Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12

Zabdiel

Zadzwoniłem do Pezz i po chwili dziewczyny i chłopaki byli na miejscu.

- Co się dzieje? - Od razu spytała Jade.

- No nie wiem, coś zaczęło piszczeć, wbiegły pielęgniarki, a jedna powiedziała, że albo się wybudza, albo umiera!

- Mój Boże... - Westchnęła Leigh-Anne i oparła głowę o ramię Richard'a.

Siedzieliśmy tam godzinę, nie dostawając żadnej informacji.

- Boże, siedzimy tu już tyle czasu i zupełnie nic! - Jęknęła Perrie, opierając się z założonymi rękami o ścianę.

- Kurwa! - Uderzyłem pięścią w ścianę. - To wszystko moja wina! Co ze mną nie tak? Jak mogłem pomyśleć, że Jesy mnie zdradza? Co, jeśli ona przepłaci to życiem? Co jeśli... - Mój monolog przerwał lekarz, który wyszedł z sali Jess.

- Pan jest jej narzeczonym?

- Tak, do cholery! Powie mi ktoś w końcu, co tu się dzieje?!

- Dobrze, spokojnie, proszę nie krzyczeć.

- Przepraszam. Proszę mi po prostu wreszcie powiedzieć, co się dzieje?

- Trwało to tyle czasu, ponieważ doszło do zatrzymania krążenia. Sytuacja została opanowana, pani Jessica się wybudziła, a my musieliśmy sprawdzić, czy z dzieckiem wszystko okej i zrobić wszystko, co należy wykonać po tym, co się wydarzyło.

- Kamień z serca. - Odetchnąłem. Moja Jesy żyje, z dzieckiem wszystko w porządku.- Mogę do niej wejść?

- Oczywiście. Zapraszam. - Wskazał ręką na drzwi. Spojrzałem na przyjaciół.

- Chcecie... iść ze mną?

- Idź. Zaraz przyjdziemy. - Uśmiechnęła się pokrzepiająco Lee.

Wszedłem do pomieszczenia. Jesy siedziała na łóżku w pozycji półsiedzącej gniotąc w dłoni chusteczkę. Podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Usiadłem obok niej i ją przytuliłem, a dziewczyna płakała w moją koszulkę.

- Przepraszam, że nie chciałem cię wysłuchać. W ogóle bez sensu, że pomyślałem, że moglibyście... ty i Harry...

- Nie, ty nic nie rozumiesz! Ja w ogóle nie powinnam żyć! Niepotrzebnie mnie ratowaliście!

- Jess... o czym ty mówisz?!

- Jestem potworem, rozumiesz?! Zrobiłam coś strasznego!

- Co?

- Ja... miałam szesnaście lat. Wtedy poznałam Jake'a. Niedługo potem zostaliśmy parą, a po trzech miesiącach... - Głośno nabrała powietrza. - Zaszłam w ciążę. Jake kazał mi usunąć dziecko. Nie chciałam tego. Ale on powiedział... Że albo dokonam aborcji, albo zrobi mi krzywdę. - Zaniosła się płaczem. - Więc zrobiłam to. Rozumiesz? Zabiłam własne dziecko, żeby ratować swój tyłek!

- Kochanie... - Przytuliłem ją. W głowie mi się nie mieściło, przez co musiała przejść. - Nie płacz. To nie twoja wina.

- Właśnie, że moja! Mogłam od niego odejść, a zamiast tego zabiłam własne dziecko i tkwiłam z nim jeszcze tyle lat! - Wykrzyczała.

- Ćśśś... już dobrze. To już nie wróci. Będziemy mieli dziecko, kiedyś weźmiemy ślub, a ja gnoja dopadnę. Będzie dobrze.

Jade

Jesy następnego dnia została wypuszczona do domu. W trakcie jej niedyspozycji zapraszaliśmy gości z rodziny Chris'a, bo są najbliżej, a to się samo nie zrobi.

Tydzień później polecieliśmy we dwoje do Londynu. Reszta miała dolecieć za 5 dni, dopiero na rozdanie nagród. A mnie czekała konfrontacja z rodzinką. Brat Chris'a, Jonathan, miał przylecieć razem z naszymi przyjaciółmi, bo nigdy nie był w Londynie.

Z lotniska pojechaliśmy prosto do mojego rodzinnego domu. Mama przywitała nas z otwartymi ramionami.

- Jadey!!! Boże, skarbie, jak się stęskniłam! - Przytuliła mnie. - Witaj, Chris!

- Dzień dobry pani.

- Cześć, dzieciaki. - Przyszedł tata.

- Hej. - przytuliłam go. - Gdzie mój braciszek marnotrawny?

- W swojej jaskini... - westchnęła mama.

- Wezmę wasze walizki, a wy idźcie go stamtąd wyciągnąć. - Powiedział tata.

- Zróbcie z nim coś, błagam. Siedzi tam cały czas i wychodzi tylko na jedzenie, ja już nie mam na niego słów. - Zamartwiała się mama. - Moje słowa już do niego nie docierają. A miał takie plany! Skończyć prawo... jak na razie poprzestał na zdaniu matury.

- Porozmawiam z nim. - Obiecałam. - Ale zobacz, on przynajmniej ma maturę. - Zaśmiałam się. - Ja jej nie mam, a jakoś żyję!

Poszliśmy z Chris'em do piwnicy, która była pokojem Karl'a.

- Hej, braciszku. - Zdobyłam się na najbardziej przyjemny ton, na jaki było mnie stać. Chłopak miał na uszach słuchawki i grał na komputerze. Wyjęłam wtyczkę z gniazdka.

- Co robisz?! - Wrzasnął, podrywając się z fotela. - Popierdoliło cię?! Już prawie wygrałem!

- Ej, weź na nią nie krzycz, co? - Chris stanął w mojej obronie.

- A ty czego się wtrącasz?! Myślisz, że jak posuwasz moją siostrę, to możesz sobie tu przychodzić i mówić, co mam robić?!

Jego słowa mnie zabolały. Zmienił się. Nie był tym samym Karl'em, którego zostawiłam tu wyjeżdżając do Barcelony. Nie był już tym moim kochanym, starszym braciszkiem. Łzy napłynęły mi do oczu. Zakryłam usta ręką aby stłumić szloch. Mama pojawiła się na schodach.

- Karl... - szepnęła. Wspięłam się po schodach. Będąc przy drzwiach odwróciłam się jeszcze i powiedziałam:

- Wiesz co, Karl? Dorośnij wreszcie. Bo ja rozumiem wszystko. Zrobiłeś sobie gap year - okej. Dziadek zmarł i ty musiałeś się po tym pozbierać, kolejny gap year - niech będzie. Później miałeś kłopoty z Susan - kolejny rok. Ale jeszcze jeden? Nie jesteś tą samą osobą, którą zostawiłam tu rok temu. Błagam cię, dorośnij.

Poszłam do salonu i usiadłam na kanapie.

- Jadey, tak strasznie cię za niego przepraszam. - mama usiadła obok mnie. - Nie wiem co w niego wstąpiło.

- Mamo, nie przepraszaj za niego! Jest dorosły i musi brać odpowiedzialność za to co robi.

- Dobrze, dobrze. Jesteście głodni? Zostało jeszcze całkiem sporo sałatki z kurczakiem.

- Em... chyba nie...

- Z chęcią. - Wtrącił się Chris. - Skoro za pół miesiąca biorę ślub, muszę wiedzieć, czy teściowa umie gotować, zawsze mogę się jeszcze wycofać. -  Zażartował. Rodzice się zaśmiali.

- Dobra, to pójdę wam nałożyć.

Chłopak usiadł obok mnie.

- Nie potrzebuję adwokata. - Mruknęłam.

- Słońce, proszę cię. Obiecałem, że coś z tym zrobimy, więc przekuwam obietnicę w działanie, - pocałował mnie w czubek głowy.

Gdy zjedliśmy, udaliśmy się do mojego dawnego pokoju. Przed wejściem na chwilę się zatrzymałam.

- Coś się dzieje?

- Nie... po prostu... - zaśmiałam się. - Rok temu wywaliłam stąd faceta, który zdradził mnie w tym pomieszczeniu.

- Może niech historia zatoczy koło i czas się mu odwdzięczyć? - poruszył brwiami.

- Hm... niegłupi pomysł.

Możecie się domyślić, jak się to skończyło.

Następnego dnia na śniadanie mama zrobiła nam gofry - mam do nich absolutną słabość. Przy posiłku spytałam:

- Mamo, masz może tą listę z adresami, o którą cię prosiłam?

- Tak tak. Kochanie, podaj mi notes z pierwszej szuflady od góry w komodzie pod telewizorem. Taki czarny z kolorowymi kartkami. - Tata zniknął w salonie, a po chwili wrócił ze znaleziskiem w dłoni. - Dziękuję. Masz tu wszystkich. Cioci May Danvers z góry ci mówię że nie będzie, bo lata z lornetką za kangurami.

- Że co?

- Pojechała do Australii robić reportaż o intymnym życiu kangurów.

- May zawsze była dziwną osobą. - Zauważył tata wkładając talerz do zlewu.

- Ciężko się nie zgodzić. - Zaśmiałam się. Potem zwróciłam się do Chris'a. - Wiesz, że na osiemnastkę kupiła mi komplet erotycznej bielizny.

- Co z nią zrobiłaś?

- Sprzedałam w internecie.

- Wszystko jasne.

- Chris! - zaśmiałam się.

Po zjedzonym posiłku poszliśmy się ogarnąć. Gotowi udaliśmy się na dół. Z góry udało się usłyszeć kłótnię mamy z Karl'em. Chris, zapewne aby mnie rozweselić, musnął dłonią mój pośladek.

- Ej! - gdy znaleźliśmy się już na dole przyciągnęłam go za kołnierzyk koszulki i pocałowałam.

- Widzisz tylko moje wady! - wykrzyczał mamie Karl. - Lepiej spójrz na nią! Ledwie kopnęła w dupę jednego faceta, zaraz rzuciła się na kolejnego! Zachowuje się jak dziwka!

Odsunęłam się od Chris'a.

- Przepraszam, co powiedziałeś?

*****

I co to tu się z tym naszym Karl'em wydarza?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro