22-"to boli i ciebie i mnie"
Leigh - Anne
Wróciliśmy do pokoju, aby odpocząć. Otworzyłam walizkę, aby wyciągnąć z niej suche ciuchy. Istotnie, zgodnie ze słowami Jade na wierzchu leżał mój prezent urodzinowy z karteczką o treści "Dobrej zabawy, prawie o tym zapomniałaś". Po dłuższej chwili załamywania się nad skrajną głupotą mojej przyjaciółki stwierdziłam, że skoro już to spakowała, to warto chociaż zobaczyć czy się w to mieszczę. W sumie nie było tak źle, zarzuciłam na siebie flanelowy szlafrok i wyszłam na balkon, gdzie stał Richard opierając się o barierkę i paląc papierosa. Przytuliłam się do niego od tyłu i wyjęłam mu używkę z dłoni. Zaciągnęłam się papierosem, po czym zgasiłam go i wyrzuciłam przez balkon.
- No ejj... - odwrócił się w moją stronę. - Uuuu... ładnie ci.
- Tak? - przygryzłam wargę.
- Bardzo. - pocałował mnie. A potem... sami się domyślacie.
Gdy nastał wieczór Richard zaprosił mnie na kolację do restauracji. Postanowiłam ładnie się ubrać.
- Ślicznie wyglądasz. Jak zawsze. - uśmiechnął się do mnie Richard, gdy wychodziliśmy. Gdy dotarliśmy zamówiłam sobie spaghetti, a Richard krewetki.
Gdy dostaliśmy nasze zamówienie i zabraliśmy się do jedzenia chłopak wziął mnie za rękę. Spojrzałam na nasze złączone dłonie.
- Leigh - Anne, ja... chcę cię jeszcze raz przeprosić. Wiem że mega głupio zrobiłem...
- Richard, daj już spokój. Byłeś zalany, przeprosiłeś, okej, wybaczam, a teraz żyjmy dalej i o tym nie myślmy.
- Oboje dobrze wiemy że to niemożliwe, bo będziemy żyć z konsekwencją mojego błędu.
- Nie mów na to konsekwencja. To jest dziecko, córka albo syn. Nie może być mniej kochane przez to że jest wpadką.
- Ale ty...
- Ja nie jestem teraz najważniejsza. - uśmiechnęłam się.
- Nie, Leigh - Anne. Jesteś. Ty jesteś. I ja wiem, że będziesz każdego dnia patrzyła na nasze życie ze świadomością tego co zrobiłem.
- Mówisz, jakbyś kogoś zamordował.
- Bo się tak czuję do cholery!
- Richard, jestem dorosłym człowiekiem i rozumiem że takie rzeczy się zdarzają. Dajmy sobie spokój z roztrząsaniem tej sprawy, bo to boli i ciebie i mnie, okej?
- Dobrze.
- Nie psujmy sobie tego wyjazdu, okej?
- Okej. Ale...
- Nie. Dosyć. - zaśmiałam się.
Jade
Wieczorem siedziałyśmy razem z chłopakami w salonie. Leżałam z głową na kolanach Chris'a.
- Dziewczyny? Od jak długiego czasu to zdarza się Leigh - Anne? - spytał Joel.
- Dołączam się do pytania. - dodała Becky jednocześnie z chłopcami.
- Dwa lata? - oszacowała Perrie. Pokręciłam głową.
- Trzy. - poprawiłam. - Ale nigdy nie tak często i długo. Nie mniej jednak to się działo. Bywało, że dopadał ją nagły atak paniki. Siedziała w szkole, w kawiarni, na przystanku, w studiu i sama nie wiedziała, co tak właściwie się w niej właśnie dzieje.
- W sumie gdybym nie wiedział to nawet nie przyszłoby mi do głowy, że może mieć takie problemy. - mruknął Chris. - Nie no dobra macie rację takich rzeczy nie widać.
- Dobra, nie gadajmy o nich, w końcu pojechali się odstresować. - wstałam z kanapy i podeszłam do szuflady pod telewizorem. Wyciągnęłam z niej dwie płyty. - "50 Twarzy Grey'a" czy "Inna kobieta"?
- Grey! - odpowiedzieli wszyscy zgodnie.
Richard
Niedziela wyglądała podobnie. O trzynastej spakowaliśmy się i wyjechaliśmy w drogę powrotną do Barcelony. Gdy wjechaliśmy na autostradę spostrzegłem, że Leigh - Anne siedzi zamyślona opierając się o szybę. Położyłem dłoń na jej kolanie. Dziewczyna wzdrygnęła się wyrwana z przemyśleń.
- O czym myślisz? - spytałem.
- O wszystkim. - wzruszyła ramionami. - O waszym wyjeździe, najbliższym koncercie i o dziewczynach.
- Chyba głównie o naszym wyjeździe, co? Kochanie... to tylko tydzień. Nim się obejrzysz a wrócimy, zobaczysz. - uśmiechnąłem się.
- Tak mówisz?
- Tak. Obiecuję, że będę dzwonił tak często jak będę mógł, chociaż będzie to trudne ze względu na strefy czasowe.
- Dobra. Może chcesz się zmienić i przespać, w nocy lecicie, wyśpij się.
- Zgoda, zjadę na najbliższej stacji benzynowej.
Leigh - Anne
O dwudziestej dojechaliśmy do domu. Richard wziął tylko prysznic, przebrał się, chłopcy zabrali z domu walizki i pojechaliśmy na lotnisko. No i stanęliśmy wreszcie przed bramkami, a ja nie bardzo wiedziałam co powiedzieć. Richard podszedł i mnie przytulił. Poczułam łzy napływające do oczu.
- Kocham cię, księżniczko. Niedługo wrócę. To tylko tydzień.
- Zadzwoń jak dolecicie. - szepnęłam.
- Obiecuję. Dobra, słoneczko. Musimy iść. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- Odbijam! - Chris przytulił mnie na pożegnanie. Zrobiłam to samo z pozostałymi chłopakami, a gdy przyszła kolej na Joel'a, powiedział:
- Będę go pilnować. Serio, obiecuję. Niczym się nie martw.
- Dziękuję. Znacie mnie lepiej niż ja znam sama siebie.
- Widzisz? Taki hiszpański Ed Sheeran. - spojrzałam na niego pytająco. - O Jezu, no bo gdzieś widziałem tekst w stylu "Ed understands women more than they understand themselves."
- Nie nadążąm za tobą. - zaśmiałam się.
Po chwili chłopcy poszli do bramek, a my stałyśmy tam jak kołki licząc, że jeszcze się odwrócą. No nie odwrócili się.
- Dupa, śpię dzisiaj u was. Idziecie? - spytała Becky odwracając się na pięcie i kierując w stronę wyjścia. Chcąc nie chcąc poszłyśmy za nią.
Dotarłyśmy do domu. Każda udała się do swojej sypialni, dochodziła północ. Kręciłam się na łóżku nie mogąc usnąć. Gdy w końcu mi się to udało, po godzinie obudził mnie koszmar. Wstałam z łóżka i otworzyłam drzwi balkonowe. Mimo, że był środek nocy było dość ciepło. Usiadłam na podwieszanym fotelu i przyciągnęłam kolana do brody.
- To nawet nie kilka godzin a ja już nie daję rady. - szepnęłam sama do siebie, a łzy spływały po mojej twarzy. - Gdzie jesteś, Richard?
***
Hej kochani, witam po dłuższej przerwie :) Słuchajcie, zbliżamy się do końca tej części, myślę, że jeszcze 10 rozdziałów to maks. Ale spokojnie, będzie druga część. Tak czy inaczej, do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro