18-"Mówiłem, że się godzą"
Leigh - Anne
- Ej kuźwa ja mleko miałam kupić. - zorientowałam się. Zaczęłam się ubierać, złapałam pierwszą lepszą bluzę, która okazała się bluzą Richarda. - Sory, twoja bluza. - zaczęłam ją zdejmować.
- Możesz w niej zostać jak chcesz. - uśmiechnął się chłopak.
Tak więc skończyłam się ubierać i wyszliśmy z domu, bo Richard postanowił pojechać ze mną. Przed samochodem zapytał:
- Lee - Lee... dasz mi poprowadzić?
- Pfff zapomnij.
Usiadłam na fotelu kierowcy, a chłopak na miejscu pasażera. Pojechaliśmy do sklepu, kupiłam to cholerne mleko i ruszyliśmy do naszego mieszkania. Gdy otwierałam drzwi Richard splótł nasze palce. Weszliśmy do środka, w kuchni potknęłam się o krzesło i ratując się narobiłam trochę hałasu butami. Wszyscy siedzący w pomieszczeniu spoglądali to na nas, to na nasze ręce.
- Mówiłem że się godzą. - odparował w końcu Joel. Poczułam jak moje policzki płoną.
- Jestem u siebie. - powiedziałam szybko i puściłam rękę Richarda, po sekundzie już mnie nie było.
Jade
Leigh wzięła nogi za pas i uciekła do siebie, a Richard przybił piątkę z Joelem.
- Stary nie wiem jak ci się odwdzięczę.
- Stawiasz mi piwo. I jakąś grę.
- Ty to masz wygórowane wymagania.
- Mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
- Dowiemy się, o co tu chodzi? - wychyliła się Perrie.
- Długa historia. Idę do Leigh. - wymigał się Richard.
- Czekaj czekaj. - podeszłam do niego. - Niech no usłyszę, że coś znowu jest nie tak, a przysięgam, nie wyjdziesz z tego cało. - zagroziłam mierząc w niego palcem.
- Dobrze, dobrze. - uniósł ręce w górę na znak poddania się. - Tylko mnie nie bij. - wycofał się do pokoju Lee - Lee.
- Coś mi tu śmierdzi. - stwierdziła Jesy.
- Poza twoimi przypalającymi się naleśnikami? - spytała Becky zakręcając gaz pod patelnią.
- Nie o nie chodzi! Leigh - Anne była jakaś dziwna. Szybko się ewakuowała do siebie, a to źle wróży.
- Masz rację. Idę to sprawdzić. - postanowiłam.
- A my to co?! - oburzyła się Pezz i razem z Jess ruszyły za mną. Wtargnęłyśmy do sypialni Lee - Lee bez pukania. Rozmawiała o czymś z Richardem, na wyraźnie smutny temat. Ale potem spojrzałam na jej odsłoniętą rękę.
- Leigh - Anne? - wydusiłam.
- Kurwa. - oparła czoło o ramię chłopaka.
- Słownictwo. - skarcił ją.
- Wy-wyjaśnisz t-to? - spytała Perrie.
- Co ja mam wam wyjaśniać? Same widzicie. - wzruszyła ramionami.
- Ale... kiedy? - zapytała Jesy cienkim głosem, który oznaczał, że jest na skraju płaczu.
- Dz-dzisiaj. - wyszeptała Leigh.
- Boże... ja... nie mogę uwierzyć, że siedziałyśmy w sąsiednim pokoju i nic nie zauważyłyśmy... - westchnęłam.
- Dziewczyny, dajcie spokój, okej?
- Ale...
- Proszę. - dodała stanowczo. A więc ulotniłyśmy się.
Leigh - Anne
- Czy one mogą pukać? - westchnęłam.
- To dziewczyny, ja tam bym się spodziewał.
- Ej! - walnęłam go w ramię.
- Dobrze, dobrze nic nie mówiłem.
- To jest bez sensu. Chciałam skrzywdzić tylko siebie, a wyszło że skrzywdziłam wszystkich wokół. - wymruczałam w poduszkę.
- No więc masz nauczkę, że to nie rozwiązanie.
- Możesz przestać z tymi moralizującymi gadkami? - burknęłam.
- Oj daj spokój... - pocałował mnie w szyję.
Perrie
Siedziałam w salonie, gdy dostałam wiadomość na Instagramie.
@gigihadid: Pezz, musimy pogadać. Jestem w Barcelonie, możemy się spotkać?
P: Nie mów do mnie Pezz, to zdrobnienie dla wybranych.
@gigihadid: Proszę, spotkamy się?
Eric zajrzał mi przez ramię.
- Spotkasz się z nią? - zaskoczył mnie.
- Nie wiem...
- Może idź. Dla samych jaj. Zobaczymy, co ma ci do powiedzenia.
- Ale pójdziesz ze mną? - pokiwał głową.
P: Gdzie i kiedy?
@gigihadid: Za godzinę w "La Playa"?
La Playa. Hotel.
P: Niech będzie.
Przebrałam się w jeansy i bluzkę hiszpankę oraz lekko pomalowałam, żeby nie wystąpić w dresach, a jednocześnie nie pokazywać, że zależało mi na tym spotkaniu i próbuję zaimponować temu pomiotowi szatana, który potocznie nazywają Gigi Hadid.
Dziewczyna powitała nas przy drzwiach i zaprosiła do swojego pokoju, jednak postanowiliśmy nie wchodzić. Nie zamierzaliśmy zostawać na kawę.
- Czy ty wiesz co narobiłaś? - warknęła cicho blondynka.
- Możesz powiedzieć o co ci chodzi? Chyba że poza ładną buźką nie masz nawet daru wysławiania się.
- Zayn się przez ciebie załamał. Nie chciał między wami nienawiści! A ty go tak potraktowałaś!
- Laska o czym ty gadasz! - zaśmiał się Eric. - A ta akcja na rozdaniu nagród? To nie ona zaczęła!
- Jest świetny w maskowaniu uczuć. Chciał to zatuszować. Jesteś bez serca.
- Tak. Masz rację. Najlepiej by było, jakbym się w ogóle nie urodziła. - odpowiedziałam i wybiegłam na ulicę, łapiąc pierwszą taksówkę.
Eric
- I co narobiłaś suko?!
- Ja narobiłam? Ja narobiłam?!
- Idiotko, czy ty masz pojęcie że ona się kiedyś próbowała zabić? - Gigi zrzedła mina. - No właśnie. - westchnąłem i ruszyłem do drzwi.
- Eric! Daj znać co z nią. Proszę.
- Jak nie zapomnę.
W taksówce zadzwoniłem do Jesy.
- Eric?
- Jess, mamy problem. Perrie spotkała się z Gigi, ona zaczęła na nią wrzeszczeć jaka to ona jest zła i Pezz powiedziała coś, że nie powinna się w ogóle urodzić i pojechała, chyba do domu.
- O Boże. Tylko nie to. Od dwóch lat się tak nie załamała. Jestem u was, już jadę do domu.
- Ja też, widzimy się na miejscu.
Piętnaście minut później dotarłem do mieszkania dziewczyn. Wpadłem do pokoju Perrie. Stała na parapecie przy otwartym oknie. Do cholery, jesteśmy na 15 piętrze, wymyśl coś, człowieku!
- Pezz, zejdź, proszę. - podszedłem bliżej. - Perrie... - dziewczyny pojawiły się w pokoju.
- Przepraszam. - szepnęła dziewczyna. Oderwała od ramy okna najpierw jedną dłoń, potem drugą. Złapałem ją w ostatniej chwili.
- Już dobrze. Już, okej, okej, okej. - mówiłem w jej włosy. Usiedliśmy na jej łóżku.
- Perrie... wiesz, że nie chcę, ale muszę. - powiedziała Jesy pokazując tabletki, zapewnie jakieś leki uspokajające.
- To nic. - odpowiedziała jej blondynka ze słabym uśmiechem.
- A może nie trzeba?
- Jesy, rób co trzeba. Daj mi to. - wyrwała jej leki i połknęła. Wyciągnęła ręce do Jess, aby ją przytulić. Po chwili Pezz usnęła.
- Połóżmy ją i chodźmy do salonu. - powiedziała Jesy i wyszliśmy z pomieszczenia. Gdy siedzieliśmy na kanapie zaczęła:
- Nie cierpię dawać jej tych leków. Potem na zmianę śpi i patrzy w przestrzeń. - pociągnęła nosem.
- Często się jej to zdarza? - spytałem.
- Nie. Tylko w przedłużających się kryzysowych sytuacjach.
- Leigh ręce ci się trzęsą. - Richard złapał dziewczynę z nadgarstki i pocałował w szyję.
- Dobra, najważniejsze, że wszystko jest już okej, nikomu się nic nie stało. - westchnęła Jade.
Jade
Poszłam do swojego pokoju, a Chris za mną. Chłopak skoczył na łóżko, a ja postanowiłam ogarnąć leżące wokół moje ubrania. Jednej rzeczy Bóg nie podarował mi przy narodzinach: umiejętności utrzymania porządku wokół siebie. Schyliłam się i podniosłam swoją czarną koszulkę. Powąchałam ją. Nie nadawała się raczej do założenia i wtedy przypomniałam sobie, że rzuciłam ją tam tydzień temu.
- Masz coś na tyłku. - powiedział Chris.
- O mój Boże, co?!
- Mój pożądliwy wzrok. - poruszył brwiami.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne.
Chłopak złapał mnie za szlufki od spodni i przyciągnął do siebie. Tego dnia już nie posprzątałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro