Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28."Ufam mojej Perrie, a nie osobie zniszczonej przez depresję, rozumiesz?"

You know I want youIt's not a secret I try to hideI know you want meSo don't keep saying our hands are tiedYou claim it's not in the cardsFate is pulling you miles awayAnd out of reach from meBut you're here in my heartSo who can stop me if I decideThat you're my destiny?
What if we rewrite the stars?Say you were made to be mineNothing could keep us apartYou'd be the one I was meant to findIt's up to you, and it's up to meNo one can say what we get to beSo why don't we rewrite the stars?Maybe the world could be oursTonight

~James Arthur ft. Anne-Marie - "Rewrite the stars"

Perrie

- Czas się pakować. - Westchnęłam dzień przed wylotem do Madrytu.

- Hm? - Mruknął Erick obejmując mnie w talii i całując w ramię. - Jak się czujesz?

- Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami.

Prawda była taka, że nie miałam siły wstać z tego łóżka. Każdego ranka nowy dzień mnie przytłaczał. Płakać mi się chciało na myśl o kolejnym dniu walki.

- Jest źle, prawda?

- Mniejsza, trzeba spinać dupę i brać się za pakowanie, bo to się samo nie zrobi. 

- Pomogę ci.

- A Chris nie wyciąga was przypadkiem na skatepark czy coś?

- Nawet jeśli to w dupie, ja zostaję tu ci pomóc. 

- Erick, proszę...

- Perrie, jeśli widzę, że bardzo źle się czujesz to nigdzie z chłopakami nie idę.

- Ale dawno tam nie byliście, a wiem przecież, że to lubisz. Proszę, idź.

- Nie, kochanie.

- I co, zamierzasz siedzieć ze mną cały czas dopóki, jeśli w ogóle, mi się poprawi?

- Tak.

- Erick... - Poczułam, jak oczy zachodzą mi łzami. - Już tyle razy cię prosiłam, żebyś nie rezygnował z normalnego życia przeze mnie. 

- Kotek... 

- Nie, Erick. Mnie to frustruje bo ja nie chcę obciążać cię sobą! 

- Perrie, proszę cię nie mów tak. Już dobrze, chodź tutaj. - Przytulił mnie. Poczułam, że już dłużej nie dam rady powstrzymywać łez. - Ćśśś, spokojnie. 

- Mam już tego dość, jestem tym tak zmęczona.

- Wiem, księżniczko, wiem.

- Zastanawiam się... zastanawiam się czy nie byłoby lepiej, gdyby za którymś razem, które się zdarzyły, udało mi się zabić. - Wypaliłam.

- Pezz, co ty mówisz? Nigdy nie mów ani tak nie myśl, rozumiesz? Nigdy więcej, proszę cię. - Przytulił mnie mocniej. - Nigdy, rozumiesz? Niech ci to nigdy nawet nie przyjdzie do głowy, dobrze? Kocham cię i nie przeżyłbym tego, gdyby... gdybyś się zabiła. Perrie, nie myśl tak więcej, dobrze? Proszę cię, nie mów tak. Proszę. Perrie, błagam. - Zaczął mówić na jednym wdechu. 

- Erick...

- Perrie, błagam cię.

- Erick, spokojnie...

- Zrobiłaś sobie coś?

- Erick, to nie...

- Zadałem ci pytanie. - Milczałam. Co mogłam mu powiedzieć? - Perrie?

- Nie. Nic sobie nie zrobiłam.

- Pokaż mi rękę.

- Co?

- Pokaż rękę.

- Nie ufasz mi?

- Nie. Perrie, jesteś chora i wiem, że nie jesteś sobą. Ufam mojej Perrie, a nie osobie zniszczonej przez depresję, rozumiesz?

Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Chyba miał rację. Chyba w tym momencie to naprawdę nie ja.

- Hej. - Założył mi kosmyk włosów za ucho. - Wiem, że gdzieś tam nadal jest moja Perrie. Pokonamy to razem, hm? - Wziął mnie za rękę i odwrócił ją wierzchem do dołu. Zacisnęłam powieki, gdy podwinął mój rękaw. - Kurwa. Czy ty próbowałaś podciąć sobie żyły?

Zaniosłam się płaczem. Co miałam mu powiedzieć? "Tak, próbowałam się zabić, a ty siedziałeś niczego nie świadomy w pokoju obok"?

- Perrie... - Wyszeptał w moje włosy. - Dlaczego?

Nie byłam w stanie nic mu odpowiedzieć. Zawiodłam go. Nawaliłam po całej linii i żadne przeprosiny nie wymażą z mojej pamięci tego bólu w jego głosie.

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - Zaczęłam szlochać. 

Erick

Perrie płakała od ponad dwudziestu minut a ja za nic nie mogłem jej uspokoić. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to poproszenie o pomoc Leigh-Anne.

- Lee? Cześć, mogłabyś proszę przyjechać?

- Wiesz co, pakuję się, a czemu pytasz.

- Potrzebuję... Pezz potrzebuję pomocy.

- Będę za dziesięć minut.

- Nie spowoduj wypadku, nie szarżuj, ok?

- Spokojnie.

Leigh istotnie przyjechała po dziesięciu minutach. Wpadła do naszej sypialni.

- Co się stało? Hej, Pezz, spokojnie. - Wskoczyła na łóżko obok nas. - Perrie, popatrz na mnie. Otworzysz okno? - Poprosiła. Wstałem i spełniłem jej prośbę. - Perrie, spokojnie, wdech i wydech, razem ze mną, okej? Wdech i wydech. Świetnie ci idzie. Jeszcze raz. Erick, przynieś wodę.

- Tu stoi. - Podałem jej butelkę z szafki nocnej.

- Napij się, tylko powoli, żebyś się nie zakrztusiła. Daj rękę. 

Lee chyba naprawdę wiedziała, co robi, bo po paru minutach Pezz się uspokoiła.

- Prześpij się. - Przytuliła ją Leigh.

- Muszę się pakować, jutro wylatujemy. 

- Ja z Erickiem cię spakujemy, okej? A ty masz teraz iść spać.

Perrie w końcu uległa, a my wyszliśmy z pomieszczenia.

- Co się do cholery stało? - Spytała Leigh.

- Pezz chciała podciąć sobie żyły.

- Co?! 

- Nie wiem, jak jej pomóc, Lee. Jestem bezradny. 

- Ej, nie rycz, no co ty. - Przytuliła mnie. - Jestem tu dla was, tak? Też przechodziłam przez takie rzeczy. No i wiem, że jej jest ciężko, bo jak brałam leki tak... regularnie i potem zaczęłam je brać w kratkę, a teraz to już w sumie wcale, to też czułam się jak ostatnie gówno. Ale on brała chyba strasznie mocne te prochy więc... no... nie będę cię czarować, łatwo nie będzie. Ale jesteśmy po to, żeby wam to ułatwić, hm? 

- Dzięki.

- Ekhm. - Usłyszeliśmy Richarda. Leigh cała się momentalnie spięła. - Leigh-Anne, możemy przez chwilkę porozmawiać? - Dziewczyna odsunęła się ode mnie i wzdychając przewróciła oczami.

- Idź. - Uśmiechnąłem się do niej.

Leigh-Anne

- Czego dusza jęczy? - Spytałam, gdy weszliśmy do pokoju Richarda.

- Czy to źle, że po głowie chodzi mi wizja skosztowania twoich ust?

- Um, raczej tak Richard, przypominam ci, że masz dziewczynę. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?!

- Ciebie pod prysznicem. - Uśmiechnął się pewnie.

- Co jest z tobą nie tak? Najpierw próbujesz się ze mną pogodzić, potem znajdujesz dziewczynę, potem znów do mnie przyjeżdżasz, po czym mówisz, że jestem puszczalska i na każdym kroku mi dogryzasz, a teraz... to?!

- Lee, żałuję tego, co się między nami stało.

- Ja też. To był przypadek, że cię poznałam, za to wielki błąd, że pokochałam.

- Nie to mam na myśli. Cholernie żałuję, że złamałem ci serce.

- Nie złamałeś mi serca. Złamałeś mnie całą. 

- Żałuję. Cholernie żałuję. - Podszedł do mnie bliżej. ALARM, ZA BLISKO! Trzeba się odsunąć. Tak, tylko że uniemożliwia mi to ściana, świetnie. - Leigh, wiem, że ty też nadal coś do mnie czujesz.

- Owszem, Richard. Nadal znaczysz dla mnie wszystko. Po prostu nie jesteś już wart tej walki.

- Leigh, proszę, nie skreślaj nas.

- Już to zrobiłam. 

- Kurwa. - Mruknął, odsuwając się ode mnie.

- Dzięki. - Przewróciłam oczami.

- Oj nie to mam na myśli i dobrze o tym wiesz. Naprawdę przestałaś się leczyć?

- Co cię to obchodzi?

- Ja pierwszy zadałem pytanie.

- To nie twoja sprawa.

- Czyli tak. Jesteś nieodpowiedzialna. Czy ty wiesz...

- W dupie mam twoje zdanie. - Wycedziłam i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro