Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. "Macie sobie trochę do wyjaśnienia."

When the monster in me
Loves the monster in you

~Little Mix - "Monster in me"

Richard

- Reanimują ją. - Powiedziałem do słuchawki.

- Znowu? Kurwa, czemu? - Westchnął Chris. - A Joel i Becky jeszcze są?

- Tak. Kończę, później zadzwonię.

To wszystko wydawało się tak nierzeczywiste. Tłum lekarzy, pielęgniarek, wbiegających i wybiegających z sali. A ja mogłem to tylko obserwować, nawet nie próbując powstrzymywać się od płaczu. Becky widząc, w jakim jestem stanie podeszła i mnie przytuliła.

- Będzie dobrze, będzie dobrze. - Przekonywała chyba bardziej siebie niż mnie.

Dwa tygodnie. Dwa tygodnie cholernej bezsilności. Nic nie da się zrobić, nic.

- Jest. - Usłyszałem, a po chwili pisk kardiomonitora zmienił się w pikanie.

Odetchnąłem z ulgą. Po kilku minutach mogliśmy wejść z powrotem do sali. Wkrótce do pomieszczenia wjazd zrobili Jesy i Zabdiel.

- Zmiana warty. Do domu, idioci. Wszystko już w porządku?

- Tak, już okej.

- Zaczynam się bać, że nie obudzi się do naszego ślubu. - Powiedziała Jesy do Zabdiela.

- W takim wypadku przełożymy ślub. 

- Żartujecie. - Skarciłem ich. - Lee chybaby was zabiła za to. Nie ma takiej mowy.

- Zrobiłaby dla nas to samo, uwierz mi. - Odparł Zabdiel.

- Posłuchaj... - Zaczęła Jesy. - Myślałeś może, żeby przywieźć Ali?

- Nie wiem, czy to miejsce dla niej. Nie wiem, czy powinna ją oglądać w takim stanie. - Wzruszyłem ramionami. 

- Ale jeśli miałaby się nie obudzić, to... chyba dobrze byłoby, gdyby spotkały się ostatni raz, nie?

Brzmiało strasznie. I mało optymistycznie. Ale takie były fakty.

- Macie rację. Przywiozę ją.

- Jutro, bo dzisiaj jedziesz odespać. - Joel wziął mnie za ramię i pociągnął do wyjścia. - Cześć!

Wróciliśmy do domu, w którym bez Leigh-Anne było dołująco pusto. Ali już spała, więc wziąłem paczkę papierosów i wyszedłem na balkon. 

Następnego dnia po południu pojechałem do szpitala z Jade, Chrisem i Aaliyah. Mała niewiele z tego rozumiała. W pierwszej chwili spojrzała na Leigh, nie bardzo ją rozpoznając (czemu się w sumie nie dziwię, bo była całkiem blada), ale po chwili podbiegła do łóżka i się na nie wdrapała.

- Mama! - Zaczęła szturchać ją w ramię. - Mama! Tata, mama... mama lulu?

- Tak, mama śpi, kochanie.

Patrzyłem na to i nienawidziłem życia za to, co się dzieje.

- Mama. - Wzięła Leigh-Anne za rękę.

Wtedy monitor zaczął szybciej pikać. Do sali wbiegła pielęgniarka.

- Proszę wyjść.

- Ale co się dzie-

- Proszę wyjść! - Niemal wypchnęła nas z pomieszczenia.

Usiedliśmy na korytarzu.

- Zawieziecie Ali do moich rodziców? 

- Jasne. Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz. Chodź do wujka! - Chris wyciągnął ręce do Ali. 

Po chwili zniknęli z mojego pola widzenia, a ja obserwowałem lekarzy i pielęgniarki biegających w tę  wew tę. 

Co się mogło stać? Kurwa, czemu nikt nic mi nie mówi do cholery?!

Po kilkunastu długich minutach podszedł do mnie lekarz.

- Obudziła się. - Oznajmił.

Poczułem, jakby jakiś niewyobrażalny ciężar spadł z moich ramion.

- Naprawdę? - Spytałem ze łzami w oczach. - Mogę do niej wejść?

- Za chwilę, zrobimy tylko parę badań i ktoś pana zawoła. A teraz przepraszam, muszę iść.

- Jasne. Dziękuję panu bardzo.

Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Perrie.

- Richard?

- Obudziła się.

- Boże. Leigh-Anne się obudziła, słyszycie?! Będziemy za piętnaście minut.

Istotnie, wkrótce przyjechali. 

- I co, wiadomo coś?

- Jak ona się czuje?

- Byłeś u niej?

- Jeszcze mnie nie wpuścili, ale za chwilę ktoś ma mnie zawołać.

Po paru minutach pielęgniarka powiedziała, że możemy wejść.

- Idź pierwszy. Macie sobie trochę do wyjaśnienia. - Powiedziała Jade.

- Ja zadzwonię do Sarah i Sian-Louise. - Dodała Perrie.

Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Lee siedziała, patrząc w okno i bawiąc się rąbkiem kołdry. Usiadłem obok, ale Leigh odwróciła głowę w drugą stronę.

-Leigh-Anne, nie wygłupiaj się. - Poprosiłem. - Leigh-Anne, spójrz na mnie. - Ująłem jej podbródek i odwróciłem w swoją stronę. - Przepraszam. Byłem idiotą, wiem. Mi też było... jest, ciężko, ale nie powinienem cię zostawiać. Przepraszam. Wybacz mi, proszę. 

Dziewczyna milczała.

- Lee, powiedz coś. Nakrzycz na mnie, płacz, cokolwiek, ale nie milcz.

- Wiem, że było w tym trochę mojej winy, bo z tobą nie rozmawiałam, ale... Zostawiłeś mnie. Zostawiłeś mnie zupełnie samą w chwili, gdy cię najbardziej potrzebowałam. To ty wychodziłeś bez słowa z domu! Po co mnie ratowaliście, co? Dotychczas nikogo nie obchodziło, co się ze mną dzieje! 

W tym momencie do pomieszczenia weszli pozostali.

- Leigh-Anne... - Powiedziała Jade, zaskoczona jej słowami.

- Co? Jakoś nagle zaczęłam was wszystkich obchodzić! A gdzie byliście, kiedy potrzebowałam pomocy?! Gdzie byliście, kiedy to zrobiłam?! Mieliście to wszyscy w dupie!

- Nie obwiniaj ich, Leigh, bo to tylko moja wina. Przychodziłem do domu, widziałem, w jakim jesteś stanie, widziałem blizny, których przybywało i to olewałem. I mogłaś się przez to nie obudzić, i to moja wina.

- Po prostu... po prostu... przepraszam, że na was nakrzyczałam. - Szepnęła Lee, po czym się rozpłakała.

Przytuliłem ją i czułem, jak trzęsie się od płaczu.

- Masz trochę racji. - Powiedział Chris.

- No, ty zawsze interesowałaś się tym, co u nas, naszymi związkami, problemami... a my na was mieliśmy wywalone. - Przyznał Erick.

Lee pokręciła głową.

- Nieprawda. Byłam okropna.

- O czym ty mówisz? Do kogo zadzwoniłam, kiedy przez przypadek prawie się wykrwawiłam?

- Przecież to ty walczyłaś o to, żeby związek mój i Chrisa się nie rozpadł.

- Zrobiłybyście tak samo. A nie zrobiłam wielu rzeczy, które powinnam.

- Jezu, o czym ty pieprzysz? - Spytała Jesy.

- Wtedy, kiedy... Perrie, kiedy byłaś z Zaynem i ci jego koledzy... powinnam ci pomóc...

- Zamknij się. - Przerwała jej Pezz. - Po chuj ty wiecznie do tego wracasz? Nic nie mogłaś zrobić. Ja wiem, że w złych momentach to wszystko lubi wracać, ale jeśli jeszcze raz o tym wspomnisz to nie wiem, co ci zrobię.

- Najważniejsze w tym momencie jest to, że nas potrzebowałaś, a nas nie było, kropka. - Zakończyła tę dyskusję Jade.

- A, Leigh, bo... Sian-Louise przyleci. - Powiedział Chris.

- Co? Przecież... miała bilet dopiero na ślub Jesy i Zabdiela!

- Uparła się, tyle. Dobra, będziemy lecieć, bo nie powinno nas być tu tak dużo.Papa. - Pożegnała się Becky, a po chwili całej familii już nie było.

- Lee... obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz. Jeśli coś by się działo, to jakkolwiek wkurwiający bym nie był, masz mi o tym mówić. Jasne? - Pokiwała głową.

Wziąłem jej rękę i podwinąłem rękaw. 

- Richard...

- Hm?

- Zo-zostaw to.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Mogłabyś ze mną porozmawiać?

- Po prostu... mam tak dość. Patrzę w lustro i zastanawiam się, czy ono byłoby do mnie podobne. Patrzę na Ali i dzieci pozostałych i zastanawiam się, czy to był chłopiec czy dziewczynka. Nie mam na to siły, musiałam coś ze sobą zrobić, bo to było nie do zniesienia, a kiedy cięcie przestało wystarczać... - Zaniosła się płaczem.

- Umawialiśmy się. Miałaś mi o tym mówić...

- Nie było cię, jak miałam to zrobić?

- Już nigdy więcej cię nie zostawię, obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro