7. "Macie sobie trochę do wyjaśnienia."
When the monster in me
Loves the monster in you
~Little Mix - "Monster in me"
Richard
- Reanimują ją. - Powiedziałem do słuchawki.
- Znowu? Kurwa, czemu? - Westchnął Chris. - A Joel i Becky jeszcze są?
- Tak. Kończę, później zadzwonię.
To wszystko wydawało się tak nierzeczywiste. Tłum lekarzy, pielęgniarek, wbiegających i wybiegających z sali. A ja mogłem to tylko obserwować, nawet nie próbując powstrzymywać się od płaczu. Becky widząc, w jakim jestem stanie podeszła i mnie przytuliła.
- Będzie dobrze, będzie dobrze. - Przekonywała chyba bardziej siebie niż mnie.
Dwa tygodnie. Dwa tygodnie cholernej bezsilności. Nic nie da się zrobić, nic.
- Jest. - Usłyszałem, a po chwili pisk kardiomonitora zmienił się w pikanie.
Odetchnąłem z ulgą. Po kilku minutach mogliśmy wejść z powrotem do sali. Wkrótce do pomieszczenia wjazd zrobili Jesy i Zabdiel.
- Zmiana warty. Do domu, idioci. Wszystko już w porządku?
- Tak, już okej.
- Zaczynam się bać, że nie obudzi się do naszego ślubu. - Powiedziała Jesy do Zabdiela.
- W takim wypadku przełożymy ślub.
- Żartujecie. - Skarciłem ich. - Lee chybaby was zabiła za to. Nie ma takiej mowy.
- Zrobiłaby dla nas to samo, uwierz mi. - Odparł Zabdiel.
- Posłuchaj... - Zaczęła Jesy. - Myślałeś może, żeby przywieźć Ali?
- Nie wiem, czy to miejsce dla niej. Nie wiem, czy powinna ją oglądać w takim stanie. - Wzruszyłem ramionami.
- Ale jeśli miałaby się nie obudzić, to... chyba dobrze byłoby, gdyby spotkały się ostatni raz, nie?
Brzmiało strasznie. I mało optymistycznie. Ale takie były fakty.
- Macie rację. Przywiozę ją.
- Jutro, bo dzisiaj jedziesz odespać. - Joel wziął mnie za ramię i pociągnął do wyjścia. - Cześć!
Wróciliśmy do domu, w którym bez Leigh-Anne było dołująco pusto. Ali już spała, więc wziąłem paczkę papierosów i wyszedłem na balkon.
Następnego dnia po południu pojechałem do szpitala z Jade, Chrisem i Aaliyah. Mała niewiele z tego rozumiała. W pierwszej chwili spojrzała na Leigh, nie bardzo ją rozpoznając (czemu się w sumie nie dziwię, bo była całkiem blada), ale po chwili podbiegła do łóżka i się na nie wdrapała.
- Mama! - Zaczęła szturchać ją w ramię. - Mama! Tata, mama... mama lulu?
- Tak, mama śpi, kochanie.
Patrzyłem na to i nienawidziłem życia za to, co się dzieje.
- Mama. - Wzięła Leigh-Anne za rękę.
Wtedy monitor zaczął szybciej pikać. Do sali wbiegła pielęgniarka.
- Proszę wyjść.
- Ale co się dzie-
- Proszę wyjść! - Niemal wypchnęła nas z pomieszczenia.
Usiedliśmy na korytarzu.
- Zawieziecie Ali do moich rodziców?
- Jasne. Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz. Chodź do wujka! - Chris wyciągnął ręce do Ali.
Po chwili zniknęli z mojego pola widzenia, a ja obserwowałem lekarzy i pielęgniarki biegających w tę wew tę.
Co się mogło stać? Kurwa, czemu nikt nic mi nie mówi do cholery?!
Po kilkunastu długich minutach podszedł do mnie lekarz.
- Obudziła się. - Oznajmił.
Poczułem, jakby jakiś niewyobrażalny ciężar spadł z moich ramion.
- Naprawdę? - Spytałem ze łzami w oczach. - Mogę do niej wejść?
- Za chwilę, zrobimy tylko parę badań i ktoś pana zawoła. A teraz przepraszam, muszę iść.
- Jasne. Dziękuję panu bardzo.
Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Perrie.
- Richard?
- Obudziła się.
- Boże. Leigh-Anne się obudziła, słyszycie?! Będziemy za piętnaście minut.
Istotnie, wkrótce przyjechali.
- I co, wiadomo coś?
- Jak ona się czuje?
- Byłeś u niej?
- Jeszcze mnie nie wpuścili, ale za chwilę ktoś ma mnie zawołać.
Po paru minutach pielęgniarka powiedziała, że możemy wejść.
- Idź pierwszy. Macie sobie trochę do wyjaśnienia. - Powiedziała Jade.
- Ja zadzwonię do Sarah i Sian-Louise. - Dodała Perrie.
Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Lee siedziała, patrząc w okno i bawiąc się rąbkiem kołdry. Usiadłem obok, ale Leigh odwróciła głowę w drugą stronę.
-Leigh-Anne, nie wygłupiaj się. - Poprosiłem. - Leigh-Anne, spójrz na mnie. - Ująłem jej podbródek i odwróciłem w swoją stronę. - Przepraszam. Byłem idiotą, wiem. Mi też było... jest, ciężko, ale nie powinienem cię zostawiać. Przepraszam. Wybacz mi, proszę.
Dziewczyna milczała.
- Lee, powiedz coś. Nakrzycz na mnie, płacz, cokolwiek, ale nie milcz.
- Wiem, że było w tym trochę mojej winy, bo z tobą nie rozmawiałam, ale... Zostawiłeś mnie. Zostawiłeś mnie zupełnie samą w chwili, gdy cię najbardziej potrzebowałam. To ty wychodziłeś bez słowa z domu! Po co mnie ratowaliście, co? Dotychczas nikogo nie obchodziło, co się ze mną dzieje!
W tym momencie do pomieszczenia weszli pozostali.
- Leigh-Anne... - Powiedziała Jade, zaskoczona jej słowami.
- Co? Jakoś nagle zaczęłam was wszystkich obchodzić! A gdzie byliście, kiedy potrzebowałam pomocy?! Gdzie byliście, kiedy to zrobiłam?! Mieliście to wszyscy w dupie!
- Nie obwiniaj ich, Leigh, bo to tylko moja wina. Przychodziłem do domu, widziałem, w jakim jesteś stanie, widziałem blizny, których przybywało i to olewałem. I mogłaś się przez to nie obudzić, i to moja wina.
- Po prostu... po prostu... przepraszam, że na was nakrzyczałam. - Szepnęła Lee, po czym się rozpłakała.
Przytuliłem ją i czułem, jak trzęsie się od płaczu.
- Masz trochę racji. - Powiedział Chris.
- No, ty zawsze interesowałaś się tym, co u nas, naszymi związkami, problemami... a my na was mieliśmy wywalone. - Przyznał Erick.
Lee pokręciła głową.
- Nieprawda. Byłam okropna.
- O czym ty mówisz? Do kogo zadzwoniłam, kiedy przez przypadek prawie się wykrwawiłam?
- Przecież to ty walczyłaś o to, żeby związek mój i Chrisa się nie rozpadł.
- Zrobiłybyście tak samo. A nie zrobiłam wielu rzeczy, które powinnam.
- Jezu, o czym ty pieprzysz? - Spytała Jesy.
- Wtedy, kiedy... Perrie, kiedy byłaś z Zaynem i ci jego koledzy... powinnam ci pomóc...
- Zamknij się. - Przerwała jej Pezz. - Po chuj ty wiecznie do tego wracasz? Nic nie mogłaś zrobić. Ja wiem, że w złych momentach to wszystko lubi wracać, ale jeśli jeszcze raz o tym wspomnisz to nie wiem, co ci zrobię.
- Najważniejsze w tym momencie jest to, że nas potrzebowałaś, a nas nie było, kropka. - Zakończyła tę dyskusję Jade.
- A, Leigh, bo... Sian-Louise przyleci. - Powiedział Chris.
- Co? Przecież... miała bilet dopiero na ślub Jesy i Zabdiela!
- Uparła się, tyle. Dobra, będziemy lecieć, bo nie powinno nas być tu tak dużo.Papa. - Pożegnała się Becky, a po chwili całej familii już nie było.
- Lee... obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz. Jeśli coś by się działo, to jakkolwiek wkurwiający bym nie był, masz mi o tym mówić. Jasne? - Pokiwała głową.
Wziąłem jej rękę i podwinąłem rękaw.
- Richard...
- Hm?
- Zo-zostaw to.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Mogłabyś ze mną porozmawiać?
- Po prostu... mam tak dość. Patrzę w lustro i zastanawiam się, czy ono byłoby do mnie podobne. Patrzę na Ali i dzieci pozostałych i zastanawiam się, czy to był chłopiec czy dziewczynka. Nie mam na to siły, musiałam coś ze sobą zrobić, bo to było nie do zniesienia, a kiedy cięcie przestało wystarczać... - Zaniosła się płaczem.
- Umawialiśmy się. Miałaś mi o tym mówić...
- Nie było cię, jak miałam to zrobić?
- Już nigdy więcej cię nie zostawię, obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro