9. Do księcia ci daleko.
„Całowanie jest trochę podobne do mówienia. Nie można cofnąć pocałunku, tak jak nie można cofnąć wypowiedzianych słów."
Beth Hautala - „Czekając na jednorożce"
Nie było większego bólu dla takiej osoby, jak ja, niż książka zalana kawą. Może i bym się tak nie złościła, gdyby sprawca raczył mnie poinformować o takim incydencie (który nie powinien mieć miejsca, bo na przykład picie kawy przy książkach jest u nas zabronione) i przeprosił, najlepiej pokrył koszty nowego egzemplarza.
Westchnęłam ciężko, patrząc na Małego Księcia w kąpieli kawowej i schowałam go pod ladę, żeby nie był narażone na spojrzenia ludzi. Książki też miały uczucia.
— Dzień dobry, dobry dzień. — usłyszałam razem z dzwoneczkiem. Podniosłam wzrok i na moment się skrzywiłam, ponieważ nie lubiłam rozmów z panem Law, a akurat na mojej zmianie odbierał zawsze książki.
Co za pech.
— „Ludzka skaza" Philipa Rotha, zgadza się? — wysiliłam się na miły uśmiech. Praca z ciągłym kontaktem z ludźmi wymagała zdolności aktorskich.
— Tak, dokładnie! — stuknął w blat, a następnie klasnął w dłonie. Podałam mu pakunek z nadzieją, że sobie po prostu pójdzie po tym, jak wydam potwierdzenie zapłaty i odbioru, ale nic takiego się nie stało.
— Byłem wczoraj na urodzinach u Finna, pamiętasz Finna, nie? Ten gruby, łysy golfista. — spojrzał na mnie, a ja przytaknęłam, chociaż tak naprawdę nie miałam pojęcia, o kim mówi.
— No to ja siadam do stołu i Marry, jego żona, podaje pieczonego indyka i wiesz co? — zaczął się śmiać. — Ja... ja... — wręcz płakał ze śmiechu. — Mówię do wszystkich, że... — zapowietrzył się, więc zaczął klepać się w udo. — Marry chyba podała nam swojego męża, bo taki ten indyk był wielki! — wybuchnął śmiechem na całą księgarnię, zwracając na siebie uwagę ludzi, a ja próbowałam zamaskować swoje zażenowanie.
— Mówię ci, taki byłem z siebie dumny, kiedy Finn wszedł i spojrzał na mnie, o Lizzy, życzę ci, żebyś przejęła po mnie poczucie humoru kiedyś. — znowu zaczął się śmiać i śmiał się nadal, kiedy wychodził. Mijająca się z nim Carmel miała bezcenną minę.
— To ten gość od Finna golfisty? — zapytała od razu, wskazując za siebie kciukiem. Pokiwałam głową na potwierdzenie jej przypuszczeń. — Nawet wygląda, jakby bawiło go wszystko, co powie. — stwierdziła. — Napisał do mnie Charles dzisiaj.
— Poważnie? — oczy wyszły mi z orbit.
— Tak, ucieszyłam się, bo pomyślałam, że może jednak zmienił zdanie, czy coś, ale on tylko wypytywał o ciebie. Odpowiadałam tak, żeby wyszedł na głupka, przepraszam. — uśmiechnęła się niewinnie.
— Nie masz za co. — machinalnie machnęłam dłonią. — I tak mnie nie interesuje, więc może kiedy sie przede mną skompromituje, to odpuści. — taką miałam nadzieję w głębi duszy.
Ten chłopak był naprawdę uroczy, miły i przystojny, ale czasami po prostu nie czuje się żadnej ciekawości, nic. Brak chemii. Dzwoneczek rozbrzmiał znowu, więc obie spojrzałyśmy w kierunku drzwi.
— To są chyba jakieś jaja. — szepnęłam do dziewczyny, kiedy w progu stanął Charles.
— Nie mówiłam mu, że tu pracujesz. — zerknęła na mnie przerażona.
— Ta informacja akurat jest łatwo dostępna, ale nie sądziłam, że tu przyjedzie. — potrząsnęłam głową. — I tak zaraz kończę, mam nadzieję, że Lachlan zjawi się tym razem wyjątkowo wcześniej... Charles! — podszedł do lady. — Mam nadzieję, że przyszedłeś zakupić jakieś książki, bo wbrew pozorom, nie sprzedajemy lodów. — splotłam swoje dłonie i oparłam o nie brodę. Carmel oczywiście od razu spochmurniała.
— Kupię książkę pod tytułem „Jak zdobyć serce Elizabeth Nelson". — mrugnął do mnie porozumiewawczo i nachylił się nad ladą.
— Takiej pozycji nie ma w naszej księgarni i nigdy nie będzie. — odsunęłam się w tył. Miałam ochotę skakać z radości, bo zauważyłam za oknem samochód Lachlana. Wysiadł i kroczył w stronę księgarni, ale w pewnym momencie się zatrzymał, chwilę popatrzył, wrócił się, powiedział coś do... Mój Boże, Camerona i wtedy ten też wyszedł.
Czy oni musieli jeździć wszędzie razem? I dlaczego wcześniej tego nie robili?
Może był na wakacjach, idiotko?
— To może napisz taki poradnik. — zasugerował Charles, a ja spojrzałam na Carmel.
— Jakie to żenujące. — wymamrotała tylko. Zakryłam usta dłonią, żeby nie parsknąć śmiechem. Charles zbył tę uwagę, ale wyraźnie słyszał.
— LIZZY! — klepnęłam się w czoło na krzyk Lachlana. Podszedł do naszej trójki w podskokach, Cameron trochę wolniej, okazało się, że jeszcze jest z nimi Todd, ale ten zniknął w dziale z obyczajówkami. Ciekawy wybór jak na jego osobę.
— Nie drzyj się tutaj, debilu. — skarciłam go.
— Przepraszam. Cześć Carmel, co ty tutaj robisz, Charles? — uniósł jedną brew, a ja rozmasowałam czoło, obawiając się dalszej rozmowy, a do końca zmiany miałam jeszcze dziesięć minut.
— Kulturalnie próbuję przekonać do siebie Lizzy. — odparł z taką beztroską, że aż mnie to zdziwiło.
— Nie jest zainteresowana, jesteś ślepy? — warknął blondyn.
— Hej, spokojnie. — odruchowo położyłam dłonie na blacie, wiercąc dziurę wzrokiem w swoim przyrodnim bracie.
— Własnie, spokojnie. — zawtórował mi Cameron, nakrywając moją dłoń swoją, ale patrząc na chłopców. Ten dziwny i drobny gest zwrócił uwagę wszystkich, ale nikt się nie odezwał. Ja sama stałam trochę sparaliżowana. Lachlan zrobił krok w tył, żeby Henderson mógł patrzeć prosto w oczy Charlesa. To było ustawione i tylko debil by się nie zorientował.
— Charles, mój drogi. — zabrał rękę z mojej, przez co mi ulżyło. — Czego nie rozumiesz w słowie „nie"?
— Nigdy nie powiedziała „nie", Henderson. — uśmiechnął się cynicznie.
— Elizabeth. — skierował swój wzrok na mnie i przysięgam, że w tym spojrzeniu było coś, co sprawiło, że po moim ciele przeszły dreszcze. — Chcesz się z nim umówić, czy nie?
— Ja... — zatkało mnie.
— Nie chce, ale ci tego nie powie, bo jest miła. — wtrąciła Carmel.
— Dziękuję Carmel, właśnie o to chodziło. — Cameron posłał jej uśmiech.
— Uwierzę, jak usłyszę z jej ust. — założył ręce na krzyż.
— Przykro mi, ale Lizzy powiedziała wczoraj, że nie będzie się spotykała z nikim z drużyny, także wiesz, możesz sobie odpuścić, zając kimś innym, nie wiem, Carmel stoi obok. — Lachlan wzruszył ramionami. Charles po raz pierwszy wtedy ją obczaił. To było tak bezwstydne, że aż odwróciłam wzrok.
— Przepraszam cię, ale nie jesteś w moim typie. — skrzywił się. Zerknęłam w ich stronę, miałam ochotę przytulić Carmel. Cameron palcem odwrócił mi twarz w swoją stronę, a z ruchu jego warg wyczytałam, że mam na niego nie patrzeć.
— A ty nie jesteś w typie Lizzy, czego nie rozumiesz? — rozłożyła ręce w geście bezradności.
— To w takim razie jaki jest twój typ? — spojrzał na mnie. — Cameron? — skinął na niego głową, prychając. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, bo wszyscy, łącznie z Hendersonem się na mnie gapili. Chciałam się zapaść pod ziemię. Dlaczego z odmowy spotkania wychodziły takie niezręczne rozmowy?
Tak, Cameron był w moim typie, ale nie chciałam tego obwieszczać całemu światu.
— Ja jestem w jej typie, koleś. — obok mnie pojawiła się nagle Nicole, objęła mnie w pasie jedną ręką, przyciągnęła do siebie i Boże, pocałowała. I robiła to lepiej niż wszystkie osoby, z którymi do tej pory wymieniałam się śliną.
Mina Lachlana mnie powaliła, ale Charlesa była jeszcze lepsza. Todd podszedł do nas gwiżdżąc, a ja czułam jakąś dziwną satysfakcję.
— Napisz, jak dojedziesz do domu. — Nicole zakręciła na palcu kosmyk moich włosów, puściła i dźgnęła mnie palcem w żebra. Przeskoczyłam ladę, uśmiechnęłam się do niej i wyszłam z księgarni, ciągnąc za sobą Carmel. I tak miała dzisiaj do mnie wpaść.
— Widzieliście jego minę? — zapytał Lachlan. —Poskładam się. — stwierdził, siadając za kółko. Ja wraz z Carmel zajęłyśmy miejsca z tyłu, obok Todda.
— A swoją widziałeś? — dogryzł mu Henderson. — Nie pisałem się na księcia, który będzie ratował księżniczkę z opresji. — zwrócił się do mnie.
— Do księcia ci daleko. — skomentowała Carmel.
— A jej do księżniczki jeszcze dalej, ale metafora pasowała tutaj jak ulał. — wywrócił oczami.
— Nie ty mnie uratowałeś, tylko Nicole. — poklepałam go po ramieniu.
— Gdybym ja zaczął się z tobą całować, skończylibyśmy w łóżku. — odwrócił się do mnie i puścił mi perskie oczko, zadziornie się uśmiechając. Lachlan zaczął się śmiać, a Todd przybił mu piątkę.
— Ty owszem. — zaczęłam. — Ale w szpitalnym, bo nie wyszedłbyś z tego cało. — wydęłam usta i otarłam sztuczną łzę. Ja też dostałam piątkę od Todda. Gdybym mogła, podskoczyłabym z radości.
Cameron pokręcił tylko głową i znów patrzył na drogę.
* * *
Leżałam wraz z Carmel na podłodze w moim pokoju i patrzyłyśmy w sufit, rozmawiając o totalnych głupotach. W pewnym momencie jednak zapytała mnie o Camerona i nie byłam pewna, co odpowiedzieć.
— Lubię go. Naprawdę go lubię. — wyznałam. — Nie jest taki zły, jak wygląda. Czasami doprowadza mnie do szału, na przykład niszcząc twoje okulary, czy puszczając mnie do basenu, ale... — uśmiechnęłam się. — Oprócz tego jest zabawny, wydaje mi się, że na swój sposób wrażliwy, widziałam to wtedy, jak grał na skrzypcach. — wzruszyłam ramionami.
— Może faktycznie nie taki diabeł straszny, jak go piszą. — zaśmiała się. — Ale ma kilka stron, których jeszcze nie znasz. — przypomniała mi. — Co byś odpowiedziała, gdyby Nicole nie przyszła?
— Nie wiem sama, pewnie coś w tylu, że jest przystojny. — pokręciłam głową. — Jak się z tym czujesz? Z Charlsem.
— Przyzwyczaiłam się już do tego, zawsze dostaję kosza, bo zawsze wybieram nieodpowiednie osoby. — uśmiechnęła się smutno.
— Jeżeli cię to pocieszy, Todd uważa, że jesteś bardzo ładna. — szturchnęłam ją w ramię.
— Miło, ale nie polecę na kogoś, kto po prostu uważa, że jestem ładna. — spojrzała na mnie. — Mamy przerąbane, jako dziewczyny. Chcemy żeby ktoś zobaczył w nas trochę więcej, niż urodę, a tak mało osób jest do tego zdolnych. — westchnęła długo.
Czy Cameron był do tego zdolny?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro