Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

Mam taki pewien pomysł. Udałoby wam się skomentować każdy z akapitów tego rozdziału? Będę wiedziała co sądzicie o tym co piszę, ja sobie przeanalizuję wasze reakcje, będę wiedziała, jak pisać. Dacie radę?

Jade

- Cześć, mamo!

- Hej córcia, stęskniłam się.

- A ja to co? - upomniał się tata. Podeszłam i go przytuliłam.

- Gdzie Karl?

- Wlecze się. - westchnęła mama. Po chwili ujrzałam brata i od razu do niego pobiegłam. Wziął mnie na ręce i zakręcił się wokół własnej osi.

- Tęskniłam. - przytuliłam go.

- Ja też. Muszę ci coś powiedzieć. Złożyłem papiery na rekrutację uzupełniającą na studia.

- Naprawdę? Boże, to wspaniale! - przytuliłam go znowu. Podszedł do nas Chris.

- Cześć.

- Siema. - przybił piątkę z Karlem.

Wróciliśmy wszyscy razem do mieszkania. Dziewczyny przygotowały obiad, a później zajęłam się pozostałymi mi sprawami z listy "Do ogarnięcia przed ślubem".

Chris

Dziewczyny latały w tę i wew tę krzycząc na nas co jakiś czas. My z chłopakami oraz tatą Jade siedzieliśmy w salonie oglądając mecz Chelsea vs FC Barcelona. Oczywiście podzieliliśmy się na dwa obozy: Karl i jego tata kibicowali Chelsea, a my Blaugranie.

- Nadal sobie tego nie wyobrażam. - powiedział Joel.

- Chelsea na podium? Ja myślę, że wygrają. - stwierdził Karl.

- Nie o tym mówię. Nadal nie wyobrażam sobie tego idioty zaobrączkowanego. - dźgnąłem go w żebra.

- Przypominam ci, że wy jesteście następni w kolejce.

- Jeszcze Zab...

- Ryj, Jesy może to usłyszeć. - warknął Zabdiel.

- Jak już jesteśmy w temacie ślubu... - zaczął pan Thirwall upijając łyk piwa. - Owszem, mam piękną córkę, ale mam też broń, łopatę i alibi. - zaśmiałem się nerwowo. Myślałem że to tak na serio. - Żartuję! Ale jak jej włos z głowy spadnie to...

- Tato, proszę cię! - Jade przeszła przez pokój.

- No co?

- Odstraszysz go jeszcze i ślubu nie będzie. - zaśmiała się.

- Broni też nie masz. - mruknął Karl.

- Synu, po czyjej ty jesteś stronie, co?

- Po stronie szczęścia mojej małej siostrzyczki.

- Mała to jest twoja pała! - krzyknęła Jadey z kuchni.

- Sprawdzałaś?! - odkrzyknął jej brat.

- To byłoby kazirodztwo!

- Pamiętam, jak byli mali i Jade powiedziała, że podoba jej się taki jeden chłopczyk, którego imienia już nawet nie pamiętam...

- Stephen tato, Stephen. - westchnął Karl.

- Powiedziała, że lubi Stephena, a wtedy Karl powiedział, że jedynym chłopcem, którego może kochać jest tylko on. Jadey powiedziała, że ona kocha tego...

- Stephena

- A Karl jej na to, że jak będzie dorosły to go zabije, żeby Jade mogła być tylko jego.

- Ale Chrisa zabijać nie zamierzasz? - zaśmiał się Richard.

- Nie...

- Richard do chuja wafla! - Leigh-Anne weszła do pomieszczenia, trzymając płaczącą Ali na rękach. - Wołałam cię trzy razy!

- Słucham cię, kochanie. - westchnął.

- Ali płacze i nie mogę jej uspać, a muszę jechać odebrać alkohol, bo Jade jest zajęta, więc z łaski swojej rusz kurwa dupę i weź ją ode mnie!

- Nie krzycz na mnie, ok? Już ją biorę, przepraszam. - wstał, aby wziąć małą na ręce. - Weź sobie kup po drodze żelki albo lody, bo z tobą zwariuję. - dodał.

- Z wami wszystkimi. - sprostował Joel. - Co wy wszystkie okres macie? Krzyczycie na wszystkich.

- Wszystkie na pewno nie, bo Jesy jest w ciąży. - zauważył Zabdiel.

- Kurwa, czy jak kobieta ma zły humor, to od razu musi mieć okres?!

- Dobrze, już nic nie mówię. - mruknął

- Co im się porobiło? - szepnął Karl, gdy Lee zniknęła z horyzontu.

- Jade się boi, Leigh jest zestresowana, bo ma być świadkową, Jesy jest w ciąży, Becky to po prostu Becky, a Perrie... chyba faktycznie ma okres. - stwierdziłem. - Eric, potwierdzasz?

- Co za chuj mi zjadł lody?! - usłyszeliśmy krzyk Pezz.

- Ta...

- Chris! - Jade wparowała do salonu. - Wołam cię już któryś raz!

- Co tam skarbie?

- Leigh-Anne nie może odpalić samochodu, mógłby któryś jej pomóc?!

- Zabdiel, pójdziesz? Ty znasz się na tym najlepiej. - poprosiłem.

- Jasne.

- Słońce, co z tobą. - podszedłem do dziewczyny.

- Stresuję się, jestem przerażona, a wy naprawdę nie pomagacie waszymi rozważaniami na temat miesiączki. - przytuliła się do mnie.

- Nie denerwuj się. Co może pójść nie tak?

- Samochód Leigh może się zepsuć, mogę zepsuć sukienkę,  ktoś może mieć wypadek, Jonathan może zgubić obrączki...

- Spokojnie, wszystko będzie okej... a z tymi obrączkami, to może faktycznie niech któraś z dziewczyn ich pilnuje? Kocham mojego brata, ale w sprawach przechowywania ważnych rzeczy to mu niezbyt ufam i nie bardzo wierzę w jego odpowiedzialność.

- Skoro tak uważasz... ale mógłbyś ty to załatwić? Ja mam póki co problem.

- Jasne. A co się dzieje?

- Czy widzieliście może wielkie, białe pudełko z napisem "suknia ślubna"?

- Chcesz mi powiedzieć, że ta suknia leżała sobie w garderobie, a ja na to nie wpadłem?

- Owszem.

- Jadey, mam ją! - oznajmiła Becky, wchodząc do pomieszczenia z pudełkiem w ręku. Ruszyłem w jej stronę z zamiarem zobaczenia sukni.

- Becks, Boże, jaka ty jesteś głupia! - wepchnęła ją do pokoju Jesy i zamknęła drzwi. - Nie ma mowy, Chris!

- No proszę, słońce...

- Nie i koniec. Sio! - popchnęła mnie.

- JEST!!!- ryknęli chłopaki. Spojrzałem na telewizor. Rakitić strzelił bramkę, było się z czego cieszyć.

- Kurwa, Jade, przez ciebie nie widziałem. - jęknąłem.

- Przeze mnie?! A spierdalaj. - burknęła i obrażona poszła do kuchni.

- O Boże, Jadey... przepraszam, to źle zabrzmiało...

- Stary siadaj. - westchnął Richard. - To nic nie da, im dzisiaj lepiej nie wchodzić w drogę.

- Coś w tym jest.

Po chwili wrócił Zabdiel, który uruchomił auto Leigh-Anne. Do pokoju weszła Jesy.

- Kochanie... mógłbyś proszę pojechać po moich na lotnisko za mnie? Ja nie dam rady, po prostu tak źle się czuję, od rana rzygam jak kot, nie jestem w stanie nic zrobić.

- Jasne. Idź się połóż.

Po chwili do mieszkania weszła Leigh-Anne.

- Boże, czy to jest jakaś zmowa? Czemu żaden z was nie odbiera?!

- Słońce, już cię prosiłem, nie krzycz. - powiedział spokojnym tonem Richard.

- W samochodzie jest dziesięć kartonów alkoholu,które trzeba tu przynieść. Sama tego targać nie zamierzam!

- Już idziemy, spokojnie. - wstałem z kanapy. - Boże, laski co z wami dzisiaj?

- Podbijam pytanie. - dodał Richard.

- Po prostu się denerwuję, okej? Już myślałam, że zepsułam samochód, mam być świadkową, i jeszcze jak pomyślę, że w sobotę całą noc będę się użerać z Ali to mi się odechciewa.

- Właśnie, Lee! - Becky wbiegła do pokoju. - Dziewczyna mojego brata potrzebuje kasy. Odpalilibyście jej parę groszy i mielibyście małą z głowy.

- Ratujesz mi życie! - Leigh rzuciła się jej na szyję.

*****

"Dollar" to tak wspaniała piosenka! Uwielbiam ją!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro