Damy radę
- Ban, obudź się.- usłyszałam cichy szept Tonny'ego. Przetarłam ospale oczy i zobaczyłam śpiącą przede mną Judy.Szybko wstałam z kolan chłopaka i podeszłam do łóżka siostry. Wyglądała tak marnie. Lewa strona jej twarzy była lekko poparzona. Prawa ręka była w gipsie.
- Ile już tak leży?- zapytałam pocierając skronie. Nie umiałam sobie przypomnieć końca operacji.
- Osiem godzin. Jest teraz w śpiączce. Jej stan nie jest zbyt dobry. Musimy być dobrej myśli.
-Gdzie chłopcy?
- Przekładają koncerty. Postanowili pobyć z tobą tydzień.
- Czyli trasa jest zawieszona?
- Tak jest skarbie.- do pomieszczenia wszedł Mike. Na jego ustach widniał delikatny uśmiech. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Podszedł do mnie i pocałował mnie delikatnie w czoło. Oderwałam się od jego ciepłego uścisku i odwróciłam się w stronę Judy. Dalej nie mogłam uwierzyć, że przeze mnie stało jej się coś złego.
- Nie dręcz się. To nie twoja wina kochanie. Butla była nieszczelna. W każdej chwili mogła wybuchnąć. -powiedział Clifford.
- A co jeśli ta suka mi ją odbierze? Co ja bez niej zrobię.
- Nie oddamy jej. Będziemy o nią walczyć. Obiecuję ci. - powiedziawszy to Michael schylił się i pocałował mnie w usta.
- Ehm my tu jesteśmy.- powiedział głośno Ashton. Westchnęłam ciężko i wraz z chłopakami i moim przyjacielem usiedliśmy przy mojej siostrze.
......
Cała sytuacja oczami Mike'a
Akurat weszliśmy do naszego pokoju, gdy nagle zadzwonił telefon Ashton'a. Chłopak szybko rzucił się w stronę aparatu i odebrał go.
- Siema Ban co ta...- nie zdążył dokończyć gdy z ust Banani wyszedł zdławiony szept
- Judy walczy o życie-na chwile moje serce się zatrzymało. Jak to możliwe? Co się stało
- O kurwa- wymsknęło się Luke'owi
- Skarbie już się pakujemy i za parę godzin będziemy u ciebie. - powiedziałem starając żeby mój głos był jak najbardziej spokojny. Spojrzeliśmy na siebie.
- To ja zadzwonię do Rick'a, aby go powiadomić o zaistniałej sytuacji.-powiedział Calum i wybrał numer naszego managera. Poszedłem do moich walizek i wszystko spakowałem.
Po 30 minutach byliśmy gotowi. Czekaliśmy na lotnisku na nasz samolot. Jeszcze tylko 4 godziny i będziemy z moim minionkiem.
- Chodzicie chłopcy!-zawołał nasz pilot Mark. Wsiedliśmy do naszego samolotu i usiedliśmy na miękkich kanapach. Całą drogę milczeliśmy.
Po długich godzinach lotu wreszcie dojechaliśmy do szpitala. Wjechaliśmy na odpowiednie piętro podane przez recepcjonistkę i przeszliśmy korytarz w poszukiwaniu Bani.
- Miałaś ją pilnować! Przecież to jeszcze dziecko. Pewnie znów ganiałaś za jakimiś chłopakami.- usłyszałem głos matki dwóch sióstr- Jak jej stan się polepszy wyjeżdża z nami do Londynu!
- Byłam w pracy dla twojej wiadomości. Nie pozwolę ci jej mi odebrać. Teraz po trzech latach wreszcie uświadomiliście sobie,że macie dwójkę dzieci! - krzyknęła Ban lekko załamanym głosem.
- Nie mów do mnie takim tonem dziwko. - po tych słowach kobieta uderzyła Ban w twarz.
- Banani- zawołał Luke. Dziewczyna odwróciła się w naszym kierunku i pobiegłam do nas. Gdy rzuciła się na mnie z jej pięknych oczu płynęły strużki łez. Przytuliłem ją mocno do siebie.
- Cichutko minionku, nie płacz już.- wyszeptałem. Popatrzyłem dziewczynie w oczy. Widziałem w nich jedynie smutek. Ogromny smutek.
.....
Coraz bardziej zbliżamy się do końca :(
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro