Rozdział II
Ellie, Ellie, ciemnowłosa Ellie – powtarzałem w myślach, przemierzając drogę do szkoły. W pewnym momencie zaczęło to brzmieć jak mantra, którą klepie w kółko. W końcu przyłapałem się na tym, że powiedziałem to na głos, kiedy zobaczyłem ją po wejściu do budynku. Stała przy szkolnej szafce, do piersi tuliła kilka kolorowych książek. Poruszała ustami z prędkością światła, jak to dziewczyny, kiedy zdają relację z pierwszej randki. Miałem nadzieję jednak, że to nie o tym tak zawzięcie opowiada koleżankom. Postawiłem sobie cel i nie mogłem pozwolić na to, żeby ktoś mnie wyprzedził, byłbym spalony. Kiedy wypowiedziałem moją mantrę na głos, usłyszałem głos Jay'a:
- Co Ty stary, modlisz się? – szturchnął mnie w ramię, rozbawiony sytuacją, a ja dziękowałem Bogu, że nie usłyszał co plotę pod nosem bo wtedy miałby niezły ubaw.
- Co? Nie. Zwariowałeś? Powtarzałem sobie... - ostatnie słowa powiedziałem półprzytomny, kiedy zauważyłem, że dziewczyna zniknęła z zasięgu mojego wzroku.
- Powtarzałeś? Dobrze się czujesz? Od kiedy ty się uczysz? Może Ty chory jesteś? – Jay stanął przede mną i paplał jak najęty.
- Nic mi nie jest – powiedziałem przez zęby i minąłem go, ruszając na przód.
- Ej no czekaj! – usłyszałem jego krzyk zza pleców i szybkie kroki. Zignorowałem go, miałem teraz co innego na głowie. Nie chciałem zbyt długo zwlekać z zakładem bo wiedziałem, że pomyślą zaraz, że jestem cieniasem. Reputacja i uznanie wśród kolegów, to się liczyło, zresztą od zawsze. Kiedy zobaczyłem, że Ellie już nie otacza wianuszek koleżanek, postanowiłem do niej podbić. Miałem teraz idealną okazję, żeby podtrzymać rozmowę z wczoraj i przypomnieć o swoim istnieniu.
- Nie powinnaś rzucać rzeczy byle gdzie. „Gwarantujemy bezpieczeństwo" to jedno z wielu kłamstw, które ta szkoła próbuje Ci wmówić. – Powiedziałem, opierając się bokiem przy jej szafce i wskazałem na plecak przy ścianie, dopiero wtedy skierowała na mnie swój wzrok i delikatnie się uśmiechnęła.
- Shawn – pokiwała głową, coś jak „Aha, to znowu Ty". Nie wiedziałem jak to odebrać, czy to dobrze, czy źle, że znowu mnie widzi. Zresztą to dopiero drugi raz, więc chyba jeszcze nie zacząłem jej przytłaczać.
- Ellie – uniosłem kącik ust w zawadiackim uśmiechu . – Co robisz dzisiaj po szkole? – Uniosłem brwi, nie chciałem dłużej owijać w bawełnę. Bo do cholery nie jestem żadnym kotem, a ona żadną myszką. Chociaż...
- Zawsze tak szybko przechodzisz do rzeczy? – powiedziała poważnym tonem, zamykając szafkę na kłódkę, a ja właśnie pomyślałem, że spierdoliłem to w ciągu sekundy. – Tak się składa, że wyjątkowo dzisiaj mam, a proponujesz coś? – odwróciła się przodem do mnie i dopiero wtedy jej się przyjrzałem. Miała na sobie krótką, rozkloszowaną, czarną spódniczkę. Różową, jasno różową, w każdym bądź razie któryś z odcieni różu, w takim kolorze miała na sobie bluzkę oraz czarne baleriny. Włosy swobodnie opadały jej na ramiona. Jej błękitne oczy świdrowały moje źrenice, aż bałem się, że zaraz mi je wypali.
- No powiedzmy, że coś tam mam – puściłem jej oczko. Chyba dobrze wypadłem, nie palnąłem nic głupiego, tak przynajmniej myślę.
- Coś tam? To tajemnica? – skupiłem swój wzrok na tym, jak zagryza dolną wargę i o mało bym się nie zapomniał.
- Jakbym powiedział co, to nie było by niespodzianki – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, jak jakiś kretyn. Tak serio to nie miałem nic zaplanowanego, ale co, przecież nie powiem jej: „Wiesz no w sumie to nie wiem, ale mogę Cię wziąć do domu, będzie fajnie". Wymyśliłem coś na poczekaniu, potem coś wykombinuje, o to akurat się nie martwiłem.
-To widzimy się po szkole? – Przyglądała mi się, oczekując odpowiedzi.
- Jasne, będę na Ciebie czekał po lekcjach – Kiwnąłem z uśmiechem. Byłem nieco zażenowany, to zabrzmiało jakby para dzieciaków z gimby umawiała się na randkę. Kiedy odeszła, skrzywiłem się lekko i podrapałem w tył głowy. W każdym bądź razie udało się i to było najważniejsze. Przez to wszystko zapomniałem, że za 5 min mam kartkówkę z bioli i nie zrobiłem jeszcze ściąg.
- Cholera – powiedziałem pod nosem i pognałem pod sale, w której miałem mieć lekcje. Liczyłem, że ktoś odda mi swoje. Zawsze tak było, nadchodzi Shawn, pan i władca, kłaniajcie się zastępy. Pamiętam, jak w szóstej klasie podstawówki, każdy dzieciak wyciągał pierwsze śniadanie z plecaka i ustawiał się w rzędzie, kiedy przechodziłem. Ja natomiast decydowałem, co dzisiaj zjem, a wybór uwierzcie, miałem spory. Dzieciak z najlepszą kanapką mógł liczyć na to, że przez cały dzień nie będę go gnębić. Zły i okrutny, cały ja. Poznajcie Shawna Mendesa. Wydaje się wam, że już mnie znacie, a tak naprawdę jeszcze nie wiele o mnie wiecie. To wszystko to dopiero zaczątek mojej historii. Lepsze opowieści zostawiłem na potem. Oczywiście kartkówkę napisałem śpiewająco, chociaż tyle. Pani Dann i rodzice będą zadowoleni, a ja będę mieć spokój do kolejnej kartkówki bądź sprawdzianu. Matka nigdy nie pyta, czy się nauczyłem, wystarczą jej moje stopnie i mi to pasuje. Reszta lekcji dłużyła się, jak najgorszy koszmar w moim życiu, domyślam się, że to przez to, że tak bardzo wyczekiwałem spotkania z Ellie po szkole. Siedziałem na ławce przed szkolą, wpatrując się w drzwi, trochę to głupie, ale nie należałem do cierpliwych. W końcu ukazała się ona, przez moment wyglądała naprawdę zabójczo. Zwłaszcza wtedy, gdy zatrzymała się na moment, a wiatr rozwiał jej włosy, aż tu czułem jej zapach. Pachniała wanilią, słodki, cudowny zapach. Ocknąłem się, kiedy stanęła przede mną z szerokim uśmiechem.
- Noo to, gdzie mnie zabierasz? – zapytała zaciekawiona, a ja zorientowałem się, że nie zdążyłem nic do tej pory wymyśleć. Byłem w kropce.
- Widziałaś kiedyś nasze miasto z lotu ptaka? – zapytałem, przypominając sobie swoje dobre kontakty w pewnym miejscu.
- W sumie jeszcze nie miałam okazji, jestem tutaj od niedawna – kurczowo trzymała spódniczki.
- No to najwyższy czas – Uśmiechnąłem się szeroko, machnąłem ręką byśmy ruszali.
- Brzmi świetnie – skomentowała, dotrzymując mi kroku.
Modliłem się w duchu, żeby nie miała lęku wysokości, nie zaczęła wymiotować czy panikować. Wtedy niezbyt przyjemnie zapamiętaby naszą pierwszą randkę, a ja już nigdy nikogo bym nie poderwał i co najważniejsze – przegrałbym zakład.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro