Rozdział 1 - Gdy sypią się iskry
I'm Just a pearl. I'm useless on my own.
Steven Universe S2E15
Ogień trzaskał w kominku, roztaczając po pokoju przyjemne ciepło. Brodaty mężczyzna kiwał się spokojnie na bujanym fotelu, obserwując płomienie zza okrągłych szkieł. Panowała cisza – cisza i spokój samotnego zimowego wieczoru. Powieki Staruszka same zaczęły się przymykać, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna nie poruszył się, nadal patrząc w ogień, liżący błogo cienkie drwa. Pukanie rozległo się ponownie, tym razem zdecydowanie bardziej natarczywe.
– Wpuść mnie! –Drzwi tłumiły głos, ale nie na tyle, aby nie dało się rozróżnić słów.
– Klucze są pod wycieraczką – powiedział spokojnie mężczyzna, wcale nie starając się przekrzyczeć przez ścianę i bynajmniej nie zbierając się do wstania. – Jakbyś tego nie wiedział...
– Co?! Co tam mamroczesz?! Nic nie słyszę! Otwórz mi!
Łomotanie powtórzyło się. Staruszek westchnął. Podniósł się niespiesznie, na co fotel kiwnął się w proteście, wsunął zasłużone w boju łapcie-weterany na stopy i, przy akompaniamencie łomotania, powędrował ku drzwiom. Odsunął zasuwkę i ledwo zdążył opuścić rękę, zanim drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wparował nastoletni młodzieniec z wielkim, wściekle różowym pomponem na głowie. Zatrzasnął za sobą drzwi, a te zadygotały niepokojąco. Zrzucił z ramion masywny plecak, który łupnął donośnie o podłogę i przy okazji stracił śniegową czapę, zsunął ze stóp zawiązane na solidny supeł górskie buty, wrzucił je do plastikowej, czerwonej miednicy w kącie, po czym o mało co nie gubiąc po drodze nóg, podbiegł do kominka, wyciągając przed siebie ręce w grubych, wełnianych rękawiczkach.
– Nareszcie! Myślałem, że zamienię się tam w lodowy posąg!
Potarł o siebie rękawiczki, chuchając na nie z przejęciem.
Staruszek, który nawet nie zdążył ruszyć się z miejsca, zamknął spokojnie drzwi na zasuwkę i poczłapał z powrotem ku swojemu siedzisku.
– Niestety to niemożliwe, gdyż lodowe posągi się nie poruszają, a już na pewno nie wyważają moich drzwi w środku nocy – powiedział bez śladu gniewu, moszcząc się na siedzisku. Zamknął oczy i wprawił w ruch fotel.
Chłopak zignorował przytyk i pociągnął czerwonym nosem.
– Masz może herbatę?
Staruszek otworzył jedno oko z miną raczej nie wyrażającą chęci do współpracy i zaraz je zamknął.
– Och, no weź, prawie zamarzłem! – Młodzian zamachał rękami z oburzeniem.
– Wydawało mi się, że wiesz, gdzie jest kuchnia. A przynajmniej było tak jeszcze kilka dni temu, kiedy zjadłeś pół sernika, z najwyższej szafki, otwieranej kluczem.
Chłopak już otworzył usta, by powiedzieć coś na swoją obronę – prawdopodobnie uznanie ciasta za zasłużoną rekompensatę ciężkiej pracy towarzyszenia Staruszkowi, ale nie musiał tego robić.
– Pierwsza szuflada od lewej.
Chłopak zerwał się z miejsca, wprawiając w ruch wiszący pompon i popędził do kuchni.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć!
Chwilę później dało się słyszeć skrzypienie starych drzwiczek szafki, trzaśnięcie szuflady i coraz wyższy szum nalewanej wody.
– Ty też chcesz?! – krzyknął z kuchni.
– To mały dom, nie musisz krzyczeć – powiedział Staruszek, patrząc na niego przez wejście do pomieszczenia.
– Och, no tak... – Młokos nieco się speszył. – Ale chcesz, czy nie?
– Herbata tylko by mnie rozbudziła... – Przymknął sennie oczy.
– Twoja strata. – Nastolatek wzruszył ramionami, szeleszcząc kurtką. – A tak w ogóle to by ci się przydało.
Czajnik zagwizdał. Chłopak nalał wrzątku do kubka i położył na nim dłonie w rękawiczkach. Westchnął z zadowoleniem, pozwalając by unosząca się nad napojem para owiała jego zaczerwienioną od mrozu twarz.
– Nareszcie...
Zabrał swoją cenną zdobycz i usiadł na podłodze przy kominku w takim miejscu, by widzieć Staruszka. Upił łyk i zapatrzył się w ogień. Płomienie pożerały namiętnie pociemniałe drewno, które znikało w oczach. Staruszek również patrzył w ogień, tym samym wzrokiem, którym przeszywał nadgryzione szczapki zanim do chaty wparował przedstawiciel współczesnej młodzieży. Z tęsknotą.
– Przygasa – stwierdził wyżej wspomniany i wysunął czarny pogrzebacz z uchwytu.
Otworzył drzwiczki – luksusowy nabytek, wywalczony z trudem dla bezpieczeństwa Staruszka i zaatakował i tak już marny ogryzek polana, który rozpadł się natychmiast na kilka części. Popiół opadł na podłogę razem z kilkoma iskrami. Chłopak zatrzasnął drzwiczki i odłożył pogrzebacz. Usiadł, chwytając kubek, ale zaraz się podniósł, mrucząc z niezadowoleniem i przy okazji wylewając trochę herbaty.
– Nie masz jakiegoś dywanika, czy czegoś? Strasznie się sypie ten popiół. – Otrzepał pobieżnie czarne spodnie, z mizernym rezultatem.
Staruszek poruszył się i otworzył oczy, w których zapalił się dziwny błysk, a jego wzrok ani trochę nie wskazywał na niedawną senność.
– Miałem.
– A czemu już nie masz? – Młodzieniec nie dostrzegł nagłej zmiany w głosie Staruszka, zbyt pochłonięty chlubnym zajęciem usuwania sadzy z tylnej części spodni.
– Bo Ona mnie o to poprosiła – powiedział bardzo cicho.
– Ona? ? Jaka"Ona"? – Chłopak nadal nie ustawał w swoich wysiłkach i wykręcił się w dziwnej pozie, przypominając teraz nieco psa, usiłującego złapać własny ogon. Gruba, zapięta pod samą szyję kurtka zdecydowanie nie ułatwiała mu zadania.
Staruszek nie odpowiedział. Znów zapatrzył się w ogień, tyle że teraz, o ile było to możliwe przy tej czynności, z ożywieniem. Wiklinowy fotel skrzypiał cicho. W końcu sfrustrowany młodzian westchnął zrezygnowany i opadł na pokrytą sadzą podłogę.
– To jest jakiś magiczny pył, czy co? Nie da się go usunąć.
Wziął kubek i upił łyk.
– Może i jest magiczny...
Młodzieniec dopiero teraz zwrócił uwagę na ton Staruszka. Zmarszczył brwi i przypatrzył mu się uważnie.
– Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakoś dziwnie.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu, nadal patrząc w ogień.
– Przypominasz mi ją. Nikt nie podziela mojego zdania, a ja sam z początku nie byłem pewien. Ale miedzy wami jest ogromne podobieństwo. Nawet przy tak odmiennych charakterach...
– Co? – Chłopak spojrzał na niego, jakby był nauczycielem matematyki. – Jestem jak kto? Na pewno wziąłeś dzisiaj swoje tabletki? – Wstał z niepokojem i wszedł do kuchni. Staruszek wyglądał, jakby go nie słuchał, bujał się na fotelu, niewidzącymi oczami wpatrując w odległy punkt, istniejący w innej przestrzeni. Po trzaśnięciu połową szafek w kuchni, młodzian wyjął pudełko z lekami.
– Dzisiejsze numerki są puste – stwierdził, oglądając wklęsłe miejsca po tabletkach. – Na pewno dobrze się czujesz? Może zadzwonić na pogotowie?
– Czy chcesz posłuchać historii?
To pytanie zupełnie zaskoczyło nastolatka.
– No... Chcę, ale wszystko w porządku?
– Chodź tu i usiądź. – Staruszek zignorował pytanie.
Młodzieniec wahał się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami i wykonał polecenie. Zajął to samo miejsce, co wcześniej i spojrzał wyczekująco na Staruszka. Mężczyzna wyprostował się w fotelu, jego mina spoważniała. Nadal nie patrzył na swojego młodszego towarzysza, ale jego wzrok był zupełnie trzeźwy, nie wskazujący na starcze przypadłości.
– Opowiem ci pewną historię. Bardzo ważną historię. – Staruszek starannie dobierał słowa, wypowiadając je, jakby każde miało ogromne znaczenie. – Można powiedzieć, że bajkę, ale nie taką, jakie znałeś do tej pory. Zupełnie inną. Zupełnie...
Zamilkł na chwilę.
– Nie do końca wiem, jak zacząć, jeszcze nigdy tego nie robiłem.
– Może od początku? – podsunął usłużnie młodzik.
– Tak, ale... Jak zaczynają się bajki? Te, które opowiadała ci matka? – Zwrócił na niego wzrok, co stanowiło dziwny widok, po tym, jak kilkanaście minut błądził nim w przestrzeni.
– Właściwie to te bajki nie są technicznie bajkami, bo powinny być wierszowane i zawierać morał... - Urwał widząc minę Staruszka. Najwyraźniej on również nie podzielał jego humanistycznych zapędów. – A jeżeli chodzi o baśnie... No, może... – zająknął się. – Za górami, za lasami?
– Nie, to się nie nadaje – stwierdził stanowczo Staruszek. – Wybierz coś innego.
Nastolatek poczuł się dość głupio. Zaczął wyszukiwać w pamięci początki wszystkich bajek, jakie kiedykolwiek słyszał lub czytał jako dziecko. Wszystkie zaczynały się tak samo – od lasów i gór. Zaczął odczuwać nieprzyjemny ucisk w żołądku, charakterystyczny dla odpowiedzi przy tablicy. Nie mógł sobie nic przypomnieć, a świdrujące spojrzenie Staruszka nie pomagało mu w skupieniu. Poza tym nie miał pojęcia, do czego to wszystko zmierzało. Sytuacja zdecydowanie wychodziła poza jego strefę komfortu i kompetencje pracy. W końcu jednak wyłuskał z pamięci kołysankę, którą mama śpiewała kiedyś jego młodszej siostrze. Nie pamiętał melodii, a i słów nie był do końca pewien, ale przynajmniej początek brzmiał inaczej niż zazwyczaj.
– Był sobie król?... – bardziej zapytał, niż powiedział.
Staruszek zamyślił się.
– Lepsze. Tak, lepsze. Nawet całkiem odpowiednie.
Chłopak odetchnął z ulgą. Główkowanie nad początkiem dziecięcych bajek zmęczyło go bardziej, niż pisanie kartkówki.
– No, to powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – Zaczynał się już poważnie niecierpliwić.
Mężczyzna odchrząknął.
– Był sobie dywan.
Młody człowiek zagapił się na Staruszka.
– Co?
– Zaczynam opowieść – odpowiedział Staruszek, jakby to było oczywiste. – Był sobie dywan. To w końcu bajka.
Chłopak zamrugał kilka razy.
– Nie pamiętam żadnej bajki, która by była o dywanie.
– Bo nikt jej jeszcze nie słyszał.
– A może to był ten król?
– Nie, dywan. – Staruszek nie ustępował.
– No to chociaż królewna?
– Może i tak... Ale nie teraz o tym teraz. Był sobie dywan.
Młodzieniec westchnął. Ta rozmowa robiła się coraz dziwniejsza. Już dawno wyrósł z bajek, a mężczyzna nigdy dotąd nie wykazywał chęci opowiadania takowych. Co prawda chłopak słyszał wiele o potrzebie posuniętych w wieku osób do dzielenia się historiami ze swojego życia, a sam Staruszek w ciągu ich kilkumiesięcznej znajomości opisał mu chyba cały swój życiorys, i to łącznie z młodością żony, na tyle dokładnie, że nastolatek mógłby stworzyć o nich co najmniej wpis na Wikipedii, ale na pewno nikt mu nie mówił, że także do bajek. Nigdy nic podobnego się nie zdarzyło. Rzecz jasna aż do teraz. Mimo zażenowania, czuł, że jemu starszemu towarzyszowi bardzo na tym zależy, więc postanowił mimo wszystko posłuchać „bajki" i przynajmniej udawać zainteresowanie.
– No dobrze, niech już ci będzie z tym dywanem. Pewnie był perski, co? One są takie wzorzyste, latają i w ogóle. – To było pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mu do głowy i pozwoliłoby podtrzymać tę dziwną rozmowę.
– Nie, to był całkiem zwyczajny dywan. Można powiedzieć, że nawet... Brzydki.
– Cóż, to zależy od gustu – powiedział ostrożnie. Nie był do końca pewien, czy powinien się zgodzić, czy też zaprzeczyć stwierdzeniu.
– Nie do końca o to mi chodziło, ale tak. Zależy.
Młodzieniec uniósł brwi.
– No dobraaa... I co z tym dywanem? Pewnie miał jakieś niesamowite przygody, tak?
– Nie.
– Jak to nie? – Teraz był już zupełnie skołowany. To, co mówił mężczyzna, nie miało sensu.
– Dywan najzwyczajniej w świecie, po prostu był.
– Co?! Co to ma być w ogóle za opowieść? Co to za bohater, który jest dywanem i to nawet nie perskim?! – Młodzian wstał i zaczął wymachiwać wokoło rękami. Staruszek nigdy się tak nie zachowywał. Co się z nim działo?!
– To nie jest bohater. To dywan – Mężczyzna był natomiast zupełnie spokojny. Nie zwracał uwagi na ekspresyjną gestykulację kompana.
Kompan natomiast na chwilę zapomniał o komiczności słów świeżo upieczonego bajarza i o tym, że powinien postępować ostrożnie w tej nietypowej sytuacji, a wpajane mu przez lata zasady oraz poczucie odpowiedzialności ucznia na profilu humanistycznym dały o sobie znać, i zanim zdążył ugryźć się w język, wypalił:
– Jak to nie bohater?! Postać to bohater. I teraz jeszcze mieszasz czasy! Co z ciebie za narrator?!
– A kto ci powiedział, że dywanu już nie ma?
Młodzian zawahał się, zaskoczony tym pytaniem.
– No...
– Więc widzisz. A teraz się uspokój. Myślałem, że mam opowiedzieć historię, a nie wykłócać się z kimś, kto co chwilę mi przerywa. – Spojrzenie Staruszka było surowe.
– Ale...
– Chcesz słuchać dalej, czy nie?
– No dobra! Chcę. – Młodzieniec usiadł. Przy wymachach, o które nie posądzałby siebie nawet na w–fie, rękawiczki zsunęły mu się z dłoni i zawisły na krótkich sznurkach. – Ale to, co mówisz nie ma sensu!
– Bo nie pozwalasz mi dokończyć.
Chłopak zmierzył mężczyznę spojrzeniem, które ten odwzajemnił.
– No dobrze. Mów. Nie będę ci więcej przerywać.
Westchnął w duchu i przybrał minę, która wyrażała umiarkowane zainteresowanie. A przynajmniej taką miał nadzieję. Nadal nie miał pojęcia, co odbiło Staruszkowi, ale uznał, że jedynym wyjściem będzie pozwolić mu dokończyć swoją pokręconą, niepoprawnie skonstruowaną opowieść.
Staruszek przypatrywał mu się jeszcze przez chwilę badawczo, jakby upewniał się, czy aby na pewno zaraz znowu się nie wtrąci, po czym kiwnął głową.
– Dywan ten był jak każdy inny i robił to samo, co wszystkie inne – leżał na ziemi w salonie i nikomu nie przeszkadzał. Ludzie przechodzący z pokoju do pokoju deptali po nim, ale dywan się nie uskarżał. Leżał i myślał, że tak powinno być. Nie uważał, by mógł być czymś więcej, niż tylko zakurzonym dywanem. I pewnie byłoby tak do tej pory, gdyby nie coś, co odmieniło go na zawsze. – Staruszek przymrużył oczy, mówiąc coraz wolniej i coraz ciszej. – Coś, co nigdy nie miałoby miejsca, gdyby pewien młody człowiek nie poplamił go piwem. – Zamknął oczy, a jego słowa stały się tak ciche, jak trzask płomieni. – Coś, co sprawiło, że pewnego dnia opuścił salon...
Staruszek zamilkł. Na jego usta wypłynął łagodny uśmiech. Jego twarz wydawała się teraz o kilka lat młodsza i jakby jaśniejsza. Nastolatek, do tej pory wpatrujący się w niego uważnie, wstał. Nachylił się nad Staruszkiem, a pomarańczowy szalik zawisł tuż nad nogami mężczyzny.
Oddychał.
Chłopak poczuł ulgę. To wydawało się mało prawdopodobne, ale mimo wszystko... Uśmiechnął się sam do siebie. Widocznie Staruszek był już zmęczony i dlatego gadał od rzeczy.
Podszedł do okna i odchylił lekko zasłonę. Zamieć nadal szalała w najlepsze. Wyglądało na to, że zostanie tu na noc, chociaż i tak o tej porze nie wracałby już do domu. Właściwie wiedział o tym od samego początku, ale coś go tutaj przyciągnęło. Nie do końca wiedział co, ale jego matka nazwała to „ujawieniem się głęboko ukrytych pokładów bezinteresowności". Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie jej poważną minę uczonego mnicha, z jaką wypowiedziała to stwierdzenie.
Zasunął szczelnie firanki i zabrał swój plecak spod drzwi. Śnieg zdążył do reszty stopnieć i rozlać się na nim w małą kałużę. Wyjął śpiwór i rozłożył go na ziemi. Zerknął na Staruszka. Nadal siedział z zamkniętymi oczami i tym samym błogim uśmiechem. Chyba powinien przykryć go kocem, noc zapowiadała się zimna. Jednak zawahał się – koc Staruszek prawdopodobnie trzymał w sypialni, zaś było to jedyne pomieszczenie, do którego z niewiadomych powodów nie pozwalał wchodzić swojemu młodemu przyjacielowi. Cały dom pozostawał do dyspozycji młodzieńca: mógł zajmować ulubiony fotel Staruszka, używać jego mydła, a nawet korzystać do woli z lodówki, ale do tego jednego miejsca nie miał wstępu. Szanował tę prośbę i nigdy nie prosił o jej odwołanie, bo i po co miałby to robić? Przyzwyczaił się do spania w śpiworze.
Ale ta sytuacja była wyjątkowa, a przynajmniej tak to sobie wytłumaczył. Po chwili wahania zasunął cicho plecak i na palcach, po niemiłosiernie trzeszczącej podłodze, przeszedł drogę do sypialni. Nacisnął mosiężną klamkę i wszedł do środka. Drzwi zamknęły się za nim bez choćby jednego skrzypnięcia.
Uśmiech Staruszka poszerzył się.
– Myślę, że jest już gotowy – powiedział pogłosem, nie otwierając oczu. – Kiedyś musi poznać prawdę.
Odetchnął głęboko i tym razem na prawdę zasnął.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––––
STOP! Zatrzymaj się i *teraz* napisz w komentarzu, czy tekst wywołał u Ciebie jakieś emocje. I rzecz jasna jakie.
Tylko szybko, zanim ulecą!
Pytania Pomocnicze
Masz problem ze skleceniem sensownego komentarza? Czy zdarza Ci się, że choć chciałbyś zostawić po sobie jakiś ślad, zupełnie nie wiesz, jak znaleźć punkt zaczepienia i ostatecznie odchodzisz z niczym?
Oto zestaw pytań, które rozwiążą Twój problem! Ty krótko na nie odpowiesz, a ja dostanę cenną informację zwrotną. Wilk syty i owca cała.
1. Jakie pierwsze wrażenie wywarły na Tobie obie postaci, a zwłaszcza "chłopak"?
2. Na ile płynnie czytało Ci się tekst? Czy w pewnych miejscach ciągnął się jak guma, a w innych pędził na złamanie karku?
3. Czy ciekawi Cię, co stanie się dalej na tyle, by sięgnąć po następny rozdział?
To tyle. Oczywiście jeśli tylko masz ochotę poruszyć jakieś inne zagadnienie, jeżeli coś innego zwróciło Twoją uwagę w sposób zarówno negatywny jak i pozytywny, będę przeszczęśliwa, mogąc się o tym dowiedzieć.
Każdy feedback jest dla mnie na wagę złota i pozwala stale pracować nad jakością tekstu, by zmieniać go na lepsze również dla Ciebie. Z mojej perspektywy wiele rzeczy może wyglądać inaczej, dlatego tak cenne jest dla mnie Twoje świeże, obiektywne spojrzenie. Nie wahaj się wytknąć mi bezlitośnie wszelkich nieścisłości czy brak logiki, bo po to właśnie "Bajka..." się tu znalazła.
Zauważyłeś błąd?
Daj znać w komentarzu, postaram się go poprawić.
Wiesz, dlaczego moje drzwi są szeroko otwarte?
Żeby zmieściła się w nich konstruktywna krytyka.
Przeczytałeś?
Zostaw komentarz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro