16-"To dzisiaj ty będziesz trzeźwy, a ja pijana"
Perrie
Leigh - Anne obudziła się cztery godziny później. Cztery, długie godziny oczekiwania i niepokoju.
Trzymałam ją za rękę, gdy ciemnoskóra tłumaczyła lekarzowi jak doszło do przedawkowania. Uspokoiła nas. Nie chciała się zabić. Zadzwonił mój telefon. To był Richard. Wyszłam z pomieszczenia mówiąc, że idę do toalety. Leigh nie powinna się tym martwić.
- Czego chcesz? - burknęłam do słuchawki.
- Boże chociaż ty odebrałaś! Dzwonię do Erica, Chrisa, Zabdiela, Joela, Leigh, Jesy i Jade i nikt nie odbiera! Stało się coś?
- Ciebie to nie powinno obchodzić. Zrobiłeś dziecko jakiejś szmacie, a Lee - Lee za to obrywa.
- Czyli już wiesz...? Wracając do mojego pytania...
- Tak, stało się! Leigh - Anne jest w szpitalu, przedawkowała leki. - w słuchawce nastała cisza.
- Chciała się... zabić?
- Nie, to był przypadek, ale niewiele brakowało. W karetce stanęło jej serce.
- Muszę ją zobaczyć. W którym szpitalu jest?
- Richard... - zamknęłam oczy. - Ona cię nie chce widzieć. Nie dosyć bólu już jej sprawiłeś?
- Perrie, błagam...
- Nie. Nie i koniec. Wybacz, ale robię to dla jej dobra. Ona... nigdy nikogo nie kochała tak jak ciebie. Zaufała ci nawet. A ty tak to spieprzyłeś.
- Pezz...
- W razie czego zadzwonię, cześć. - powiedziałam i się rozłączyłam. Wróciłam do sali. Gdy byliśmy już w aucie, opowiedziałam im o mojej rozmowie z Richardem. Jedno ustaliliśmy. Leigh o niczym się nie dowie.
Następnego dnia Lee - Lee została wypisana ze szpitala. Tego wieczora mieliśmy zagrać "Reggeatón Lento" i mimo, że błagaliśmy ją, aby odpoczęła, to ona uparła się, że zaśpiewa z nami. Najtrudniejsza była tylko konfrontacja z Richardem.
Leigh - Anne
Na próbie atmosfera była napięta. Układu jednak nie mogliśmy już zmieniać, bo nie było czasu i musiałam tańczyć z Richardem.
- Nie dotykaj mnie w ten sposób. - warknęłam, gdy po raz kolejny przejechał dłonią wzdłuż mojej talii. W przerwie podszedł do mnie.
- Leigh, możemy pogadać?
- Nie mamy o czym. - odwróciłam wzrok. - Już nie.
- Leigh, proszę, ja wiem, że spieprzyłem, ale daj mi szansę, albo chociaż ze mną porozmawiaj. Słońce...
- Nie mów tak do mnie.
- Leigh, proszę...
- Nie. Nawet, jeśli mogłabym o tym zapomnieć, znowu ci zaufać to... nie zniszczę życia niewinnemu dziecku.
- Ona nie chce tego dziecka. Po urodzeniu zrzeknie się praw do niego. - zatkało mnie.
- To nic nie zmienia, Richard.
Po koncercie wróciliśmy późno do domu. Od razu zamknęłam się w swoim pokoju. Wypłakiwałam sobie oczy w poduszkę, gdy do drzwi zapukała Perrie.
- Hej, Lee - Lee, mogę wejść? Mam dla ciebie kolację.
Otarłam łzy i odpowiedziałam, że może.
- Dobrze się czujesz? - spytała.
- Taak, jest okej... - pociągnęłam nosem. - Dzięki na jedzenie.
- Nie powinnaś tak wciąż siedzieć i ryczeć. To sensu nie ma.
- Pezz...
- Jeśli nie zamierzasz mu wybaczyć, to wyjdź do ludzi, znajdź sobie kogoś nowego i...
- I co, i zaufaj? - przerwałam jej. - Tak oto właśnie skończyło się, jak zaufałam kolejnemu chłopakowi. Co ja sobie w ogóle myślałam?!
- Leigh, z takim podejściem to daleko nie zajdziesz. Nie wszyscy tacy są.
- Jak na razie przekonuję się, że właśnie tak jest.
Gdy zjadłam odniosłam naczynia do kuchni i położyłam się spać.
Obudził mnie kolejny koszmar. W przeciągu dziesięciu sekund znalazła się obok mnie Jade.
- Okej?
- Już okej. - odpowiedziałam.
- Napewno?
- Jadey, doceniam, że się martwicie, ale nie jestem małym dzieckiem.
- Ah... no wiem, wiem ale wszyscy się o ciebie martwimy. - przytuliła mnie.
- Chris jest u ciebie?
- Tak, śpi. - odpowiedziała dziewczyna.
- Przerwałam w czymś? - spytałam pół żartem.
- Nie! - zaśmiała się dziewczyna i zarumieniła. - Jest środek nocy, myślisz, że jesteśmy aż tak niewyżyci?
- Em... tak? Dobra, idź spać, sory, że cię obudziłam.
- Nie szkodzi. Boże, pamiętasz, jak kiedyś zadzwoniłaś do mnie w środku nocy i powiedziałaś, że nie możesz spać i masz ochotę na lody, popcorn i "Niezgodną"? - roześmiała się.
- Tak, pamiętam!
- Przyjechałam do ciebie i śmiałyśmy się całą noc. Było świetnie. I byłaś taka szczęśliwa... obie byłyśmy.
- Szkoda, że życie musiało napisać inny scenariusz. - westchnęłam.
- Wiesz, że tak nie musi być? Zapomnij o nim i znowu ciesz się życiem.
- Jade, myślisz, że nie chciałabym? Ale... Richard nie jest takim na przykład Jasonem, o którym od razu mogę zapomnieć. Ja go naprawdę... kochałam. - szepnęłam.
- Kochałaś, czy kochasz? To różnica.
- Chyba kocham. Ale sama wiesz, że...
- Był twoim pierwszym, bardzo go kochasz i wreszcie trafiłaś na kogoś kto się tobą zajął, komu zaufałaś, a ona to spieprzył? - pokiwałam głową. - Oh, kochanie... - przytuliła mnie.
- Śpiąca jestem, ty też już idź spać. - pociągnęłam nosem.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
Następnego dnia miałyśmy zagrać kolejny koncert z chłopakami. W czasie próby generalnej wydarzyła się niespodziewana rzecz.
Richard
W trakcie próby generalnej zazwyczaj włączane są wszystkie efekty specjalne. Tak było i tym razem. Pod koniec piosenki z brzegu sceny wystrzeliły fontanny iskier. Dziewczyny miały stać z nimi, a my obok. Istotnie, tak się stało. Jednak fontanna, przy której stałem z Leigh - Anne była zepsuta. Rura, z której miały wyciec iskry pękła, a gorące iskry poparzyły dziewczynę w nogę. Prawie upadła, ale w ostatniej chwili ją złapałem. Nie zwróciła uwagi, że to ja. Mocno ścisnęła moją rękę. Głośno syknęła.
- Kurwa!
- Halo, dajcie jakiegoś lekarza! I coś chłodnego, wodę albo coś!
Podbiegł do nas operator świateł z butelką wody. Polałem nią miejsce oparzenia. Dziewczyna wciąż nie puszczała mojej ręki. Musiało ją strasznie boleć. Po chwili przybiegł reżyser z apteczką.
- Leigh, nie powinnaś dzisiaj zagrać.
- Nic mi nie jest. Prawie mnie nie boli.
- Leigh nie kłam. - przerwałem jej. - Wiem, że cię cholernie boli więc błagam cię nie kłam chociaż.
- Nic mi nie będzie. - wysyczała. - Dacie mi jakieś prochy i po sprawie. To raptem cztery minuty.
- Laska cztery minuty tańczenia i skakania. - podszedł Joel.
- Lee - Lee nie mów, że wszystko jest okej, jeśli masz łzy w oczach do cholery! Poza tym, gdyby cię nie bolało zorientowałabyś się, że trzymasz mnie za rękę!
- Mam to gdzieś, opatrzcie to, dajcie jakieś prochy, wieczorem zaśpiewam, a martwić się będę później.
- Chłopaki to bez sensu. - westchnęła Perrie. - Jak ona się uparła to nic nie zdziałamy.
- To chodź, zaprowadzę cię na backstage. - mruknąłem. Dziewczyna dokuśtykała do kanapy. - I siedź tu lepiej.
- A kim ty jesteś żeby mówić mi, co mam robić?!
- Kocham cię i się martwię.
- Błagam cię, nie rozmieszaj mnie, za dużo razy to słyszałam. Idź stąd.
- Leigh...
- Zostaw mnie. - wycedziła.
Więc poszedłem. Usiadłem z chłopakami w naszej garderobie.
-Nie wyszło? - zapytał Joel.
- Nie.
- Stary, co mam ci powiedzieć? Spierdoliłeś i tyle. - westchnął Chris.
- Ale pocieszenie, dzięki. - mruknąłem.
- Dobra, idę do Becky, bo przyjechała... - wymamrotał Joel patrząc w telefon. Po chwili już go nie było.
Kilka godzin później mieliśmy występ. Mimo kontuzji Leigh - Anne wyszło świetnie.
Joel
Po koncercie dziewczyny postanowiły pojechać na "babską imprezę". Leigh ze swoją nogą nie była jednak w stanie i ktoś musiał zawieźć ją do domu, i najlepiej z nią zostać. Becky powiedziała, żebym to ja z nią pojechał. Dziewczyny mówią, że może coś od niej wyciągnę i postanowi mi się wygadać. Lubię Leigh. Dobra z niej przyjaciółka. Jakiś czas temu pomagała mi wybrać kwiaty dla Becks. Zgodziłem się. Chciałem pomóc. Dziewczynom nic nie musi mówić, one po prostu wiedzą co czuje, że jest jej źle i o co chodzi. Czasami potrzeba wyrzucić wszystko z siebie.
Dojechaliśmy do mieszkania dziewczyn.
- Dziękuję, że mnie przywiozłeś.
- Zostanę z tobą. A jak coś ci się znowu będzie śniło?
- Wezmę leki.
- No weź. - trąciłem ją łokciem z uśmiechem.
- Dziewczyny cię nasłały, nie? - nie wiedziałem co odpowiedzieć. - Naprawdę, nie musisz zostawać, jeśli ci kazały, poradzę sobie.
- Nie kazały mi. Tak chyba robią przyjaciele, nie?
- A przyjaciele upijają się też razem?
- Nie. Zawsze jeden zostaje trzeźwy, żeby odnieść pijanego do sypialni.
- To dzisiaj ty będziesz trzeźwy a ja pijana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro