Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18-"Mówiłem, że się godzą"

Leigh - Anne

- Ej kuźwa ja mleko miałam kupić. - zorientowałam się. Zaczęłam się ubierać, złapałam pierwszą lepszą bluzę, która okazała się bluzą Richarda. - Sory, twoja bluza. - zaczęłam ją zdejmować.
- Możesz w niej zostać jak chcesz. - uśmiechnął się chłopak.
Tak więc skończyłam się ubierać i wyszliśmy z domu, bo Richard postanowił pojechać ze mną. Przed samochodem zapytał:
- Lee - Lee... dasz mi poprowadzić?
- Pfff zapomnij.

Usiadłam na fotelu kierowcy, a chłopak na miejscu pasażera. Pojechaliśmy do sklepu, kupiłam to cholerne mleko i ruszyliśmy do naszego mieszkania. Gdy otwierałam drzwi Richard splótł nasze palce. Weszliśmy do środka,  w kuchni potknęłam się o krzesło i ratując się narobiłam trochę hałasu butami. Wszyscy siedzący w pomieszczeniu spoglądali to na nas, to na nasze ręce.

- Mówiłem że się godzą. - odparował w końcu Joel. Poczułam jak moje policzki płoną.

- Jestem u siebie. - powiedziałam szybko i puściłam rękę Richarda, po sekundzie już mnie nie było.

Jade

Leigh wzięła nogi za pas i uciekła do siebie, a Richard przybił piątkę z Joelem.

- Stary nie wiem jak ci się odwdzięczę.

- Stawiasz mi piwo. I jakąś grę.

- Ty to masz wygórowane wymagania.

- Mi więcej do szczęścia nie potrzeba.

- Dowiemy się, o co tu chodzi? - wychyliła się Perrie.

- Długa historia. Idę do Leigh. - wymigał się Richard.

- Czekaj czekaj. - podeszłam do niego. - Niech no usłyszę, że coś znowu jest nie tak, a przysięgam, nie wyjdziesz z tego cało. - zagroziłam mierząc w niego palcem.

- Dobrze, dobrze. - uniósł ręce w górę na znak poddania się. - Tylko mnie nie bij. - wycofał się do pokoju Lee - Lee.

- Coś mi tu śmierdzi. - stwierdziła Jesy.

- Poza twoimi przypalającymi się naleśnikami? - spytała Becky zakręcając gaz pod patelnią.

- Nie o nie chodzi! Leigh - Anne była jakaś dziwna. Szybko się ewakuowała do siebie, a to źle wróży.

- Masz rację. Idę to sprawdzić. - postanowiłam.

- A my to co?! - oburzyła się Pezz i razem z Jess ruszyły za mną. Wtargnęłyśmy do sypialni Lee - Lee bez pukania. Rozmawiała o czymś z Richardem, na wyraźnie smutny temat. Ale potem spojrzałam na jej odsłoniętą rękę.

- Leigh - Anne? - wydusiłam.

- Kurwa. - oparła czoło o ramię chłopaka.

- Słownictwo. - skarcił ją.

- Wy-wyjaśnisz t-to? - spytała Perrie.

- Co ja mam wam wyjaśniać? Same widzicie. - wzruszyła ramionami.

- Ale... kiedy? - zapytała Jesy cienkim głosem, który oznaczał, że jest na skraju płaczu.

- Dz-dzisiaj. - wyszeptała Leigh.

- Boże... ja... nie mogę uwierzyć, że siedziałyśmy w sąsiednim pokoju i nic nie zauważyłyśmy... - westchnęłam.

- Dziewczyny, dajcie spokój, okej?

- Ale...

- Proszę. - dodała stanowczo. A więc ulotniłyśmy się.

Leigh - Anne

- Czy one mogą pukać? - westchnęłam.

- To dziewczyny, ja tam bym się spodziewał.

- Ej! - walnęłam go w ramię.
- Dobrze, dobrze nic nie mówiłem.
- To jest bez sensu. Chciałam skrzywdzić tylko siebie, a wyszło że skrzywdziłam wszystkich wokół. - wymruczałam w poduszkę.
- No więc masz nauczkę, że to nie rozwiązanie.

- Możesz przestać z tymi moralizującymi gadkami? - burknęłam.

- Oj daj spokój... - pocałował mnie w szyję.

Perrie

Siedziałam w salonie, gdy dostałam wiadomość na Instagramie.

@gigihadid: Pezz, musimy pogadać. Jestem w Barcelonie, możemy się spotkać?

P: Nie mów do mnie Pezz, to zdrobnienie dla wybranych.

@gigihadid: Proszę, spotkamy się?

Eric zajrzał mi przez ramię.

- Spotkasz się z nią? - zaskoczył mnie.

- Nie wiem...

- Może idź. Dla samych jaj. Zobaczymy, co ma ci do powiedzenia.

- Ale pójdziesz ze mną? - pokiwał głową.

P: Gdzie i kiedy?

@gigihadid: Za godzinę w "La Playa"?

La Playa. Hotel.

P: Niech będzie.

Przebrałam się w jeansy i bluzkę hiszpankę oraz lekko pomalowałam, żeby nie wystąpić w dresach, a jednocześnie nie pokazywać, że zależało mi na tym spotkaniu i próbuję zaimponować temu pomiotowi szatana, który potocznie nazywają Gigi Hadid.

Dziewczyna powitała nas przy drzwiach i zaprosiła do swojego pokoju, jednak postanowiliśmy nie wchodzić. Nie zamierzaliśmy zostawać na kawę.

- Czy ty wiesz co narobiłaś? - warknęła cicho blondynka.

- Możesz powiedzieć o co ci chodzi? Chyba że poza ładną buźką nie masz nawet daru wysławiania się.

- Zayn się przez ciebie załamał. Nie chciał między wami nienawiści! A ty go tak potraktowałaś!

- Laska o czym ty gadasz! - zaśmiał się Eric. - A ta akcja na rozdaniu nagród? To nie ona zaczęła!

- Jest świetny w maskowaniu uczuć. Chciał to zatuszować. Jesteś bez serca.

- Tak. Masz rację. Najlepiej by było, jakbym się w ogóle nie urodziła. - odpowiedziałam i wybiegłam na ulicę, łapiąc pierwszą taksówkę.

Eric

- I co narobiłaś suko?!
- Ja narobiłam? Ja narobiłam?!
- Idiotko, czy ty masz pojęcie że ona się kiedyś próbowała zabić? - Gigi zrzedła mina. - No właśnie. - westchnąłem i ruszyłem do drzwi.
- Eric! Daj znać co z nią. Proszę.
- Jak nie zapomnę.
W taksówce zadzwoniłem do Jesy.
- Eric?
- Jess, mamy problem. Perrie spotkała się z Gigi, ona zaczęła na nią wrzeszczeć jaka to ona jest zła i Pezz powiedziała coś, że nie powinna się w ogóle urodzić i pojechała, chyba do domu.
- O Boże. Tylko nie to. Od dwóch lat się tak nie załamała. Jestem u was, już jadę do domu.
- Ja też, widzimy się na miejscu.
Piętnaście minut później dotarłem do mieszkania dziewczyn. Wpadłem do pokoju Perrie. Stała na parapecie przy otwartym oknie. Do cholery, jesteśmy na 15 piętrze, wymyśl coś, człowieku!
- Pezz, zejdź, proszę. - podszedłem bliżej. - Perrie... - dziewczyny pojawiły się w pokoju.
- Przepraszam. - szepnęła dziewczyna. Oderwała od ramy okna najpierw jedną dłoń, potem drugą. Złapałem ją w ostatniej chwili.
- Już dobrze. Już, okej, okej, okej. - mówiłem w jej włosy. Usiedliśmy na jej łóżku.
- Perrie... wiesz, że nie chcę, ale muszę. - powiedziała Jesy pokazując tabletki, zapewnie jakieś leki uspokajające.
- To nic. - odpowiedziała jej blondynka ze słabym uśmiechem.
- A może nie trzeba?
- Jesy, rób co trzeba. Daj mi to. - wyrwała jej leki i połknęła. Wyciągnęła ręce do Jess, aby ją przytulić. Po chwili Pezz usnęła.
- Połóżmy ją i chodźmy do salonu. - powiedziała Jesy i wyszliśmy z pomieszczenia. Gdy siedzieliśmy na kanapie zaczęła:
- Nie cierpię dawać jej tych leków. Potem na zmianę śpi i patrzy w przestrzeń. - pociągnęła nosem.
- Często się jej to zdarza? - spytałem.
- Nie. Tylko w przedłużających się kryzysowych sytuacjach.
- Leigh ręce ci się trzęsą. - Richard złapał dziewczynę z nadgarstki i pocałował w szyję.
- Dobra, najważniejsze, że wszystko jest już okej, nikomu się nic nie stało. - westchnęła Jade.

Jade

Poszłam do swojego pokoju, a Chris za mną. Chłopak skoczył na łóżko, a ja postanowiłam ogarnąć leżące wokół moje ubrania. Jednej rzeczy Bóg nie podarował mi przy narodzinach: umiejętności utrzymania porządku wokół siebie. Schyliłam się i podniosłam swoją czarną koszulkę. Powąchałam ją. Nie nadawała się raczej do założenia i wtedy przypomniałam sobie, że rzuciłam ją tam tydzień temu.
- Masz coś na tyłku. - powiedział Chris.
- O mój Boże, co?!
- Mój pożądliwy wzrok. - poruszył brwiami.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne.
Chłopak złapał mnie za szlufki od spodni i przyciągnął do siebie. Tego dnia już nie posprzątałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro