Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Do księcia ci daleko.

 „Całowanie jest trochę podobne do mówienia. Nie można cofnąć pocałunku, tak jak nie można cofnąć wypowiedzianych słów."

Beth Hautala - „Czekając na jednorożce" 







Nie było większego bólu dla takiej osoby, jak ja, niż książka zalana kawą. Może i bym się tak nie złościła, gdyby sprawca raczył mnie poinformować o takim incydencie (który nie powinien mieć miejsca, bo na przykład picie kawy przy książkach jest u nas zabronione) i przeprosił, najlepiej pokrył koszty nowego egzemplarza.

Westchnęłam ciężko, patrząc na Małego Księcia w kąpieli kawowej i schowałam go pod ladę, żeby nie był narażone na spojrzenia ludzi. Książki też miały uczucia.

— Dzień dobry, dobry dzień. — usłyszałam razem z dzwoneczkiem. Podniosłam wzrok i na moment się skrzywiłam, ponieważ nie lubiłam rozmów z panem Law, a akurat na mojej zmianie odbierał zawsze książki.

Co za pech.

— „Ludzka skaza" Philipa Rotha, zgadza się? — wysiliłam się na miły uśmiech. Praca z ciągłym kontaktem z ludźmi wymagała zdolności aktorskich.

— Tak, dokładnie! — stuknął w blat, a następnie klasnął w dłonie. Podałam mu pakunek z nadzieją, że sobie po prostu pójdzie po tym, jak wydam potwierdzenie zapłaty i odbioru, ale nic takiego się nie stało.

— Byłem wczoraj na urodzinach u Finna, pamiętasz Finna, nie? Ten gruby, łysy golfista. — spojrzał na mnie, a ja przytaknęłam, chociaż tak naprawdę nie miałam pojęcia, o kim mówi.

— No to ja siadam do stołu i Marry, jego żona, podaje pieczonego indyka i wiesz co? — zaczął się śmiać. — Ja... ja... — wręcz płakał ze śmiechu. — Mówię do wszystkich, że... — zapowietrzył się, więc zaczął klepać się w udo. — Marry chyba podała nam swojego męża, bo taki ten indyk był wielki! — wybuchnął śmiechem na całą księgarnię, zwracając na siebie uwagę ludzi, a ja próbowałam zamaskować swoje zażenowanie.

— Mówię ci, taki byłem z siebie dumny, kiedy Finn wszedł i spojrzał na mnie, o Lizzy, życzę ci, żebyś przejęła po mnie poczucie humoru kiedyś. — znowu zaczął się śmiać i śmiał się nadal, kiedy wychodził. Mijająca się z nim Carmel miała bezcenną minę.

— To ten gość od Finna golfisty? — zapytała od razu, wskazując za siebie kciukiem. Pokiwałam głową na potwierdzenie jej przypuszczeń. — Nawet wygląda, jakby bawiło go wszystko, co powie. — stwierdziła. — Napisał do mnie Charles dzisiaj.

— Poważnie? — oczy wyszły mi z orbit.

— Tak, ucieszyłam się, bo pomyślałam, że może jednak zmienił zdanie, czy coś, ale on tylko wypytywał o ciebie. Odpowiadałam tak, żeby wyszedł na głupka, przepraszam. — uśmiechnęła się niewinnie.

— Nie masz za co. — machinalnie machnęłam dłonią. — I tak mnie nie interesuje, więc może kiedy sie przede mną skompromituje, to odpuści. — taką miałam nadzieję w głębi duszy.

Ten chłopak był naprawdę uroczy, miły i przystojny, ale czasami po prostu nie czuje się żadnej ciekawości, nic. Brak chemii. Dzwoneczek rozbrzmiał znowu, więc obie spojrzałyśmy w kierunku drzwi.

— To są chyba jakieś jaja. — szepnęłam do dziewczyny, kiedy w progu stanął Charles.

— Nie mówiłam mu, że tu pracujesz. — zerknęła na mnie przerażona.

— Ta informacja akurat jest łatwo dostępna, ale nie sądziłam, że tu przyjedzie. — potrząsnęłam głową. — I tak zaraz kończę, mam nadzieję, że Lachlan zjawi się tym razem wyjątkowo wcześniej... Charles! — podszedł do lady. — Mam nadzieję, że przyszedłeś zakupić jakieś książki, bo wbrew pozorom, nie sprzedajemy lodów. — splotłam swoje dłonie i oparłam o nie brodę. Carmel oczywiście od razu spochmurniała.

— Kupię książkę pod tytułem „Jak zdobyć serce Elizabeth Nelson". — mrugnął do mnie porozumiewawczo i nachylił się nad ladą.

— Takiej pozycji nie ma w naszej księgarni i nigdy nie będzie. — odsunęłam się w tył. Miałam ochotę skakać z radości, bo zauważyłam za oknem samochód Lachlana. Wysiadł i kroczył w stronę księgarni, ale w pewnym momencie się zatrzymał, chwilę popatrzył, wrócił się, powiedział coś do... Mój Boże, Camerona i wtedy ten też wyszedł.

Czy oni musieli jeździć wszędzie razem? I dlaczego wcześniej tego nie robili?

Może był na wakacjach, idiotko?

— To może napisz taki poradnik. — zasugerował Charles, a ja spojrzałam na Carmel.

— Jakie to żenujące. — wymamrotała tylko. Zakryłam usta dłonią, żeby nie parsknąć śmiechem. Charles zbył tę uwagę, ale wyraźnie słyszał.

— LIZZY! — klepnęłam się w czoło na krzyk Lachlana. Podszedł do naszej trójki w podskokach, Cameron trochę wolniej, okazało się, że jeszcze jest z nimi Todd, ale ten zniknął w dziale z obyczajówkami. Ciekawy wybór jak na jego osobę.

— Nie drzyj się tutaj, debilu. — skarciłam go.

— Przepraszam. Cześć Carmel, co ty tutaj robisz, Charles? — uniósł jedną brew, a ja rozmasowałam czoło, obawiając się dalszej rozmowy, a do końca zmiany miałam jeszcze dziesięć minut.

— Kulturalnie próbuję przekonać do siebie Lizzy. — odparł z taką beztroską, że aż mnie to zdziwiło.

— Nie jest zainteresowana, jesteś ślepy? — warknął blondyn.

— Hej, spokojnie. — odruchowo położyłam dłonie na blacie, wiercąc dziurę wzrokiem w swoim przyrodnim bracie.

— Własnie, spokojnie. — zawtórował mi Cameron, nakrywając moją dłoń swoją, ale patrząc na chłopców. Ten dziwny i drobny gest zwrócił uwagę wszystkich, ale nikt się nie odezwał. Ja sama stałam trochę sparaliżowana. Lachlan zrobił krok w tył, żeby Henderson mógł patrzeć prosto w oczy Charlesa. To było ustawione i tylko debil by się nie zorientował.

— Charles, mój drogi. — zabrał rękę z mojej, przez co mi ulżyło. — Czego nie rozumiesz w słowie „nie"?

— Nigdy nie powiedziała „nie", Henderson. — uśmiechnął się cynicznie.

— Elizabeth. — skierował swój wzrok na mnie i przysięgam, że w tym spojrzeniu było coś, co sprawiło, że po moim ciele przeszły dreszcze. — Chcesz się z nim umówić, czy nie?

— Ja... — zatkało mnie.

— Nie chce, ale ci tego nie powie, bo jest miła. — wtrąciła Carmel.

— Dziękuję Carmel, właśnie o to chodziło. — Cameron posłał jej uśmiech.

— Uwierzę, jak usłyszę z jej ust. — założył ręce na krzyż.

— Przykro mi, ale Lizzy powiedziała wczoraj, że nie będzie się spotykała z nikim z drużyny, także wiesz, możesz sobie odpuścić, zając kimś innym, nie wiem, Carmel stoi obok. — Lachlan wzruszył ramionami. Charles po raz pierwszy wtedy ją obczaił. To było tak bezwstydne, że aż odwróciłam wzrok.

— Przepraszam cię, ale nie jesteś w moim typie. — skrzywił się. Zerknęłam w ich stronę, miałam ochotę przytulić Carmel. Cameron palcem odwrócił mi twarz w swoją stronę, a z ruchu jego warg wyczytałam, że mam na niego nie patrzeć.

— A ty nie jesteś w typie Lizzy, czego nie rozumiesz? — rozłożyła ręce w geście bezradności.

— To w takim razie jaki jest twój typ? — spojrzał na mnie. — Cameron? — skinął na niego głową, prychając. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, bo wszyscy, łącznie z Hendersonem się na mnie gapili. Chciałam się zapaść pod ziemię. Dlaczego z odmowy spotkania wychodziły takie niezręczne rozmowy?

Tak, Cameron był w moim typie, ale nie chciałam tego obwieszczać całemu światu.

— Ja jestem w jej typie, koleś. — obok mnie pojawiła się nagle Nicole, objęła mnie w pasie jedną ręką, przyciągnęła do siebie i Boże, pocałowała. I robiła to lepiej niż wszystkie osoby, z którymi do tej pory wymieniałam się śliną.

Mina Lachlana mnie powaliła, ale Charlesa była jeszcze lepsza. Todd podszedł do nas gwiżdżąc, a ja czułam jakąś dziwną satysfakcję.

— Napisz, jak dojedziesz do domu. — Nicole zakręciła na palcu kosmyk moich włosów, puściła i dźgnęła mnie palcem w żebra. Przeskoczyłam ladę, uśmiechnęłam się do niej i wyszłam z księgarni, ciągnąc za sobą Carmel. I tak miała dzisiaj do mnie wpaść.

— Widzieliście jego minę? — zapytał Lachlan. —Poskładam się. — stwierdził, siadając za kółko. Ja wraz z Carmel zajęłyśmy miejsca z tyłu, obok Todda.

— A swoją widziałeś? — dogryzł mu Henderson. — Nie pisałem się na księcia, który będzie ratował księżniczkę z opresji. — zwrócił się do mnie.

— Do księcia ci daleko. — skomentowała Carmel.

— A jej do księżniczki jeszcze dalej, ale metafora pasowała tutaj jak ulał. — wywrócił oczami.

— Nie ty mnie uratowałeś, tylko Nicole. — poklepałam go po ramieniu.

— Gdybym ja zaczął się z tobą całować, skończylibyśmy w łóżku. — odwrócił się do mnie i puścił mi perskie oczko, zadziornie się uśmiechając. Lachlan zaczął się śmiać, a Todd przybił mu piątkę.

— Ty owszem. — zaczęłam. — Ale w szpitalnym, bo nie wyszedłbyś z tego cało. — wydęłam usta i otarłam sztuczną łzę. Ja też dostałam piątkę od Todda. Gdybym mogła, podskoczyłabym z radości.

Cameron pokręcił tylko głową i znów patrzył na drogę.





* * *





Leżałam wraz z Carmel na podłodze w moim pokoju i patrzyłyśmy w sufit, rozmawiając o totalnych głupotach. W pewnym momencie jednak zapytała mnie o Camerona i nie byłam pewna, co odpowiedzieć.

— Lubię go. Naprawdę go lubię. — wyznałam. — Nie jest taki zły, jak wygląda. Czasami doprowadza mnie do szału, na przykład niszcząc twoje okulary, czy puszczając mnie do basenu, ale... — uśmiechnęłam się. — Oprócz tego jest zabawny, wydaje mi się, że na swój sposób wrażliwy, widziałam to wtedy, jak grał na skrzypcach. — wzruszyłam ramionami.

— Może faktycznie nie taki diabeł straszny, jak go piszą. — zaśmiała się. — Ale ma kilka stron, których jeszcze nie znasz. — przypomniała mi. — Co byś odpowiedziała, gdyby Nicole nie przyszła?

— Nie wiem sama, pewnie coś w tylu, że jest przystojny. — pokręciłam głową. — Jak się z tym czujesz? Z Charlsem.

— Przyzwyczaiłam się już do tego, zawsze dostaję kosza, bo zawsze wybieram nieodpowiednie osoby. — uśmiechnęła się smutno.

— Jeżeli cię to pocieszy, Todd uważa, że jesteś bardzo ładna. — szturchnęłam ją w ramię.

— Miło, ale nie polecę na kogoś, kto po prostu uważa, że jestem ładna. — spojrzała na mnie. — Mamy przerąbane, jako dziewczyny. Chcemy żeby ktoś zobaczył w nas trochę więcej, niż urodę, a tak mało osób jest do tego zdolnych. — westchnęła długo.

Czy Cameron był do tego zdolny? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro