz? Seth i Warren jeszcze żyją?
Zaśmiałam się.
- Spokojnie Babciu. Właśnie dopłynęliśmy do Wenezueli i idziemy coś zjeść. Wszyscy jeszcze żyjemy i czujemy się dobrze.
- To wspaniale!
- jak się czuje Vanessa?
- Najprawdopodobniej ma grypę. Dalej źle się czuje, ale jest lepiej niż przedtem.
- A pożar?
- Z pomocą Świetnego Ludu udało się nam ugasić pożar. Wszystko jest dobrze, nie musisz się martwić.
- A Paprot...?
- Oh... - Babcia nagle posmutniała. - Niestety nie wrócił. Wróżki podszeptują między sobą, że nie wrócił do Krainy Wróżek.
Krew odpłynęła mi z twarzy.
- Żartujesz. - Zatrzymałam się i mocniej ścisnęłam telefon.
- Nie. Chociaż... nie, nie powinnam ci pogarszać samopoczucia.
- Babciu jak to nie dotarł? Babciu!
- Podobno jakaś driada widziała jak walczy z jakąś zamaskowaną kobietą. Obawiam się, że przegrał.
- Ale...ale jak to? - Głos mi się załamał.
Seth spojrzał na mnie, po czym wyrwał mi telefon z ręki.
- HALO? Babciu? O hej! Co się dzieje? - Babcia musiała streścić mu naszą rozmowę, gdyż po chwili podziękował i rozłączył się. - Kendra...
- Gdzie on jest? - spytałam cicho Setha. Brat przytulił mnie bez słowa.
- Nie wiem Kendra, ale się znajdzie, zobaczysz.
Warren i Tanu nie mieli pojęcia co się dzieje, ale nie zadawali pytań widząc w jakim jestem stanie.
- Może chodźmy już na obiad, co? - Spytał cicho Warren.
- Tak. - Odsunęłam się. - Chodźmy.
Mimo, że zamówiłam sobie swoje ulubione danie - jajko sadzone, niczego nie zjadłam. Po prostu nie byłam w stanie.
- Może jednak coś zjesz. - Powiedział Warren. - Nie będziesz miała później siły.
- Nie, naprawdę po prostu nie dam rady. - Powiedziałam. - Pójdę do łazienki.
Wstałam i ruszyłam w stronę WC. Przepłukałam twarz zimną wodą, wzięłam parę głębokich wdechów i napawałam się ciszą. Musiałam odpocząć.
Jakaś kobieta wyszła z kabiny i spojrzała na mnie. Spytała się mnie czy wszystko dobrze.
- Tak, jest okej. - Powiedziałam, po czym przypomniałam sobie że jesteśmy w Wenezueli więc szybko się poprawiam. - todo esta bien
Kobieta kiwnęła głową i wyszła nie pytając o nic więcej. I dobrze. Znałam tylko podstawy Hiszpańskiego, więc istniała szansa, że jej nie zrozumiem.
Doprowadziłam się do porządku i wyszłam z uśmiechem z łazienki. Po drodze zamówiłam sobie smoothie owocowe.
Okazało się że Warren, Tanu i Seth już zjedli i na mnie czekali.
- Możemy już iść? - spytałam pijąc napój.
- Jeśli nie czujesz się dobrze Kendra, możemy wrócić na statek i wyruszyć jutro. - Zaproponował Warren.
Czyli Seth powiedział o wszystkim Warrenowi i Tanu.
- Nie, jest dobrze. Powinniśmy jak najszybciej dostać się do Serca Ziemi.
- Jesteś pewna...?
- Tak. - ucięłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro