4.
(Pov Kendra)
- Paprot ma dla ciebie niespodziankę. - Oznajmił Seth, wchodząc do kuchni.
- Co? - Spytałam, podnosząc głowę znad śniadania.
- Kur... Ale ja jestem łoś. Nic nie słyszałaś!
Zaśmiałam się.
- Ok, ale co to za niespodzianka...?
- Nic! Nie powiem! Van też nie pytaj!
- No to idę spytać Vanesy... - Włożyłam do ust ostatni kęs naleśnika i wstałam od stołu.
Mój brat przybił sobie piątkę z czołem.
- Tego też nie miałem mówić... Może ja sobie pójdę, bo znowu wygadam za dużo.
- Ale mi to nie przeszkadza...
Seth zatkał usta rękom. Pomachał mi i wybiegł z domu.
Zaśmiałam się i skierowałam po schodach do bliksa.
***
- Hejo. - Przywitałam się. - Pomagałaś Paprotowi w niespodziance?
- Skąd... - Bliks spojrzał na mnie podejrzliwie. - Seth ci powiedział?
- Nie zaprzeczę...
- No zabiję go żywcem!
- Jak ty chcesz go zabić żywcem?
- Coś się wykombinuje. I nawet nie pytaj, bo i tak ci nie powiem.
Zrobiłam smutną minkę.
- Plis...
- Nie! Dowiesz się wieczorem. Tyle ci starczy.
Zastanowiłam się chwilę.
- Warren też wam pomagał?
- Tak, ale zabraniam ci pytania go! On na pewno ci wygada!
- Ale...
- Nie. Niespodzianka to niespodzianka!
Przewróciłam oczami.
- No okejjjj...
- Obiecujesz że nie będziesz nikogo pytać o niespodziankę? - Spytała podejrzliwie kobieta.
- Obiecuję.
- Dobrze. A teraz odejdź w pokoju i udawaj że o niczym nie wiesz.
***
Siedziałam na łóżku, czytając książkę. Jednak w ogóle nie skupiałam się na tekście. Cały czas myślałam o tej niespodziance.
Co to może być?! Przecież nie ma chyba żadnej okazji...
- Hej. - Usłyszałam.
Podniosłam wzrok. Nade mną stał jednorożec uśmiechając się niepewnie.
- Mam dla ciebie niespodziankę... - Podał mi rękę, pomagając wstać.
- Jaką?
- Zaraz zobaczysz.
Podał mi chustkę. Spojrzałam na niego pytająco.
- Załóż to. - Wyjaśnił.
- Schody...
- Zniosę cię.
Założyłam chustkę, a chłopak podniósł mnie na ręce. Przeniósł przez cały dom i w pewnym momencie poczułam, że wyszliśmy na dwór.
Odstawił mnie na trawę i poprosił żebym chwile poczekała.
Poczułam na swoim policzku coś mokrego.
- Co-
Paprot zaśmiał się.
- Odsłoń oczy. - Poprosił.
Paprot stał przede mną z ślicznym szarym szczeniaczkiem. Piesek miał na głowie niebieską kokardkę.
- Bogowie, ale słodki... - Jęknęłam. Chłopak dał mi zwierzątko na ręce.
- To dla ciebie. - Pocałował mnie w głowę.
- Z jakiej okazji?
- Pamiętasz jak trafiłaś do więzienia w Żywym Mirażu? - Spytał. Kiwnęłam głową. - To było dokładnie w ten dzień.
- Serio? I ty to pamiętasz? Ja zapomniałam.
- Mam dobrą pamięć. - Pogłaskał pieska. - Możesz nadać mu imię. To chłopiec.
Przyjrzałam się pieskowi. Miał piękne, brązowe oczy. Poruszał noskiem, wąchając moją bluzkę.
- Co powiesz na... Leo?
- Ładnie.
Przytuliłam jednorożca, puszczając Leo na trawę, żeby pobiegał.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się i pocałowałam go. - Najfajniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro