18
Mam taki pewien pomysł. Udałoby wam się skomentować każdy z akapitów tego rozdziału? Będę wiedziała co sądzicie o tym co piszę, ja sobie przeanalizuję wasze reakcje, będę wiedziała, jak pisać. Dacie radę?
Jade
- Cześć, mamo!
- Hej córcia, stęskniłam się.
- A ja to co? - upomniał się tata. Podeszłam i go przytuliłam.
- Gdzie Karl?
- Wlecze się. - westchnęła mama. Po chwili ujrzałam brata i od razu do niego pobiegłam. Wziął mnie na ręce i zakręcił się wokół własnej osi.
- Tęskniłam. - przytuliłam go.
- Ja też. Muszę ci coś powiedzieć. Złożyłem papiery na rekrutację uzupełniającą na studia.
- Naprawdę? Boże, to wspaniale! - przytuliłam go znowu. Podszedł do nas Chris.
- Cześć.
- Siema. - przybił piątkę z Karlem.
Wróciliśmy wszyscy razem do mieszkania. Dziewczyny przygotowały obiad, a później zajęłam się pozostałymi mi sprawami z listy "Do ogarnięcia przed ślubem".
Chris
Dziewczyny latały w tę i wew tę krzycząc na nas co jakiś czas. My z chłopakami oraz tatą Jade siedzieliśmy w salonie oglądając mecz Chelsea vs FC Barcelona. Oczywiście podzieliliśmy się na dwa obozy: Karl i jego tata kibicowali Chelsea, a my Blaugranie.
- Nadal sobie tego nie wyobrażam. - powiedział Joel.
- Chelsea na podium? Ja myślę, że wygrają. - stwierdził Karl.
- Nie o tym mówię. Nadal nie wyobrażam sobie tego idioty zaobrączkowanego. - dźgnąłem go w żebra.
- Przypominam ci, że wy jesteście następni w kolejce.
- Jeszcze Zab...
- Ryj, Jesy może to usłyszeć. - warknął Zabdiel.
- Jak już jesteśmy w temacie ślubu... - zaczął pan Thirwall upijając łyk piwa. - Owszem, mam piękną córkę, ale mam też broń, łopatę i alibi. - zaśmiałem się nerwowo. Myślałem że to tak na serio. - Żartuję! Ale jak jej włos z głowy spadnie to...
- Tato, proszę cię! - Jade przeszła przez pokój.
- No co?
- Odstraszysz go jeszcze i ślubu nie będzie. - zaśmiała się.
- Broni też nie masz. - mruknął Karl.
- Synu, po czyjej ty jesteś stronie, co?
- Po stronie szczęścia mojej małej siostrzyczki.
- Mała to jest twoja pała! - krzyknęła Jadey z kuchni.
- Sprawdzałaś?! - odkrzyknął jej brat.
- To byłoby kazirodztwo!
- Pamiętam, jak byli mali i Jade powiedziała, że podoba jej się taki jeden chłopczyk, którego imienia już nawet nie pamiętam...
- Stephen tato, Stephen. - westchnął Karl.
- Powiedziała, że lubi Stephena, a wtedy Karl powiedział, że jedynym chłopcem, którego może kochać jest tylko on. Jadey powiedziała, że ona kocha tego...
- Stephena
- A Karl jej na to, że jak będzie dorosły to go zabije, żeby Jade mogła być tylko jego.
- Ale Chrisa zabijać nie zamierzasz? - zaśmiał się Richard.
- Nie...
- Richard do chuja wafla! - Leigh-Anne weszła do pomieszczenia, trzymając płaczącą Ali na rękach. - Wołałam cię trzy razy!
- Słucham cię, kochanie. - westchnął.
- Ali płacze i nie mogę jej uspać, a muszę jechać odebrać alkohol, bo Jade jest zajęta, więc z łaski swojej rusz kurwa dupę i weź ją ode mnie!
- Nie krzycz na mnie, ok? Już ją biorę, przepraszam. - wstał, aby wziąć małą na ręce. - Weź sobie kup po drodze żelki albo lody, bo z tobą zwariuję. - dodał.
- Z wami wszystkimi. - sprostował Joel. - Co wy wszystkie okres macie? Krzyczycie na wszystkich.
- Wszystkie na pewno nie, bo Jesy jest w ciąży. - zauważył Zabdiel.
- Kurwa, czy jak kobieta ma zły humor, to od razu musi mieć okres?!
- Dobrze, już nic nie mówię. - mruknął
- Co im się porobiło? - szepnął Karl, gdy Lee zniknęła z horyzontu.
- Jade się boi, Leigh jest zestresowana, bo ma być świadkową, Jesy jest w ciąży, Becky to po prostu Becky, a Perrie... chyba faktycznie ma okres. - stwierdziłem. - Eric, potwierdzasz?
- Co za chuj mi zjadł lody?! - usłyszeliśmy krzyk Pezz.
- Ta...
- Chris! - Jade wparowała do salonu. - Wołam cię już któryś raz!
- Co tam skarbie?
- Leigh-Anne nie może odpalić samochodu, mógłby któryś jej pomóc?!
- Zabdiel, pójdziesz? Ty znasz się na tym najlepiej. - poprosiłem.
- Jasne.
- Słońce, co z tobą. - podszedłem do dziewczyny.
- Stresuję się, jestem przerażona, a wy naprawdę nie pomagacie waszymi rozważaniami na temat miesiączki. - przytuliła się do mnie.
- Nie denerwuj się. Co może pójść nie tak?
- Samochód Leigh może się zepsuć, mogę zepsuć sukienkę, ktoś może mieć wypadek, Jonathan może zgubić obrączki...
- Spokojnie, wszystko będzie okej... a z tymi obrączkami, to może faktycznie niech któraś z dziewczyn ich pilnuje? Kocham mojego brata, ale w sprawach przechowywania ważnych rzeczy to mu niezbyt ufam i nie bardzo wierzę w jego odpowiedzialność.
- Skoro tak uważasz... ale mógłbyś ty to załatwić? Ja mam póki co problem.
- Jasne. A co się dzieje?
- Czy widzieliście może wielkie, białe pudełko z napisem "suknia ślubna"?
- Chcesz mi powiedzieć, że ta suknia leżała sobie w garderobie, a ja na to nie wpadłem?
- Owszem.
- Jadey, mam ją! - oznajmiła Becky, wchodząc do pomieszczenia z pudełkiem w ręku. Ruszyłem w jej stronę z zamiarem zobaczenia sukni.
- Becks, Boże, jaka ty jesteś głupia! - wepchnęła ją do pokoju Jesy i zamknęła drzwi. - Nie ma mowy, Chris!
- No proszę, słońce...
- Nie i koniec. Sio! - popchnęła mnie.
- JEST!!!- ryknęli chłopaki. Spojrzałem na telewizor. Rakitić strzelił bramkę, było się z czego cieszyć.
- Kurwa, Jade, przez ciebie nie widziałem. - jęknąłem.
- Przeze mnie?! A spierdalaj. - burknęła i obrażona poszła do kuchni.
- O Boże, Jadey... przepraszam, to źle zabrzmiało...
- Stary siadaj. - westchnął Richard. - To nic nie da, im dzisiaj lepiej nie wchodzić w drogę.
- Coś w tym jest.
Po chwili wrócił Zabdiel, który uruchomił auto Leigh-Anne. Do pokoju weszła Jesy.
- Kochanie... mógłbyś proszę pojechać po moich na lotnisko za mnie? Ja nie dam rady, po prostu tak źle się czuję, od rana rzygam jak kot, nie jestem w stanie nic zrobić.
- Jasne. Idź się połóż.
Po chwili do mieszkania weszła Leigh-Anne.
- Boże, czy to jest jakaś zmowa? Czemu żaden z was nie odbiera?!
- Słońce, już cię prosiłem, nie krzycz. - powiedział spokojnym tonem Richard.
- W samochodzie jest dziesięć kartonów alkoholu,które trzeba tu przynieść. Sama tego targać nie zamierzam!
- Już idziemy, spokojnie. - wstałem z kanapy. - Boże, laski co z wami dzisiaj?
- Podbijam pytanie. - dodał Richard.
- Po prostu się denerwuję, okej? Już myślałam, że zepsułam samochód, mam być świadkową, i jeszcze jak pomyślę, że w sobotę całą noc będę się użerać z Ali to mi się odechciewa.
- Właśnie, Lee! - Becky wbiegła do pokoju. - Dziewczyna mojego brata potrzebuje kasy. Odpalilibyście jej parę groszy i mielibyście małą z głowy.
- Ratujesz mi życie! - Leigh rzuciła się jej na szyję.
*****
"Dollar" to tak wspaniała piosenka! Uwielbiam ją!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro