Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


 Dawid zawsze budził się w innym pokoju niż zasypiał. I tym razem, sufit poranny był zupełnie inny niż ten nocny. Zamiast drewnianych belek zimną bielą świeciła jasna farba. Słońce dopiero wstawało, jednak przez okno ustawione po stronie wschodniej, pokój każdego poranka był rozświetlony. Teraz ukochana oaza była zagrożona, wściekły huk budzika, dzwoniącego zawsze, w odczuciu chłopaka, zbyt wcześnie, rozdarł ciszę świtu, przepłoszył nieśmiałe słońce, głosem donośnym i nieznoszącym sprzeciwu położył kres odpoczynkowi. Zdezorientowany nagłym, krzykliwym rozkazem, Dawid wstał i rozkojarzony jeszcze nieco udał się do drugiej części pokoju, tam gdzie stał zegarek. Była to prosta strategia, chłopak wiedział jednak ze takie właśnie sprawdzają się najlepiej. Budzik leżał zbyt daleko od łóżka by dosięgnąć go ręką, a więc aby przywrócić spokój, Dawid musiał zmusić się do wstania i rozruszania zaspanego ciała. Krótka wycieczka była na tyle orzeźwiająca że chłopak nie myślał już o powrocie do łóżka, zamiast tego leniwie założył ubrania, podniósł plecak i wyszedł z pokoju. Zszedł po schodach do kuchni, tam już uwijała się przy śniadaniu jego matka. I nawet jeśli podkrążone oczy i pojawiające się powoli zmarszczki na jej twarzy mogły zdradzać zmęczenie, Marta Ostrowska z pewnością nadrabiała miną.

Dawid przyszedł akurat w tym momencie gdy skwierczące jajka na patelni osiągnęły swój limit i głośno dawały o tym znać. Wstawił wodę na herbatę i usiadł przy stole.

- Do której dzisiaj będziesz? - spytała go matka, nakładając na talerz jajka sadzone i tost z masłem.

- Coś koło 14, ale może zostanę na dłużej - odparł chłopak. W tym momencie na górze trzasnęły drzwi i do kuchni weszła Natalia, siostra Dawida, o cztery lata młodsza i zupełnie do niego niepodobna. O wiele spokojniejsza, zachowująca się zbyt poważnie jak na swój wiek, budziła w bracie wrażenie, jakby to ona była starsza i mądrzejsza od niego. Zawsze cechowało ją nienagannie czyste, stonowane ubranie i poważna twarz. Dość niepokojący był brak przyjaciół Natalii. Owszem, miała znajomych, jednak gdy już miało dojść do zawarcia przyjaźni, dziewczyna zawsze zrywała kontakt, jakby czegoś się bojąc. Dodatkowo Natalia była całkiem ładna, o spokojnych, delikatnych rysach i dużych oczach. To właśnie zapewniło jej niechciane zupełnie powodzenie wśród chłopców. Dawid dobrze pamiętał incydent sprzed roku, kiedy zbyt nachalny kolega z klasy wyżej przystawiał się do jego siostry. Dziewczyna wyszła wtedy przed dom, spod którego kochaś nie chciał odejść i w kilku zdaniach wyjaśniła mu o co chodzi. Od tej pory chłopak już nigdy nawet nie spojrzał na Natalię, a słowa wtedy przez nią wypowiedziane stały się tajemnicą ich obojga. Dawida zawsze gryzła myśl co też takiego mogła mu powiedzieć dziewczyna, że z miejsca odpuścił, ale równocześnie zachował do niej zupełny szacunek. Z doświadczenia wiedział że odrzuceni chłopcy odreagowywali złością i obrażaniem niedoszłej partnerki. Natalii jednak nikt nie obrażał.

- Kończę dzisiaj wcześniej - powiedziała mama dając dziewczynie talerz i sama siadając przy stole. - Natalia ma zawody pływackie.

Siostra Dawida tylko pokiwała głową i uśmiechnęła się wilczo. Pokonywanie przeciwników we wszelakiego rodzaju grach i sportach było jej hobby.

-To się kończy koło osiemnastej - kontynuowała matka. - W lodówce masz bigos, podgrzej tylko. Jakbyś coś chciał to na stole masz dwie dychy.

- A Ty nie masz pod koniec miesiąca jakiejś inwentaryzacji?- zdziwił się chłopak.

-Mam, ale poprosiłam żeby mnie zastąpili, dwie godziny wcześniej to też nie taki znowu koniec świata. Daj, posprzątam - powiedziała matka zbierając talerze. - Jadę jeszcze do urzędu, podwieźć Cię na autobus?

-Jasne - zgodził się chłopak. - Ale zaraz musimy wychodzić.

Jednak Dawidowe zaraz nie było typowym zaraz, o którym wszyscy zwykli myśleć jako o krótkim przedziale czasu. Będąc święcie przekonanym że nie trzeba się spieszyć, w końcu auto jest szybsze od człowieka, spokojnie robił poranna toaletkę. O tyle spokojnie że z domu musiał już wybiegać, a na czerwone światło gotów był kląć. Powstrzymała go jedynie obecność matki. Za to zachęcił widok właśnie nadjeżdżającego autobusu.

Uciekając od srogiego spojrzenia matki znaczącego mniej więcej tyle co „Ty to zawsze na ostatnią chwilę", Dawid zaczął swój rozpaczliwy szturm w stronę pojazdu. Chłodne, wiosenne jeszcze powietrze drażniło gardło, nieprzyjemnie piekąc w płucach i jedynie utrudniając szaleńczy bieg. Autobus był dość daleko, jednak miał nadzieję że ludzie jak zwykle stoją w wejściu, kupując lub kasując bilety. To nie był jego dzień, dzisiaj było ich wyjątkowo mało. Pojazd zamknął drzwi i zaczął ruszać. Przyśpieszył lekko, z paniką wyczuwając nadchodzącą zadyszkę i ból w płucach, po czym usłyszał z prawej strony krzyki zachęty.

Jacyś ludzie, sam nie wiedział kto postanowili dopingować go okrzykami.

Poczuł się jak na prawdziwych wyścigach, tych z rodzaju olimpijskiego sprintu na sto metrów. Czując że nie da rady, nie ustawał we wściekłej gonitwie. Wiedział że autobus musi skręcić, ściął więc drogę przez trawnik. Gdyby tylko nie ten plecak.

Pomimo tego heroicznego wyczynu, autobus i tak zostawił go w tyle. Dawid, tracąc nadzieję zaczął zwalniać, mocno zdyszany ledwie łapał mroźne powietrze w płuca. I wtedy stał się cud. Autobus się zatrzymał, zupełnie na środku, pustej co prawda, drogi. Chłopak wyczuwając szansę zmusił się do ostatniego, desperackiego sprintu po czym wręcz wskoczył przez otwarte drzwi do środka.

Okropnie dysząc podał bilet miesięczny kierowcy i powitał przyjaciela stojącego w drzwiach. To właśnie on poprosił starszego już mężczyznę o zatrzymanie się, choć ten miał opinię nieprzejednanego tyrana. Mężczyzna fuknął tylko z oburzeniem, spod grubego wąsa wystrzeliły kropelki śliny. Dawid po prostu oddalił się od niego, dobrze znając zwyczaje starego człowieka. Nie mogąc wydusić żadnego słowa w milczeniu poszedł za przyjacielem na tyły autobusu. Stało się już tradycją że zawsze zajmowali miejsce na ostatnich siedzeniach. Wsiadając na stacji w ich wsi, w autobusie nie było wiele osób, dlatego tylne miejsca zazwyczaj były wolne.

- Dzięki Daniel - wysapał chłopak zajmując miejsce przy koledze. - Wiem że mnie widział i specjalnie chciał odjechać.

- Zawsze tak robi, głupi bambus - odparł ciemnowłosy chłopak nazwany Danielem. - Trzeba by go kiedyś utemperować, co?

Dawid tylko uśmiechnął się na tę myśl, nadal zbyt zajęty oddychaniem by cokolwiek odpowiedzieć. Czuł piekące ciepło na policzkach i wilgoć pod pachami, w środku jednak panował taki mróz że nie odważył się zdjąć kurtki.

Same autobusy również były miejscem magicznym, a przynajmniej wyjątkowo paradoksalnym. Otóż, kiedy ktoś chciał doczytać coś na sprawdzian, wtedy pędziły jak opętane, w mig dojeżdżając na miejsce. Kiedy jednak człowiek starał się nie zasnąć by nie przegapić odpowiedniego przystanku, wszystkie możliwe czerwone światła włączały się, a na pasach nagle roiło się od przechodniów. Również temperatura w środku stała się przedmiotem dociekliwych badań Dawida. W zimę autobus przypominał zamrażarkę, za to latem zmieniał się w piekarnik. Nic nie pomagały małe grzejniczki czy otwierane okna. Pojazd rządził się swoimi prawami.

Jego przyjaciel siedzący obok niego nie miał jednak oporów ze zdjęciem kurtki. Zawsze był jakiś odporniejszy na zjawiska pogodowe.

Daniela poznał kilka lat temu, kiedy chłopak przeprowadził się do Świerków z większego miasta. Od razu przypadli sobie do gustu, a połączyła ich wzajemna nienawiść do pewnej polonistki z podstawówki. Ulubionym żartem Daniela było podrzucanie robaków których używał jako karmy dla pupili w różne szkolne zakamarki. Bywało, robakom podobało się nowe lokum, wtedy zakładały rodziny, przeistaczały się w dorosłe osobniki i żyły radośnie, dopóki woźny ze wściekłością nie znalazł ich legowiska.

Jednak ciekawszą rzeczą dotyczącą Daniela, rzeczą tak intrygującą że Dawid, pomimo lat pilnego przyglądania się przyjacielowi i śledzenia jego ruchów, nadal nie pojmował, była pewna dziwna fascynacja. A mianowicie zamiłowanie do wszelkiego rodzaju robactwa, głównie stawonogów, w tym ptaszników, skorpionów, uropyg, skolopendr oraz solfug. I nie byłoby w tej rzeczy nic wielce nadzwyczajnego gdyby nie jeden fakt. Daniel panicznie bał się robaków oraz pajęczaków. Przynajmniej do czasu, bo kilka miesięcy temu ze smutkiem ogłosił że zaczyna się przyzwyczajać i to już nie to samo. Otóż, niesamowitej wręcz adrenaliny i iście szampańskiej zabawy dostarczał mu jakikolwiek kontakt z tymi zwierzętami. Okrutną radość sprawiało branie na jego drżące ręce wielkiego jak dłoń pająka, śmiał się gdy tylko ten ukazywał ogromne kły jadowe. A gdy same ptaszniki przestały wystarczać powiększał hodowlę na coraz to jadowitsze i agresywniejsze okazy, nie tylko pająków co wszystkich stawonogów.

To również dawało świetne podstawy do robienia żartów zarówno w gimnazjum jak i już teraz, w klasie licealnej. Ludzie reagują naprawdę różnie na podrzucone im skóry pochodzące z wylinek wielkich pająków.

Dawid musiał przyznać że wyciągnięcie ręki, wtedy, w podstawówce, do tego wówczas cichego chłopaka zaowocowały nie tylko wielką przyjaźnią ale i również wspaniałymi przygodami których pozazdrościłoby wielu.

Z rozmyślań wyrwał go kaszel jednego z pasażerów. Dawid nie cierpiał tego dźwięku, jednak siedzący dwa siedzenia dalej mężczyzna najwyraźniej nie przejmował się innymi. Okropny, duszący kaszel, praktycznie słychać było resztki wypluwanej śliny lądującej na oparciu przedniego siedzenia. To właśnie po to obaj chłopcy zawsze wybierali siedzenie z tyłu. Potem, z wnętrza pojazdu dobył się cichy syk otwieranego browara. Osoba która go otwierała najwyraźniej miała nadzieję że krztuszący się pasażer zagłuszy ten dźwięk. Niestety, akurat w tym momencie kaszlący człowiek na chwilę dał sobie spokój, tak że syk słychać było w całym autobusie. No tak, już po dwunastej, pomyślał Dawid. W nocy. W sumie to zawsze jest po i przed dwunastą. Zależy jak spojrzeć.

Autobus zatrzymał się na kolejnej stacji, wieś obok. Do środka weszła młoda dziewczyna, obwieszona wszelkim rodzajem biżuterii, od kolczyków w kształcie liścia po mocno upierścienione palce. I chociaż dziewczyna nie była specjalnej urody, styl dodawał jej szyku i klasy, przez co często zwracała na siebie uwagę płci przeciwnej. Dziewczyna dosiadła się obok, kompletując przy tym ich grupkę.

- Nie zdążyłam się pomalować - zaczęła bez powitania, wyjmując z torebki paletkę cieni do powiek. Chłopcy zawsze pilnie obserwowali wysiłki przyjaciółki, która z precyzją godną chirurga malowała sobie oczy w trzęsącym się autobusie. Ten magiczny rytuał stał się widowiskiem, o wiele ciekawszym niż krajobraz za oknem, a trzeba wspomnieć że Ada zazwyczaj nie zdążała się pomalować. To właśnie była jedna z najbardziej podziwianych przez Dawida cech adaptacji. Jego przyjaciółka świetnie dostosowała się do panujących warunków, nie wzruszało ją zimno autobusu, trzaskanie ledwie trzymającej się szyby w oknie czy podskakiwania na każdej możliwej dziurze. Nauczyła się malować w takich warunkach i ta czynność weszła jej w krew tak bardzo że nie zwracała już uwagi na niedogodności.

- Znowu obwieszona jak choinka? - zaczął Daniel.

- Głupcze - syknęła. - Jestem smokiem czego tu nie rozumieć? Smoki tak się zachowują.

- Naprawdę mi Cię szkoda jeśli wierzysz w takie bajki.

- To mi szkoda Ciebie - odgryzła się odkręcając tusz do rzęs. - Marna kreaturo o ograniczonych horyzontach myślowych, jeśli myślisz że bycie smokiem to tylko posiadanie łusek, skrzydeł i ogona to naprawdę nie dorosłeś do tego aby dostrzec pełen smoczy potencjał. Otóż to jak się zachowujesz określa kim jesteś. Możesz więc być przywódcą i nikomu nie przewodzić lub aktorem i nie zagrać w żadnym filmie.

- Pokręcona logika - zaperzył Daniel. - Nie będziesz aktorem jeśli nie grasz w filmach. Aktor to zawód.

- A dla mnie jesteś najprawdziwszym smokiem. - wtrącił się Dawid.

- Dziękuję Dawidzie. Miło mieć przy sobie myślącą osobę.

- Pantoflarz - wyszeptał mu na ucho Daniel.

Słońce powoli rozświetlało ciemną ulicę, szyby trzeszczały w oknach, kierowca puszczał okropne disco polo, które w takim mroźny ranek było jeszcze gorsze, a ludzie kaszleli na zmianę, co chwilę demonstrując inne rodzaje tego dźwięku. Pasażerowie którzy wspólnymi siłami, dzięki cenom biletów utrzymywali PKS na nogach zwykle składali się w połowie z uczniów, w jednej trzeciej z ludzi tak pijanych że grę wchodził tylko autobus, a reszta była mieszanką różnych ludzi, głownie starych, nie mających auta lub zwyczajnie bojących się nim jeździć, żeby nie zarysować, oraz z tych którzy prawa jazdy nie mieli. Albo zostało im odebrane podczas kontroli, głównie wskutek wysokiej zawartości alkoholu we krwi.

Nie wiedzieć czemu, autobusy mają to do siebie że bardzo łatwo w nich usnąć. To nie tak ze siedzenie jest jakieś nader wygodne, to też nie tak że jest cieplutko i przytulnie. Autobusy po prostu takie są. Nic dziwnego więc że wskutek braku podtrzymywanej konwersacji, Dawidowi zaczęły się kleić oczy. Autobusy mają również to do siebie że zazwyczaj usypiają w momencie, gdy cel wędrówki jest niebezpiecznie blisko. I znowu, gdyby nie interwencja Daniela, Dawid opuściłby dzień w szkole, albo chociaż pojechał dalej niżby tego chciał.

Wychodząc na coraz cieplejsze powietrze chłopak zauważył że rozwidniło się już zupełnie. Cała trójka uczęszczała do tej samej szkoły i nie był to bynajmniej zbieg okoliczności, tylko sprytna zmowa z ich strony. Wprawdzie Ada wybrała inną klasę niż chłopaki, na przerwach mieli jednak wystarczająco czasu do rozmów.

Za to lekcje były koszmarem. Czas wiosenny, a nawet i przed wiosenny zazwyczaj charakteryzuje się tym własnie, że im cieplej na dworze, im bardziej wszystko budzi się do życia, tym bardziej uczniowie umierają w środku. Zapach nadchodzącego lata, pierwszy ciepły powiew wiatru i śpiew wiosennych ptaków z miejsca wybijają z człowieka jakiekolwiek resztki samozaparcia pozostałego po nowym roku. Nauka nie idzie już tak dobrze, skomplikowane wzory matematyczne czy szalone, poetyckie wiersze nie są tak zrozumiałe jak na początku semestru. Za każdym razem gdy człowiek próbuje wziąć się do pracy, przez okno ciśnie się leniwa atmosfera, mozolnie budząc się do życia po chłodzie zimy. Gwoździem do trumny są tutaj te okrutnie nudne lekcje, które zupełnym przypadkiem znalazły się w planie lekcji. Monotonne zapisywanie stron notatek które i tak nigdy się nie przydadzą przerywała jedynie przerwa na pooglądanie gościa który w samych majtkach paradował po balkonie w bloku obok. Zawsze punktualnie, zawsze w tych samych majtkach. Albo przynajmniej tego samego koloru.

Potem nawet balkonowy facet miał dość, zbytnio wygrzawszy się w palącym słońcu, wystarczająco „wyoddychany" świeżym powietrzem, wracał z powrotem do jamy na powtórkę jakiegoś serialu.

Szkolną melancholię przerwała dopiero na przerwie, pomiędzy czwartą a piąta lekcją nadchodząca Ada. Dziewczyna często pełniła rolę ich anioła stróża, ponieważ lekcję biologii u wymagającej nauczycielki, miała jako pierwsza, a szkolni nauczyciele zazwyczaj wszystkie klasy prowadzili tym samym tokiem nauki, więc z dużym prawdopodobieństwem, jeśli jej klasę przytrafiła niespodzianka, ich też to czeka.

- Farbiańska zrobiła nam kartkówkę. Jesteście następni - skwitowała.

Te słowa zachęty wystarczyły aby obaj chłopcy szybko podjęli jedyną słuszną decyzję. Zabranie kurtek nie zajęło dużo czasu, to była jedna z tych dłuższych przerw. Wystarczyło szybko schować je do plecaka i już prościutko biec korytarzem do toalety przy hali gimnastycznej. Jej ogromną zaletą był fakt że prawie zawsze stała opuszczona i mieściła się na parterze. Okno też było wystarczająco duże. Ktoś z poczuciem humoru napisał nad nim :"Wyjście ewakuacyjne", a obok przykleił naklejkę lokalnej drużyny piłkarskiej.

Wszytko szło pięknie, niestety, jak to zwykle bywa, gdy idzie za gładko to znaczy że w ostatnim etapie czeka boss końcowy. Tak było i tutaj. Szczawiu, klasowy burak, kujon, i zadufany w sobie narcyz, który, co najgorsze, punkty u nauczycieli nabija sobie sprzedając innych, czaił się w cieniu. Okno było już otwarte gdy nagle za ich plecami trzasnęły drzwi toalety która okazała się nie tak opuszczona jak się spodziewali. Dumny z odkrycia Szczawiu podszedł z miną zdobywcy wpatrując się w cały proceder.

- Co to chłopaki? - zagaił, niezwykle z siebie zadowolony. - Wydaje mi się, pomyliliście drzwi z oknem.

- Żebyś ty zaraz nie pomylił, zębów z kawałkami płytki - warknął Daniel.

Faktycznie, pomyślał Dawid patrząc na białą podłogę toalety. Gdyby tak rozbić ją na kawałki i ustawić obok zębów, wyglądałyby podobnie.

Z ocen wynikało że Szczawiu obdarzony jest jakąś nadzwyczajną inteligencją, że rozum ma wybitny. Jednak, jak to zwykle bywa, oceny nie przekładają się na rzeczywistość, a spryt Szczawia objawiał się jedynie na sprawdzianach. Później, jakby się wyłączał. O instynktach samozachowawczych również nie mogło tu być mowy. Zadowolony z siebie podszedł pewnie do Daniela, nie wyczuwając żadnego zagrożenia. A ono nadeszło. Szybko i niespodziewanie, choć był to jedynie ruch ostrzegawczy. Chłopak złapał kapusia za koszulkę i przyparł do muru. Brak imponującej muskulatury, u Daniela zastępował wzrost i temperament.

Ze Szczawia jakby uleciało powietrze a wraz z nim, cała pewność siebie. Zdumione spojrzenie wpił w chłopaka, dopiero teraz zdając sobie widać sprawę z istnienia przemocy fizycznej.

- O-odradzam - zająkał się - od razu pójdę po Pani dyrektor. Wywalą Cię.

- Spokojnie kolego - uśmiechnął się wilczo Daniel - to tylko ostrzeżenie. Tak na przyszłość. Rozumiesz?

Nie czekając na odpowiedź chłopak puścił przerażonego kapusia, wspiął się po parapecie na okno i zeskoczył na ziemię gdzie już czekał Dawid.

- Do budy Szczaw! - krzyknął na odchodnym - Zaraz dzwonek a Ty masz kartkówkę do napisania!

- Kartkówkę?! - usłyszeli zdumiony krzyk kujona. Wiedzieli jednak że zwłoka na nic im sie nie przyda, po chwili Szczawiu odzyska utraconą rezolutność i pędem pobiegnie do nauczycielki. Z gracją przeskoczyli mały szkolny płotek i już cieszyli się wolnością. Ukryci na najbliższym budynkiem ubrali kurtki i ruszyli na miasto.

Najsłodszy zapach to własnie powiew wolności, pomyślał Dawid. Na dworze zrobiło się już zupełnie ciepło, można się było delektować łagodnymi promieniami słonecznymi, wciąż jeszcze chłodnym powietrzem i niebem bez jednej chmurki. Szli powoli, nie znając jeszcze celu podróży, delektując się jedynie wspaniałą akcją ratunkowa samych siebie. W świetle dnia, z poczuciem wolności, nawet budynki z obdrapanym tynkiem i rdzawymi zaciekami wyglądały jakoś tak ładniej. Napisy na murach w stylu „Sandra to zdzira" nabrały komicznego wydźwięku, jakby sama Sandra nie miała się o co gniewać.

Spodziewaj się niespodziewanego. Tak właśnie brzmiało motto Dawida. I było to motto zupełnie uzasadnione, wytłumaczone jego trybem życia i kilkoma mniej lub bardziej fortunnymi wpadkami wynikającymi z braku ostrożności. Dlatego chłopak był jedną z nielicznych osób które spodziewały się wszystkiego tak bardzo, że nawet Hiszpańska Inkwizycja nie zrobiłaby na nim wrażenia. Ale to nie była ona. Drogę zagrodziła im Smoczyca. Osoba najmniej spodziewana, dokładnie ta sama która jeszcze przed chwilą, doradzając im ucieczkę potulnie szła na lekcję. Teraz stała tutaj jak gdyby nigdy nic.

- Tak żem czuła że tu będziecie. Coś wam długo zeszło. - jak zwykle zaczęła bez ogródek.

- Lepiej powiedz czemu widzę Cię teraz, pomimo że miałaś być dla mnie widoczna dopiero w autobusie - spytał Dawid.

- Uciekłam. - odparła szybko - Wiem co macie na myśli. Damska jest na pierwszym piętrze a woźny nie otworzy tak wcześnie. Dlatego poszłam do Złacińskiej.

- Zwolniła Cię? Jak to zrobiłaś?

- Po prostu. Spytałam. To co? Idziemy na piwo?

-Poważnie? - zdziwiła się Ada, już z alkoholem w ręku i na wygodnej kanapie, w piwnicy jednego z przybytków którego obsługa, o ile klient wystaje zza lady, nie ma żadnych oporów w sprzedaży trunku. Wszystko da się kupić, trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać. Przybytków takich było, w całej Częstochowie, dość dużo - I po co Ci to? Wiesz że Szczawiu poleci z tym do nauczycieli.

Dawid westchnął tylko i zaczął oglądać obrazy na ścianie piwnicy. Tego typu sytuacje były codziennością. Daniel i Ada zawsze, nieustannie toczyli ze sobą spory, kiedy tylko pojawili się na swoim radarze, już z radością wymyślali nowe argumenty do zaczepki. I choć dla nich był to pewien rodzaj sportu, Dawida czasami męczyły te potyczki.

- Niech sobie leci gdzie chce - oparł się wygodniej o fotel Daniel - zaprę się.

- Jasne, dużo Ci to da - żachnęła się dziewczyna.

- Oczywiście że da. Co niby zrobią? Nauczyciel pokrzyczy, coś tam powie o wzywaniu rodziców, w końcu nie wezwie i temat porzucony. A Ja będę stał, udawał szczerą skruchę i potakiwał.

- O ile skończy się na wychowawczyni - wtrącił Dawid.

- Proszę Cię, niech się kończy nawet w sądzie. Jeśli wyniosłem cokolwiek ze szkoły, pomijając kilka fajnych przedmiotów, to z pewnością to żeby się nie odzywać i potakiwać a będzie dobrze. Trzeba okazać pokorę, nauczyciel ma zawsze rację. Nauczyć się poddaństwa, wiedzieć kiedy spasować i nie wychylać się przed szereg. Bo zawsze będzie ktoś wyżej postawiony. Niech to będzie dobra rada na dzisiaj ode mnie.

- Jasne - mruknęła Ada - najlepiej siedzieć cicho, chować głowę w piasek jak coś się dzieje i będzie dobrze. Co tam własne zdanie. Co tam, cholera, honor czy resztki dumy. Trzeba przede wszystkim dobrze żyć!

- Ależ oczywiście że tak - żachnął się Daniel, sprawdzając godzinę w telefonie - Otóż, dumą się nie najesz, a widzisz, nie jestem zwolennikiem utrudniania sobie życia dla pustych słów. I po co Ci to? Tylko sobie krwi napsujesz.

- Po co? - wybałuszyła oczy dziewczyna - Jak to po co? Bo cholera, nie lubię takich szczurów bez honoru. Życie nie składa się tylko z przyjemności, a jakąś godność ludzką trzeba mieć. I wiesz dobrze że nie ważne jak będziesz się płaszczył i tak nie unikniesz konsekwencji. Jedyne co Ci to da to moralny upadek i żałosne poddaństwo. Trzeba bronić swojego zdania a wygrywać da się na różne sposoby.

- Właśnie że uniknę. Jakimś cudem to właśnie szczury kolonizują każdy zakątek świata. A lwy są zagrożone. Ale ale, droga przyjaciółko, chyba mnie nie zrozumiałaś. Nie chodzi o zupełne zatracenie swojej opinii. Chodzi wyłącznie o zachowanie jej dla siebie. Takie życie, nie zawsze trzeba być najmądrzejszym. Czasem trzeba więcej wyczucia. Trzeba mówić to co chcą usłyszeć. To jedyny sposób na przetrwanie i, zapewniam Cię, dobrze na tym wyjdę. Ale kłóć się jeśli wola, dowódź swoich racji. I, czego Ci nie życzę, wygrywaj swoje kłótnie a potem zbieraj baty. Ci którzy się nie dostosują, przypominam, zginą.

- I co? Całe życie na takim cwaniactwie? Cały czas płaszczyć się, słodzić tym których nie cierpisz, podlizywać się. Wiesz co? Dla mnie to jest obrzydliwe.

- I w tym miejscu - powiedział Daniel biorąc porządny łyk zimnego piwa - zakończę kłótnię. Swoim oczywiście sposobem, zażegnam konflikt który nigdzie nie prowadzi. Bo widzisz, Ja nie przekonam Ciebie, a Ty mnie.

I wydawałoby się że Smoczyca odpowie, rzuci jakąś mądrą kontrą, i pewnie nawet by tak było, gdyby nie wtrącenie Dawida.

- No dobra, ale, podążając twoją logiką, nie lepiej było unikać konfrontacji i po prostu olać Szczawia? Niech sobie gada co chce, i tak by nas nie zatrzymał.

- To zupełnie inny przypadek - podjął rozmowę Daniel - Szczawiu nie jest osobą wyżej postawioną, nic od niego nie zależy, warto więc pokazać kto tu rządzi i potrząsnąć Szczawiem. Obiecuję, w przyszłości to zaprocentuje. Dla nas obu.

Rozmowę przerwało przybycie nowych gości. Wysłużone, drewniane schody zaskrzypiały pod ciężarem trójki rozochoconych gimnazjalistów. Przenośny głośnik zaryczał najgorszym rodzajem rapu. Z miejsca czuć było woń tytoniu. I jeszcze czegoś. Smoczyca westchnęła tylko głośno. Takie uroki barów dla nieletnich. Humor Dawida też gwałtownie się pogorszył. Tylko Daniel, całkowicie skupiony na piwie wydawał się nadal być zadowolony z siebie.

- Wyjdźmy - zaproponowała dziewczyna.

- Dopiję i lecimy - zgodził się Dawid - za pół godziny mamy autobus.

Szybko opuścili piwnicę, teraz po brzegi wypełnioną agresywnym rapem i toną przekleństw płynących z ust rozochoconej młodzieży. Dobrze słychać było przechwałki dotyczące sobotniej imprezy, rozliczanie z ilości wypitego trunku, godziny w której ktoś zasnął albo i wymiocin które,jeśli wierzyć ich rozmowie, lądowały dosłownie wszędzie. Smród fajek ciągnął się za nimi aż do lady gdzie nastała chwila rozliczenia. Siedem złotych na dobre piwo nie było aż tak drogą ceną. Zwłaszcza że w cenę wliczone było ryzyko sprzedaży. Plotka jednak głosiła ze właściciel nie miał czego się obawiać, znał pół komisariatu, a i podobno policja również zarabiała na tym interesie. Wilk syty i owca cała.

- Um, przepraszam - zaczęła młoda barmanka o twarzy naznaczonej piegami - tu jest tylko pięć złotych. Jeszcze dwa.

- Kurczę - zaszamotała się z portfelem Ada - przepraszam, chyba źle policzyłam.

- I oto mamy - ironicznie uśmiechnął się Daniel - tę cudowną godność widoczną jak na dłoni. Pani jej wybaczy, ona już tak z automatu.

- Żałosna kreaturo o krótkiej pamięci - warknęła Ada, nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu - nawet nie chcę przypominać od kogo to z chęcią pożyczałeś w tamtym tygodniu. I jaką to chęcią o długu zapomniałeś.

- Zawsze spłacam swe długi - odciął się Daniel dopłacając pieniądze zanim Smoczyca zdążyła odliczyć stosowną kwotę. Potem rzucił jeszcze pięć groszy i omiatając lokal władczym spojrzeniem dodał - reszty nie trzeba.

Wychodząc Daniel wesoło zagwizdał.

- Nie myślisz chyba że to dwa złote pokryje dług? Wisiałeś dziesięć.

- Spłata to spłata, ale Ty jak zwykle mieszasz się w szczegóły.

-Nie wkurza Cię to? - spytał Dawid chcąc szybko zmienić temat rozmowy zanim dwie strony znowu rzucą się na siebie.

- Co niby ma mnie wkurzać? - spytał chłopak.

- Ta gimbaza cała. W sumie to nas wygonili. Nieumyślnie pewnie, ale jednak.

- Zupełnie. Wiesz, na niektórych poziomach warto zgłupieć. I niektórych rzeczy nie dostrzegać.

- Nie rozumiem.

- Kiedyś zrozumiesz - uśmiechnął się chłopak - jak dorośniesz.

Smoczyca prychnęła tylko. Dawid także.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro