Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19

Perrie

Pojechaliśmy na lotnisko. Wypatrywałam mamy i Johnny'ego. W końcu ich znalazłam.

- Mamuś! Johnny!

- Hej, córcia.

- Tak się za wami stęskniłam...

- Cześć, mała.

- Boże, tak tęskniłam. - przytuliłam ich.

- My też, Pezza.

- Musicie kogoś w końcu poznać... - wzięłam Eric'a za rękę. - To mój chłopak, Eric.

- Dzień dobry, miło mi.

Wdech, wydech, wdech, wydech. Johhny może go albo zabić, albo polubić.

- Wydajesz się spoko. A już na pewno lepszy niż... jakkolwiek miał na imię były mojej siostry.

Odetchnęłam z ulgą.

Zabdiel

Jesy nadal źle się czuła, więc musiałem jechać na lotnisko bez niej. No nie powiem, stresik był bo nie dość, że miałem poznać jej rodzinkę, to zamierzaliśmy im później oznajmić że spodziewamy się dziecka.

Nelson'owie od razu rzucali się w oczy. Joseph biegł z Jade na plecach, Jonathan próbował doczyścić plamę z coli na bluzce (co niezbyt mu wychodziło), ich mama mu pomagała, a pan Nelson krzyczał na Jade i Josepha, że "są w miejscu publicznym i chociaż raz mogliby się zachowywać jak Bóg przykazał". Podszedłem do nich.

- Dzień dobry. - przywitałem się.

- Dzień dobry, a pan to...

- Mam na imię Zabdiel i jestem chłopakiem Jesy.

- Że co przepraszam? - Jade zeskoczyła z pleców brata. - I ta mała kurwa mi o niczym nie powiedziała?!

- Dziecko, wyrażaj się. - skarcił ją ojciec.

- Miło nam cię poznać. - uśmiechnęła się pani Nelson.

- Jess źle się dziś czuła, czeka na nas w domu. - oznajmiłem.

- Ale to nic poważnego? - przestraszył się Jonathan.

- Nie skąd. - tylko jest ze mną w ciąży, a wy przed chwilą nawet nie wiedzieliście o moim istnieniu. 

Leigh-Anne

Byłam na maksa zestresowana. Co prawda mówiłam rodzinie o naszej sytuacji (o Ali i tak dalej), ale moje siostry są... powiedzmy, nieprzewidywalne (choć to duże niedopowiedzenie) i zaczęłam obawiać się o zdrowie i życie Richarda.

- Słońce, zaraz zgnieciesz mi rękę. - pocałował mnie w skroń. - Czym ty się tak stresujesz, hm?

- Że Sarah wydłubie ci oczy, Sian-Louise poderżnie gardło, a tata zakopie żywcem?

- Oj, no to trudno. - zaśmiał się.

Po chwili zobaczyłam moją rodzinkę. Siostry jak zwykle o coś się kłóciły, a mama mówiła coś zdenerwowana do taty, prawdopodobnie dlatego, że nie lubi latania samolotami.

- Leigh-Anne, powiedz jej coś! - przywitały mnie chórem siostry.

- Też się za wami stęskniłam. - mruknęłam.

- Ona twierdzi, że to ja zgubiłam jej portfel, kiedy ja go nawet nie miałam w rękach! - poskarżyła się Sarah.

- Dziewczyny, błagam was... - westchnęła mama. - Hej, kochanie. - przytuliła mnie. - Gdzie nasza panna młoda?

- W domu. Nie wiadomo, czy do ślubu w ogóle dojdzie, bo właśnie pokłóciła się z panem młodym. - zażartowałam.

- Nasz ślub też był pod znakiem zapytania, pamiętasz kochanie? Stwierdziłaś, że mi to wcale nie zależy.

- Byłam zestresowana!

- No, Jadey też jest. Dobra, w każdym razie, to jest Richard. - przedstawiłam im chłopaka.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry, miło nam cię w końcu poznać. - uśmiechnęła się mama.

- Dokładnie. - poparł ją tata. No dobra, to jesteśmy już w połowie drogi.

- Tia... - mruknęła Sarah, niechętnie podając mu rękę. Sian-Louise poszła w jej ślady.

- Znowu ją skrzywdzisz, ja skrzywdzę ciebie. - mruknęła do niego.

- Sian-Louise! - skarciłam ją z niedowierzaniem. - Mogłabyś chociaż raz zachowywać się jak człowiek.

- Boże, czego się czepiasz?

- Dobra, skończmy tą rozmowę i jedźmy do domu, bo ja muszę przejąć obrączki od brata Chris'a.

- A to nie świadek powinien... - zaczął tata.

- Świadek jest skrajnie nieodpowiedzialny, i jakby zgubił obrączki to Jade zamiast do ołtarza zostałaby odprowadzona w kajdankach do więzienia pod zarzutem zabójstwa. - wyjaśnił Richard.

- Dokładnie.

- Skąd ja to znam... - mruknęła mama.

- Dwadzieścia pięć lat, a ty nadal to wypominasz.

- Od początku twierdziłam, że moja siostra powinna pilnować obrączek, ale ty nie...

- Mamo, możemy już iść? - westchnęłam.

- Tak tak, chodźmy.

Jesy

- GDZIE ONA JEST?! - usłyszałam moją siostrę. Zaczyna się.

- Tutaj... - poddałam się.

- Ty... nic mi nie powiedziałaś! - wbiła do mojego pokoju i usiadła na mnie.

- Ej, ej zejdź ze mnie w tej chwili!

- Jade, zejdź z siostry. - westchnęła moja mama łapiąc się za głowę. - Cześć, kochanie.

- Hej mamo. - przytuliłam ją. Później przywitałam się z tatą i braćmi. - Posłuchajcie, mamy wam coś do powiedzenia i wolę to mieć za sobą. - wzięłam Zabdiela za rękę. - Jestem w ciąży.

Pierwszy zareagował Joseph. Podbiegł i mnie uściskał. Następna ogarnęła się Jade.

- Boże, siostra, to wspaniale! Czemu nic nie mówiłaś?!

- Będę babcią. Cholera, to już ten wiek?

- Mi to mówisz? - rodzice nie mogli otrząsnąć się z szoku.

Ale nikt nikogo nie pobił, jest dobrze.

Becky

W mieszkaniu zrobiło się tłoczno, ale to wcale nie tłok podniósł temperaturę.

Niedługo po rodzicach i rodzeństwie dziewczyn w domu pojawił się Jonathan. Sarah, siostra Leigh-Anne, gdy go zobaczyła, stanęła jak wryta.

- Sar, wszystko dobrze? - Spytała ją Leigh. Ci dwoje nadal mierzyli się wzrokiem.

- Jak najlepszym, tylko, że... Ja z nim znamy się z portalu randkowego.

Leigh-Anne parsknęła, Richard zagwizdał, a Chris niedowierzał.

- Żartujecie sobie ze mnie? Jon, ona serio mówi?

- No... tak.

- Może my was dwoje zostawimy, porozmawiajcie sobie... - Zaproponowała Sian-Louise.

- Świetny pomysł. - Stwierdziła Lee.

Ze śmiechem poszliśmy do salonu.

- Ciekawa jestem co z tego będzie. - Zaśmiała się Sian-Louise.

- No właśnie, Chris, możliwe, że za parę lat będziemy rodziną! - Dodała Leigh-Anne.

- Nie strasz mnie, błagam cię. Gorsza rodzina nie mogłaby mi się trafić.

- Ty! - Leigh rzuciła się na niego.

- Zaraz wracam. - Powiedziałam, czując mdłości.

Coś działo się ze mną od kilku dni. Prawdopodobnie zatrułam się kebabem w przypadkowej knajpie po ostatnim koncercie.

Ale coś mnie tknęło.

Przekalkulowałam w głowie, kiedy miałam ostatnio okres i wyszło, że spóźnia mi się od dwóch tygodni. Otworzyłam szafkę pod umywalką. Odkąd Jesy i Zabdiel wpadli, trzymamy awaryjny test ciążowy, tak na wszelki wypadek. Wzięłam jeden. To, żebym była w ciąży było fizycznie niemożliwe, ale zrobiłam go dla świętego spokoju.

Wyobraźcie sobie, jakież było moje zdziwienie, kiedy wyszedł pozytywny.

- Dobry Boże i Wszyscy Święci. - Szepnęłam.

Dałam sobie pięć minut na ochłonięcie. Potem spięłam dupę i stwierdziłam, że muszę powiedzieć Joel'owi. Poszłam do salonu.

Nie bardzo wiedziałam jakiej reakcji się spodziewać, więc wolałam stać parę metrów od niego.

- Joel?

- Tak?

- Łap. - Rzuciłam mu test.

Chłopak skanował go uważnie raz po raz, nie dowierzając.

- Żartujesz, prawda?

- Nie. - Pokręciłam głową. - Jestem całkowicie poważna.

- Boże, Becky! - Podszedł do mnie szybko i zamknął w szczelnym uścisku. - Nie masz pojęcia jak się cieszę!

- Dobra, o co chodzi? - Spytał Eric.

- Będę ojcem, kurwa!

Chris i Jade parsknęli śmiechem.

- Z czego się śmiejecie? - Spytałam.

- Bo... - Jade zaniosła się śmiechem. - W samolocie tak sobie rozmawialiśmy z Chris'em i...

- I ja stwierdziłem, że po Jesy i Zabdiel'u wy musicie być następni.

- Chris, to ty może tak nie prorokuj więcej, bo nam się tu przedszkole zrobi. - Zaśmiał się Richard.

Joel przyciągnął mnie do siebie i pocałował.

- Tak bardzo się cieszę. Nie jestem na to w ogóle gotowy, ale cieszę się jak cholera.

- Ja też.

- Kocham cię nad wszystko. Kocham was.

- My ciebie też.

***********

A więc... już was oświeciło, co takiego proroczego powiedział Chris? A wy się tu trudziłyście i wymyślałyście XD. Cóż, został nam jeszcze jeden rozdział z wieczorem panieńskim/kawalerskim i ślub Chrade! Cieszycie się?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro