11
Zabdiel
Jesy leżała nieprzytomna już od trzech dni, a ja nie mogłem zrobić zupełnie nic. Totalnie nic. Zero.
Jade wpadła na przeidiotyczny pomysł przełożenia ślubu, ale powiedziałem stanowcze "nie". Jess na pewno nie chciałaby, żeby Jadey rezygnowała z marzeń przez jej głupotę.
Wszyscy mieli mnóstwo roboty: dziewczyny wychodziły z siebie, żeby w miarę możliwości poprzekładać koncerty i spotkania, a chłopaki żeby gdy dziewczyn nie ma w domu, to jesteśmy my i na odwrót.
Siedziałem sam obok Jesy. Takie chwile dają do myślenia. Szkoda, że dopiero w takich chwilach pojmujemy wartości życia, miłości, tego, że mamy tę drugą osobę obok. Bo możemy ją w każdej chwili stracić.
Pamiętam wieczór, kiedy niepewny swoich uczuć do Jesy rozmawiałem o tym z Joel'em i Richard'em.
- Kochasz ją? - spytał Joel.
- Wiesz, nie powiedziałbym, że kocham. Ale jakby sobie kogoś znalazła no to chyba bym sobie zdarł skórę na pięściach lejąc go po mordzie. Dziwne uczucie, ale to raczej nie miłość.
- A każdy chłopak, który na nią spojrzy to cwel? - zasugerował Richi.
- Cwel. - pokiwałem głową zgodnie.
- I myśląc o niej wyciągasz papierosy? - spytał blondwłosy.
- To nałóg. Nie miłość.
- Miłość to nałóg.
- Kochasz ją. - uśmiechnął się Joel.
Przed oczami miałem każdą wspólną chwilę. Noc, kiedy poznałem Jess. Nasz pierwszy raz. Każdy raz, gdy Leigh-Anne mówiła, jak niewyżyci jesteśmy. Gdy Joel patrząc na nas wszystkich pod studiem powiedział, że rzyga tęczą sra brokatem. Nagranie teledysku do "Strip", gdy Jesy wyglądała bardzo bosko. Wygląd Jess na pamiętnym rozdaniu nagród. Gdy Jesy powiedziała, że woli mnie w brązowych włosach. Występ w XFactorze. Jak Jess przypaliła naleśniki. Nasze nocne rozmowy telefoniczne, gdy byliśmy w rozjazdach, które zapewne bardziej przypominały seks telefon. Pożegnania i powroty. Każdą naszą wspólną noc.
To wszystko może nie wrócić. Mogę więcej nie zobaczyć jej pięknych oczu, nigdy więcej jej nie pocałować. Nigdy więcej nie powiedzieć jej, że ją kocham.
Kolejne dni mijały, a chłopaki dwa razy w tygodniu siłą wywozili mnie do domu, żebym się wyspał. Nie byłem w stanie myśleć o niczym innym niż o Jesy. Tydzień po tych wydarzeniach postanowiłem skontaktować się z Harry'm. Musiał wiedzieć, do czego doprowadził. Poprosiłem go, żeby przyjechał do mnie do domu.
- Em... cześć. - przywitał się zakłopotany.
- Cześć. - odparłem chłodno.
- U Jess wszystko okej? Nie mam z nią kontaktu, znaczy w sumie wiem, że nie chce mnie znać, ale trochę się martwiłem.
- Jesy jest w szpitalu.
- Co się stało?
- Próbowała się zabić. Jest w śpiączce i nie wiadomo czy się wybudzi. Jest w ciąży.
- Mój Boże... co ja narobiłem. Słuchaj, ja strasznie cię przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło...
- Co twoje przeprosiny zmienią? - przerwałem mu.
- Co?
- Obudzisz ją tymi przeprosinami? Cofniesz czas? - zapadła cisza.
- Czy... byłaby w ogóle taka opcja, żebym ją zobaczył? - spytał cicho.
- Gdyby to ode mnie zależało, już nigdy byś jej nie zobaczył. Ale ona by tego chciała.
Pojechaliśmy do szpitala. Wszyscy byli zmęczeni, bo ostatnią dobę ja spędziłem w domu. Powiedziałem im, żeby wrócili do domu. Weszliśmy z Harry'm do sali.
- Hej, słońce. - pocałowałem dziewczynę w czoło.
Harry stał w nogach łóżka. Spojrzał na brzuch Jess.
- Chłopiec czy dziewczynka?
- Jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że się dowiem.
- Na pewno. Jesy jest silna. Da radę.
- Słuchaj, muszę wiedzieć. Czy... czy istnieje jakakolwiek możliwość, że... dziecko jest twoje? - chłopak parsknął.
- Ona by cię nie zdradziła. Jeśli nadal tego nie rozumiesz, to ja nie wiem, co jest z tobą nie tak. Zawsze powtarzała, że jesteś najlepszym, co ją w życiu spotkało.
- No tak. - uśmiechnąłem się smutno. - Cała Jesy.
- Patrzę teraz na to wszystko i myślę, że ma rację. Wiesz, znam Jess dość długo, w sumie od początku związku Perrie i Zayn'a i wiem, że trafiała na różnych chłopaków. - wzdrygnął się. - Przy tobie jest wreszcie szczęśliwa. Życzę wam, żeby wszystko się ułożyło, bo nie zasługujecie na takie nieszczęście. Będzie dobrze.
- Musi być. Bo bez niej nie ma mnie.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy.
- Jess napisała, że gdyby mogła cofnąć czas to nie poznałbyś nawet jej imienia. - zaśmiałem się.
- No tak. - również się zaśmiał. - Mówi tak za każdym razem gdy się pokłócimy.
- Bardzo się przyjaźnicie?
- Raczej tak. Byliśmy bardzo blisko, ale, bynajmniej z jej strony nie było nic poza przyjaźnią
- Pewnie nie chciałaby, żebyśmy się nienawidzili, nie? - mruknąłem.
- Prawdopodobnie.
Wstałem i wyciągnąłem do niego rękę. Spojrzał na nią, potem na mnie, po czym podał mi swoją dłoń.
- Tak w ogóle to trzymasz się jakoś? - spytał Hazza, gdy usiedliśmy.
- Tak, jest okej... nie. Bez niej nic nie jest takie samo. Wracam do domu, z przyzwyczajenia chcę ją przytulić, pocałować... brakuje mi jej bardziej, niż palenia.
- Hm. Przykro mi, że tak się to wszystko potoczyło.
- Mnie też. - odpowiedziałem po chwili, bo nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć.
- Będę spływał. Jak coś się zmieni albo czegoś się do wiesz, to daj znać. - powiedział i po chwili wyszedł.
Ująłem dłoń Jess. Przysunąłem ją do ust.
- Zostań ze mną. Proszę, nie odchodź. Proszę. - łzy popłynęły mi z oczu.
Nagle coś zaczęło się dziać. Monitor wydał z siebie przeraźliwy pisk, a po chwili do sali wbiegły pielęgniarki. Zostałem wypchnięty na zewnątrz.
- Co się dzieje?!
- Albo się wybudza, albo umiera. - westchnęła jedna z pielęgniarek i zamknęła mi drzwi przed nosem.
C.D.N
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro