Rozdział 2 - A śnieg za oknem hula cz. 1
Człowieczy los nie jest bajką ani snem.
Anna German
Klamka kliknęła cicho, gdy zaradny młody człowiek wypuścił ją z ręki. Aż dziw brał, że wściekle jęcząca podłoga, która obudziłaby umarłego, nie przerwała snu Staruszka ale młodzieniec nie zamierzał narzekać. Zamierzał natomiast wziąć teraz cicho koc i równie cicho wrócić do głównej izby, dopełniając swoją misję przy błogiej nieświadomości Staruszka, że jego zakaz został kiedykolwiek złamany. Czując się jak pierwszorzędny włamywacz, obrócił się i mina mu zrzedła. W sypialni panowały egipskie ciemności. Młodzieniec nie miał pojęcia, jak to było możliwe, ale nie widział zupełnie nic, jakby ktoś wymazał obraz paintową czarną gumką. Pomachał palcami przed twarzą i nie dostrzegł żadnego ruchu. Przysunął rękę bliżej, mrużąc oczy, i przypadkowo prztyknął się w nos. Potarł go niezadowolony. Miał nadzieję, że w pokoju będzie na tyle jasno, by wziąć koc bez zapalania światła, ale wyglądało na to, że bez tego się nie obejdzie.
Sięgnął ręką na wysokość ramienia i w przebłysku dedukcyjnego geniuszu przypomniał sobie, że Staruszek jest od niego niższy, więc opuścił nieco rękę, po czym sięgnął do tyłu. Jednak zamiast trafić na włącznik, czy choćby ścianę, jego ręka w ogóle nie napotkała żadnego oporu. Poleciała dalej, a zaskoczony młodzian wychylił się za nią, wykonujących mimowolny półobrót i, nie mogąc się już zatrzymać, stanął na jednej nodze. Wychylił się niebezpiecznie, czując podskórnie, że zaraz rozplaszczy nos o drzwi. Zamachał rozpaczliwie rękami, a uniesione noga powoli zbliżyła się do ziemi. Po kilku kolejnych machnięciach i stopniowym powracaniu do pozycji stojącej, postawił bezpiecznie stopę na ziemi i z westchnieniem ulgi opuścił powoli ręce. Był pewien, że się wywali. Ale dlaczego nie dotknął ściany?
Wysunął rękę do przodu i znowu nie znalazł niczego. Kompletna próżnia. Zmarszczył brwi. Wydawało mu się, że ściana znajduje się tuż za nim. Obrócił się z powrotem we właściwą stronę.
Właściwie mógł, wchodząc, po prostu zostawić uchylone drzwi i przy świetle z głównej izby odszukać koc. Palnął się w czoło. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Teraz wolał nie szukać po omacku klamki, skoro nawet trafienie na ścianę szło mu kiepsko.
Choć mógłby przysiąc, że była tuż za nim...
Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Jego wzrok zaczął wreszcie przyzwyczajać się do ciemności i teraz mógł rozróżnić ciemniejsze zarysy mebli. Dostrzegł jeden dość wysoki, sporej wielkości, stojący naprzeciwko i uznał je za łóżko.
Z nadzieją, że staruszek trzyma koc w równie oczywistym miejscu co klucze wystawił przed siebie ręce jak lunatyk, chcąc tym razem uniknąć niespodzianek oraz równocześnie modląc się w duchu, żeby nie strącić przy okazji jakiegoś wiekowego wazonu, po czym zrobił krok naprzód.
Przed jego oczami rozbłysło oślepiające światło, jakby tym krokiem zapalił naraz więcej żarówek niż dzień po Wszystkich Świętych mieści się na supermarketowych choinkach lampek. Krzyknął, zasłonił oczy dłonią, równocześnie robiąc krok do tyłu i wtedy właśnie wszystko zaczęło się kiełbasić.
Poczuł, że jego plecy uderzają o jakiś przedmiot, a pięta wpada w poślizg. Usłyszał odległy krzyk, to, na co wpadł, ustąpiło, a jego ciało wychyliło się niebezpiecznie do tyłu. Jakby tego było mało, wszystko stało się czerwone od jarzącego światła, przeświecającego przez powieki. Zdesperowany młodzieniec zamachał rozpaczliwie rękami i przez jedną krótką chwilę, wydawało mu się, że zaraz złapie równowagę, że już za chwilę postawi nogę na ziemi i tak jak tamtym razem wróci do pionu, ale właśnie wtedy coś zaczepiło o jego ramię i pociągnęło go w tył. Jego ręce wychyliły się bezradnie, próbując uczepić się jakiegokolwiek przedmiotu, choćby i obrusu ze stołu z wazonikiem, porcelaną i kolacją na siedem osób, ale jego palce zamknęły się na pustce.
Świat zwolnił. Przez zmrużone oczy zobaczył jarzący się gdzieś wysoko punkt. Światło rozbłysło na chwilę jeszcze jaśniej i zniknęło, pozostawiając po sobie mrok jeszcze głębszy i czerń jeszcze czarniejszą, niż zastało.
Zderzenie z ziemią wydobyło z jego ust głuchy jęk. Gruba, pikowana kurtka i ortalionowe spodnie częściowo złagodził upadek, ale i tak poczuł ból, szczególnie w okolicach kości ogonowej. Za to jego głowa wylądowała na czymś miękkim, co w połączeniu z grubą czapką skutecznie ochroniło jego cenne organy wewnętrzne. Właśnie miał wymacać, co takiego uratowało go od wstrząsu mózgu, którym tak straszył ich nauczyciel od EDB, kiedy tuż przy uchu dotarł do niego nieartykułowany dźwięk, a przedmiot, na którym leżała jego głowa, poruszył się.
Chłopak wrzasnął i zsunął się szybko z tej rzeczy, która ponownie wydała z siebie onomatopeiczny odgłos. Odczołgał się po omacku, aż natrafił na ścianę, o którą oparł się plecami z przyspieszonym oddechem.
Co to było?! Może sam mimowolnie wydał z siebie ten dźwięk?
Bezsilnie penetrował czerń wzrokiem, ale znowu nie był w stanie zobaczyć kompletnie nic. Usłyszał za to mieszający się z jego własnym, czyiś szybki oddech. Zamarł i wstrzymał na chwilę powietrze, mając nadzieję, że po prostu to on tak dyszy, ale gdy to zrobił, odgłos wcale nie ustał. COŚ znajdowało się niedaleko niego.
I dyszało.
Młodzieniec przełknął ślinę. Jakie stworzenie mogło rezydować w sypialni Staruszka? Mimo ciepłego ubrania przeszedł go zimny dreszcz. Może po prostu mężczyzna miał psa? Może go ukrywał? W ciemnej, małej sypialni... I dlatego nikomu nie pozwalał do niej wchodzić?
Młodzieniec był pewien, że Staruszek nie mógłby zajmować się psem, ani w ogóle żadnym innym zwierzęciem, a już bez wątpienia nie słyszał tu nigdy żadnego szczekania, ale to nie zmieniało faktu, że czuł, jak jakieś stworzenie oddycha tuż obok w mroku, więc, jeśli już musiał wybierać, wolał uznać je za psa niż za jakąś nieznaną, krwiożerczą istotę, której nawet nie mógł zobaczyć i która tylko czekała, by się na niego rzucić.
Pokój wydał mu się mniejszy i ciemniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Czy jego wzrok nie powinien był już przyzwyczaić się do ciemności? Mógłby się założyć, że poprzednim razem stało się to o wiele szybciej.
Siedział w napięciu, poruszając w tę i we w tę oczami, bezskutecznie próbując dostrzec cokolwiek poza ciemnością. Nasłuchiwał najcichszego dźwięku, który zwiastowałby rzucenie się na niego, jednak takowy nie nadszedł. Stworzenie zdawało się czekać tak samo jak on. Czekać, aż on pierwszy wykona ruch.
Ale młodzieniec nie miał zamiaru. „Jurassic Park" nauczył go jednego - nigdy nie ruszaj się, gdy w pobliżu znajduje się zagrożenie. Co prawda w pokoju nie mógłby znajdować się jakiś wielki gad, bo nie zmieściłby się w małej sypialni, ale taki, na przykład kompsognat? Skąd miał wiedzieć, że tuż obok jakiś kompsognat nie czeka tylko, aż młodzieniec się poruszy, żeby zatopić w nim swoje małe, ostre kiełki.
Serce biło mu jak młotem. Jego uderzenia zdawały się być jednostajnymi uderzeniami perkusji, a narastający lęk rzeczywistym dźwiękiem. Wydawało mu się nawet, że słyszy tę muzykę, dziwnie namacalną, równocześnie bliską i odległą. Przypominającą... Techno.
Napięcie przygniatało go jak ciśnienie, które obliczał na fizyce. Nigdy nie wychodziło mu poprawnie. Jego myśli rozbiegły się, splątały i zaczęły szumieć jak zepsuty telewizor. Wszystko przyspieszyło. Szum zlał się z muzyką, telewizor połączył z głośnikiem.
Czuł, że zaraz nie wytrzyma, chciał się poruszyć, zrobić cokolwiek — zamachać ręką, wystawić język, wstać. Wstać i wybiec z tej okropnej sypialni, biec tak długo, dopóki nie padnie ze zmęczenia, uciec jak najdalej stąd.
W śniegu, w biegu.
Na dworze padał śnieg. Śnieg był biały. Zęby też były białe. Widział ostre zakrzywione kły, rozszarpujące jego ciało.
Muzyka. Makabryczna muzyka. Szum. Taniec. Taniec śmierci. Ale on przecież nie umiał tańczyć! Techno, rap, „Bańkę łap". Jego myśli biegły. On biegł, nie, on leżał. Leżał w ciemności. Kości. Kości rymują się z ciemności. Deszcz. Nie, dreszcz.
Młodzieniec usłyszał szuranie.
Jego myśli zamarły, świat zamarł, wszystko zamarło. Tylko szum i muzyka pozostały. A więc nie były jego myślami. Ale czym w takim razie były?
Szuranie przybliżyło się. Oddech przybliżył się.
Nie, to nie miało znaczenia, kiedy zaraz miał zostać pożarty!
Szuranie, to okropne szuranie...
Ten stwór mógłby po prostu się na niego rzucić i oszczędzić za krótko obcięte paznokcie, zamiast skradać się w ciemności. Potwór, zwierzę, dinozaur? Cokolwiek to było!
Szum, szuranie...
Chwila! Ten szum coś mu przypominał.
Oddech tuż obok.
Woda. Woda, tak woda! Dźwięk przypominał mu szum wody. Staruszek musiał otworzyć wodę.
Prawie czuł szybki oddech na skórze...
Staruszek. Pewnie się mył. A skoro się mył, musiał się obudzić. A skoro się obudził, zauważył, że jego nie ma. A w takim razie na pewno zaraz zajrzy do sypialni! A wtedy...
Coś otarło się o jego stopę.
Młodzieniec wrzasnął i zerwał się na równe nogi. Ktoś inny też wrzasnął, jeszcze bardziej piskliwym głosem, niż on. Więc to jednak nie było zwierzę. Usłyszał stopy uderzające o ziemię. Ten ktosiopodobny coś biegł. Mięśnie młodzieńca napięły się, gotowe do walki na śmierć i życie. Zacisnął ręce w pięści, a pompon opadł mu na skroń.
I wtedy stała się światłość.
Młodzieniec po raz drugi zasłonił oczy, tym razem nauczony doświadczeniem, nie ruszając się choćby na krok.
To na pewno Staruszek! Musiał wejść do pokoju, zapalić światło i zobaczyć to stworzenie, które odbiegło oślepione. Był uratowany!
Opuszczając rękę zdał sobie jednak sprawę, że krzyk i tupot usłyszał zanim zapaliło się światło. I że Staruszek nie mógłby mieć tak piskliwego głosu. Oraz to, że szum wody wcale nie ustał.
Mrużąc powieki wpatrzył się w światło, przyzwyczajając do niego oczy. Kilka mrugnięć później był już w stanie zobaczyć jego źródło. Słaba świetlówka zwisała z sufitu na długim powykręcanym kablu w jeszcze dłuższym, wąskim korytarzu.
Korytarzu?...
A na jego końcu, z ręką przy włączniku i ogromnymi oczami, wpatrującymi się w niego tak, jakby zaraz miały wyjść z orbit, stało dziewczę.
Młodzieńcowi opadła szczęka. Spodziewał się wszystkiego — począwszy od zmutowanej, człekokształtnej hybrydy, wprost z jakiegoś tajnego laboratorium, a skończywszy na yeti. Ale nie tego.
Patrzył na dziewczę w stanie głębokiego szoku. Nie był w stanie mrugnąć. Jego mózg zawiesił się, próbując pojąć to, co widział.
Nie potrafił.
Nastąpił konflikt pomiędzy oczami a logiką, którego nie potrafił rozwiązać. Olśnienie nie nadchodziło, a dziewczę nie stawało się ani trochę mniej rzeczywiste. Również nie ruszało się z miejsca, również wpatrując się w niego w osłupieniu.
Dziwny wełniany sweter z frędzlami, jaki na sobie miała, wydawał się na nią za duży. Zwisał jak koc z jej uniesionej ręki, kończąc się trójkątem gdzieś na wysokości kolan. Kilka kosmyków z ciemnych, zmierzwionych włosów opadło jej na ogromne oczy, co najwyraźniej nie przeszkadzało jej w wytrzeszczaniu ich.
Okrągłe jak spodki, z wielkimi źrenicami wydawały się nienaturalnie duże, i gdyby młodzieniec nadal miałby trzymać się tego, że dziewczę jest jakąś dziwną istotą, z pewnością stwierdziłby to po tych oczach. Jej wargi utworzyły małe „o", tak że wyglądała jak rybka. Zamrożona rybka, warto dodać.
Oboje trwali zastygli w impasie, nie mogąc przełamać więżącego ich nieistniejącego lodu. Jeśli graliby w muzyczne posągi, bez wątpienia okrzykniętoby remis. Mogłaby wybuchnąć bomba, zawalić się dach albo zostać przyspieszony termin matury, a oni i tak nie ruszyliby się z miejsca.
Tymczasem w głowie młodzieńca pojawiało się coraz więcej pytań. Kotłowały się w niej i tłukły niczym Atena w czaszkę Zeusa, ale mimo siły impetu zaopatrzonej włóczni, nie mogły się przebić. Zarówno młodzieniec, jak i dziewczę pozostawali nieruchomi.
I pewnie trwaliby tak do końca świata i jeden dzień dłużej, gdyby wściekle różowy pompon na pochylonej wściekle różowej czapce, już od dawna usilnie przyciągany przez prawa grawitacji, nie zsunął się i nie opadł młodzieńcowi na oczy. To zdarzenie jak malutki kamyczek turlający się po zboczu, popchnęło całą lawinę reakcji, która zasypała go same uszy. Najpierw mrugnął, potem zamknął i otworzył usta, z których nie wydobyło się nic, zamachał chaotycznie rękami, cały czas poruszając ustami, tak że wyglądał jakby ktoś odciął fonię od wizji, aż w końcu pytania zdołały pokonać barierę szoku i młodzieniec wrzasnął pierwsze, jakie przyszło mu do głowy.
- Kim ty jesteś?!
Krzyk był tak przeraźliwy, że dziewczę aż się otrząsnęło. Dopiero teraz odzyskała zdolność ruchu. Zamknęła usta, spuściła głowę, odkleiła wreszcie od wyłącznika rękę, z której musiała odpłynąć chyba cała krew i schowała ją w fałdach grubego swetra.
- Ja... Jestem... Dyżurna Wanda Niecka... - wydukała cicho, patrząc w ziemię. Jej głos był co najmniej dwa razy cichszy od normalnego człowieka, a już na pewno od głosu młodzieńca.
- Ale co ty tu robisz?! - Wspomniany młodzieniec zamachał dłońmi, jakby odpędzał na raz dwie muchy. W jego głowie nie mogło się pomieścić jak to, co się właśnie wydarzyło, się wydarzyło. Skąd jakaś dziewczyna wzięła się w domu Staruszka? Skąd w ogóle jakaś dziewczyna znalazła się w pobliżu niego?! Co się tutaj działo?!!!
Zaczął chodzić w kółko na przemian machając rękami, tak że zwisające rękawiczki zamieniały się w kolorowe smugi, na przemian chwytając się za głowę.
- Ja zostałam zaproszona - odpowiedziała szybko dziewczyna, ze strachem obserwując jego reakcję. Jej ogromne oczy śledziły każdy jego ruch. - Wszyscy zostali...
- Do sypialni?! - wrzasnął histerycznie, rozkładając szeroko ramiona.
Dziewczyna pokręciła bardzo wolno głową. Jej spojrzenie zdradzało, że nie rozumie jego pytań w równym stopniu, co on jej odpowiedzi.
- Na przyjęcie urodzinowe - powiedziała bardzo cicho.
Chłopak zatrzymał się i wytrzeszczył oczy.
- Na przyjęcie uro-
Urwał wpół słowa. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego nie potknął się o łóżko. Dlaczego nie znalazł koca, ani nie strącił wiekowego wazonu. I wreszcie dlaczego korytarz, w którym stał, nie wyglądał jak przejście do sypialni. Ponieważ nim nie był. Od samego początku nie znajdował się w sypialni.
Więc gdzie się znajdował?
Obrócił się powoli, obejmując wzrokiem cały korytarz, a krew zamarzła mu w żyłach. Za plecami dziewczyny przejście kończyło się ciemnymi schodami, prowadzącymi w górę. Jedynie połowa korytarza była oświetlona, ta, gdzie dziewczyna zapaliła światło, a lampa mrugała złowrogo. Ten widok kojarzył mu się tylko z jednym. Spojrzał w dół, na gładką, jednolitą powierzchnie podłogi. Dopadł ściany, drżącą dłonią badając jej fakturę. Do połowy wysokości pokryta została śliską, żółtą farbą, po której przejechał piskliwie palcem, wyżej dotknął szorstkiej powierzchni jaśniejszej części. To musiał być sen. A właściwie koszmar. Wziął drżący wdech. Nie mógł przecież... Nie mógł znajdować się w...
W szkole.
Nie, po prostu uderzył się w głowę i stracił przytomność. Zresztą nadal coś mu dziwnie w niej bębniło. I do tego szumiało. Zaraz się obudzi, a na razie poszuka wyjścia. Obrócił się na pięcie i zobaczył masywne, przeszklone drzwi z zielonym znakiem wyjścia ewakuacyjnego. Rozłożył ręce, wznosząc oczy ku sufitowi i prawie usłyszał rozbrzmiewające „Alleluja" Händela. Podszedł spokojnie do drzwi. Nacisnął klamkę. Nie rozpłynęła się pod jego palcami, ale też nie ustąpiła. Szarpnął mocniej. Drzwi pozostały zamknięte. Dopiero po kilku próbach zauważył napis „pchać". Pacnął się w czoło i popchnął drzwi. Okazały się wyjątkowo ciężkie, tak że zdołał je tylko nieznacznie uchylić, ale to wystarczyło, by owiało go chłodne, nocne powietrze i zapach... Deszczu.
Zamarł. Szum w jego głowie nasilił się i stał jednostajny. I przestał być szumem w jego głowie.
Młodzieniec naparł na drzwi całym ciałem, a te ustąpiły łatwiej, niż się spodziewał, więc prawie wypadł siłą rozpędu. Odzyskał równowagę, przytrzymał odchylające się drzwi i stanął przed ciemną pustą uliczką, którą oświetlało jedynie mdłe, żółte światło sterczącej samotnie latarni. Z ciemnego nieba lały się strugi wody.
Grube krople rozbryzgiwały się na chodniku tuż przed nim i uderzały w półprzezroczysty daszek nad jego głową. Młodzieniec z niedowierzaniem wystawił rękę poza granicę daszku. Deszcz natychmiast zaatakował jego kurtkę i odsłoniętą skórę. Cofnął rękę z powrotem w zasięg osłony. Potarł o siebie palce. Mokre. Były mokre. Czy deszcz w snach powinien być mokry
Spojrzał na znak wyjścia ewakuacyjnego, odwrócił głowę i spojrzał ponownie. Nadal tam był, choć przecież powinien się zmienić, jak to we śnie. Uderzył się w twarz i natychmiast tego pożałował. Ból był zdecydowanie prawdziwy. Tak samo jak deszcz, korytarz i wszystko inne.
Jęknął z rozpaczy i bólu. To niemożliwe. Jakim cudem wchodząc do sypialni, znalazł się w jakiejś szkole?! Dlaczego padał deszcz, skoro na dworze szalała śnieżyca?!
Jeszcze raz wystawił rękę poza daszek i przysunął ją do twarzy. Patrzył żałośnie, jak krople wody suną po skórze, czując jak razem z nimi spływa cała jego nadzieja na to, że za chwilę wszystko się wyjaśni, że ktoś z ukrytej kamery nagle wyskoczy z ciemności, Staruszek wejdzie do sypialni, a sam się obudzi. Nie śnił, deszcz był zbyt rzeczywisty, gość z programu rozrywkowego już dawno powinien się zjawić, a Staruszek nie miał nawet drzwi przez które mógłby wejść. To wszystko zmusiło młodzieńca do zaakceptowania, że w niewyjaśniony, niemożliwy sposób znalazł się w wyjściu ewakuacyjnym jakiejś szkoły i nie było tu niczego, czego miał prawa oczekiwać. Ani grama śniegu. Ani grama sypialni. Ani grama logiki.
Młodzieniec puścił drzwi, które zamknęły się z trzaskiem i oparł ciężko o ścianę. Potarł ze zmęczeniem powieki. To wszystko zaczynało go przerastać. Koc, pstryczek, upadek, deszcz...
I nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch.
Poderwał się i spojrzał w tamtą stronę. W całym tym szaleństwie złamał podstawową szkolną zasadę: nigdy nie odwracaj się tyłem.
W ciemnym przejściu ktoś stał.
Serce podjechało mu do gardła. Wytężył oczy. Postać była niska i jakby przygarbiona. Trwała bez ruchu ze spuszczoną głową, a ciemne, długie włosy zasłaniały jej całą twarz. Wbrew ostatnim niepowodzeniom młodzieniec sięgnął do tyłu, po omacku szukając klamki, ale nagle przypomniał sobie, że przecież zna tę postać. Na śmierć zapomniał o dziewczynie, którą spotkał w tym dziwnym miejscu. Wypuścił przeciągle powietrze, czując nagłą ulgę. Nadal był tu ktoś, z kim mógł podzielić się swoją ciężką dolą. Tylko jak ona się nazywała? Coś na „w"... Wiktoria? Nie... Wanda! Tak, Wanda.
Wanda stała ze spuszczoną głową, oparta o ścianę i bawiła się frędzlami swojego dziwnego swetra. Młodzieniec podszedł do niej powoli i stanął naprzeciwko. Nie zwróciła na to uwagi. Odchrząknął. Jej cienkie palce zatrzymały się i wypuściły frędzle, złączyły się razem w koszyczek i oparły o brzuch. Młodzieniec myślał, że teraz wreszcie zwróci na niego uwagę, ale nie. Odczekał chwilę — nadal nic.
Dlaczego go ignorowała? Przecież musiała go zauważyć, stał dziesięć centymetrów od niej. Może była na niego obrażona? Ale o co? Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale gdy Wanda nadal nie reagowała, nagle wszystkie słowa uciekły z jego głowy, a na języku nie zostało nic.
- Hej... Słuchaj... - Jego głos zabrzmiał nienaturalnie głośno w ciszy, a słowa jeszcze bardziej nieporadnie niż w jego myślach. Dziewczyna nawet się nie poruszyła, przez co jeszcze bardziej się pogubił. Dlaczego nadal go ignorowała? - Nie wiem za bardzo, gdzie jestem i... Czy mogłabyś na mnie popatrzeć?!
Dopiero wtedy uniosła powoli głowę. Splątane włosy zasłaniały jej twarz. Młodzieniec przełknął ślinę. Wyglądała dość przerażająco, jak postać z jakiegoś horroru... Za bardzo to wszystko przypominało ten gatunek. Dziwne miejsca, ciemnowłose dziewczyny, cisza. Oczywiście na ekranie nie robiły na nim większego wrażenia, ale teraz cofnął się.
Tak na wszelki wypadek.
I wtedy nagle doznał olśnienia. Ten ruch przypomniał mu, jak się tutaj znalazł i wreszcie zrozumiał, o co się potknął. A raczej, o kogo... Z jego ust samo wydobyło się krótkie „o". To wyjaśniałoby obrażenie Wandy.
- O, rany! Strasznie cię przepraszam!
Dziewczyna poruszyła głową w prawo, a zaraz potem w lewo, tak wolno jak w prawdziwym horrorze i młodzieniec już zaczął się zastanawiać, czy nie wziąć nóg za pas, ale po tym ruchu włosy odsłoniły częściowo jej twarz, wyglądającą całkiem normalnie.
- Przepraszasz... Mnie? - zapytała bardzo cicho. Na szczęście nie dwugłosem.
- No, tak... Wybacz, że na ciebie wpadłem. - Poczuł się nieco zażenowany.
- Wpadłeś na mnie? - zapytała równie cicho.
- Taaak...
Może powinien jednak rozważyć ucieczkę? Może ona dopiero się rozkręcała?
Dziewczyna zmarszczyła łagodnie brwi, najwyraźniej się namyślając. Chwila przedłużała się, ona coraz bardziej marszczyła brwi, a młodzieniec wraz z ich ruchem wypatrywał z coraz większym napięciem jakichś makabrycznych zmian, ale nic takiego się nie wydarzyło. W końcu jej twarz rozpogodziła się niemalże zupełnie.
- Tak, już pamiętam - powiedziała, na co odetchnął z ulgą.
- Całe szczęście... Już myślałem, że chcesz mnie zabić.
- Co takiego?
- Nic, nic - odpowiedział szybko. Wolał nie kusić losu. - Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało? To musiało być dość twarde lądowanie.
- Nie, skąd... - Znów spuściła głowę.
Młodzieniec uniósł brwi. Jej słowa przeczyły ruchom.
- Na pewno? Bo wydajesz się lekko... No... No, wiesz... Taka... Nie uderzyłaś się w głowę?
Dziewczyna westchnęła.
- Nie... Po prostu... Trochę dziwnie się czuję. - Przygryzła wargę i uciekła wzrokiem w bok z wyraźnym zakłopotaniem.
- Kręci ci się w głowie?
- Nie.
- No to może cię coś boli?
- Nie...
Młodzieniec wysilił swoje szare komórki, próbując wymyślić jakąś inną dolegliwość. Ostatnio musiał nader często sięgać po wiedzę z nietypowych dziedzin...
- No to...
- Po prostu... Jesteś inny.
- Inny? - Chłopak był szczerze zaskoczony. - W jakim sensie?
Dziewczyna nadal nie podnosiła oczu.
- Inaczej wyglądasz...
- Inaczej...
Potarł czoło w zamyśleniu i napotkał ogromny, puszysty, wściekle różowy pompon na równie różowej, wełnianej czapce, i zaczerwienił się jak burak.
- To czapka siostry! - zaczął tłumaczyć się pospiesznie. - Było zimno... Moja się prała... To znaczy czapka, nie siostra! I mama nie chciała mnie puścić z gołą głową...
Wanda drgnęła przy ostatnim zdaniu, ale nie wypowiedziała ani słowa. Patrzyła na niego swoimi ogromnymi oczami bez choćby cienia uśmiechu. Chłopak, plącząc się coraz bardziej, zerwał nakrycie z głowy prędzej niż przy wejściu do kościoła i schował je za plecami. Miał zdjąć nieszczęsną czapkę zaraz po wyjściu z domu, ale jego duma przegrała z mrozem, i to z kretesem, a potem zapomniał, że w ogóle ma na głowie podobne cudo. Przejechał ręką po twarzy. Dlaczego on zawsze musiał być taki żenujący? Następnym razem założy choćby i mokrą czapkę, nawet gdyby miał otworzyć pralkę w środku wirowania.
- Nie całkiem o to mi chodziło... - Dopiero cichy głos Wandy uwolnił go od katowania się swoim kłopotliwym położeniem. - Po prostu jesteś... Inny. Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
- Pewnie dlatego, że nigdy wcześniej tu nie byłem - mruknął. Ale zanim zdążył powiedzieć cokolwiek innego, Wanda znowu się odezwała.
- Jak się nazywasz? - Po raz pierwszy od dawna popatrzyła mu w oczy, i to tak jakby odpowiedź miała wielką wagę.
- Leonard - powiedział, wzruszając ramionami. Nie uważał tego za jakąś niezwykle istotną informację.
- Leonard... - powtórzyła Wanda z cichym uwielbieniem, patrząc w przestrzeń. — Jak Leonardo da Vinci.
- Tak... Zdecydowanie nie dostałem talentu po gościu. A ty jesteś Wanda, tak?
Wanda zapatrzyła się w jego wyciągnięty palec wskazujący.
- Taaak? - Leonard pomachał nim, a Wanda zamrugała i spuściła wzrok.
- Dyżurna Wanda Niecka - powiedziała bezbarwnym głosem.
Leonard miał wrażenie, że to pytanie coś zmieniło. Zupełnie jakby włączył niewidzialny przycisk, Wanda znów zgarbiła się, opuściła głowę i wbiła wzrok w ziemię. Nie miał pojęcia, jak te kilka słów mogło wywołać u niej taką reakcję. Obserwował ją przez kilka sekund, niepewny, jak postąpić przy takim obrocie spraw.
- Yy, Wanda?
Cisza.
- Jak mówiłem, nie mogłaś mnie spotkać, bo... Nigdy wcześniej tu nie byłem i...
Nawet nie drgnęła.
- I... Gdzie my tak w ogóle jesteśmy?
Wanda uniosła nieznacznie głowę, ale jej wzrok pozostał spuszczony. Otworzyła powoli usta i powiedziała tym samym cichym, dziwnie pozbawionym wyrazu głosem, co wcześniej:
- Na przyjęciu urodzinowym.
W tej samej chwili migocząca świetlówka błysnęła, a świat po raz trzeci pogrążył się w całkowitej ciemności.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
STOP! Zatrzymaj się i teraz napisz w komentarzu, czy tekst wywołał u Ciebie jakieś emocje. I jakie.
Tylko szybko, zanim ulecą!
Okej.
Jeżeli kompletnie nie wiesz, co właśnie wydarzyło się w tym rozdziale, daj znać. To znaczy, że dobrze mi poszło.
Zauważyłeś błąd?
Daj znać w komentarzu, postaram się go poprawić.
Przeczytałeś?
Zostaw komentarz.
Hotel?
Trivago.
Pytania pomocnicze
0. Okej, zaskoczyłam Cię?
1. Jeśli tak, czym najbardziej?
2. Czy masz pomysł na logiczne wytłumaczenie szalonego światła, przeniesienia z sypialni do ? oraz pojawienia się dziewczyny?
3. Czy cieszysz się tak jak ja, że wreszcie nie będę musiała pisać w narracji „młodzieniec", tylko nareszcie będę używać jego imienia?
4. Podoba Ci się imię Leonard?
5. Co sadzisz o Wandzie? Jakie było Twoje pierwsze wrażenie?
6. Czy wiesz, co to za „dziwny sweter"?
7. Przyznaj się, słuchałeś „Bańkę łap"? Oglądałeś „The Ring"? „Jurrasic Park"?
8. Przynudzałam w opisach?
9. Jaka była Twoja pierwsza myśl, po zdaniu „I dyszało."?
10. Podsumowując, podobał Ci się rozdział?
11. Jakieś inne zastrzeżenia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro