Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Rosalie zamknęła drzwi, po czym schowała klucz z małym breloczkiem w kształcie misia do torebki. Mimo iż budynek, w którym mieszkała, posiadał windę, przez najbliższy czas nie miała zamiaru z niej korzystać, chyba że byłoby to konieczne.

Zbiegła ze schodów, witając się jeszcze z panią Kazią z parteru. Nie zdążyła wyjść na zewnątrz, gdy trzymany w dłoni telefon wydał dźwięk, informujący o połączeniu. Widząc, że to Robert, odrzuciła połączenie, a następnie popchnęła drzwi. Pogoda była niesamowita, święciło mocne słońce, lecz mimo upału nie było duszno.

-Dzień dobry- zawołała do starszego pana, który to był jednym z ochroniarzy strzegących jej miejsca zamieszkania.

-Uszanowanie, pani Rozalko- odpowiedział mężczyzna, zdejmując czapkę i kłaniając się teatralnie- wróciła już pani na stałe, czy znowu jakiś wyjazd się szykuje?

-Jeszcze jeden, potem wracam do szarej rzeczywistości.

-Jakiej tam szarej? Spojrzy pani na ekranik. Widząc takie cacko, to od razu człowiekowi lepiej. A gdyby jeszcze miało się takie na własność! Marzenia.

Brunetka zajrzała przez okienko i spojrzała na obraz z jednej z kamer. Pan Wiesiek mówił oczywiście o samochodzie zaparkowanym niedaleko bramy wjazdowej. Czarny, połyskujący i już na pierwszy rzut oka widać było, że należał do tej droższej kategorii.

-Muszę uciekać, do zobaczenia później- powiedziała Rosalie, machając na pożegnanie. Po wyjściu przez boczną furtkę od razu podeszła do samochodu, który to pokazywał jej ochroniarz i wpakowała się na miejsce pasażera.

-Cześć, piękna- przywitał ją Lewy, zdejmując ciemne okulary i uśmiechając się lekko.

-Witaj, przystojniaku- odparła radośnie- to, co robimy?

-Zobaczysz.

-Jakaś podpowiedź?- zrobiła minę zbitego psa- oj, no weź!

-Będzie nudno, jak ci powiem- zakończył temat Robert, po czym odpalił samochód i ruszył.

-Dobra- westchnęła lekko niezadowolona, przez co piłkarz nieznacznie poruszył wargami z rozbawienia- to powiedz, chociaż, czy długo będziemy jechać.

-Teraz nie powinno być korków, więc myślę, że za jakieś pięć minut będziemy w pierwszym punkcie.

-"Pierwszym punkcie"?

-Tak- potwierdził Lewy- pierwszym punkcie.

-Jesteś okropny! I okrutny! Nie lubię nic nie wiedzieć.

-Nie marudź, już jesteśmy.

Rosalie rozejrzała się wokół. No super, Śniadeckich, tylko co tu mogło być ciekawego?

-Wysiadamy?

-Czekaj chwilkę- odparł napastnik, po czym wyszedł na zewnątrz i okrążył samochód, by następnie otworzyć drzwi dla brunetki. Ta przewróciła oczami. Gentlemen się znalazł.

-Idziemy do escape roomu?

-Punkt dla ciebie, zgadłaś- potwierdził mężczyzna. Ta uśmiechnęła się niczym małe dziecko.

-A ty masz plus sto punktów w mojej głowie. Uwielbiam escape room- odpowiedziała, ledwo powstrzymując się przed pocałowaniem go w policzek. Nie chciała kolejnego głupiego artykułu o sobie.

-Napisz listę rzeczy, które uwielbiasz. Postaram się je spełnić.

-Głupi- zaśmiała się, uderzając go łokciem w bok, ale jednocześnie uśmiechając się pod nosem.

Oboje zgodnie wybrali pokój, który był odzwierciedleniem celi więziennej. Jedna z rąk Rosalie została przypięta kajdankami do grzejnika, w dodatku brunetka była w drugim pomieszczeniu, odgrodzonym od piłkarza kratą. Oboje współpracując, musieli w ciągu godziny wyjść na zewnątrz.

-Co ja mam tu w ogóle zrobić?- zapytał Lewandowski, ze śmiechem rozglądając się wokół. Wszędzie było pełno kłódek i dziwnych przedmiotów.

-Są jakieś przyciski, czy coś?

-Takie małe lampeczki, czekaj...

-Ej, tu jest jakiś klucz! Tylko nie mogę dosięgnąć- na więziennym, piętrowym łóżku faktycznie leżał klucz, lecz kobieta nie miała najmniejszych szans go dosięgnąć.

-Spróbuj tym- Robert podał jej coś, co było chyba policyjną pałką. Teraz bez trudu chwyciła łańcuszek z dyndającym na nim przedmiotem i podała towarzyszowi, który po sprawdzeniu paru zamków, wreszcie znalazł ten odpowiedni.

Z każdą chwilą było im łatwiej, w niedługim czasie ręką brunetki została uwolniona, więc razem, współpracując, próbowali wymyślić, jak się uwolnić. Dwukrotnie wyświetliły im się podpowiedzi, gdyż za długo nie mogli odnaleźć kolejnych rozwiązań. Najwięcej problemów mieli z przeszukaniem materaca, w którym to podobno było coś ukryte. Śmiali się i sprawdzali wszystko, lecz za żadne skarby nie mogli znaleźć tejże skrytki.

-Tutaj, ślepaku- powiedział wreszcie Lewy, uderzając ją dla w bok.

-Spadaj- burknęła rozbawiona.

-Sama się zbadaj.

W bardzo wesołej atmosferze otwierania kolejne kłódki i rozwiązywali kolejne zagadki, z każdą chwilą przybliżając się do wyjścia.

-Tu są trzy dziurki- stwierdziła Rosalie, macając ręką- takie jakby odwrócone "L".

-Cztery- zaprotestował piłkarz z uśmiechem, ale widząc, że jej nie przekonał, wcisnął dłoń obok niej i nacelował jeden z jej palców na jeszcze jeden otwór- widzisz?

-Nie zauważyłam jej.

Z niemałą trudnością udało im się otworzyć sejf, lecz nadszedł moment, w którym to mieli klucz, ale kompletnie nie wiedzieli, do czego pasował.

Brunetka z braku lepszego pomysłu zaczęła przeglądać książki z półki.

-Lewy, mam coś!

Pod jedną z okładek skryła się metalowa skrzyneczka z zamkiem. Właśnie tego potrzebowali. Zdołali otworzyć już praktycznie wszystkie kłódki, zostały im może dwie, gdy światło zgasło. Upłynęła godzina.

Wysoka blondynka otworzyła drzwi, wypuszczając parę.

-I jak wrażenia?- zapytała z lekkim uśmiechem, kierując swoje pytanie jakby do samego Roberta.

-Wspaniała zabawa- odpowiedział napastnik- powtórzymy to kiedyś, prawda?

-Następnym razem uda nam się wyjść- potwierdziła dwudziestopięciolatka.

Po opuszczeniu budynku oboje wybuchnęli śmiechem, po czym spojrzeli na siebie i zaśmiali się po raz kolejny. Lewy zgiął wizytówkę pracowniki escape roomu i wyrzucił ją do stojącego nieopodal śmietnika.

-Boże, jak ja nie lubię takich natrętnych ludzi- westchnął.

-Nie marudź- zaśmiała się Rosalie- to, jaki mamy punkt drugi?

-A która godzina?

-Dziesięć po pierwszej- odpowiedziała kobieta, spoglądając na swój zegarek.

-Niedługo druga- mruknął Lewandowski jakby do siebie, po czym chwycił kobietę pod ramię- teraz jedziemy dużo dalej.

-Nie, żeby coś, ale jutro całą Polskę obiegnie informacja, że masz nową miłość- rzekła brunetka, niepewne rozglądając się wokół.

-No to co?- zapytał mężczyzna, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem- tak czy siak będą pisać, więc chociaż niech mają o czym.

-Co to za podejście?- zachichotała, posłusznie idąc w stronę samochodu.

-Manager mi kiedyś coś takiego powiedział i teraz mi się przypomniało- odpowiedział Robert, otwierając przed nią drzwi.

-Dziękuję.

-Ależ bardzo proszę.

-Jak długo teraz?- zapytała, gdy Lewy ruszył już z miejsca.

-Koło czterdziestu minut, jak dobrze pójdzie, to krócej.

-A gdzie jedziemy?

-Nie ma tak łatwo. Wszystkiego dowiesz się wkrótce.

Szybko okazało się, że wyjeżdżają z Warszawy. Przez całą drogę zajęcia byli rozmową na dosłownie każdy temat, począwszy na predyspozycjach żywieniowych, a kończąc na tym, jak wyobrażali sobie swoją przyszłość.

-Zawsze chciałam mieć dwójkę dzieci.

-Chłopca i dziewczynkę- powiedział napastnik, kiwając głową. Myślał tak jak ona.

-Chłopiec starszy, taki starszy brat- potwierdziła, uśmiechając się i wyglądając przez okno- zawsze chciałam mieć starszego brata.

-Masz w ogóle jakieś rodzeństwo?

-Miałam- szepnęła, opuszczając wzrok. Lewandowski nie drążył tematu, kładąc jej rękę na dłoni w pocieszającym geście.

-Jak ich byś nazwała?- zapytał.

-Nie wiem- odparła po chwili zastanowienia- w sumie, to nie myślałam nad tym. A ty?

-Też nie. Jak już będę z odpowiednią kobietą, to razem się nad tym zastanowimy.

-Czyli to jest Leszno?- wyjąkała Rosalie, patrząc na towarzysza z niekrytym przerażeniem.

-Dokładnie- potwierdził, uśmiechając się pod nosem, lecz nie odkrywając wzroku od drogi przed sobą.

-Tu się wychowałeś, prawda?- upewniła się brunetka, na co ten skinął głową- tu mieszka twoja mama, co nie?

-O czternastej będzie obiad.

-Ale... to, ja... ja nie chcę! To, to... twoja mama i ja... nie!

W tym momencie Lewy nie powstrzymał się, przed rzuceniem jej rozbawionego spojrzenia, spod uniesionych brwi.

-No nie mów, że się boisz- powiedział.

-Jak cholera!- warknęła, splatając ręce na piersi- mogłeś mi powiedzieć wcześniej!

-Wtedy byś się nie zgodziła.

-Wtedy bym się lepiej ubrała, jakoś przygotowała, nie wiem, kupiła kwiaty, czy coś!- tym zupełnie zbiła go z tropu. Zaskakiwała go na każdym kroku.

-Wyglądasz pięknie, jak zawsze- stwierdził zgodnie z prawdą.

Tym razem to ona uniosła brwi. Spojrzała na swoje czarne spodenki z wysokim stanem i granatową bluzko-koszulę. W sumie mogło być gorzej.

-Poza tym, nie przedstawiam ci teściowej- rzekł piłkarz- jako moja przyjaciółka nie musisz bać się mojej mamy.

-Też prawda- zgodziła się kobieta, mrugając powiekami. No właśnie, czego ona się bała, przecież nic ją z nim nie łączyło- a mówiłam już, że jesteś okropny?

-Żeby to raz.

-Przyzwyczaj się, usłyszysz to jeszcze wiele razy. Ale koniec żartów. Jaka jest twoja mama? Nazywa się Iwona, tak?

-Tak. Jest...

-Dobra, nic w sumie nie mów- przerwała mu Rosalie, przeglądając się w lusterku- jako, zapewne, ukochany synuś mamusi będziesz przedstawiał ją w samych superlatywach, nawet jeśli byłaby straszną zołzą. I tak nie dowiem się od ciebie niczego konstruktywnego.

Robert parsknął śmiechem.

-Jesteśmy- powiedział wesoło, zajeżdżając pod średniej wielkości dom położony niedaleko lasu, w dość dużej odległości od reszty zabudowań.

Dwudziestopięciolatka po raz ostatni poprawiła włosy, a następnie wysiadła, nie czekając, aż Lewy otworzy jej drzwi.

W ich stronę podążała właśnie dość wysoka kobieta o ciemnych włosach do ramion.

-Bobek- zawołała z uśmiechem, wyciągając ramiona i obejmując syna.

-Cześć, mamo.

Po tym krótkim powitaniu uwaga kobiety spoczęła, na wyjątkowo cichej w tej chwili, towarzyszce piłkarza.

-Ty musisz być Rosalie, Robert bardzo dużo o tobie opowiadał- powiedziała łagodnie, z lekkim uśmiechem, ale i pewną rezerwą.

-Mam nadzieję, że w samych superlatywach, choć po nim można się wszystkiego spodziewać- odparła, podając rękę pani Lewandowskiej- Rosalie Piliszek.

-Iwona Lewandowska, miło mi poznać.

-Wzajemnie.

-Chodźcie do domu, co będziemy stać na podwórku?- rzekła nauczycielka, lekko popychając ich w odpowiednią stronę- coraz rzadziej mnie odwiedzasz, coraz rzadziej.

-Wiem, ale Euro i poza tym normalne klubowe mecze to ciut za dużo- odparł napastnik z westchnieniem- nawet jak mam trochę wolnego, to kompletnie nie chce mi się żadnych podróży.

-Wiem, wiem. Wychowałam piłkarza, to mam. Ważne, że teraz tutaj jesteście. Niestety obiad jest jeszcze niegotowy.

-To nic, mamy czas, co nie Roza?

-Cały dzień- odpowiedziała, po czym zwróciła się do starszej kobiety- w czym mam pani pomóc?

-Nie musisz mi nic pomóc, sama sobie spokojnie poradzę.

-Nie pytałam, czy mam coś pomóc, tylko co mam pomóc- rzekła Rosalie z szerokim uśmiechem. We trójkę właśnie weszli do domu.

-Skoro tak stawiasz sprawę- zaśmiała się Lewandowska- choć ze mną do kuchni.

Obie poszły do odpowiedniego pomieszczenia, natomiast Robert postanowił trochę pomyszkować po domu, z nadzieją, że znajdzie coś ciekawego.

-Piękny dom- powiedziała Piliszek, rozglądając się wokół- nowoczesny, ale jednocześnie ciepły, nie bezosobowy, tylko taki ze swoją historią.

-Postrzegamy go tak samo- odpowiedziała pani Iwona. We dwójkę wzięły się za kończenie obiadu, jednocześnie rozmawiając. Po skończonej pracy we trójkę zasiedli do stołu.

____________________________

Miał być jeden rozdział z Lewym, a będą dwa, bo uznałam, że nie będę Was zanudzać jednym rozdziałem, który miałby koło 3 tysięcy słów. Mi osobiście by się nie chciało tego czytać :-)

Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale szczerze powiedziawszy, nie chciało mi się nic pisać :P

Jak oceniacie relację Rosalie i Lewego? Coś mam zmienić, coś poprawić? Jestem otwarta na dobre rady :-)

Do następnego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro