Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22-"to boli i ciebie i mnie"

Leigh - Anne

Wróciliśmy do pokoju, aby odpocząć. Otworzyłam walizkę, aby wyciągnąć z niej suche ciuchy. Istotnie, zgodnie ze słowami Jade na wierzchu leżał mój prezent urodzinowy z karteczką o treści "Dobrej zabawy, prawie o tym zapomniałaś". Po dłuższej chwili załamywania się nad skrajną głupotą mojej przyjaciółki stwierdziłam, że skoro już to spakowała, to warto chociaż zobaczyć czy się w to mieszczę. W sumie nie było tak źle, zarzuciłam na siebie flanelowy szlafrok i wyszłam na balkon, gdzie stał Richard opierając się o barierkę i paląc papierosa. Przytuliłam się do niego od tyłu i wyjęłam mu używkę z dłoni. Zaciągnęłam się papierosem, po czym zgasiłam go i wyrzuciłam przez balkon.

- No ejj... - odwrócił się w moją stronę. - Uuuu... ładnie ci.

- Tak? - przygryzłam wargę.

- Bardzo. - pocałował mnie. A potem... sami się domyślacie.

Gdy nastał wieczór Richard zaprosił mnie na kolację do restauracji. Postanowiłam ładnie się ubrać.

- Ślicznie wyglądasz. Jak zawsze. - uśmiechnął się do mnie Richard, gdy wychodziliśmy. Gdy dotarliśmy zamówiłam sobie spaghetti, a Richard krewetki.
Gdy dostaliśmy nasze zamówienie i zabraliśmy się do jedzenia chłopak wziął mnie za rękę. Spojrzałam na nasze złączone dłonie.
- Leigh - Anne, ja... chcę cię jeszcze raz przeprosić. Wiem że mega głupio zrobiłem...
- Richard, daj już spokój. Byłeś zalany, przeprosiłeś, okej, wybaczam, a teraz żyjmy dalej i o tym nie myślmy.
- Oboje dobrze wiemy że to niemożliwe, bo będziemy żyć z konsekwencją mojego błędu.
- Nie mów na to konsekwencja. To jest dziecko, córka albo syn. Nie może być mniej kochane przez to że jest wpadką.
- Ale ty...
- Ja nie jestem teraz najważniejsza. - uśmiechnęłam się.
- Nie, Leigh - Anne. Jesteś. Ty jesteś. I ja wiem, że będziesz każdego dnia patrzyła na nasze życie ze świadomością tego co zrobiłem.
- Mówisz, jakbyś kogoś zamordował.
- Bo się tak czuję do cholery!
- Richard, jestem dorosłym człowiekiem i rozumiem że takie rzeczy się zdarzają. Dajmy sobie spokój z roztrząsaniem tej sprawy, bo to boli i ciebie i mnie, okej?
- Dobrze.
- Nie psujmy sobie tego wyjazdu, okej?
- Okej. Ale...
- Nie. Dosyć. - zaśmiałam się.

Jade

Wieczorem siedziałyśmy razem z chłopakami w salonie. Leżałam z głową na kolanach Chris'a.
- Dziewczyny? Od jak długiego czasu to zdarza się Leigh - Anne? - spytał Joel.
- Dołączam się do pytania. - dodała Becky jednocześnie z chłopcami.
- Dwa lata? - oszacowała Perrie. Pokręciłam głową.
- Trzy. - poprawiłam. - Ale nigdy nie tak często i długo. Nie mniej jednak to się działo. Bywało, że dopadał ją nagły atak paniki. Siedziała w szkole, w kawiarni, na przystanku, w studiu i sama nie wiedziała, co tak właściwie się w niej właśnie dzieje.
- W sumie gdybym nie wiedział to nawet nie przyszłoby mi do głowy, że może mieć takie problemy. - mruknął Chris. - Nie no dobra macie rację takich rzeczy nie widać.

- Dobra, nie gadajmy o nich, w końcu pojechali się odstresować. - wstałam z kanapy i podeszłam do szuflady pod telewizorem. Wyciągnęłam z niej dwie płyty. - "50 Twarzy Grey'a" czy "Inna kobieta"?

- Grey! - odpowiedzieli wszyscy zgodnie.

Richard

Niedziela wyglądała podobnie. O trzynastej spakowaliśmy się i wyjechaliśmy w drogę powrotną do Barcelony. Gdy wjechaliśmy na autostradę spostrzegłem, że Leigh - Anne siedzi zamyślona opierając się o szybę. Położyłem dłoń na jej kolanie. Dziewczyna wzdrygnęła się wyrwana z przemyśleń.

- O czym myślisz? - spytałem.

- O wszystkim. - wzruszyła ramionami. - O waszym wyjeździe, najbliższym koncercie i o dziewczynach.

- Chyba głównie o naszym wyjeździe, co? Kochanie... to tylko tydzień. Nim się obejrzysz a wrócimy, zobaczysz. - uśmiechnąłem się.

- Tak mówisz?

- Tak. Obiecuję, że będę dzwonił tak często jak będę mógł, chociaż będzie to trudne ze względu na strefy czasowe.

- Dobra. Może chcesz się zmienić i przespać, w nocy lecicie, wyśpij się.

- Zgoda, zjadę na najbliższej stacji benzynowej.

Leigh - Anne

O dwudziestej dojechaliśmy do domu. Richard wziął tylko prysznic, przebrał się, chłopcy zabrali z domu walizki i pojechaliśmy na lotnisko. No i stanęliśmy wreszcie przed bramkami, a ja nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. Richard podszedł i mnie przytulił. Poczułam łzy napływające do oczu.

- Kocham cię, księżniczko. Niedługo wrócę. To tylko tydzień.

- Zadzwoń jak dolecicie. - szepnęłam.

- Obiecuję. Dobra, słoneczko. Musimy iść. Kocham cię.

- Ja ciebie też.
- Odbijam! - Chris przytulił mnie na pożegnanie. Zrobiłam to samo z pozostałymi chłopakami, a gdy przyszła kolej na Joel'a, powiedział:

- Będę go pilnować. Serio, obiecuję. Niczym się nie martw.

- Dziękuję. Znacie mnie lepiej niż ja znam sama siebie.

- Widzisz? Taki hiszpański Ed Sheeran. - spojrzałam na niego pytająco. - O Jezu, no bo gdzieś widziałem tekst w stylu "Ed understands women more than they understand themselves."

- Nie nadążąm za tobą. - zaśmiałam się.

Po chwili chłopcy poszli do bramek, a my stałyśmy tam jak kołki licząc, że jeszcze się odwrócą. No nie odwrócili się.

- Dupa, śpię dzisiaj u was. Idziecie? - spytała Becky odwracając się na pięcie i kierując w stronę wyjścia. Chcąc nie chcąc poszłyśmy za nią.

Dotarłyśmy do domu. Każda udała się do swojej sypialni, dochodziła północ. Kręciłam się na łóżku nie mogąc usnąć. Gdy w końcu mi się to udało, po godzinie obudził mnie koszmar. Wstałam z łóżka i otworzyłam drzwi balkonowe. Mimo, że był środek nocy było dość ciepło. Usiadłam na podwieszanym fotelu i przyciągnęłam kolana do brody.

- To nawet nie kilka godzin a ja już nie daję rady. - szepnęłam sama do siebie, a łzy spływały po mojej twarzy. - Gdzie jesteś, Richard?

***

Hej kochani, witam po dłuższej przerwie :) Słuchajcie, zbliżamy się do końca tej części, myślę, że jeszcze 10 rozdziałów to maks. Ale spokojnie, będzie druga część. Tak czy inaczej, do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro