Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

Jade

Wpadliśmy do mieszkania Becky uprzednio znajdując zapasowy klucz pod doniczką. No widok optymistyczny nie był. Pojechaliśmy za karetką. Jechałam autem Leigh-Anne z nią i Richardem, a samochód prowadził Chris, ponieważ Lee nie była w stanie prowadzić.

- Leigh, uspokój się, bo ci się ręce trzęsą.

- To wszystko moja wina. Powinnam z nią zostać, przecież ona czuła się strasznie. Mój Boże...

- Lee, to nie twoja wina, nie mogłaś nic zrobić. A teraz się uspokój, bo wiesz, że ty się nie możesz denerwować.

- Z pewnością sytuacja jest bardzo spokojna!

- Ej bo Joel jeszcze o niczym nie wie. - zmieniłam temat,

- Przydałoby się go powiadomić. - stwierdził Chris.

- Nie wiem czy to dobry pomysł... generalnie Becks nie chce go widzieć, a on na sto procent uprze się, żeby tam przyjechać...

- Jade, do chuja wafla nie róbcie z niego takiego przestępcy! Widać że on żałuje!

- Dobrze, ale mógłbyś na mnie nie krzyczeć?!

- Przepraszam... - westchnął. Odwróciłam głowę w stronę okna i wyjęłam telefon aby zadzwonić do Joel'a. - Jadey, przepraszam no, nie obrażaj się... - położył dłoń na mojej nodze, ale ją strąciłam. Po pierwsze: jak jestem obrażona to się mnie nie rusza. Po drugie: nogi to aktualnie jedne z moich najgorzej wyglądających części ciała. 

- Halo?

- Joel, jakby ci to powiedzieć... Becky... miała wypadek i jedziemy właśnie do szpitala.

- Jaki wypadek?!

- Ona... - zaczęłam płakać. To jest za dużo, okej?

Chris

- Daj mi to. - zabrałem Jade telefon z dłoni. - Jesteś tam, stary?

- Może chociaż ty mi powiesz co się tam dzieje?!

- Nie krzycz człowiek. Becky nacięła sobie żyłę.

- Jak to?!

- Resztę scenariusza możesz dopisać sobie sam, bo chyba się domyślasz, co się stało?

- Niestety tak.

- Potrzebujemy jej danych. Data i miejsce urodzenia, pełne imię i nazwisko. Jade, notuj. - dałem telefon na głośnik.

- Rebecca Marie Gomez urodzona 2 marca 1997 roku w Inglewood, Kalifornia. Coś jeszcze?

- Wzrost się może przydać. - powiedziała Leigh-Anne.

- 154 cm.

- Dzięki. Zadzwonimy jak czegoś się dowiemy.

- Do którego szpitala jedziecie?

- Stary... nie wiem czy to dobry pomysł, żebyś przyjechał. Becks, czy też jak się okazuje Rebecca, nie będzie zachwycona twoim widokiem. Jak gdyby dopiero co wyrzuciła cię z mieszkania.

- Chris, błagam cię. - Leigh zabrała mi telefon.

- Joel, ona potrzebuje chwili bez ciebie. Dłuższej chwili. Nie powinieneś się jej dziwić. Narobiłeś trochę bigosu.

- Lee, miej serce.

- Nie, Joel. Przepraszam, ale nie mogę. Zadzwonię, jak się czegoś dowiem.

Lee oddała telefon Jade. Po dziesięciu minutach byliśmy już w szpitalu. Poszedłem z dziewczynami do rejestracji dopełnić formalności. Dziewczyny podały wszystkie dane Becky. Położyłem dłoń na ramieniu Jadey, jednak ona ją strąciła i posłała pielęgniarce firmowy uśmiech numer 3 pod tytułem "Moje życie jest piękne i skaczę na tęczy, ale tak naprawdę krwawię".

Perrie

Powiadomiłyśmy o wszystkim braci Becky. Po chwili Frankie i Alex byli na miejscu, dzięki czemu zdobyliśmy legalnie jakiekolwiek informacje.

- Becca miała duuużo szczęścia. Nacięła, a nie przecięła żyłę, nie tętnicę. Zszyją ją, przetoczą krew, będzie żyć. - zakomunikował Alex.

- Becca? - zdziwiłam się.

- No... Becca. Rebecca.

- Ej Boże sory, bo my zawsze na nią mówimy po prostu Becky, NIEWAŻNE.

Po paru minutach mogliśmy wejść do Becks. Z dziewczynami od razu się na nią rzuciłyśmy.

- Strasznie was przepraszam że narobiłam takich kłopotów. - powiedziała dziewczyna.

- Oj daj spokój. - westchnęłam.

- Dobra, której się ręce trzęsą? Lee...?

- No darujcie, zestresowałam się. Nie powinnam cię tam zostawiać...

- Leigh-Anne, błagam cię, nie pierdol głupot. To nie twoja wina.

- No siostra. - zaczął Frankie. - Głupi to ma zawsze szczęście. - dziewczyna wystawiła mu środkowy palec, ale już po chwili została zamknięta w szczelnym uścisku braci.

- Nawet nie wiesz jak dobrze, że nic ci nie jest. - westchnął Alex.

- A Steph?

- O niczym nie wie, jest w pracy...

- I niech tak zostanie. Rodzice też o niczym się nie dowiedzą, zrozumiano?

- Tak jest... - mruknęli bracia.

Leigh-Anne

Miałam straszne wyrzuty sumienia, więc zadzwoniłam do Joel'a.

- Halo?

- Przyjedź do szpitala, ale pod warunkiem, że nie wchodzisz do sali, jasne?

- Lee, jesteś aniołem! Zaraz będę!

Becky

Powiedziałam, że chcę się przespać, więc wszyscy wyszli. Mogłam w końcu przestać napierdalać się szczęściem i udawać, że czuję się zajebiście. Zakryłam usta dłonią, aby nie wydobył się z nich rozpaczliwy szloch.

Jade

Stanęłam przy oknie na korytarzu. Po chwili poczułam oplatająca mnie ramiona Chris'a.

- Zostaw mnie. - mruknęłam wyrywając się.

- Jadey, nie wściekaj się no... wiesz, że nie chciałem. - objął mnie znowu. Przejechał dłońmi po moich wystających żebrach. - Jade? - podwinął lekko moją koszulkę. - Co to ma być?

- O co ci chodzi? - udawałam głupią.

- Kochanie, nie próbuj udawać. Co to ma znaczyć?

- Skarbie, chyba trochę przesadzasz. Naprawdę, nie musisz się o mnie tak na każdym kroku martwić. - pocałowałam go, aby zmienić temat.

Podeszliśmy do obecnego już Joela i reszty.

- Zraniłem ją. Zrobiłem jej tak cholerną krzywdę, a jednak nie mogę nic z tym zrobić.

- Wiesz, Joel, takich rzeczy nie można naprawić ot tak. Daj jej czas. - poradziła Leigh-Anne, po czym wróciła do Becky.

Leigh-Anne

- Hej, jak się czujesz?

- Dobrze. Na ile to możliwe.

-Posłuchaj... przez cały ten czas... nie przyszło ci do głowy, żeby wybaczyć Joelowi?

- Nie wiem... na razie nie wiem, czy byłabym w stanie.

- Wiesz, moim zdaniem dopóki ty mu nie wybaczysz, on nie wybaczy sam sobie.

- Lee, co cię tak nagle naszło, co? - nie za bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć. - Był tu? - Richard wszedł do pomieszczenia wraz z Perrie i Eric'iem. - Joel tu był, prawda?! Jak mogłaś?!

- Becks, chciałam tylko pomóc...

- Może przestań bawić się w terapeutę wszystkich wokół, bo z tego co mi wiadomo, to ty za dwa tygodnie będziesz niańczyć cudzego bachora! - wybuchnęła dziewczyna. Było mi przykro. Jej słowa naprawdę zabolały. Nie potrafiłam pohamować łez. Z trzęsącymi się dłońmi wyszłam szybko z pomieszczenia. Na korytarzu wpadłam w ramiona Chris'a. Chłopcy są dla mnie jak bracia. Nieważne,co się dzieje, mogę na nich liczyć.

- Hej, Lee, spokojnie, co się dzieje?

Po chwili Richard wyszedł z sali i od razu mnie przytulił.

- Wybacz, Leigh. Tak wiele musisz przeze mnie cierpieć...

- Przestań, Richard. Nic tym nie zdziałasz.

****

Becky żyje, sytuacja opanowana! Jednak co dalej z Jecky? Jak myślicie, czy Becks ostatecznie skreśliła Joela?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro