Rozdział 10
Po przebraniu się w stosowne do okazji — czytaj: wygodne i dobrze maskujące się w lesie- stroje. Grupa przeszła obowiązkowe szkolenie, na temat tego, co mieli robić. Następnie przyszedł czas na podział. Tu — co najdziwniejsze — nie było problemów. Kapitanowie wybierali naprzemiennie, aż do wyczerpania zasobów. Skończyło się na tym, że u boku Rosalie stanęli: trener Nawałka, Krychowiak, Błaszczykowski, Fabiański, Peszkin, Milik i Kapustka. Natomiast z Lewandowskim na placu boju pozostali: dyrektor Iwan, rzecznik prasowy Kwiatkowski, Piszczek, Szczęsny, Jędza, Zieliński i Dawidowicz. Szczęśliwie się złożyło, że była ich parzysta liczba, dzięki czemu, mogli się podzielić po równo.
-Zasady są proste- powiedział głośno Robert do wszystkich zgromadzonych- jeśli ktoś oberwie w tułów lub głowę to schodzi, jako zabity. Jeśli w rękę lub nogę, może dalej grać, ale cóż będzie bolało, także też może zejść. Wygrywa ta drużyna- zakaszlał, co brzmiało, jak słowo "moja"- która wyeliminuje przeciwników. Wszystko jasne?
-Szykujcie się na porażkę- zawołał Krycha, uśmiechając się głupkowato. Nadal trochę przeżywał wcześniejszą sytuację z Rosalie, lecz starał się nie dawać tego po sobie poznać. Skoro brunetka się uśmiechała, wiedział, że nie było już żadnych powodów do obaw.
-Ty lepiej, zanim już uciekać- odkrzyknął Jędza, celując w jego kierunku- jestem Bond. James Bond.
-Nie pierdziel, tylko gramy- zbył go Milik, przez co niezadowolony agent 07 zmierzył go nieprzyjaznym spojrzeniem.
-Może sobie jeszcze jakieś przezwiska wymyślimy, co?- zawołał Szczęsny. W tej chwili wyglądał jak w bajkach, kiedy to bohaterowi nad głową zapalała się żarówka, sygnalizująca nowy pomysł- Kuba może być Barbie Men... nie? To może każdy z nas będzie jakimś krajem? No wiecie, jak się kogoś zastrzeli, na przykład Grzesia, to zawsze można krzyknąć, że się zestrzeliło Rosję, czy coś. Lewy to jakiś Uzbekistan, bo z niego jest takie koko jumbo, a Peszkin może być Finlandią.
Jak się można było spodziewać, Wojtek oberwał trzykrotnie. Dwa razy łokciem w bok i raz centralnie z Liścia. Rosalie zapisała sobie w głowie jego wymysły, ponieważ nie wybaczyłaby sobie, gdyby tenże fragment nie znalazł się w pisanej przez nią biografii.
Drużyna Roberta otrzymała czerwone nakrycia głowy, natomiast jej przeciwnik niebieskie. Maskowanie maskowaniem, ale przecież głupio by było "zabić" kogoś ze swojej paczki.
-No to powodzenia- powiedziała brunetka, spoglądając na Lewego z wyzwaniem.
-Powodzenia, przyda ci się- odparł, uśmiechając się.
"Zedrę ci z twarzy ten uśmieszek"- pomyślała kobieta.
A więc czas zacząć zabawę. Na początku mieli trzy minuty, aby każdy mógł wejść do lasu i trochę się ogarnąć, nim ustalony dźwięk miał zacząć starcie.
Wszyscy zaczęli szukać kryjówek, jakiś odpowiednich miejsc do całej bitwy. Po upłynięciu 180 sekund rozpoczęło się. Panowie potraktowali sprawę naprawdę poważnie, były okrzyki bitewne, uniki i przede wszystkim atak.
Jako pierwszy odpadł Milik, śmiertelnie raniony przez Piszczka wprost w pierś. Oberwał też Kapustka, ale tylko w rękę i Dawidowicz, którego chwila nieuwagi kosztowała plamę na plecach. Potem przez jakiś czas była cisza, nie trwało to jednak długo, gdyż wpadli na siebie (zderzyli się byłoby zapewne dokładniejszym określeniem) Jędza z Peszkinem i w ciągu zaledwie kilku sekund oboje z niezadowolonymi minami musieli udać się na miejsce dla "poległych".
Jedną z bezkompromisowo najładniejszych akcji wykonał selekcjoner Reprezentacji Polski. Z ukrycia powalił Zielińskiego, po czym przeturlał się i nim niespodziewający się niczego Piszczek zdążył zareagować, załatwił go dwoma celnymi strzałami. Niestety zdradziło go parsknięcie śmiechem (a wszystko przez to, że Łukasz miał kolorowe dwie piersi) także musiał się pogodzić ze śmiercią, wykonana przez Iwana. Nie wiadomo jakim cudem, lecz Fabiański wrócił do obozowiska, pokonany przez własną kulkę. Powiedzmy, że to należałoby pozostawić bez komentarza.
W ciągu najbliższych parunastu minut trafieni zostali także Kapustka — tym razem porządnie — i Błaszczykowski. Ten ostatni otrzymał kolorową niespodziankę wprost w tył głowy, lecz i tak nie przestawał się uśmiechać, gdyż chwilę wcześniej trafił Kwiatkowskiego, który zmuszony był zakończyć swą zabawę i dyrektora Iwana, ale tego tylko w nogę. Jego dzieło doprawił jednak Krychowiak, który pewnym uderzeniem aż powalił go na ziemię.
-This is Sparta!- krzyknął Szczęsny, widząc poległego kolegę z drużyny, po czym ruszył w zarośla, w pogoń za śmiejącym się Grześkiem. W niedługim czasie oboje skończyli jako trupy.
Na placu boju pozostali tylko kapitanowie. Oboje obrali praktycznie taką samą strategię. Postanowili się schować i nie strzelać, pozwalając, aż reszta się pozabija i wyjść dopiero po gongu oznaczającym koniec.
Gdzie ukryła się Rosalie? Ta oto dość niepozorna kobieta siedziała na drzewie — trzeba zaznaczyć, że dość wysoko — i stamtąd przyglądała się sytuacji. Najlepsze było to, że sama nie wiedziała, jak zdołała wleźć aż tutaj.
Jej czujne przeczesywanie wzrokiem lasu, przerwał donośny dźwięk, trzy uderzenia. Wcześniej powiadomiono ich, że taki sygnał oznaczał to, iż zostały dwie osoby, każda z przeciwnej drużyny. Kobieta westchnęła. Nie było wyjścia. Musiała zejść, bo ten ktoś sam się nie załatwi.
Mimo iż zajęło jej to dwa razy dłużej, niż droga w górę, zdołała bezpiecznie zejść — nie licząc tego, że uderzyła się w nogę, akurat w to samo miejsce, co wtedy, gdy skakała pod stolik przed pokojem Szczęsnego.
Brunetka chodziła, starając się być jak najciszej i co jakiś czas przystając, aby nadsłuchiwać tego, czy ktoś się nie zbliżał. Po jakiś dziesięciu minutach zaczynało się robić przerażająco. Czuła się trochę jak w jakimś horrorze, gdzie nigdy nie wiadomo było, co się za chwilę miało wydarzyć i w każdym momencie mogła skończyć jako zwierzyna. Rosalie wolała jednak być tym, który tropi, a nie tym, który był tropiony.
Minęło chyba kolejne dziesięć minut, po których kobieta nagle usłyszała szelest zarośli. Szybko przykucnęła, celując bronią w odpowiednie miejsce. Nastała jednak cisza. Już myślała, że wcześniej się przesłyszała, gdy nagle kilka centymetrów od niej, na pobliskim drzewie pojawiło się kilka plam.
Rosalie szybko zaczęła strzelać w kierunku, z którego nadleciała kulka, jednocześnie starając się ochronić. Zza pobliskich krzaków przez sekundę wynurzyła się skupiona twarz.
-Kto by pomyślał, że tak daleko dotrwasz- krzyknęła Rosalie, chowając się za drzewem i celując w napastnika.
-Nawzajem- usłyszała rozbawiony głos Lewandowskiego. Przez chwilę jeszcze ostrzeliwali się ze swych pozycji, lecz szybko oboje uznali, że to nie miało sensu. W najgorszym wypadku mogła im się skończyć amunicja.
Dwudziestopięciolatka wpadła na najgłupszy pomysł, na jaki mogła wpaść. Postanowiła wyskoczyć ze swojego miejsca pobyty i licząc na chwilę zawahania ze strony przeciwnika, przeturlać się do odpowiedniej pozycji. Czego jednak się nie spodziewała? Tego, że w tym samym momencie Robert wpadnie na identyczny pomysł.
****
-Długo jeszcze?
Na pytanie Krychy, zadane po raz chyba trzydziesty, nawet już nikt nie odpowiadał. Siedzieli na ławkach przed lasem od pół godziny, a kapitałów jak nie było, tak nie ma.
-Ja wam mówię, poszli na jakiś szybki numerek- powiedział Szczęsny tonem znawcy. Piłkarze (plus trzy osoby ze sztabu) wybuchnęli śmiechem.
-Wiesz, szybki to chyba nie pół godzinny, nie sądzisz?- odpowiedział uśmiechnięty Błaszczykowski.
-Co kto lubi- zaśmiał się Piszczek.
-Idą!- zawołał nagle Kapustka, wskazując wyjście z lasu. Wszyscy poderwali się gwałtownie. Szybko jedna z drużyn zaczęła wiwatować, bowiem na brzuchu Rosalie widoczna była wielka plama, która wykonana była z więcej niż jednej kulki, za to Lewy nie miał na sobie nic, prócz śladów trawy.
-Nic się nie stało, przegrani nic się nie stało!- zaczął śpiewać Jędza, a parę osób szybko do niego dołączyło- nic się nie stało! Przegrani nic się nie stało!
-Ale dzielnie walczyliśmy- podsumował Milik- to co, grupowy uścisk?
-A kto powiedział, że przegraliśmy?- zapytała brunetka, układając ręce po bokach. Jej słowa przerwała piosenkę We are the champions, która właśnie wykonywała drużyna napastnika.
-Sory panowie- powiedział pan kapitan ze szczerym smutkiem w głosie- mamy remis.
-Ale że jak?- oburzył się Zieliński.
-No Lewy, zaprezentuj- zaśmiała się kobieta, przez co piłkarz zmierzył ją niezadowolonym spojrzeniem. Powoli i niechętnie obrócił się, pokazując zgromadzonym dość pokaźną plamę z farby na... pośladkach. Reakcja mężczyzn chyba nie zaskoczy nikogo. "Lewy brudna dupa" musiał słuchać śmiechu przez całą drogę powrotną do hotelu. Koniec końców przestało mu to przeszkadzać i sam zaczął się z siebie śmiać, jednocześnie zastanawiając się, co takiego będzie miała zrobić Rosalie, albowiem w przypadku remisu oboje wymyślali coś dla przeciwnika. Bez żadnego wysiłku miał już kilka naprawdę niezłych pomysłów.
______________________________
W tym rozdziale miało być trochę paintball'u (jak to się odmienia? xd), a potem pierogi, ale... no ale wizję miałam i musiałam się rozpisać :-D. Mam nadzieję, że nie jesteście zawiedzeni :-)
Do następnego
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro